Edward Krycki – Na marginesie „Notatek Kłopotnika”, czyli o tym, jak prof. dr hab. A. Schaff zaleca zwalczać rewolucyjną lewicę


Adam Schaff stanął do pierwszego apelu po 14-letniej dobrowolnej zsyłce i milczeniu w kraju i w ponad rok po wprowadzeniu stanu wojennego, gdy przejściowo powstrzymano otwarty szturm kontrrewolucji i rozpoczął się proces wypracowywania wspólnego stanowiska i zjednoczenia obu ośrodków kontrrewolucji, jednego, reprezentowanego przez oficjalną opozycję antysocjalistyczną i drugiego, usadowionego w strukturach władzy, reprezentowanego przez ekipę Jaruzelskiego, szukającą „oparcia” i „zrozumienia” na Zachodzie.

Jedynym z głównych deklarowanych celów ówczesnej działalności A.Schaffa była walka z tzw. siłami dogmatycznosekciarskimi i lewackimi, co, jak się później okazało, było nawoływaniem do rozprawy z rozbitymi i nielicznymi siłami marksistowsko-leninowskimi, ostrzegającymi przed sojuszem sił prawicowo-oportunistycznych z b. PZPR i jawnej opozycji antysocjalistycznej spod znaku KSS-KOR. Działania A. Schaffa, ku jego własnemu zdziwieniu, nie spotkały się ze zrozumieniem większości owładniętej już liberalizmem i oportunizmem b. PZPR. Jak każe wierzyć legenda, przy rozpaczy W. Jaruzelskiego, decyzją Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej PZPR w 1984 r. A. Schaff został usunięty z PZPR, ale chyba tylko dlatego, aby mógł działać na Zachodzie z większą swobodą.

Do kolejnego apelu A. Schaff stanął już w procesie jawnej transformacji kapitalistycznej. W krótkim czasie , jak na polskie warunki wydaje trzy książki (Nie tędy droga 1991 r., Pora na spowiedź 1993 r., i Notatki Kłopotnika 1995 r.). Obecnie bez ogródek przyznaje, że ostrze krytyki zawarte w tych książkach „…skierowane jest nie tylko przeciwko błędom obecnego marszu ku kapitalizmowi, lecz nie mniej wyraźnie przeciw elementom komuno-faszyzmu okresu PZPR” (Notatki Kłopotnika, s.11), przeciwko „strażnikom Graala”. Pomiędzy pierwszym a drugim stanięciem do apelu określanie swych przeciwników A. Schaff zmienia z teoretycznie nieokreślonych na literacko-poetyckie.

Głównym celem aktywności politycznej Schaffa w ostatnich latach jest zorganizowanie „nowej lewicy”, która doprowadzi do „nowego socjalizmu”, czyli „postkapitalizmu” (s.13).

„NOWA” LEWICA BEZ KLASY ROBOTNICZEJ

Co jest ideowo-teoretyczną postawą takiej „nowej lewicy”?

Według Schaffa oczywiście marksizm. Rzecz bardzo znamienna, że siły kontrrewolucyjne walkę z rewolucją ideologią klasy robotniczej rozpoczęły od zwalczania „stalinizmu”, negowania znaczenia doświadczeń tego okresu dla praktycznej budowy socjalizmu i realizacji interesów mas pracujących. Schaff czyni podobnie, tyle tylko, że w swych ocenach idzie znacznie dalej. Stalinizm staje się „komuno-faszyzmem”. Wzorem eurokomunistów od marksizmu oddziela i potępia leninizm. Bardzo znamienne jest to, że pozytywna ocena marksizmu, dokonywana przez Schaffa, współegzystuje z negatywną oceną osoby samego Marksa (s.61), co zapewne nie wróży dla samego marksizmu nic dobrego w przyszłości.

Jak A. Schaff rozumie marksizm i jego teoretyczno-metodologiczne uogólnienia mające wpływ na praktykę?

