Co, k…, nie wyszło? 1


Najczęstszym argumentem na rzecz odrzucenia robotników jako motoru zmian społecznych i politycznych przez współczesną lewicę jest to, że ta klasa społeczna akceptuje aktualny system wyzysku i nie stanowi siły rewolucyjnej. Wskazuje się przy tym na liczne przykłady potwierdzające tę tezę, jak choćby poparcie większości robotników dla prawicowo-populistycznych partii z ich polityką nacjonalistyczną i antyimigracyjną oraz konserwatyzmem obyczajowym.

Zarzuty te nie są zresztą czymś nowym. Już po II wojnie światowej zachodnia lewica zaczęła zauważać spadek radykalizmu klasy robotniczej związany z powojennym boomem gospodarczym i ogólnym podniesieniem poziomu życia w krajach rozwiniętego kapitalizmu. Kwestia ta nie stanowiła większego problemu dla akceptującego rzeczywistość (gospodarkę i demokrację) kapitalistyczną nurtu socjaldemokratycznego wraz z jego polityką kolaboracji realizowanej przez związki zawodowe, które stały się stopniowo czynnikiem dodatkowo (poza partiami politycznymi) pacyfikującym zachodni ruch robotniczy. Ruch ten miał zresztą utrudnioną drogę do rewolucyjnej świadomości ze względu na załamanie się fali rewolucyjnej po I wojnie światowej, niosącej pewne szanse na wzlot i odrodzenie owej świadomości w sytuacji przedwojennego Wielkiego Kryzysu, ale pogłębione doświadczeniem rywalizacji między „obozami” w okresie Zimnej Wojny, propagandowo wzmocnione przez „rewelacje” Chruszczowa dotyczące rządów Stalina.

W tzw. obozie wschodnim, szczególnie w krajach, które na drogę socjalizmu weszły po wojnie, kryzys świadomości klasowej nie był wytykany. Bojowość robotników domagających się realizacji swoich interesów ekonomicznych była faktem. Świadczą o tym bunty począwszy od lat 50-tych na Węgrzech, w Polsce czy w Niemczech, i nie tylko.

Przez władzę biurokratyczną bunty te były przedstawiane jako reakcyjne wystąpienia antysocjalistyczne, co przygotowywało grunt pod późniejsze, schodzące się z zachodniolewicową pogardą dla „antyrewolucyjnych robotników”, opinie o obaleniu przez robotników socjalizmu. Jaki by nie był, ale zawszeć to był socjalizm… choćby i konwergentny z kapitalizmem, jak tego ponad wszystko pragnęła władza biurokratyczna.

Chociaż wystąpienia robotnicze w krajach tzw. realnego socjalizmu faktycznie odbywały się w warunkach politycznie skomplikowanych, gdzie prawicowe tendencje znajdowały sobie przykrycie posiadające formalną legitymację w nowym ustroju, czyli pod przykrywką wystąpień klasy robotniczej, trudno nie zauważyć, iż biurokracja była całkowicie niezdolna do podjęcia walki o świadomość klasową robotników w takich warunkach, w jakich przyszło działać aktywistom ruchu.

Sytuacja przerosła czwarty-piąty garnitur działaczy komunistycznych, wówczas u władzy, którzy uniknęli czystek stalinowskich i w nowej rzeczywistości nade wszystko pragnęli nadal unikać konfrontacji ze stalinowską linią Partii. Opozycja antybiurokratyczna i prorobotnicza jednak wówczas jeszcze istniała i nawiązywała do tradycji dawnego ruchu robotniczego, stawiając aktualny problem ruchu we właściwej perspektywie. Była to jednak bardzo nieliczna i pozbawiona wpływu grupa rozproszonych ludzi, których istnienie przenosiło odpryski walki frakcyjnej w partii bolszewickiej na nowe realia. Zwycięski nurt stalinowski i jego krajowe filie w państwach „obozu” nie miały wątpliwości, że tę recydywę nawiązującego do marksizmu niestalinowskiego nurtu należy bezwzględnie zwalczać.

Sukces pewnego, nawet dość znacznego zakorzenienia się opozycji nawiązującej do tradycji ruchu robotniczego (Kuroń, Modzelewski) pokazuje, że grunt pod pracę partyjną i świadomościową istniał. Rozeznanie, że system biurokratyczny nie jest socjalistyczną alternatywą dla kapitalizmu także istniało. Co więc nie wyszło?

