Jest nam miło poinformować, że z początkiem czerwca br. nakładem warszawskiej Agencji Wydawniczej CB ukazała się kolejna książka prof. Jana Kurowickiego pt. „Estetyczne przysłony rzeczywistości”. Składa się na nią wybór esejów filozofia, które powstały w ostatnim ćwierćwieczu. Ich układ i wniesione poprawki pozwalają zobaczyć stworzoną przez niego perspektywę badawczą.
Książka jest do nabycia w księgarniach (w tym internetowych), a zachętą do niej stanowi wstęp „Estatyka jako odsłanianie”:
Estetyka jako odsłanianie
Życie upływa nam wśród estetycznych oczywistości. Bo czy jest czymś nieoczywistym negatywna estetyczność brudu i jego przeciwieństwo czystość? A jakość zabytku i pamiątki? Rajskość cudownego ogrodu i ozdoba? Także: czyż nie jest oczywiste wszystko, co ani piękne ani brzydkie tylko żadne, zerowe estetycznie? I czy najbanalniejsze, zwykłe rzeczy, jak kiczowaty „święty” obrazek lub znoszona kurtka, nie stają się estetycznymi, gdy umiejscowione zostaną w odpowiednim kontekście kulturowym? To wszak także takie oczywistości. Podobnie, jak fotogenia fotografii czy piękno „prawdziwej” sztuki. A również: estetyczna uroda samego statusu artysty, nawet wtedy, gdy to tylko amator, grafoman albo fotoman.
Te i podobne oczywistości stanowią niezmierzoną, przebogatą (realną i wyobraźniową) krainę, w której jesteśmy głęboko zanurzeni. Wiele zaś (jeśli nie większość) jej obiektów nie ma nawet odpowiedniej nazwy. A mimo to mówi do nas, zniewala, oddziałuje właśnie zawartą w nich substancją aksjologiczną. I często nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.
To natomiast, co należy do różnorodnych dziedzin owej krainy, pozornie nie wymaga żadnej nad sobą refleksji. Ani nad sposobem istnienia, ani istotą. Nawet – nad charakterem swego estetycznego uposażenia. Jest bowiem jak koń u Benedykta Chmielowskiego, który jaki jest – każdy widzi. I tak, jak bezwiednie dosiada się tego konia, nie myśląc o nim, tak doświadcza się ich, traktując je jako coś zrozumiałego samo przez się.
Oczywistości estetyczne przy tym stanowią osobliwą klasę wśród innych rodzajów potocznych oczywistości. Są bowiem – jeśli można się tak wyrazić – rekwizytami i środkami „liryki” codzienności. Wypełniają nawet jej szczeliny. Jednocześnie stanowią przysłony rzeczywistości, które – z jednej strony – ukrywają jej faktyczne siły sprawcze i mechanizmy, ale – z drugiej – powodują, że zdaje się ona wielobarwna i sensowna. Bez nich człowiek byłby jak rura: z jednej strony wpadałoby weń żarcie; z drugiej wylatywało by gówno.
Rzecz jasna przebiegu ludzkiego życia nie da się sprowadzić do doznawania treści owej „liryki”. Nie jest też możliwe, by liczne jego sprzeczności i powikłania dało się zawsze skutecznie ukryć pod jej rekwizytami i odpowiednimi przysłonami estetycznymi (i nie tylko estetycznymi). Pomimo to są one niezbywalne do tego stopnia, że nie jesteśmy w stanie bez nich świata postrzegać i przeżywać.
Dlatego w estetyce nie tylko nie wolno przechodzić do porządku dziennego nad nimi, ale więcej: ich badanie powinno stanowić punkt wyjścia i odniesienia w poznawaniu dziedzin tradycyjnie w niej wyróżnianych jako podstawowe: sztuki, jej jakości i praktyk artystycznych. Są wszak wśród nich głęboko zakorzenione. Ba! Żyją i żywią się nimi.
I to jest właśnie powód, że od wielu już lat zajmuje mnie estetyka, która nie skupia się tylko na wyżynach sztuki. I nie zamyka się w niebotycznych krainach jej Piękna, Wzniosłości, Harmonii, Doskonałości, itp. Próbuję więc budować nową: taką, co wyjaśnia właśnie owe estetyczne oczywistości i ich społeczne panowanie nad ludzką twórczością, świadomością, wrażliwością i wyobraźnią.
