Gruzińskie kłamstwo


Prawda polityczna jako poszukiwanie

Metaforycznie rzecz ujmując, prawda jest pierwszą ofiarą polityki. Taki pogląd nie ma jednak oznaczać, że polityka żywi się „stekiem” kłamstw i oszustw. Rzecz w tym, że zwłaszcza w życiu politycznym, prawda jest raczej procesem niż stanem, wymaga intensywnych poszukiwań i przedzierania się przez gąszcz półprawd, manipulacji i mniej lub bardziej świadomych zafałszowań i złudzeń. Oczywiste, że proces dochodzenia do prawdy nie ma granic czasowych, jak wiemy z historii, czasami trwa nie tylko lata ale i stulecia. Ta podróż prawdy ma swoje przystanki, kiedy ludzie dochodzą do pewnych „twardych” ustaleń towarzyszących im owocnie w życiowych zmaganiach.

Godzi się zaznaczyć, że w polityce prawda ma także swoje „opaczne” kotwice, jak chociażby w dyplomacji, stanowiącej sedno polityki międzynarodowej, niejednokrotnie rozstrzygając o losach świata. Chodzi tutaj o przesławne dementi, które w języka dyplomacji pełni funkcję prawdy „na opak” a które jest swego rodzaju retoryczną osobliwością stosowaną wówczas, gdy przez zaprzeczanie faktom polityk daje publiczny sygnał, że określone zdarzenie miało rzeczywiście miejsce. Mamy tutaj do czynienia ze swoistym „potwierdzeniem przez zaprzeczenie” stosowanym często ze względu na wymogi protokołu dyplomatycznego czy racji stanu.

Gruzińska wojna

Klasycznym i stosunkowo świeżym przykładem dociekań w obszarze prawdy politycznej jest spór o przebieg pięciodniowej gruzińskiej wojny toczonej w sierpniu 2008 roku. Należy dodać, że w tej sekwencji dramatycznych wydarzeń Polska zajęła poczesne miejsce także ze względu na osobisty udział ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

I tak rozpoczęcie wojny w nocy z 7 sierpnia 2008 roku na czwartek 8 sierpnia 2008 roku przedstawiane jest na trzy sposoby: pierwszy, dominujący pogląd, iż to Rosja napadła na Gruzję; drugie stanowisko, mniejszościowe, które początek wojny odnajduje w napaści Gruzji na Rosję, ściśle rzecz biorąc na Osetię Południową będącą pod rosyjskim „patronatem” i niezwykle rzadki neutralny punkt widzenia bez opowiadania się po którejkolwiek stronie, jak chociażby Kersti Kaljulaid, aktualnej prezydent Estonii, która wypowiada się w tym duchu . Te trzy różne opcje niezwykle łatwo rozpoznać, bowiem posługują się one czytelnym nazewnictwem. W pierwszy przypadku będzie zwykle mowa o wojnie „rosyjsko-gruzińskiej”, w drugim, odwrotnie o wojnie „gruzińsko-rosyjskiej” a przy ostatniej opcji najczęściej stosowana jest prosta formuła: „wojna gruzińska”. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że nierzadko te nazwy używane są zamiennie, bez należytej staranności w uwzględnianiu ich semantycznych kontekstów.

Rosja agresor

Wiadomo, że w ocenie każdej wojny „domowej”, „światowej” czy jakiejkolwiek innej kluczowa jest odpowiedź na pytanie: „kto zaczął?”. W bardzo klarowny sposób odnosi się do tej kwestii Irena Lasota, obecnie waszyngtońska korespondentka „Rzeczpospolitej”. W marcu 1968 roku należała ona do ścisłej grupy przywódczej studenckiego protestu po czym była represjonowana i już jako weteranka na emigracji niezwykle aktywnie wspierała demokratyczne ruchy sprzeciwu wobec rozlicznych światowych dyktatur, rosyjskiej w szczególności. Słowem, niezwykle kompetentna osoba. Jej zdaniem, „Rosja zaatakowała Gruzję”, ale na szczęście rosyjski scenariusz aneksji Gruzji jednak się „nie sprawdził za sprawą pięcioosobowej armii prezydentów i premierów, z prezydentem Lechem Kaczyńskim na czele. Ta niewielka armia swoim niespodziewanym przylotem do Tbilisi ograniczyła inwazję do zagarnięcia Osetii Południowej, choć wojska rosyjskie zbliżały się już do stolicy.” – pisze Lasota w „Rzeczpospolitej”. (27-28. 05. 2017.).

