Inteligenci stanu peryferyjnego


periferia-01-Po prawie trzydziestu latach od momentu wznowienia w Polsce Ludowej wraca dziś „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek” — Juliana Bruna-Bronowicza. Wraca — ale czy i jak będzie żyła? Bo gdy po raz pierwszy ukazała się w międzywojniu po przewrocie majowym — zdawała się przede wszystkim demaskacją intelektualnego, politycznego i ideowego statusu polskiego inteligenta. Inteligenta — w gruncie rzeczy ukształtowanego jeszcze przez rzeczywistość przedrozbiorową i rzuconego w nowy kontekst układów klasowych Polski niepodległej. Kiedy zaś wznowiono ją po październikowych wydarzeniach 1956 roku — była przypomnieniem intelektualnych perspektyw lewicy międzywojnia i stosowanych przez nią metod poznawania kultury. Z drugiej strony natomiast — była wydarzeniem intelektualno-politycznym w tym znaczeniu, iż poprzez fakt jej wydania został wyrażony powrót do niedogmatycznych tradycji marksizmu, dokonało się przekreślenie intelektualnego sekciarstwa w polskim ruchu robotniczym. Ale — zapytam po raz wtóry — czy i jak „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek” żyła będzie po przełomie, który nastąpił na początku lat osiemdziesiątych?

Przyszło nam bowiem żyć w swoistej sytuacji. Nie tylko nie ma potrzeby zwalczać jakikolwiek odłam sekciarstwa teoretycznego (po prostu każda jego odmiana jest już tylko historią), ale przychodzi upominać się o obecność intelektualną marksizmu w życiu umysłowym kraju. Lewica, jej metody poznawcze, dorobek istnieją niestety tylko jako zapoznana tradycja. Znają ją ledwie poniektórzy badacze przeszłości. Ogół zaś czytających nie ma o niej zielonego pojęcia. Ponadto podziały polityczne są u nas nieporównywalne z popaździernikowymi.

Można wprawdzie na fakt wznowienia książki Bruna-Bronowicza spojrzeć z innej perspektywy. Wszak wznowienie z 1958 roku ukazało się w nakładzie zaledwie pięciu tysięcy egzemplarzy. Książka więc jest praktycznie niedostępna zarówno dla badaczy, studentów, jak i nauczycieli języka polskiego. A przecież proponuje ona oryginalny i osobny (nawet na tle współczesnego dorobku naukowego) punkt widzenia na intelektualną i ideową sylwetkę autora „Przedwiośnia”, jak i całą jego twórczość.

To wszystko prawda. Niepełna jednak. Każde bowiem dzieło literackie czy naukowe z zakresu humanistyki odbierane jest nie z punktu widzenia jakoś idealnie pomyślanych jego treści, lecz czyta się je ze względu i poprzez konteksty współczesne. W przypadku dokonania Bruna-Bronowicza — nie tylko poznawcze czy kulturowe, ale też polityczne i ideologiczne. Wracamy więc tym samym do punktu wyjścia. Do pytania: Czy i jak „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek” będzie żyła dzisiaj?

Pomińmy jednak na razie konteksty bezpośrednio współczesne. By bowiem w nich i poprzez nie czytać tę książkę — trzeba zająć się sprawami bardziej ogólnymi.

Oto panuje dzisiaj potocznie (i przez Bruna-Bronowicza w dokonaniach twórczych Żeromskiego jest krytykowany), swoisty stosunek do społeczeństwa i historii. Mówiąc najzwięźlej polega on na tym, że zdarzenia życia społecznego, jak i fakty historii odnosi się nie do określonych, kreujących je mechanizmów, lecz do norm i wartości. Życie społeczne staje się dzięki temu li tylko obszarem ścierania się dobra ze złem, historia zaś — kalaniem lub lśnieniem jakości etycznych i „wiecznie słusznych” zasad postępowania. Oczywiście, nie chodzi tu tylko o postępowanie tej lub innej jednostki, lecz o zachowania grup społecznych, ścieranie się orientacji politycznych czy grup społecznych.