Przede wszystkim, według Schaffa, rewolucja naukowo-techniczna doprowadzi do tego, że klasa robotnicza utraci decydującą rolę społeczno-produkcyjno-polityczną, wyzysk robotnika i wartość dodatkowa przestaną istnieć, bo ich miejsce zajmą maszyny, a te nie podlegają wyzyskowi, gdyż wyzysk pochodzi z nieopłaconej pracy robotnika. Schaff umyślnie pomija fakt, że w ostatecznym rachunku nawet najnowocześniejsze maszyny obsługiwane są przez ludzi, niezależnie od tego, ile czasu temu poświęcają socjalizm, rzekomo, nie wymaga, zatem, uspołecznienia środków produkcji, gdyż „…własność prywatna nowoczesnych środków produkcji nie zagraża wyzyskiem innych ludzi, przeciwnie – umacnia szansę ich dobrobytu” (s. 67). Zdaniem Schaffa „…w nowym socjalizmie własność prywatna środków produkcji będzie dopuszczalna, gdyż przynajmniej w dużym stopniu straci swą właściwość nosicielki wyzysku człowieka przez człowieka” (s. 66). Lenin według Schaffa dał niezgodną z marksizmem interpretację „… hasła dyktatury proletariatu” (s. 77). Obumierać będzie „…nie tylko klasa pracująca, proletariat, ale również klasa kapitalistyczna, nazywana umownie burżuazją, nawet jeśli pozostanie własność prywatna” (s.80). Schaff odbiera więc walory naukowości leninowskiej definicji klas społecznych, zawartej w „Wielkiej inicjatywie”.

Utopijna koncepcja Schaffa jest próbą zastąpienia marksizmu przez koncepcję technokratyczną, w myśl której sprzeczność pomiędzy pracą a kapitałem rozwiążą się na drodze postępu naukowo-technicznego, w efekcie czego powstanie postkapitalizm lub nowy socjalizm. Schaff potwierdza tu techniczno-technologiczne interpretacje rozwoju społecznego, lansowanego przez takich uczonych, jak H. Kahn, D. Bell i W. Rostow. Nie należy materializmu historycznego utożsamiać z determinizmem technologicznym. Schaff nie jest oryginalny w tym momencie swoich rozważań.

Poglądy Schaffa nie są pierwszą próbą upiększania kapitalizmu i burżuazyjną utopią, wychodzącą od ludzi swą przeszłością związanych w jakimś stopniu z rewolucyjnym ruchem robotniczym. Podobne wnioski z rozwoju kapitalizmu i wzrostu produkcji dóbr znacznie wcześniej, zanim gdziekolwiek na względnie dłuższy okres zwyciężyła rewolucja proletariacka, wyciągnął Edward Bernstein. Różnica polega m.in. na tym, że u A.Schaffa siłą sprawczą „nowego socjalizmu” ma być rewolucja naukowo-techniczna.

Skutki jej są i będą ogromne, ale argument Schaffa o tym, że klasę robotniczą zastąpią maszyny, że zostanie własność prywatna a wyzysk społeczny straci rację bytu, nadaje się na scenariusz do filmów science fiction, obliczonych na ogłupianie społeczeństwa, a głównie robotników. To, że robotnik jest już wspomagany przez komputery i inne nowości techniczne, nie likwiduje najmu, a zatem i wyzysku siły roboczej. Rewolucja naukowo-techniczna nie znosi pracy najemnej, lecz zmienia jej charakter (np. wzrasta rola usług oraz rola czynnika intelektualnego i kwalifikacji w procesach produkcyjnych).

Schaff, absolutyzuje społeczne skutki rewolucji naukowo-technicznej. W istocie jest to utopijny postulat likwidacji klas bez likwidacji prywatnej własności środków produkcji, czyli idea solidaryzmu społecznego, znana z historii. Schaff nie wnosi więc tu nic nowego do teorii, lecz powtarza stare odrzucone przez marksizm burżuazyjne komunały.

Obecnie najbardziej zrobotyzowany jest przemysł elektroniczny i motoryzacyjny. Nawet jeśli wielkie monopole tych działów przemysłu potrafią poprzez eksport kapitału łagodzić sprzeczności w swoich macierzystych krajach lub osiągać zwiększone zyski kosztem innych działów gospodarki i kosztem krajów słabo rozwiniętych, nie świadczy to o tym, że analiza klasowa utraciła swoje znaczenie i miałaby je utracić w realnej perspektywie.

Zadziwiające, że tej klasy filozof, co Schaff, używa tak prymitywnego argumentu o tym, że „… wysoko zindustrializowane kraje kapitalistyczne wygrały wyścig do rewolucji naukowo-technicznej, która wyznacza drogę do XXI wieku” (s. 145).

Schaff zapomina o tym, co jest podstawą jego własnej tezy o „grzechu pierworodnym”, a mianowicie, że rewolucja socjalistyczna zwyciężyła głównie w krajach słabo rozwiniętych. Czy zatem kraje wysoko rozwinięte musiały wygrywać wyścig do rewolucji naukowo-technicznej, skoro przewagę miały od samego początku.