Ofensywa dyplomatyczna w obronie Gruzji rozpoczęła się już 7 sierpnia, niemal natychmiast po wybuchu wojny, gdy Saakaszwili o 23:35wydał rozkaz przeprowadzenia zbrojnej operacji „przywrócenia konstytucyjnego porządku” w Osetii Południowej, która wraz ze stolicą Cchinwali została, pochłaniając wiele ofiar, na kilka dni opanowana przez wojska gruzińskie. Od razu Bernard Kouchner, minister spraw zagranicznych Francji, jako specjalny wysłannik Sarkozy’ego, który w tym czasie pełnił rotacyjną funkcję przewodniczącego Unii Europejskiej i Alexander Stubb, minister spraw zagranicznych Finlandii, zgodzili się pilnie przeprowadzić misję pokojową jako przedstawiciele UE i OBWE, która wówczas dowodziła misją obserwatorską w Gruzji.

Po przybyciu 9 sierpnia do Tbilisi ministrowie Francji i Finlandii przygotowali wstępną wersję porozumienia o zawieszeniu broni, która po uzgodnieniu z minister spraw zagranicznych Gruzji Ekaterine Tkeszelaszwili została następnego dnia (10. 08. 2008.) podpisana przez Saakaszwilego w ich obecności. Tego dnia doszło także do spotkania pani minister z szefami MSZ Litwy i MSZ Ukrainy oraz ambasadorami NATO i UE.

Przed południem 12 sierpnia Rosjanie ogłosili zawieszenie broni tuż przed wylądowaniem samolotu, przybywającego do Moskwy z misją pokojową, prezydenta Sarkozy’ego, ale mimo to rosyjskie oddziały nadal stopniowo zbliżały się do Tbilisi. Przylot Sarkozy’ego na bezpośrednie rozmowy oznaczał zarazem zakończenie misji Stubba i Kouchnera, który w sarkastycznym tonie streścił przebieg zakończonej misji. „Amerykanów tam w ogóle nie było. Nie brali w niczym udziału. Dzwonili do nas, a my oddzwanialiśmy do nich. Wysłali jeden ze swoich okrętów marynarki wojennej do regionu Morza Czarnego, ale co z tego? Nic! Musieliśmy więc sami powstrzymać Armię Czerwoną [sic! Tak w oryginale – przyp. tłum.] i to było naszym głównym, a nawet jedynym celem – nie pozwolić Rosjanom na zdobycie stolicy [Gruzji]”. (cyt. za: Ronald D. Asmus, Mała wojna, która wstrząsnęła światem: Gruzja, Rosja i przyszłość Zachodu, tłum. Jan Tokarski, wstępem opatrzyli Radosław Sikorski i Strobe Talbot, Warszawa 2010, s. 351-352.).

Jeszcze przed włączeniem się Sarkozy’ego w pokojowe mediacje Saakaszwili z całą oczywistością uświadomił sobie, że wojna z Rosją została przez niego przegrana. W tej sytuacji jedynym wyjściem było przekucie militarnej klęski w propagandowe zwycięstwo, skoro w realium sukces okazał się nieosiągalny. Cała operacja rozpoczęła się w Tbilisi już w poniedziałek 12 sierpnia serią wieców i demonstracji pokojowych z poparciem Saakaszwilego przez tłumnie zebranych Gruzinów, których kulminacją stał się ponad stutysięczny wiec przed parlamentem. Było już późno, gdy Sarkozy podjechał pod budynek akurat w trakcie przemówienia Saakaszwilego, któremu zresztą odmówił swego udziału w tej manifestacji politycznej rozumnie objaśniając, że „przyjechał w celu zakończenia wojny a nie dla publicznych wystąpień”. (Tamże, s. 353.).