Czynników było kilka. Forsowanie stalinowskiego, radzieckiego modelu gospodarczego i społecznego, jak się okazało później, nosiło już od początku zarodek rozkładu i niepowodzenia. Również i tej tezy nie sposób obalić prostym chwytem, że łatwo to oceniać po latach i po doświadczeniu upadku „obozu”. Ten kontrargument nie trzyma się kupy, ponieważ taka perspektywa rozwoju wypadków nie była tajemnicą dla krytyków modelu biurokratycznego począwszy od Trockiego, a także dla myślących zwolenników wyzwolenia klasy robotniczej, niekoniecznie nawiązujących do Trockiego, a nawet krytycznych wobec Dżilasa.

Kryterium polityczne nie sprowadzało się do prostackiego chwytu biurokracji stalinowskiej, która problematykę ruchu rewolucyjnego sprowadzała do walki między obozem socjalizmu i obozem kapitalizmu, wmawiając tym samym, że zasadniczy w ruchu robotniczym problem wyzwolenia klasy robotniczej jest albo przezwyciężony (w zasadzie lub naprawdę), albo zszedł na dalszy plan w obliczu o wiele ważniejszego problemu zachowania władzy, ups! – obrony ojczyzny światowego proletariatu.

W ten sposób nurt stalinowski (biurokracja) przeniósł punkt ciężkości ruchu politycznego z kwestii robotniczej na wszystko, co w danym momencie miało związek ze skutecznością walki propagandowej (w warunkach pata militarnego) o przetrwanie jako względnie równorzędny partner w stosunku do świata zachodniego. Zasadniczą kwestią przy tak postawionym zadaniu było uzyskanie i utrzymanie aprobaty intelektualistów, którzy decydująco wpływali na opinię publiczną – w skali kraju i w skali międzynarodowej.

Rozbieżności orientacji prorobotniczej i elity intelektualnej ujawniły się szybko. Już przy okazji odwilży po śmierci Stalina i dyskusji na temat systemu samorządowego w Jugosławii ujawniły się różnice zdań nie do pogodzenia. Dla elity, problem Jugosławii sprowadzał się do wyższości rynkowych metod gospodarowania, co rozwiązywało wszelkie problemy społeczne i polityczne związane z niedostatecznym zaspokojeniem potrzeb w gospodarce nakazowej. Gospodarka rynkowa brała pod uwagę potrzeby tzw. konsumenta, podczas gdy gospodarka nakazowo-planowa zajmowała się stałym wzrostem inwestycji w przemysł, odsuwając potrzeby konsumpcyjne społeczeństwa w bliżej nieokreśloną przyszłość.

Elita intelektualna „obozu” brała za pewnik, że wzrost produkcji na potrzeby konsumpcji pokryje problemy związane z konieczną nierównością podziału, wynikającą z mechanizmów rynkowych. W końcu jej przedstawiciele nie byli ślepi na przykład krajów rozwiniętego kapitalizmu, które właśnie taką „ucieczkę do przodu” skutecznie stosowały. Wyraziciele orientacji prorobotniczej wskazywali na odłożone w czasie skutki takiej niefrasobliwości i piętnowali niewykorzystanie samorządności robotniczej (dyktatury proletariatu w praktyce) do przezwyciężenia zakorzenionych historycznie różnic rozwojowych między różnymi regionami Jugosławii. Nieprzezwyciężenie tych różnic musi pociągnąć za sobą nietrwałość federacji. Integracja powinna dokonać się na gruncie spajającego wszystkich interesu klasy robotniczej, który powinien stanowić kryterium efektywności gospodarczej nakierowanej na realizację pewnej wizji politycznej o perspektywie socjalistycznej.

Opozycja zawiązana na fundamencie walki z biurokracją, która w okresie stalinowskim usiłowała nawiązywać do przedstalinowskich tradycji ruchu robotniczego, bezrefleksyjnie utożsamiała interesy robotnicze z linią partii stalinowskiej. Ta opinia ma swoje głębokie, historyczne korzenie, o których teraz byłoby za długo opowiadać. Dość zauważyć, że żywe wówczas tradycje socjalistycznego, antykomunistycznego, nurtu ruchu robotniczego kładły nacisk na szersze niż „tylko” robotnicze interesy. Pod tym względem i z tej perspektywy, pozycje Lenina i Stalina wydawały się identyczne i wciąż obowiązujące w KPZR jako kontynuatorce partii bolszewickiej. Zrozumienie najgłębszej istoty opozycji między opcją Lenina a Stalina, leżącej u podłoża walki frakcyjnej, było w ówczesnej, skomplikowanej sytuacji politycznej – szczególnie w polskim ruchu robotniczym – bardzo utrudnione.