Brun przeciwstawia się takiej postawie. Powiada, iż „żeby i w przeszłości dziejowej znaleźć sondę i miarę spraw bieżących trzeba wprzód w tę przeszłość zapuścić sondę krytyki z bezlitosnością chirurga: nie szczędzić niczego, co rozsiadło się w duszy wraz z pierwszymi wrażeniami z dzieciństwa, a raczej względem tych właśnie pojęć, ochranianych przez samozachowawczość umiłowań, stosować szczególną podejrzliwość”. Tymczasem Żeromski postępuje wręcz odwrotnie. Przeszłość dla niego to zbiór luźnych zdarzeń, które mocą artystycznej woli łączyć może w takie lub inne konfiguracje. Hasa więc wśród nich pisarz swobodnie. Miarą teraźniejszości staje się „szaleństwo polskie”. Historia stoi nierządem. Jednemu i drugiemu — przeciwstawia się „wielkość”, której uosobieniem zdaje się hetman Żółkiewski i „dwunastu niezłomnych”. Oni mogą Polskę odkupić. Dzieje Polski w tym układzie stają się wiecznie się dziejącą Cecorą.
Moralistyczny stosunek do historii i teraźniejszości jest źródłem mistyfikacji nie tylko na tym polegającej, że poza polem widzenia pozostają prawa i prawidłowości. Stosunek ten może — i w przypadku Żeromskiego jest — przyczyną mistycznego ujmowania zjawisk bezpośrednio politycznych. Tak więc pokazuje Brun, że dla moralistycznie nastawionego Żeromskiego „zbyt upokarzające byłoby przyznanie: Polskę zgładzono, gdyż zawadzała dominującym niegdyś w Europie potęgom; Polskę przywrócono, gdy dziś panującym w Europie potęgom stała się potrzebna”. Co więc pisarz czyni? — Głosi, że fakt odzyskania niepodległości jest „cudem”, zdarzeniem niezwykłym, podstawowym. „«Cud» rzuca zasłonę na tę sprawę i pozwala pełną piersią napawać się dniem dzisiejszym”. A skąd ten cud? — Brun odpowiada: z prościutkiej, naiwnej wizji „trzynastu niezłomnych”, których miała uosabiać legionowa garstka. Ona to skupiła w sobie wszystko, co szlachetne, czyste i idealne. W niej i poprzez, nią dokonała się tradycyjna danina składana ojczyźnie przez każde pokolenie czasu zaborów aż do momentu odzyskania niepodległości.

Ów cud pozwalał prześlepiać fakty. Nurzać się w iluzjach. Nie dostrzegać ironii historii, której baczne, zimne obserwowanie winno skłaniać do rozbijania wszelkich złudzeń. Wszak wystarcza — rzecze Brun — przypomnieć nastroje burżuazyjnej inteligencji sprzed i podczas trwania I Wojny Światowej. Wówczas to wszyscy, zarówno więc ci, co głosili hasło niepodległości, jak i ci, co byli gotowi zadowolić się ochłapami autonomii — nie zauważyli, że wbrew ich nadziejom i dążeniom o wszystkim rozstrzygnęło to, co działo się na zewnątrz rozebranej Polski. Zatem: klęska mocarstw zaborczych i rewolucja w Rosji stanowiły rzeczywiste przesłanki niepodległości Polski. To było upokarzające — rzecze Brun. I ma rację. Lecz to, co upokarzające zmusza do odwracania się od realiów, uwagę każe kierować ku substytutom. Tym bardziej, że pozwalają one w złudzeniach trwać dalej już w Polsce niezawisłej.