W tym miejscu należy się wyjaśnienie, że Sarkozy przylatując bezpośrednio z Moskwy musiał mieć zapewniony przez rosyjskie siły powietrzne bezpieczny przelot nad Gruzją i zapewne leciał swoim wojskowym samolotem z towarzyszeniem stosownej rosyjskiej eskorty. Tymczasem lecąca z Polski na wiec solidarności prezydencka delegacja z Lechem Kaczyńskim na czele nie miała tego udogodnienia i musiała lądować w Gandży na terenie Azerbejdżanu ale blisko granicy z Gruzją skąd samochodami politycy udali się do nieodległego Tbilisi.

W przedstawionej sytuacji zawiera się pewien niuans, który ujawnia Irena Lasota. „Gdy Rosja napadła na Gruzję jesienią 2008 r. prezydent Lech Kaczyński zwołał czterech innych przywódców, wspólnie polecieli do Tbilisi i nie ulega wątpliwości, że powstrzymali wojska rosyjskie, które były już kilkanaście kilometrów od stolicy Gruzji”. („Rzeczpospolita”, 20-21. 05. 2011). Doszło zatem do narzuconego przez Kaczyńskiego swego rodzaju „prezydenckiego wyścigu”, który chciał, uprzedzając Sarkozego, na wiecu w Tbilisi, wspólnie z kolegami prezydentami, udzielić Saakaszwilemu moralnego i politycznego wsparcia przed jego rozmowami z francuskim prezydentem w sprawie zawieszenia broni, zwłaszcza w sprawie wstrzymania pochodu rosyjskich wojsk na stolicę Gruzji.

„Zawody” zakończyły się zwycięstwem Sarkozy’ego, który w miarę komfortowo doleciał do Tbilisi i jako pierwszy przybył do budynku parlamentu, nie poszedł na wiec ale rozpoczął negocjacje z Saakaszwilim. Kiedy „komando Kaczyńskiego” dojechało spóźnione na wiec z powodu zamknięcia przez Rosjan przestrzeni powietrznej nad Gruzją, jej prezydent przerwał na chwilę negocjacje z francuskim odpowiednikiem, aby przywitać się ze swoimi gośćmi, po czym zostawił ich na wiecu z około stutysięcznym tłumem Gruzinów i wrócił do rozmów.

W tej perspektywie nie powinna dziwić, całkowicie niedopuszczalna awantura Kaczyńskiego z dowódcą jego samolotu, który nie miał problemu z przelotem nad Ukrainą do granic Gruzji, ale kategorycznie odmówił kontynuowania rejsu nad Gruzją bez stosownych zezwoleń i zabezpieczeń i poleciał lądować do Azerbejdżanu. Polski prezydent słusznie domagał się takiego równego traktowania z prezydentem Francji, ale spotkał się z odmową Moskwy, która w pełni kontrolowała przestrzeń powietrzną Gruzji i nie była skłonna do wdrożenia wymaganych, w wojennej sytuacji, ponadnormatywnych procedur do przemieszczania się polityków mało życzliwych wobec Rosji.

W tym kontekście należy rozpatrywać wiecową mowę Kaczyńskiego, która była wcześniej przygotowana na okoliczność stworzenia odpowiedniego klimatu politycznego przed rozpoczęciem negocjacji z Sarkozym. Miała ona spełnić ważną rolę w toczącej się od pewnego czasu w światowym wymiarze standardowej „operacji marketingowej” zamiany Saakaszwilego ze sprawcy tragedii na jej ofiarę. Cynizm tych zabiegów jest tak oczywisty, że aż kłuje w oczy a warto dodać, że gdy czytamy czy słyszymy o czymś, co rzekomo „nie ulega wątpliwości”, to należy zachować wielką ostrożność.

Kończąc ten wątek trzeba dodać, że jeśli ktokolwiek spowodował, że rosyjskie czołgi nie wjechały do Tbilisi w celu obalenia rządu Saakaszwilego, to na pewno Sarkozy i polityczna Zachodnia Europa a nie Kaczyński i jego „komando”. A Saakaszwili i tak musiał odejść i do dzisiaj błąka się na politycznych peryferiach.