Rok 1956 stanowił krok na drodze ewolucji opozycji antystalinowskiej od linii robotniczej na rzecz linii demokratycznej. Taka też była interpretacja systemu samorządowego w Jugosławii. Niegdyś stalinowska z przekonania elita intelektualna, stanowiąca ideologiczne zaplecze biurokracji, obecnie nadawała ton opozycji antybiurokratycznej, kierując ją na tory opozycji demokratycznej, która wykazywała coraz mniej wspólnoty z klasą robotniczą. Klasa robotnicza zachowywała swe znaczenie, ponieważ gospodarka i jej problemy były w realnym socjalizmie najważniejszym czynnikiem. Dość powiedzieć, że bez rozwiązania problemu państwowego charakteru własności środków produkcji nie wyobrażano sobie demokratyzacji systemu. Dyskutowano ten problem także w kontekście analizy doświadczeń jugosłowiańskich.

Coraz jaśniejsze stawało się zrozumienie, że interesy klasowe klasy robotniczej stoją w sprzeczności z perspektywą demokratyzacji systemu. Początkowe postrzeganie samodzielnej roli klasy robotniczej i wiodącego charakteru jej interesów w społecznej walce politycznej było przezwyciężane jako pozostałość stalinowskiego myślenia i odrzucane na rzecz tradycyjnego w nurcie socjaldemokratycznym postrzegania klasy robotniczej jako części szerzej rozumianego społeczeństwa.

Niemniej, przekonanie robotników o takiej hierarchii interesów i priorytetów było kluczowym momentem nakłonienia ich do poparcia opozycji antysystemowej, ze względu na ich rolę w formalnej legitymizacji ustroju i na to, że stanowili jedyną możliwą do mobilizacji i organizacji grupę społeczną, której strategiczne usytuowanie w przemyśle odgrywało decydującą rolę – przy założeniu, że w sytuacji pata militarnego nie wchodzi w grę interwencja „sił demokracji”. Jeśli chodzi o interwencję Moskwy, amortyzacja w postaci stłumienia powstania robotniczego była przerabianym już wcześniej scenariuszem.

*

Z nakreślonego skrótu historycznego wynika, że po obu stronach „żelaznej kurtyny” rewolucyjny ruch robotniczy uległ rozbiciu. Niezależnie od oceny tego faktu, jego pozostałości zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie odeszły od Marksowskiego rozumienia celu tego ruchu i zrozumienia pierwszorzędności interesu klasy robotniczej w perspektywie drogi do komunizmu.

Jeżeli nawet zarzuca się – na Zachodzie – odejście klasy robotniczej od celów rewolucyjnych, to należy uświadomić sobie, że „rewolucyjne” cele drobnomieszczaństwa, które ochoczo zastąpiło klasę robotniczą w charakterze siły rewolucyjnej, wcale nie pokrywają się z celami rewolucyjnego ruchu robotniczego, jak je formułowali klasycy, ale sprowadzają się do radykalizacji żądań demokratyzujących demokrację burżuazyjną. Przede wszystkim zaś, całkowicie odrzuciły postulaty dotyczące własności środków produkcji (pod starym pretekstem całkowitego zagmatwania formalnych stosunków własności we współczesnym kapitalizmie) na rzecz zastąpienia tego postulatu postulatami dotyczącymi radykalnych reguł podziału.

Ta zmiana wiąże się z koniecznością dalszej reinterpretacji marksizmu w kierunku odrzucenia jasnej Marksowskiej teorii wyzysku opartego na jego teorii wytwarzania wartości dodatkowej. Rozmycie kondycji robotnika przemysłowego w kondycji pracy najemnej jako takiej uzasadnia tę reinterpretację teoretycznie, jak i znosi rozróżnienie na kapitalizm i socjalizm, tworząc hybrydę streszczającą się słowami: „zdrowy” kapitalistyczny fundament gospodarczy i „komunizm” podziału dochodów jako nadbudowa.

Efektem ubocznym jest na nowo niepojętość procesu tworzenia wartości dodatkowej. Nie jest to jednak problem „klasy pracowniczej”, czym zasadniczo odróżnia się ona od niegdysiejszej klasy robotniczej i co stanowiło wyróżnik ruchu robotniczego opartego na marksizmie. Niemarksistowski ruch robotniczy, w tym związkowy, tradycyjnie opiera się na zagadnieniach podziału, a nie produkcji. Proces produkcji jest więc odsuwany na margines jako nie mający znaczenia dla demokracji.
Mechanizmy ekonomiczne są bowiem, zgodnie z niemarksistowskim ujęciem teoretycznym, mechanizmami technicznymi, gdzie siła robocza jest sprowadzana do roli czynnika produkcji, od którego ludzkiej postaci abstrahujemy z powodu ewentualnego zakłócenia efektywności ekonomicznej. Rekompensatą za to jest odzyskanie przez robotnika godności ludzkiej w procesie konsumpcji. W ten sposób nie ustaje alienacja robotnika w procesie produkcji, ale drobnomieszczaństwo jest w stanie jakoś to przeżyć, nawet bez większej traumy.