W przeciwieństwie do tej pierwszej, którą można określić jako abstrakcyjną estetykę na górze, tę drugą nazywam społeczną estetyką na dole. I choć w już wcześniejszych swych książkach (m.in. w „Mirażach świadomości estetycznej” (1981 r.), „Piękno i poznanie” (1992 r.) czy „Kultura jako źródło piękna” (2000 r.)) starałem się sformułować podstawowe przesłanki teoretyczne do jej uprawiania, to właściwy wyraz znajduje ona właśnie w tej książce.
Pokazuję w niej, że – z jednej strony – świat ludzki jest przysłonięty jakby ażurową powłoką migotliwych i wielobarwnych oczywistości estetycznych. Z drugiej – że, gdy się pod nią zagląda, zobaczyć można to, co powołuje ją do istnienia. Tym natomiast powołującym ją czynnikiem są historycznie wytworzone układy społeczno-kulturowych stosunków, które przejawiają swe osobliwe moce tak, jakby wcielone one były w postaci demonów, które ją tkają.
Za sprawą zaś tych demonów – świat zjawisk estetycznych jawi się mniej więcej tak, jak rzeczy i sytuacje dla adiutanta zbójnika Dobosza w jednym z opowiadań Stanisława Vincenza. Oto zaprosiły go na bal do zamku złe duchy. W pewnym natomiast momencie, jak czytamy, ujrzał on, że muzykanci raz po raz sięgają do stojącej obok nich misy i czymś tam smarują sobie powieki. Gdy zrobił to samo – zobaczył nie balujących panów i damy, lecz szkielety, którym przygrywają diabły. Zamek zaś okazał się pustą ruiną. „Czyli – jak skomentował to Czesław Miłosz – z wewnątrz znalazł się na zewnątrz”.
I właśnie: uprawiać teoretyczną analizę różnorodnych jakości estetycznych, to „znaleźć się na zewnątrz” owych demonów (resp. diabłów z opowiadania Vincenza), zaczarowujących i opatulających świat tkaną nieustannie przez siebie przysłoną. To chcieć widzieć, co jest pod nią, i nie dziwić się, ani przerażać, gdyby tam były nawet nie zamki, cudnie przygrywające orkiestry, balujący panowie i damy, a jeno szkielety i puste ruiny.
Moja tedy estetyka to swego rodzaju filozofia ich odsłaniania.
Rzecz w tym tylko, by – jak ten adiutant zbójnika Dobosza – mieć pod ręką misę z ową maścią (czyli odpowiednie środki teoretycznych analiz), która może sprawić, że wszystko ujawni się w swej rzeczywistej postaci. Gdy bowiem nie mamy jej – trwamy „wewnątrz” świata zaczarowanego, jako zwykli uczestnicy owego, kreowanego przez demony, „balu”.
Tak właśnie jest przecie w naszym życiu codziennym. I być inaczej nie może. Zdajemy się więc płynąć w nim, poddani cudnie przygrywającej orkiestrze, czyli zmiennym rytmom estetycznie zaczarowanych sytuacji i zdarzeń, nie znając ich źródeł i istoty oraz bezwolnie poddając się zaślepiającej oczywistości.
Uprawianie społecznej „estetyki na dole” tedy, tak, jak ją tutaj pojmuję, to opisywanie określonych jakości estetycznych, i – zarazem – badanie związków wewnątrz układów społeczno-kulturowych stosunków, których są wyrazem i mistyfikującą przysłoną. I to właśnie staram się tu robić. A książka ta pokazuje jak to czynię i co mi z tego wychodzi.
Powinienem jednak dodać, że prezentowane w niej eseistyczne utwory pochodzą z wcześniejszych moich książek. M.in. z „Wartości estetycznych fotografii” (2001 r.), „Dlaczego ozdoba zdobi” (2006 r.), z „Zerowości estetycznej” (2008 r.) oraz z „Estetyczności środowiska naturalnego” (2010 r.). Bo bardzo powoli i stopniowo wyłaniał mi się jej przedmiot i obiekty, które tu analizuję. I dopiero teraz, po latach, w tym właśnie ich zestawieniu w pełni widać, jak wybrane z tych książek eseje korespondują ze sobą i się uzupełniają, tworząc wspólne pole problemowe.