W każdym razie, wedle komunikatu biura prasowego Kancelarii Prezydenta RP zadaniem delegacji była realizacja misji poparcia dla suwerenności i integralności terytorialnej Gruzji oraz sprzeciw wobec agresji wojskowej Federacji Rosyjskiej, łamiącej prawo międzynarodowe i humanitarne. W tym celu na głównym wiecu przed budynkiem parlamentu pojawili się prezydenci: Polski – Lech Kaczyński, Litwy – Valdas Adamkus, Estonii – Toomas Hendrik Ilves, Ukrainy – Wiktor Juszczenko oraz premier Łotwy Ivars Godmanis. Wówczas późną nocą w świetle reflektorów główne przemówienie wygłosił Lech Kaczyński.

„Jesteśmy tutaj, przywódcy pięciu państw: Polski, Ukrainy, Estonii, Łotwy i Litwy. Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi ze Wschodu pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy: nie! Ten kraj to Rosja!

Ten kraj uważa, że dawne czasy upadłego niecałe 20 lat temu imperium wracają. Uważają, że dominacja będzie cechą tego regionu. Nie będzie! Te czasy skończyły się raz na zawsze! Nie na 20, 30 czy na 50 lat.

Wszyscy w tym samym okresie lub zbliżonych okresach poznaliśmy tę dominację, która była nieszczęściem dla całej Europy. To łamanie ludzkich charakterów, narzucanie obcego ustroju, narzucanie obcego języka. Ale czym się różni sytuacja z dzisiaj od tej sprzed wielu lat? Dziś jesteśmy tu razem. Dziś świat musiał zareagować, nawet jeśli był tej reakcji niechętny! I my jesteśmy tutaj po to, żeby ten świat reagował jeszcze mocniej, w szczególności Unia Europejska i NATO!

Gdy zainicjowałem ten przyjazd, niektórzy mówili, że prezydenci będą się obawiać. Nikt się nie obawiał, wszyscy przyjechali. Bo Środkowa Europa ma odważnych przywódców. I chciałbym to powiedzieć nie tylko wam, chciałbym to powiedzieć również tym z naszej wspólnej Unii Europejskiej, że Europa Środkowa, Gruzja, że cały nasz region będzie się liczył. Że jesteśmy podmiotem! I my też świetnie wiemy, że dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze państwa bałtyckie, a potem może czas na mój kraj, na Polskę! Byliśmy głęboko przekonani, że przynależność do NATO i Unii zakończy okres rosyjskich apetytów, a okazało się, że nie, że to błąd. Ale potrafimy się temu przeciwstawić, jeżeli te wartości, o które miałaby się Europa opierać, mają jakiekolwiek znaczenie w praktyce. Jeżeli mają mieć to znaczenie, to my musimy być tu. Cała Europa musi być tutaj! Tu są cztery państwa należące do NATO – jest i Ukraina, wielkie państwo. Jest pan prezydent Sarkozy, przewodniczący Rady Europejskiej. A powinno tu być państw 27!”. („Rzeczpospolita”, 13. 08. 2008).

Wkrótce po powrocie do Warszawy w „Newsweeku” Lech Kaczyński zasadniczo określił Rosję jako agresora, który nie radzi sobie z suwerennością słabszych sąsiadów i dobitnie kolejny raz zarzucił Rosji dokonanie inwazji na Gruzję. (17. 08. 2008.).

Gruzja agresor

Zabierając głos w sprawie gruzińskiej wojny Janusz Korwin-Mikke sensownie przypomniał , że „absurdalne jest oskarżanie Rosji np. o to, że napadła na Gruzję. Wszystkim wiadomo, że to prezydent Gruzji, p. Michał Saakashvili , najprawdopodobniej agent amerykański, postanowił wykorzystać, że prezydent Rosji jest na otwarciu Igrzysk Olimpijskich w Pekinie – i najechał na Południową Osetię. Rosjanie rzucili się na pomoc, i odrzucili Gruzinów. Przy okazji wjechali kawałek na teren Gruzji i w mieście Gori rozwalili pomnik najwybitniejszego Gruzina, Józefa Stalina”. („Angora”, 19. 01. 2020.).

Już na wstępie trzeba odnotować ujawnienie się w pierwszej dekadzie listopada ruchu protestu domagającego się między innymi rozliczenia Saakaszwilego z decyzji o zaatakowaniu Osetii Południowej i przyspieszonych wyborów, których wyrazem są dochodzące do 10 tysięcy uczestników antyrządowe przemarsze. W pierwszą rocznicę brutalnego rozpędzenia z użyciem gazu łzawiącego i armatek wodnych manifestacji przeciwko nepotyzmowi i autokratyzmowi Saakaszwilego szereg opozycyjnych ugrupowań połączyło swoje siły w celu doprowadzenia do przyspieszonych wyborów i zmiany rządu, rozpoczynając rozplanowany na pięć miesięcy protest społeczny.