Sytuacja gospodarki kapitalistycznej ostatniego czasu powoduje jednak, że robotnicy zaczynają na powrót przywiązywać większą wagę do swej roli w procesie produkcji. W ramach procesów demokratyzacyjnych (skądinąd hamowanych w praktyce kapitalistycznej), ciężar utrzymania ich funkcjonowania coraz mocniej spada na barki bezpośrednich producentów. Rodzi to ich czujność jeśli chodzi o wzrost konkurencji na rynku pracy. Co spycha ich w objęcia prawicowych populistów w warunkach nieistniejącego ruchu robotniczego opartego na teorii marksistowskiej, zdolnej wyjaśnić mechanizmy systemu kapitalistycznego zamiast zamydlać im oczy fałszywą i zafałszowaną świadomością społeczną, uniemożliwiającą przekształcenie się jej w świadomość klasową.

*

Nie jest więc prawdą, że to robotnicy są opoką kapitalizmu. Zarówno robotnicy przedkładający konserwatywny paternalizm nad wolnokonkurencyjny kapitalizm, jak i drobnomieszczaństwo przedkładające państwo opiekuńcze nad wolny rynek na ich własną siłę roboczą, w kwestii fundamentu produkcyjnego dążą do tego samego. Robotnicy nie zmienili się pod tym względem od czasów Marksa. Walka o bieżące cele ekonomiczne zawsze była dla nich ważna. Różnica polega na tym, że teoria Marksa dawała robotnikom perspektywę walki o system, w którym zostanie zniesiony wyzysk w sferze produkcji, faktycznie określającej realne, twarde zasady podziału. Dzisiejsza lewica, która kwestię produkcji materialnej pozostawia „fachowcom” (kapitalistom), z definicji nie może dać robotnikom analogicznej perspektywy, a nawet zafałszowuje poznanie rzeczywistości społecznej. Z takiego stanu nie odrodzi się ruch robotniczy. Nie jest to zresztą celem tzw. nowej radykalnej lewicy.

Problem jednak istnieje, ponieważ nierozwiązany problem staje się wrzodem, którego pęknięcie może się okazać nieprzyjemne. Zasadniczo zadowolenie szeroko pojętego społeczeństwa z wysokiego poziomu życia w kapitalizmie (welfare state), które przypomina komunizm konsumpcyjny, uświadamia nam, że sprawdza się teza, iż ludzkość osiągnęła poziom rozwoju sił wytwórczych, który umożliwia wprowadzenie komunizmu. Lewicowcy, nawet najbardziej radykalni, nie walczą z systemem jako systemem produkcyjnym, ale bawią się rewolucją w sferze „nadbudowy”. Koszty tej zabawy pokrywa wysiłek produkcyjny robotnika, który w perspektywie współczesnej lewicy nie jest w ogóle postrzegany jako problem (patrz wyżej). Rosnące wymagania co do podziału wartości dodatkowej redukują część tej wartości przypadającej na zaspokojenie potrzeb bezpośredniego producenta. Mamy więc gotowy system komunizmu z podziałem nie opartym na wkładzie pracy, ale na potrzebach. Pozostaje drobny problem rozwiązania kwestii sytuacji bezpośredniego producenta. Tak więc, problem społeczny i polityczny perspektywy komunistycznej sprowadza się nieodmiennie do kwestii klasy robotniczej. W tej optyce, jaka została tu przedstawiona, ruch potrzebny do obalenia ostatniej przeszkody na drodze do zbudowania społeczeństwa bezklasowego wydaje się minimalny.

Nie ma potrzeby koncentrowania się na obezwładniającej i wszechobejmującej cały wachlarz niejednorodnych postulatów problematyce, którą współczesna lewica mnoży niczym króliki; wystarczy skoncentrować się na problemie fundamentu owego społeczeństwa.

Pozostałe problemy stawiane przez lewicę będą nadal istniały. Absurdem jest rozwiązywanie problemów egzystencjalnych aktami prawnymi – ta procedura wskazuje tylko na głęboką degenerację współczesnego społeczeństwa, a jego absurdy gonią się wzajemnie w tempie kosmicznym. Problem ekonomicznych podstaw społeczeństwa bezklasowego jest tym problemem, którego rozwiązanie przeniesie nas z prehistorii do prawdziwej historii człowieczeństwa. 

Tylko tyle i aż tyle…

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

13 października 2018 r.


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Komentarz do “Co, k…, nie wyszło?