Wysoko rozwinięte kraje kapitalistyczne, i te które próbowały budować socjalizm, startowały z dwóch różnych poziomów. Kraje wysoko rozwinięte wcześniej i pełniej wkroczyły w rewolucję naukowo-techniczną i przyspieszyły wzrost swojej przewagi, na co nałożyły się trudności w „realnym socjalizmie”, niemożliwość zniesienia rozpiętości w poziomie rozwoju przy odcięciu dopływu kapitału z zewnątrz, ograniczenia w poprawie warunków życiowych i demoralizacja uprzywilejowanej warstwy zarządzającej, co zadecydowało o klęsce większości krajów „realnego socjalizmu”.

Schaff nie chce wyciągnąć wniosków z tego, że ograniczenia demokracji i biurokratyczne wypaczenia w „realnym socjalizmie” posiadały w swej istocie burżuazyjny charakter, że uprzywilejowana warstwa zarządzająca w wyniku długiego i złożonego procesu przekształciła się w część burżuazji i stała się w części jej polityczną reprezentantką.

Najwcześniej procesy te zaszły w b. ZSRR i dlatego stały się podstawą zgody Moskwy na eksperymenty i kapitalistyczną transformację w Polsce, na zburzenie „muru berlińskiego” czy też na zamordowanie Nicolae Ceausescu itd. W szerokim rozumieniu problemu przyczyn upadku „realnego socjalizmu”, błędy i wypaczenia stalinowskie, niezależnie od tego, jakie były intencje samego Stalina, nigdy nie zostały faktycznie przezwyciężone poprzez eliminację ich źródeł, przygotowały zatem grunt pod obecną burżuazyjną transformację ustrojową.

Jest rzeczą znamienną, że A. Schaff odrzuca te interpretacje marksistów, którzy uważają, że o upadku wczesnosocjalistycznych stosunków ustrojowych, zadecydowały istniejące i rozwijające się stosunki burżuazyjne. A. Schaffowi nie odpowiada więc teza, że socjalistyczne przeobrażenia zostały zahamowane przed rokiem 1989. A. Schaff nie chce widzieć sił społecznych, które doprowadziły do zatrzymania procesu socjalistycznego budownictwa oraz obalenia stosunków wczesnosocjalistycznych, ponieważ jest wyrazicielem ich interesów. Z tych samych powodów nie chce dostrzec, iż „dyktatura proletariatu” była faktycznie dyktaturą nad proletariatem i ogółem mas pracujących ze strony uprzywilejowanej warstwy zarządzającej i jej klienteli oraz będących w ich rękach organów przemocy przymusu państwowego. Schaff stwierdza, że „powstał socjalizm nie idealny, a zły, który wykazał, że socjalizm może być pod wieloma względami gorszy od kapitalizmu, jeśli został źle zaprogramowany od początku”. Przyznaje nawet, że „… my wszyscy byli członkowie tego ruchu, często działając ofiarnie i z jak najbardziej idealnych pobudek, ponosimy za to zło solidarną odpowiedzialność” (s.24).

Należy dodać, że udział w tym programowaniu Schaffa i środowisk z nim związanych był znacznie większy niż ta zdawkowa uwaga Schaffa. Schaff dla swych przeciwników, jak to było w zwyczaju propagandzistów b. PZPR, zamiast merytorycznej dyskusji, przykleja etykietę polityczną, z tym, że obecnie jest to etykieta „socjalistycznych czyścioszków”, „komuno-faszystów”.

Jak już wspominaliśmy, Schaff odrzuca dyktaturę proletariatu jako prawidłowość rewolucji socjalistycznej. Pisze, że obecna transformacja ustrojowa może być względnie trwała przez okres życia 2-3 pokoleń. Ale nie wyciąga z tego wniosków politycznych, do których powinien dojść jako marksista. Czyż burżuazja, której Schaff daje szansę na 40-60 lat, obrastająca przez te lata w przywileje i utrwalająca swoją hegemonię ekonomiczną, socjalną, polityczną i ideologiczną, zrezygnuje z tego dobrowolnie? Dyktatura proletariatu będzie więc koniecznością.

To jednak, jaka będzie jej forma, jest sprawą następnych rewolucyjnych pokoleń. Schaff zaś dyktaturze proletariatu przeciwstawia demokrację parlamentarną, sugerując tym samym sprzeczność pomiędzy dyktaturą proletariatu a parlamentaryzmem jako takim, a już szczególnie w wydaniu leninowskim.

DZIWNE SOJUSZE I SENTYMENTY

A. Schaff ubolewa nad tym, że członkowie lewicy nie mają możliwości publikacji w Polsce. Jak wynika z załączonych tytułów książek, nie dotyczy to A. Schaffa. Czyżby, więc, posiadał on specjalne przywileje? Przez kogo i dlaczego zostały one Schaffowi nadane?