Jeśli zważyć, że według oficjalnych danych w gruzińskiej wojnie zginęło: 183 gruzińskich żołnierzy i policjantów, 63 żołnierzy rosyjskich i około 150 osetyjskich (wliczając ochotników), a wśród cywilów było 365 ofiar po stronie osetyjskiej i 228 po stronie gruzińskiej, to Saakaszwili ma się z czego tłumaczyć. Równocześnie w rezultacie wojny z Osetii Południowej i Abchazjj niemal całkowicie zniknęła ludność gruzińska a przynajmniej 130 tysięcy osób zostało zmuszonych do tymczasowego opuszczenia swoich domów. Koło tego bezmiaru tragedii nie da się przejść obojętnie.

Nie da się ukryć, że w tej wojnie Polska też ma nie byle jaki udział, tym razem związany z dostawą broni, która była skutecznie wykorzystywana przez Gruzinów w walce z Rosjanami. Chodzi o unowocześnioną wersję rakiet Grom o zasięgu ponad 6,5 km i pułapie 4 km i wielu rozlicznych zaletach, teraz pod nazwą Piorun. Podobnie, użyto ukraińskich wyrzutni rakietowych, chociaż rzekomo żołnierze gruzińscy niezbyt sobie z nimi radzili i Ukraińcy zmuszeni byli je sami obsługiwać. W każdym razie „spadło” kilka rosyjskich samolotów i teraz można się zastanawiać, czy było „do twarzy” prezydentom Polski i Ukrainy przybycie do Tbilisi z jakąś misją i czy aby na pewno był ona pokojowa.

Godzi się już w tym punkcie zauważyć, że wbrew panoszącej się propagandzie, pogląd przypisujący Gruzji napaść na Osetię Południową i w konsekwencji zaatakowanie Rosji opiera się głównie na dobrowolnych zeznaniach podsądnego. Wszak to sam Saakaszwili w swoim gabinecie spontanicznie opowiada przed kamerami CNN jak starannie wybierał dzień ataku na Cchinwali i Osetię Południową. Ostatecznie jego wybór padł na noc z 7 na 8 sierpnia, o czym ze swadą, żując nerwowo kolorowy krawat, poinformował „na żywo” zaskoczonych telewidzów; wtedy też doszła do niego wieść o pojawieniu się nad Gruzją rosyjskich samolotów. Otóż, na 8 sierpnia zaplanowano ceremonię otwarcia w Pekinie igrzysk olimpijskich 2008, gdzie tradycyjnie meldują się główne figury światowej polityki w tym także Putin czy Miedwiediew, Bush czy Sarkozy, którzy w tym czasie oczywiście nie mogli mieć „głowy” do zajmowania się jakąś kaukaską strzelaniną.

Zatem Saakaszwili spokojnie odczekał do wyjazdu premiera Putina do Pekinu i prezydenta Miedwiediewa na urlop, po czym wydał rozkaz do ataku na Osetię Południową 7 sierpnia o godz. 23.35 kiedy obydwaj przywódcy prawdopodobnie byli już w drodze. Niestety, tym samym prezydent Gruzji złamał stosowaną przez starożytnych Greków zasadę „świętego pokoju” zgodnie z którą w czasie igrzysk nie powadzi się żadnych wojen ani napaści zbrojnych.

Saakaszwili się nie oszukał i później słusznie chwalił trafnością dokonanego wyboru daty zbrojnego ataku na Osetię Południową, bowiem faktycznie po wybuchu wojny doszło w Pekinie doszło do dwu krótkich spotkań prezydenta Busha z ówczesnym premierem Putinem, po otrzymaniu na podstawie danych amerykańskiego wywiadu informacji o rozpoczęciu przez Rosjan ostrzału Gruzji. Z kolei kilkakrotne próby Sarkozy’ego dotarcia do Putina spaliły na panewce. Inauguracja igrzysk rzeczywiście była świetną okazją do przeprowadzania rozmaitych światowych awantur politycznych.