Inteligencja, a wraz z nią Żeromski, dają się zauroczyć mitem niepodległości i własnego państwa. Wszelkie wady materialne i duchowe Polaków, sprzeczności społeczne, rozdarcie polityczne zdawało się wynikiem wszetecznych działań zaborców. Wyobrażano więc sobie, że Rząd Narodowy nie tylko te wady i sprzeczności wypleni, ale też doprowadzi naród do świetności’ niebywałej. Brun wskazuje, że w swoim czasie mit ten był historycznie niezbędny do trwania całych pokoleń w tęsknocie za niepodległością. Żeromski wszakże bierze go za rzeczywistość. Wierzy, iż wola Polaków zorganizuje nowy, wspaniały ład. Stanie się to zaś za sprawą szlachty i inteligencji, które duchowo utożsamią się z ludem i zechcą wydźwignąć go z nędzy. Rewolucja społeczna w tym kontekście okazuje się zbędna. Filantropia zmieni układ sił klasowych. Porozumienie zastąpi walkę klas. Dobrowolne wyrzeczenie się przywilejów, zmowa klas, aby wyplenić nędzę — oto co zniszczy istniejące podziały. I za drobiazgami nawet (a wbrew widocznym, odmiennym od życzeń pisarza, działaniom klas posiadających) jest gotów widzieć przejawy urzeczywistniania się owego nowego, niepodległego ładu Polski.

Z biegiem czasu jednak musiało wystąpić rozczarowanie. Jego wyrazem staje się „Przedwiośnie”. Ale rozczarowanie to nie przerywa pasma wszelkich iluzji. Mit niepodległości i świetlanej Polski niezawisłej niesie w sobie w drodze do ojczyzny Cezary Baryka. Ojczyzna ta nie jest czymś określonym konkretnie, lecz stanowi — użyjmy tu określenia Stanisława Ossowskiego — rozmazaną klasowo „ojczyznę ideologiczną”, nietożsamą z „ojczyzną prywatną”. Dlatego też i on sam, i całe pokolenie Polaków, którym dane było ujrzeć wreszcie ziemię obiecaną Polski rządzonej przez Polaków — doznawało zawodu. Rząd polski okazał się ani gorszy ani lepszy od innych w świecie rządów burżuazyjnych.

Rozczarowanie jednak, jak powiedziałem, nie przerywa pasma iluzji. Sycą się one innymi jeszcze cudami: odparciem bolszewików w 1920 r. i oczekiwaniem cudu trzeciego: nastania społecznego ładu, który nie będąc rewolucyjnym, komunistycznym ładem, stanie się przełamaniem aktualnego w czasach Żeromskiego bezruchu ideowego i władczego egoizmu klas posiadających. Drastyczna rzeczywistość nie zmienia bowiem generalnego, moralistycznego stosunku do historii i teraźniejszości. Wyzwalając z jednych złudzeń — prowadzi ku nowym.

2.

Skąd to się bierze? — Nie miejsce tutaj na udzielanie odpowiedzi generalnych. Znajdujemy je zresztą choćby w marksowskiej teorii ideologii. Interesujące jest coś innego: jakie jest źródło swoiście polskiego moralizatorstwa, które znalazło wyraz w pisarstwie Stefana Żeromskiego?
Sądzę, że rozważania Bruna na ten temat dają się podciągnąć pod jedno zwięzłe określenie: inteligencji stanu peryferyjnego. Mówi on bowiem o tym, iż tak się nam w historii przydarzyło, iż w czasie rozbiorów, jak zresztą i przed nimi, społeczeństwo polskie znajdowało się poza głównymi nurtami rozwojowymi Europy. Na swoistym peryferium. Docierały tam tylko skutki gdzie indziej zachodzących zmian, jednakże bez całego ruchu, który do nich doprowadził, bez przeobrażeń społecznych, politycznych, gospodarczych, wyrażających się przez ten ruch.