Jest bardzo znamienne, że gdy Schaff podaje przykłady ludzi lewicy, którym utrudnia się publikacje, to wymienia Jana Główczyka, byłego redaktora Życia Gospodarczego i byłego członka Biura Politycznego PZPR oraz Eugeniusza Szyra (s. 174-175).

Dla przełamania szlabanu dla „pisarzy lewicowych”, którym chce pomóc „ … w wydobyciu ich z zapadni naszej demokracji” (s.174). a być może zapadnię pod ich nogami otworzyć, rzuca mimochodem uwagę, którą trudno jednoznacznie określić W formie przypuszczenia, jak gdyby rozważając jedynie potencjalną możliwość, pisze, że „… trzeba będzie zorganizować petycję do CIA, by i nam sypnęli na ten cel pieniądze za pośrednictwem jakichś zagranicznych sponsorów (wbrew pozorom, to nie jest niemożliwe, mogą mieć w tym interes, aby nasza scena publicystyczna, również z ich punktu widzenia nie była zbyt jednostronna)” (s. 174).

Jest to, jak na „marksistę”, nieco dziwne stwierdzenie, które można byłoby potraktować jako żart. Ale ponieważ Schaff odwołuje się do interesów mocarstwowych USA, czego wyrazem jest działalność CIA, pojawia się szereg pytań.

Po pierwsze – czy nie jest skandalem i próbą kompromitacji lewicy uaktywnienie jej za pieniądze Centralnej Agencji Wywiadowczej USA ?

Po drugie – skąd u Schaffa pewność, iż USA mogą mieć w tym „interes”, czyżby Schaff pisał tak na podstawie własnych doświadczeń?

Po trzecie – czy tak finansowane wydawnictwa mogą być czymś więcej niż zamaskowaną, przybudówką CIA, ośrodkiem skupiającym lewicę, a jednocześnie kontrolującym poczynania w imię trwałości kapitalizmu?

Po czwarte – czy można uwierzyć, że tego typu propozycje ze strony takiego człowieka jak Schaff, którego już Jaruzelski traktował jako łącznika z Zachodem, są przypadkowe? A. Schaff sam przyznaje, że był przez ekipę Jaruzelskiego wykorzystywany „…do bardzo delikatnych misji dyplomatycznych”, gdyż miano do niego „zaufanie” na Zachodzie – szło m. in. o „…rozmowy z Amerykanami oraz przygotowanie drugiej pielgrzymki papieskiej”. Schaff ujawnił, że zleceniodawcą jego misji był W. Jaruzelski i że „…te pertraktacje, które trwały prawie dwa lata, toczyły się bez wiedzy i poza plecami zarówno instancji partyjnych, jak i MSZ, całkowicie wyłączonego z tych rozmów” (s. 123). Szkoda tylko, że nie wyjaśnił szczegółowych argumentów jakich użył w tych misjach, aby przekonać USA do zniesienia sankcji i bezinteresownej pomocy Polsce (a właściwie ekipie Jaruzelskiego). Czy wówczas Zachód został utwierdzony w przekonaniu, że tylko dzięki zachowaniu władzy przez Jaruzelskiego, możliwa będzie powolna kapitalistyczna transformacja ustrojowa, będąca przykładem i impulsem dla wielu państw?

Po piąte – jak rozumieć słowo „petycja” w propozycji Schaffa. Już pop Gapon (który okazał się agentem policji i został powieszony przez eserowców) w 1905 r. pomagał robotnikom układać petycję do cara Mikołaja II i wystawić ich na salwy karabinów, od których zginęło co najmniej 1000 osób. Kto ma tę „petycję” układać i wysłać oraz być depozytariuszem nadesłanych środków finansowych? Czy Schaff stanie tutaj do apelu?

Po szóste – co w tym kontekście oznacza stwierdzenie, iż powstanie „silnej lewicy” (tej w rozumieniu Schaffa) jest warunkiem „Aby wyjść cało narodowo (podkr. A. Schaff) z tej opresji” (s.179). Czy lewica ma być nierewolucyjna, aby nie doszło do rozbiorów, czy czegoś równie wielkiego? Czy Schaff nie próbuje straszyć społeczeństwa?

Jest rzeczą bardzo znamienną, że propozycja Schaffa współgra z tym, co proponuje M. F. Rakowski, a przedtem już Stanisław Kwiatkowski. Rzecz idzie mianowicie o to, aby siły kontrrewolucyjne (burżuazyjne) zabrały się do rozprawy z siłami marksistowsko-leninowskimi, które dla uniknięcia merytorycznej polemiki od wielu lat nazywa się dogmatyczno-sekciarskimi, lewackimi lub betonem.