W krótkim czasie władze Gruzji wypuściły komunikat o rozpoczęciu wojskowej operacji „przywrócenia konstytucyjnego porządku” w Osetii Południowej, która zdaniem premiera Lado Gurgenidze będzie kontynuowana aż do ustanowienia „trwałego pokoju”. Pierwszego dnia inwazji Gruzji na Osetię Południową – 8 sierpnia – po zajęciu osetyjskich wsi, wojska gruzińskie ruszyły na stolicę Osetii Południowej Cchinwali. Po zaatakowaniu rano przez Gruzinów batalionu sił pokojowych stacjonujących w Osetii Południowej zginęli pierwsi rosyjscy żołnierze.

Kiedy Rosja odpowiedziała mobilizacją swoich sił w tym rejonie oraz wysłaniem ochotników z Osetii Północnej i Abchazji do Osetii Południowej, to Saakaszwili oskarżył Federację Rosyjską o „prowadzenie zakrojonej na szeroką skalę operacji wojskowej przeciwko Gruzji”. Gdy wojsko gruzińskie zajęło południowe przedmieścia Cchinwali i Saakaszwili ogłosił, że większa część Osetii Południowej „została wyzwolona i znajduje się pod kontrolą Gruzji”, Rosjanie zareagowali na prośbę osetyjskiego rządu o pomoc w obronie przed gruzińską agresją i kontratakowali przeciwko najeźdźcom. Rosjanie zaatakowali gruzińskie siły okupacyjne w Osetii Południowej oraz z powietrza port, bazy, lotniska i radary wojskowe w Gruzji.

Gruzini od początku inwazji fałszowali opis przebiegu wydarzeń, że Rosja jest agresorem a oni tylko się bronią, który szeroko rozpowszechniały zachodnie media i politycy. Tymczasem gruzińskie samoloty gruzińskie bombardowały mieszkalne dzielnice, szpitale i uniwersytet w stolicy Cchinwali. Z kolei w Abchazji wybuchły walki między Gruzinami i Abchazami, którzy uzyskali wsparcie wojsk rosyjskich.

Załamanie się ofensywy gruzińskich najeźdźców doprowadziło do ogłoszenia przez Gruzję jednostronnego rozejmu i apelu do Rosji o zaprzestanie walk. To posunięcie Saakaszwilego zostało szeroko nagłośnione w zachodnich mediach w celu stworzenia fałszywego obrazu dążącej do pokoju Gruzji pokrzywdzonej przez rosyjskiego agresora.

W tym kontekście warto przypomnieć wywiad udzielony rosyjskim i gruzińskim mediom przez Miedwiediewa, krótko przed trzecią rocznicą gruzińskiej wojny 2008 roku. Jego zdaniem, obok Saakaszwilego, także Amerykanie ponoszą odpowiedzialność za jej wybuch, ponieważ wydawało się, że w końcówce okresu przedwojennego Saakaszwili sprawiał wrażenie osoby skłonnej do kompromisu. Jednak wiele się zmieniło po wizycie sekretarz stanu USA Condoleezzy Rice, która co prawda nie popychała Gruzji do wojny, ale za pomocą wypowiedzi typu „pora przywrócić konstytucyjny porządek” czy „pora działać zdecydowanie” mogły naprowadzać na myślenie, że w razie konfliktu „Amerykanie nas nie opuszczą, a jeśli okaże się to konieczne, to pójdą na wojnę z Rosją”.

Odmienne opinie wymieniano też na waszyngtońskich korytarzach, także wśród pracujących w Rosji dyplomatów i doradców z którymi w sprawie wojny nieustannie konsultował się Saakaszwili. „Politycy w Waszyngtonie byli wściekli na to, że Gruzini zdecydowali się na uderzenie pomimo ustawicznego powtarzania im od wielu miesięcy, by tego nie robili”. (Cyt. za: Ronald D. Asmus, Mała wojna …, tamże, s. 304.) Jednak Amerykanie włączyli się w swoich mediach w wojnę propagandową przemilczając rzeczywisty przebieg wydarzeń w Gruzji, skoro dopiero 7 listopada ujawnili informacje, z których wynika, że Gruzini zaatakowali Cchinwali ostrzałem artyleryjskim, powodując ofiary w ludziach.