Jednakże nie zawsze przedstawiam je tutaj w postaci, w jakiej były kiedyś drukowane. W każdym z nich dookreśliłem ważne dla mnie idee i sensy. Dodałem nowe przykłady. Uznałem też za konieczne dokonanie w nich skrótów i eliminację zbędnych powtórzeń. Inne podzieliłem na osobne całostki, bo dzięki temu stały się wyrazistsze.
I tak z dawniejszych rzeczy powstała poniekąd nowa całość. Tym bardziej, że wprowadziłem do nich wątki, które uwidaczniają wewnętrzną więź między nimi. I całość ta – pełniej, niż w swej dawnej postaci – ukazuje mój sposób uprawiania estetyki, jej narzędzia i podłoże teoretyczne.
Daleko im jednak do zalet naukowych modeli. Wszakże nie bez powodu mawiał wielki polski filozof, logik i metodolog Kazimierz Ajdukiewicz, że: „Zanim myśl nasza osiągnie ten stopień precyzji, który pozwoli na sformułowanie aksjomatów, ma się już jakoś daną tę koncepcję, której rozwinięciem będzie ów system aksjomatyczny, daną w sposób mętny i niewyraźny. Aby się z tych mętów wydobyć, trzeba poważnego wysiłku myślowego, którego żadną miarą poezją myślową nazwać nie można. Praca filozofów w znacznej mierze leży w tej właśnie przedaksjomatycznej dziedzinie. Można jej nie nazywać robotą naukową, nie można jej jednak odmówić wartości dla naukowego poznania”.
Niestety praca każdego estetyka (także moja) dokonuje się prawie wyłącznie w owej dziedzinie przedaksjomatycznej. Jej bowiem narzędzia, pojęcia i sposoby artykulacji rezultatów poznawczych nawet marzyć nie pozwalają o precyzji naukowych modeli teoretycznych i formułowaniu aksjomatów. Gorzej! Nawet samo ustalenie specyficznego dlań przedmiotu badań napotyka na wielkie trudności, bo jest on wpisany i/lub krzyżuje się z historią sztuki i idei, ze społecznymi dziejami kultury, z socjologią, psychologią, etnologią, ekonomią kultury itp. Nie istnieje natomiast w postaci czystej.
A przy moim zamiarze, by uprawiać refleksję estetyczną, jako opisywanie owych oczywistości estetycznych, i – zarazem – jako badanie związków wewnątrz układów społeczno-kulturowych stosunków, których są one wyrazem i mistyfikującą przysłoną, pojawiają się kłopoty dodatkowe. Trzeba tu bowiem nie tylko opuścić opłotki utrwalonej w tradycji estetyki, ale też traktować owe oczywiste jakości tak, jak w socjologii wiedzy postępuje się ze zjawiskami ideologicznymi, tzn. jako z bytami pozornymi. Nie gubić przy tym jej specyfiki. Nie popaść również w wulgarny socjologizm czy ekonomizm.
I przede wszystkim: ustalić sposoby przejścia i drogi od owych stosunków do mechanizmów świadomości i wyobraźni, które sprawiają, że w ich obrębie sploty tych stosunków przejawiają się w postaci estetycznej.
Ponieważ zaś każda z rozpatrywanych tu oczywistości, ze względu na swój charakter, wymagała odmiennego podejścia, musiałem tworzyć właściwe dla nich sposoby ich ujmowania. A nawet – formy pojęciowe do ich opisu. Jednego bowiem i drugiego nie znajdowałem w postaci w pełni zadowalającej w literaturze przedmiotu. Pod tym względem bardziej okazały mi się pomocne znakomite dzieła literatury, niż (z wyjątkiem nielicznych) utwory filozofów.
Te zatem tu przedstawione opisowo-teoretyczne eseistyczne obrazy są rezultatem takiej filozoficznej pracy, której punktem wyjścia były właśnie potoczne, niewyraźne i mętne intuicje estetyczne, a dojścia – ukazanie ich konstytutywnych cech i właściwości oraz sposobów funkcjonowania w przestrzeni społecznej.
I nie wydaje mi się, by tę robotę dało się zbyć określeniem „poezja myślowa”. Choć nie tylko nie unikam w nich metafor, ale używam i innych różnorodnych form i środków literackich na równi z filozoficznymi. I jedne i drugie bowiem są równowartościowe dla podjętych tu przedsięwzięć poznawczych.
Jan Kurowicki