M. F. Rakowski w artykułach swych ubolewa nad tym, że siły kontrrewolucyjne nie doceniają jego osobistych zasług oraz zasług kręgów politycznych, z którymi jest związany, w obaleniu „realnego socjalizmu” i pastwią się, niczym hieny cmentarne, nad ekipą Jaruzelskiego. „Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, dlaczego politycy roku 1996, którzy mają tak wiele do zawdzięczenia Jaruzelskiemu i Kiszczakowi, spokojnie przyglądają się włóczeniu ich po komisjach, pod różnymi naciąganymi zarzutami. Tzw. beton partyjny pozostawia się w spokoju. Bodajże było, jemu a także jego najbliższym, być zatwardziałymi dogmatykami. Być może mielibyśmy spokój i zapewnioną pogodną starość” (M. F. Rakowski, Polityczne mitotwórstwo, Trybuna nr 104, 4-5 maja 1996 r.).

Cóż można Rakowskiemu powiedzieć. Taka to już jest ironia historii, że zaprzańcom i zdrajcom nikt nie wierzy do końca, chociaż czasami korzysta z ich usług. Doświadczył tego ostatnio prof. Jerzy Wiatr (minister nauki i oświaty), któremu studenci Uniwersytetu Jagiellońskiego, tak renomowanej w świecie nauki uczelni, nie dali dojść do głosu i którego po chamsku obrzucili jajami. J. Wiatr, broniąc się, podobnie jak Schaff podkreślił swą „wziętość” na renomowanych uczelniach zachodnich, i chociaż nie musiał tego robić publicznie, przyznał się, że jest marksistą, chociaż od lat w środowisku marksistów uważany był za rewizjonistę.

Nie jest wykluczone, że po takim faux pas, jaki zaślepieni w swym antykomunizmie studenci popełnili wobec prof. Wiatra, siły kontrrewolucyjne zreflektują się i zechcą w myśl zaleceń M. F. Rakowskiego złożyć na ołtarzu historii siły marksistowsko-leninowskiej z byłej PZPR, które chociaż istniały, to jednak ich przedstawiciele nie zajmowali żadnych eksponowanych stanowisk i nie mieli żadnego istotnego wpływu na kierunek polityki ekipy Jaruzelskiego. Ekipa Jaruzelskiego wprowadziła stan wojenny w swoim własnym interesie, a spadkobiercą jej jest dzisiejsza socjaldemokracja, która z powodzeniem kontynuuje politykę rządów solidarnościowych. Dlatego tej prawdy nie są w stanie zmienić apele M. R. Rakowskiego i pokrętne propozycje Schaffa.

O METODZIE

A. Schaff przyznaje się, że jest agnostykiem. Jest to taka bardzo wygodna maniera wśród wielu ludzi wykształconych, gdy rzeczywiście czegoś nie wiedzą lub nie chcą powiedzieć czegoś sobie niewygodnego, a szczególnie, gdy rzeczywistość przeczy ich poglądom. Jednym z przykładów instrumentalnego posługiwania się agnostycyzmem jest sprawa oceny istniejącego po 1989 r. ustroju w Polsce. A. Schaff, co „…powinien rozumieć kompetentny polityk, a tym bardziej polityczna elita intelektualna“ stwierdza, że „…nie jest to socjalizm i nie jest to kapitalizm”(s.178). Zastrzega przy tym, że chodzi o „…współczesne znaczenie tego słowa, czego nie rozumie tzw. człowiek z ulicy”. Można więc zapytać czy w Polsce nie ma ani socjalizmu, ani kapitalizmu, w myśl rozumienia istoty tych słów przez klasyków marksizmu?

A. Schaff musi przyznać fakt „banalny”, że „Polska znajduje się obecnie w okresie wielkiej transformacji”(s.176). Przyznaje nawet, że „Wiemy przy tym skąd wyszliśmy, wiem dokąd zmierzamy w dalszej perspektywie”(s.176). Ale pozostając wierny swej metodzie instrumentalnego traktowania agnostycyzmu pisze, że „…nie umiemy dokładnie nazwać miejsca, w którym znaleźliśmy się obecnie”(s.176). Wbrew natomiast swoim wcześniejszym wywodom o niszczeniu przez rządy solidarnościowe polskiej gospodarki ze względów „ideologicznych”, ograniczaniu wbrew narodowym interesom powiązań gospodarczych ze „Wschodem”, o przygotowaniu potencjalnych warunków pod usytuowanie Polski między „młotem a kowadłem”, roli spisków w polityce, pisze, że „…jest to transformacja bez wyraźnego planu odnośnie kierunku rozwojowego i wobec tego kraj, bez określonej polityki rozwojowej, szarpany między różnymi tendencjami po prostu dryfuje jak postawiony grze fali i prądu statek bez sternika” (s.176).