Saakaszwili był w pełni świadom tych uwarunkowań, a mimo to, wedle Wojciecha Jagielskiego, weterana wśród wojennych korespondentów, „Wierzył, »że jednym szybkim ciosem uda się ogłuszyć potężnego, ale nieruchawego przeciwnika – Rosję, zająć zbuntowaną prowincję. Potem schować się przed rozsierdzonym, ryczącym z wściekłości Kremlem za plecami zachodnich przyjaciół«”.(Igor T. Miecik, Wszystkie szklanki prezydenta, „Gazeta Wyborcza”, 16-17. 09. 2017.)

W tym kontekście należy też przypomnieć, że krótko przed atakiem Gruzji na Osetię Południową zakończyły się manewry amerykańsko-gruzińskie, w których ćwiczono mobilizację wojsk do wojny zaczepnej. W połowie lipca 2008 roku w Gruzji rozpoczęły się dwutygodniowe manewry „Immediate Response 2008” (Natychmiastowa odpowiedź 2008),zorganizowane w ramach natowskiego programu „Partnerstwo dla pokoju”, w których uczestniczyło około tysiąca żołnierzy amerykańskich i sześciuset gruzińskich. Wówczas coraz częściej wybuchały incydenty zbrojne między Gruzinami a Osetyńcami. Na początku sierpnia obie strony rozpoczęły ewakuację cywilów: Osetyjczycy z Cchinwali, a Gruzini z enklaw na terytorium Osetii. Ale też równocześnie na południu Rosji, tuż przy granicy z Gruzją rozpoczęły się wielkie manewry wojskowe. Ćwiczenia obu stron w niewielkiej odległości od siebie stwarzały w regionie nader napiętą sytuację.

Gruzini wypominają też Rosjanom zbudowanie wojskowej bazy w Giumri na terenie Armenii, nie mówiąc o bazach w Osetii. Warto dodać, że w Erewaniu, stolicy Armenii, zwraca uwagę znakomicie położona nad rzeką potężna ambasada Stanów Zjednoczonych, która szczyci się posiadaniem w tak małym kraju ponad tysiącem współpracowników, co może mieć pewien związek z regularnie wybuchającymi tam zamieszkami ulicznymi i kryzysami politycznymi.

Z tego medialnego chaosu wyłania się dodatkowe objaśnienie sekwencji gruzińskich wydarzeń w postaci koncepcji prowokacji, niezwykle popularnej w kręgach przyjaciół USA. Jej treść sprowadza się do rozlicznych sfomułowań w różnych wariantów, których przesłanie wyraża się mniej więcej tak – „Saakaszwili co prawda napadł na Osetyńców, ale dał się sprowokować, bo taki impulsywny i porywczy”; skrótowo i obiegowo: „Saakaszwili dał się sprowokować”, „Saakaszwili dał się wplątać w konflikt z Rosją”.

Międzynarodowa Komisja

W tym przeglądzie wydarzeń swego rodzaju podsumowaniem może być opublikowany 30 września 2009 ponad czterdziestostronicowy raport opracowany przez niezależną międzynarodową komisję do zbadania konfliktu w Gruzji powołaną przez Unię Europejską, składającą się z europejskich ekspertów w dziedzinie wojskowości, prawa i historii, w tym dwu Polaków. W rezultacie podjętych prac powstał raport, który jednak nie znalazł uznania w naszych medialno-politycznych elitach.

Wedle raportu wojna została rozpoczęta atakiem Gruzji, który był niezgodny z prawem międzynarodowym. Ten gruziński atak poprzedzony był trwającymi przez miesiące prowokacjami obciążającymi obie strony, które gwałciły wtedy prawo międzynarodowe. „Ostrzał artyleryjski Cchinwali (stolicy Osetii Południowej) przez gruzińskie siły wojskowe nocą z 7 na 8 sierpnia 2008 stał się początkiem zbrojnego konfliktu na dużą skalę”, stwierdza raport. Potem dodaje: „Powstaje pytanie, czy owo użycie siły […] było uzasadnione w rozumieniu prawa międzynarodowego. Otóż nie było.” Raport stwierdza dalej, że zarzuty Gruzji, iż miało miejsce rosyjskie militarne wtargnięcie na dużą skalę na teren Południowej Osetii przed wybuchem wojny, nie mogło być „wystarczającym uzasadnieniem”, chociaż, przyznaje raport, fakt ten był sprzeczny z prawem międzynarodowym.