1 Rozbiorowa i przedrozbiorowa Polska doznaje tych skutków z dwu stron: z Zachodu i Wschodu.
Brun ujmie to tak: „Mógł sobie gdzie indziej „stan trzeci” siłą zdobywać naczelne miejsce, usuwać do rupieciarni uświęcone prawdy i odwieczne urządzenia, krwawić na barykadach, obalać trony. My wprawdzie „idziemy z Zachodem”, ale inaczej. Wszystko mądrym zrządzeniem losu przychodzi samo. Jeszcze w 63 roku mieszczuch warszawski potulnie szedł za bracią szlachtą, myślał jak ona — na ogół biało w sprawie orężnej, czerwono w sprawie pańszczyzny — manifestował, spiskował, nawet walczył. Nie z jego woli szlachta zeszła politycznie z pola — sprawiły to obce bagnety i szubienice. Później ukaz o uwłaszczeniu — cios ekonomiczny — konkurencja rosyjska, amerykańska, spadek cen zboża — tyleż powodów zaćmienia Polski szlacheckiej.

Wytworzyła się straszliwa próżnia: ruina ekonomiczna, strach w sercach, chaos w umysłach”.
W sytuacji tak określonego stanu peryferyjnego — inteligent polski okazać się musi stworzeniem specyficznym. Cały ruch umysłowy, który gdzie indziej zakorzeniony jest w stosunkach społecznych — tutaj zdaje się być migotaniem czystych idei. Jego treści na rodzimym, polskim gruncie uabstrakcyjniają się, tracą swą drapieżność i siłę oddziaływania. Stają się przedmiotem deliberacji kawiarniano-akademickich. Albo — zostają przykrojone na miarę istniejących stosunków: „Nagość nędzy duchowej — powiada Brun — okrywano sprowadzonym na gwałt z zagranicy przyodziewkiem pozytywizmu, materializmu, ewolucjonizmu. Ale musiano te rynsztunki bojowe zachodniej burżuazji przykroić na podobieństwo szlafroku. Bo wszystko to w polskim przekładzie zaczęło oznaczać jedynie: godziwy zysk, sytość, drzemkę, dobre trawienie i jakoś to będzie. (…) Wystarczy codzienny kwadransik szeptanej na ucho polityki kawiarnianej i odrobina filantropii. O resztę troszczy się litościwe prawo ewolucji, automatycznie narastający postęp…”
Inteligent stanu peryferyjnego tkwi więc — z jednej strony — w zapyziałych stosunkach rodzimych, które nie dostarczają żadnych impulsów do duchowego rozwoju i podejmowania problemów autentycznych; z drugiej zaś — zdaje się sobie dzieckiem przez ptaka niesionym, stworzeniem niepodległym naciskowi żadnych systemów, niezobowiązanym do niczego i nie widzącym dostatecznych racji do podejmowania rzeczywistych zobowiązań.

Żeromski, jak dowodzi tego Brun, jest na tym tle kimś wyjątkowym i autentycznym. Ale owa autentyczność również skażona jest ową peryferyjnością. I z niej właśnie wyrasta swoiste dlań moralizatorstwo. Mieści się ona bowiem, jeśli tak rzec można, w tym samym paradygmacie intelektualno-ideowym, tyle, że a rebour. De facto nie podważa istniejącego stanu, tylko istniejący bezruch i jałowość zastępuje krzykiem. Krzykiem, poprzez który często przebłyskują krwawe ślady rzeczywistości społecznej, ale nigdy nie są one opanowane intelektualnie. Pisarz przecież, mimo wszystkie swe wysiłki, nie jest w stanie z zewnątrz ujrzeć owej peryferyjności jako peryferyjności. Pozostaje, jak i inni, dzieckiem przez ptaka niesionym… Hasa po historii, wierzy w swych „trzynastu niezłomnych”, wierzy w cuda. I — czeka na cud kolejny: cud Przedwiośnia, specyficznie polskiej idei, która po odzyskaniu niepodległości pozwoli, poza walką klas, poza realnymi sprzecznościami interesów, ziścić się ziemi obiecanej. Ani komunistycznej, ani burżuazyjnej. Polskiej. W związku z tym Brun napisze: „Tragizm położenia Polski nie na tym polega, że tu jest Armia Czerwona, tam — przyczajony niemiecki militaryzm. Straszne jest co innego: nasze nieprzystowowanie do rozmiarów sił żywotnych narastających poza naszymi granicami. Z jednej strony mamy kapitalistyczny Zachód, przewodzony przez klasę o olbrzymiej przeszłości i wciąż jeszcze niewyczerpanej energii. (…) Po drugiej stronie — nieznane tworzywo dziejowe, wykuwane w bryle ludzkości przez nową klasę społeczną, bulgocącą żywiołowym rozmachem, gotową wziąć się za bary z resztą świata, mającą za sobą krótką błyskawicową epopeję, przed sobą — wiarę w swój wszechludzki mesjanizm…”