Dlaczego procesy po 1989 r. Schaff nazywa „rewolucją” bez określenia, że chodzi o rewolucję burżuazyjną, a właściwie o burżuazyjną kontrrewolucję? Czy wynika to z jego rzeczywistej niewiedzy i niepoznawalności tego procesu (agnostycyzmu) czy też uważa za stosowne kokietowanie czytelnika i unikanie swych osobistych zasług w obaleniu „realnego socjalizmu”? Czy to, co Schaff nazywa „dryfowaniem” i „szarpaniem” między różnymi tendencjami nie jest wynikiem oporu mas pracujących przeciwko niekorzystnym dla nich rozwiązaniom kapitalistycznym?

Tylko rzeczywiści ignoranci (o co Schaffa nigdy nie podejrzewaliśmy) lub przysłowiowe „wilki w owczej skórze” mogą negować fakt, że w Polsce (i innych krajach) po 1989 r. nastąpił proces jawnej restauracji kapitalizmu. To, że nie wszystkie stosunki socjalno-ekonomiczne są identyczne z tymi, które występują w najwyżej rozwiniętych krajach kapitalistycznych, jest zrozumiałe także dla burżuazyjnych polityków i naukowców, których cytuje Schaff. Burżuazja polska o solidarnościowym, jak i PRL-owskim rodowodzie, aktywnie wspierana przez kapitał międzynarodowy, nie zdążyła jeszcze odebrać masom pracującym wszystkich zdobyczy z okresu rewolucyjnych przeobrażeń. To jednak nie powinno być podstawą do negowania kapitalistycznego charakteru rozwoju obecnej Polski.

Trzeba przyznać, że w sprawach ustrojowych i kierunku transformacji Schaff jaśniej wypowiedział się w swej pracy „Pora na spowiedź”. Pisał wówczas: „Polska powinna stać się współczesnym państwem kapitalistycznym i na to nie ma alternatywy” (s. 164). Powstaje tylko pytanie, dlaczego Schaff wlewa krokodyle łzy nad kapitalizmem wolnokonkurencyjnym w Polsce, skoro jednocześnie pisze, że wprowadzany jest po to, by „…dobić socjalizm” (s.164), do którego „…Polska nie dorosła” (s. 164.)? Czy Schaffowi idzie rzeczywiście o obronę socjalizmu, czy jedynie o takie „dobicie” go, aby nie wywołać wojny domowej? Dlaczego Schaff, pisząc o obecnej sytuacji w Polsce, że lewica „…nie jest lewicą”, a prawica „…nie jest prawicą” (Notatki Kłopotnika s.197), staje w ćwierć drogi i nie wyjaśnia szerzej tego problemu? Czy stwierdzenie, że jeśli już lewica istnieje, to jest „…lewicą czyścioszków, nie nadających się do praktycznego życia politycznego” (s.197) nie jest próbą dyskredytacji sił marksistowsko-leninowskich i rewolucyjnych bez merytorycznego uzasadnienia?

Schaff nie zajmuje się obroną metodologii marksizmu, którą jako uczony zna z całą pewnością i czego po zadeklarowanym marksiście można byłoby się spodziewać. Metodologię marksizmu zastępuje przez eklektyzm i technologiczny determinizm. O „Kapitale” Marksa pisze „…bez żadnych nostalgii i bólów serca”, że „…dzieło spełniło swe zadanie nie tylko teoretyczne, lecz również praktyczno-polityczne” (s.66). W subiektywizmie Schaffa możliwe jest również to, by za marksistę uważał się ktoś, kto uznaje jedynie społeczne i polityczne treści marksizmu (i to nie wszystkie nawet najważniejsze) przy jednoczesnym odrzuceniu filozofii marksistowskiej (s.224-225). Uznanie papieża, domagającego się ograniczenia wyzysku społecznego i dopuszczającego możliwość likwidacji prywatnej własności środków produkcji, gdy przemawiają za tym ważne racje społeczne, za „częściowego marksistę” byłoby więc otwartym problemem teoretycznym. Kościół katolicki był za dialogiem chrześcijan z marksistami w Polsce Ludowej, dopóki nie miał dominującej pozycji. Dziś, w III Rzeczypospolitej, już o żadnym dialogu nie chce nawet słyszeć, chyba, że rozmówcami jego będą tacy marksiści jak Schaff.