„The shelling of Tskhinvali (the South Ossetian capital) by the Georgian armed forces during the night of 7 to 8 August 2008 marked the beginning of the large-scale armed conflict in Georgia,” the report says. It adds later: „There is the question of whether [this] use of force… was justifiable under international law. It was not”.]

Gruzja „pogwałciła prawo międzynarodowe”, próbując rozwiązać za pomocą wojska kryzys powstały wokół prorosyjskiej separatystycznej Osetii Południowej – oświadczył niemiecki wiceminister spraw zagranicznych Gernot Erler. W tej mierze ten, kto podejmuje próbę działania z użyciem wojska, narusza prawo międzynarodowe – powiedział Erler.

Praca i raport Międzynarodowej Komisji powołanej do zbadania konfliktu w Gruzji stworzyły niepowtarzalną szansę wypracowania stosownych środków do rozwiązana konfliktu pokojową drogą. Niestety sprzeczności interesów współczesnego świata nie dają obecnie takiej możliwości. Walka o hegemonię skutecznie blokuje wszelkie inicjatywy pokojowe i w efekcie pojawiła się groźba powrotu amerykańskiego imperializmu. W odniesieniu do Gruzji widać wyraźnie jak zimnowojenny amerykański kierunek antykomunistycznej polityki został z łatwością przetransformowany na antyrosyjskie tory. „Kłamstwo gruzińskie” w tej operacji pokazało swoją wielką użyteczność w ramach polityki międzynarodowej analogicznie jak „kłamstwo założycielskie” na potrzeby polityki wewnętrznej.

Dla przypomnienia, wyjściowym założeniem tego ostatniego kłamstwa jest uznanie okresu PRL jako formacji komunistycznej chociaż w praktyce mamy w tym czasie do czynienia z kapitalizmem państwowym w gospodarce, strukturami państwa stanu wyjątkowego w polityce oraz ideologią narodowo-katolicką. Taka struktura społeczna jest formacyjnie kontynuacją naszego międzywojnia, która z okupacyjną przerwą przetrwała przez czasy powojenne i trwa do dzisiaj, trwale zakotwiczając się we współczesności. Trudno zatem tu odnaleźć znaczące ślady komunizmu, jeśli chce się zrozumieć aktualnie toczące się procesy historyczne.

Marek Zagajewski

PS [Wiktor Bater – przyp. M.Z.] „Z TVN w 2007 zwalnia go Kamil Durczok. Bo zrobił live po alkoholu z negocjacji gazowych Rosji z Ukrainą. Od razu dostaje pracę w TVP, szefem jest wówczas Andrzej Urbański. Publiczna w Gruzji swojego nowego korespondenta zapowiada na billboardach. A dwa lata później przysyła mu kurierem wypowiedzenie. Według Batera dlatego, że »próbował opowiedzieć prawdę o wojnie w Gruzji«. – Moim głównym przestępstwem była próba przedstawienia wydarzeń w Osetii Południowej z różnych punktów widzenia, bez przyjmowania za jedynie słuszne stanowiska Micheila Saakaszwilego [prezydenta Gruzji], jak to czyniło wiele naszych mediów – mówi rosyjskim »Izwiestiom«, co podchwytują inne gazety.– Kiedy tylko dowiedzieliśmy się o nocnym ostrzale Cchinwali, stolicy Osetii Południowej, powiedziałem na antenie, że atakowanie rakietami śpiącego miasta to przestępstwo wojenne. Wielu osobom w Warszawie to się nie spodobało. U nas o konflikcie mówiło się zupełnie co innego. Ówczesne kierownictwo programów informacyjnych TVP było wprost podporządkowane Pałacowi Prezydenckiemu. A nasz prezydent Lech Kaczyński jest przyjacielem Saakaszwilego. Katarzyna Włodkowska, Gdyby ktokolwiek wiedział … Życie na krawędzi Wiktora Batera, »Wyborcza. Duży Format. Magazyn reporterów«, 20 kwietnia 2020, s. 8-9.

Pozostaw odpowiedź

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.