Co na tym tle reprezentują znajdujący się w środku Polacy? Zwłaszcza — polscy inteligenci? Dla większości, stwierdza Brun, problem ten nie istnieje, inni powtarzają frazesy o przedmurzu Zachodu, gdy pora pomyśleć o jakiejś własnej budowli. Pora — ale dla kogo? — Brun wskazuje na siły lewicy, rozumiejącej, że nic nie można zmienić chcąc zachować istniejący układ społeczny, ekonomiczny i polityczny. Wskazuje więc tam, gdzie Żeromski nie chce widzieć nic, a jeśli już coś dostrzega, to cofa się z przerażeniem. I trwa na peryferiach, które zafundowała nam historia.
Wróćmy wszakże do współczesności.

Zasygnalizowane wyżej wątki z eseju Bruna pozwalają, jak myślę, przybliżyć się do odpowiedzi na pytanie postawione na początku tych rozważań: Czy i jak „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek” będzie żyła dzisiaj? Nie będzie to jednak pełna odpowiedź, lecz tylko jej zarys.
Jedno nie ulega dla mnie wątpliwości: Książka ta i dziś może wielu czytającym wydać się szokująca. Zwłaszcza po wydarzeniach lat ostatnich. Nie tylko zresztą tych, co rozgrywały się na ulicach, w fabrykach czy trybunach politycznych. Również tych, co rozkwitły w umysłach i zostały upowszechnione przez naszą inteligencję.

Oto stało się coś — na pierwszy rzut oka — nieprawdopodobnego. Odżyło, mianowicie, moralistyczne myślenie o historii i teraźniejszości. Nie dość na tym: odżyły mity czasów rozbiorowych i międzywojnia. Można to tłumaczyć różnie. Nie ulega jednak wątpliwości, że dwa czynniki odegrały tu rolę znaczącą. Po pierwsze — wraz z wycofywaniem się partii z kształtowania świadomości socjalistycznej w oparciu o teorię marksistowską — na pierwszy plan wysunęło się coś, co charakteryzuje kształcenie szkolne w dziedzinie humanistyki: literatura piękna. Ona feaś jest i była nosicielem moralistyki i moralizatorstwa a także kształtowanych przez pokolenia mitów i iluzji. Rezygnacja z krytycznego ich oglądu przez narzędzia marksistowskie — powodowała i powoduje, iż właśnie owe mity i iluzje stają się podstawą oglądu świata społecznego. Moralistyka zaś i moralizatorstwo zdaje się poręcznym wytrychem metodologicznym do porządkowania przeszłych i teraźniejszych zdarzeń i sytuacji.

Po drugie — cofanie się partii z programu socjalistycznego budownictwa wiązało się u nas ze stopniowym uzależnianiem od Zachodu. Uzależnienie to z kolei — nie miało tylko charakteru ekonomicznego, lecz również duchowy. Nie tylko więc Polska stawała się elementem przetargowym, kimś kto nie „gra”, lecz jest „granym” w międzynarodowym podziale pracy, na rynku, ale też inteligent polski zdawał się sobie emisariuszem „prawdziwej” nauki i kultury, którą utożsamiał z nauką i kulturą Zachodu. Wschód tymczasem (zwłaszcza Związek Radziecki) zdawał się mu tylko „czynnikiem geopolitycznym”, nie zaś czymś, z czym związek jest warunkiem dalszego rozwoju. Tym samym, niejako po raz wtóry, inteligent polski znalazł się w sytuacji inteligenta stanu peryferyjnego. To, co z zewnątrz (zwłaszcza z Zachodu) przychodziło, jak i za dawnych, opisanych przez Bruna czasów, żyło życiem wiotkich, czystych abstrakcji, lub było przykrawane na miarę nowo kształtujących się stosunków drobnomieszczańskich, których wyrazem stawał się socjalistyczny dorobkiewicz, nowy Połaniecki. Nie był on i nie jest zainteresowany historią we wszystkich jej dialektycznych, więc krwawo-drastycznych wymiarach, rozbijających złudzenia i iluzje, zmuszających do weryfikacji abstrakcyjnych kategorii moralistycznych.