O GRZECHU PIERWORODNYM

A. Schaff po raz któryś z rzędu powtarza tezę o przedwczesnym wybuchu rewolucji w Rosji w 1917 r. i jej negatywnym wpływie na całokształt światowego procesu rewolucyjnego. Powiela w tym tezy Kautsky’ego, Plechanowa, mieńszewików i burżuazyjnych ekonomistów, którzy Rewolucję Październikową uważali za „błąd historyczny”, a „realny socjalizm” za negatywną mutację teorii socjalizmu. A. Schaff stwierdza: „grzechem pierworodnym była tu antymarksistowska, woluntarystyczna decyzja bolszewików podjęcia budowy socjalizmu w kraju, w którym brak było zarówno obiektywnych, jak i subiektywnych warunków po temu. To było sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale ku chwale Marksa należy powiedzieć, że przestrzegał przed smutnymi konsekwencjami takiego postępowania (»stare g…«, jak powiedział, wróci wówczas w nowej postaci) jeszcze w połowie ubiegłego stulecia. Winić za to, co nastąpiło później i za obecny krach całego przedsięwzięcia należy nie jego, lecz Lenina z bolszewikami i Tkaczowa, ich faktycznego ojca duchowego” (s.14).

A.Schaff, jak na dżentelmena przystało nie analizuje obiektywnych i subiektywnych przyczyn Rewolucji Październikowej w Rosji. Stwierdza jedynie, że „brak było”. Całą sprawę w istocie sprowadza, co zapewne jest wynikiem celowego zabiegu, a nie nieznajomości tych przyczyn, do braku zdrowego rozsądku bolszewików, którzy nie uwzględnili rzekomych przestróg Marksa z połowy XIX wieku, kiedy bolszewików jeszcze nie było i była zupełnie inna sytuacja. A.Schaff ma na myśli wielokrotnie wspominaną przez siebie „Ideologię niemiecką” Marksa i Engelsa, która przecież nie była ostatnią ich pracą.

Schaffowi idzie nie tyle o przekreślenie jakichś decyzji politycznych, lecz o negację metodologii marksizmu, w której zawarte są najbardziej ogólne zasady naukowej analizy rzeczywistości, sformułowane przez Marksa i Engelsa w wyniku odkrycia i teoretycznego uogólnienia obiektywnych praw rozwoju rzeczywistości materialnej i społecznej. Deklarowana przez Schaffa wierność marksizmowi jest więc osobliwa, wbrew zaleceniom metody Marksa, źródeł załamania „realnego socjalizmu” nie poszukuje on w materialnej i społecznej rzeczywistości, w stosunkach klasowych, lecz w świadomości polityków i teoretyków. Jego „marksizm” pokrewny jest bardziej neopozytywizmowi. Dlatego pomija inne późniejsze prace Marksa i Engelsa, a z samej „Ideologii niemieckiej”, którą podobno wysoko ceni, pomija „Przedmowę”, w której pisali: „Pewien dziarski jegomość uroił sobie kiedyś, iż ludzie dlatego tylko toną w wodzie, że opętała ich myśl o ciężkości. Gdyby sobie wybili z głowy to wyobrażenie ogłosiwszy je na przykład za przesąd, za wyobrażenie religijne, to znaleźliby się poza wszelkim niebezpieczeństwem utonięcia. I przez całe swe życie jegomość ten zwalczał złudzenie ciężkości, którego smutnych następstw coraz to nowe i liczne przykłady w statystyce znajdował. Zuch ten był typem nowego rewolucyjnego filozofa niemieckiego”(Ideologia niemiecka, MED, t.3, Warszawa 1975, s.13-14).

Schaff w tym przypadku przypomina owego „jegomościa”, który „…uroił sobie kiedyś”, że przyczyna Rewolucji Październikowej tkwiła w głowach bolszewików, którzy nie doczytali niektórych prac Marksa i Engelsa, a zafascynowali się blankistowskim narodnikiem Piotrem Tkaczowem.

Można by sądzić, że tego typu poglądy podyktowane są potrzebami zażartej polemiki i mają swoje uzasadnienie. Ale czemu mają służyć częste powoływania się Schaffa na znajomości i przyjaźnie z jezuitami i innymi osobami głęboko wierzącymi, czy nie uzasadnieniu utopijnej możliwości pogodzenia marksizmu z wiarą religijną i przyjęciu prymitywnej tezy, że Chrystus był pierwszym komunistą? Czemu ma służyć gdybanie nad powtórzeniem drogi życiowej w szeregach PPS lub pod sztandarem trockizmu (Notatki Kłopotnika, s. 213)? Czemu ma służyć wybielanie Piaseckiego, co wspólnego mają w tym wypadku osobiste korzyści wyciągnięte przez Schaffa z rad Piaseckiego z obiektywną rolą Piaseckiego, niezależną od jego agenturalnej działalności? Czyż prowokatorzy nie są organizatorami ruchów radykalnych, a jednocześnie nie donoszą na swoich współtowarzyszy? Czemu ma służyć podkreślanie przez Schaffa swoich osobistych zasług w obronie burżuazyjnych uczonych z II Rzeczypospolitej i faktu, iż kierowany przez niego w latach 50-tych Instytut Nauk Społecznych przy KC PZPR, stał się m.in. kuźnią części kadr dla późniejszej jawnej opozycji antysocjalistycznej (s.217)? Kiedy A.Schaff jest szczery, czy wówczas, gdy jest dumny ze swej komunistycznej przeszłości, czy wówczas, gdy jest dumny z tego, że został przyjęty do PPS dwa lata przed wojną, gdy już w kierownictwie tej partii nie było przedstawicieli lewicy (Nie tędy droga, s. 6).

Schaff liczy na społeczną amnezję i sugeruje, że zakładane lub kierowane przez niego ośrodki kształcenia kadr ustrzegły się wszystkich błędów, że były „białymi wyspami” na „Morzu Czerwonym”, pomimo, iż funkcjonowanie ich przypada m.in. na szczyt okresu błędów i wypaczeń. Nie można oczywiście obarczać Schaffa winą za wszystkie błędy gospodarcze i polityczne wypaczenia, ale nasuwa się myśl, że nawet, jeśli działania Schaffa posiadały wówczas pewną autonomię, to prowadzone były za akceptacją ówczesnego kierownictwa PZPR, które liczyło (dopóki nie wymknęło się to spod świadomej kontroli) na możliwość nadzoru i kanalizacji działań środowisk nastawionych opozycyjnie. Osobiste zasługi Schaffa dla burżuazyjnej nauki i restauracji kapitalizmu (co najmniej w początkowym okresie) nie są więc, chyba tak jednoznaczne, jak Schaff sugeruje, chyba, że obecnie chce powiedzieć, iż kiedyś mówił i robił co innego niż myślał i że przez całe życie miał inne, częściowo skrywane przed opinią publiczną, cele.

***

Jak można wnioskować na podstawie obserwacji działalności Schaffa, od lat odbywa się ona na specjalnych warunkach. Posiadał on osobiste powiązania z kolejnymi przywódcami PZPR, a najbardziej odpowiadał mu W. Jaruzelski, któremu publicznie zaproponował Nagrodę Nobla po wprowadzeniu stanu wojennego i to pomimo odcięcia od informacji z kraju, tak jakby był przekonany, że stan wojenny oznaczał koniec „realnego socjalizmu”.

Schaff jest zapraszany na wykłady do wielu krajów. Siła oddziaływania Schaffa tkwi jednak nie tyle w wartościach intelektualnych jego prac, ile w jego powiązaniach politycznych. Pod koniec lat 60-tych przygotowano Schaffowi katedrę nawet w Izraelu. Trudno uwierzyć w to, że Zachód robił to wszystko ze względu na jego marksistowskie przekonania. Pomimo silnej propagandy antykomunistycznej w Polsce Schaff korzystał w pełni z możliwości publikacji w „okrągłostołowym” wydawnictwie BGW. Czytającemu „Notatki Kłopotnika” nasuwa się przypuszczenie, że nie mamy tu do czynienia z pierwszym lepszym autorem książek, lecz jednostką o głębokich i trwałych więziach z wieloma wysoko postawionymi i wpływowymi środowiskami nie tylko w naszym kraju, a poglądy jego nie mają charakteru tylko osobistych refleksji, lecz są wykładnią tendencji ideowo-politycznych w tych środowiskach, dążących do „ucywilizowania” rewolucyjnej lewicy za cenę krytyki Kościoła katolickiego, Solidarności, wolnokonkurencyjnego kapitalizmu antypolskiej konspiracji i spisków zagranicznych, czy Gorbaczowa.

Na taką krytykę stać jest także wielu burżuazyjnych radykałów i do tego by ją głosić, nie trzeba nazywać się marksistą.

Edward Krycki

Lipiec 1996 r.