A stało się to wszystko możliwe dzięki, jak sądzę, sile resentymentu, który zjawił się u nas nie przypadkiem. Zważmy bowiem, że awans, jaki się po rewolucji socjalistycznej u nas dokonał, miał co najmniej dwa wymiary. Pierwszy odnosi się do klas dotychczas upośledzonych i wiąże się z ich nowym miejscem w strukturze społecznej oraz nową, określającą rolą polityczną. Drugi — do jednostek w obrębie tych klas. Zahamowanie pierwszego, gdy odbywa się nadal drugi, rodzi swoiste konsekwencje w obrębie świadomości społecznej. Ten bowiem, kto jako jednostka awansuje, przechodząc z warstwy do warstwy (np. inteligenckiej) — nie tyle chce ruszyć świat z posad, co usytuować się w hierarchiach dotychczas uznanych za prestiżowe. Rewolucja zaś oznacza raczej niszczenie tych hierarchii i powstawanie nowych. Jeżeli wstrzymuje się postęp działań rewolucyjnych — rodzi się pragnienie zajmowania określonych pozycji w ich dawnym, przedrewolucyjnym kształcie. Kiedy to nauczyciel, lekarz, profesor „byli kimś”, nie na dzisiejszą, ludową miarę. Ale owo pragnienie do odrodzenia owego dawnego kształtu nie wyraża się wprost, lecz w sposób zmistyfikowany, ideologiczny: jako konieczność „powrotu do źródeł”, czyli zdawałoby się umarłych mitów i iluzji oraz dominujących niegdyś stylów myślowych. Przez utożsamianie się z jednym i drugim — następuje zastępcza identyfikacja z dawnym kształtem struktury społecznej.

Dlatego właśnie — powiadam — Juliana Bruna „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek” może być dzisiaj lekturą szokującą. Pojawiając się w nowym momencie historii uderza w nawarstwioną skorupę resentymentów, może ją dotkliwie pokaleczyć, może jednak i rozbić, zmuszając, jak niegdyś, do nieszablonowego myślenia o historii narodowej i teraźniejszości.

Świadomość naszej peryferyjności, zatem — peryferyjności rodzimej inteligencji — z wolna zdobywa sobie prawo obywatelstwa w naszym myśleniu. Dzieje się to, oczywiście, zbyt wolno, ale niczego się nie da zadekretować. Obowiązkiem podstawowym dzisiejszej lewicy intelektualnej jest jasne i precyzyjne uświadomienie tego faktu. Niezbędna jest także walka z resentymentów odrodzonymi złudzeniami i mitami. A także — ostra polemika z każdą postacią moralistycznego i moralizatorskiego stosunku do historii i teraźniejszości.

W dziele tym — piękny esej Juliana Bruna oddać może usługi nieocenione.

Jan Kurowicki


Avatar photo

O Jan Kurowicki

(ur. 1943 - zm. 2017) Filozof, krytyk literacki, poeta, eseista i prozaik. Ukończył Wydział Filozoficzny na Uniwersytecie Warszawskim. Debiutował jako poeta w 1966 roku na łamach tygodnika „Kultura”. Od 1983 roku był profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Wrocławskiego. Kierownik katedry Nauk Społecznych Akademii Ekonomicznej im. Oskara Langego we Wrocławiu na Wydziale Gospodarki Regionalnej i Turystyki w Jeleniej Górze. Członek Stowarzyszenia Marksistów Polskich i Polskiego Towarzystwa Hegla i Marksa.

Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.