Nowa lewica cieplarniana


Redaktor „Kultury liberalnej” prowadzący rozmową z Janem Sową, trafił prosto w punkt: „Teoretycznie to lewica powinna korzystać na poczuciu zagrożenia czy niepewności materialnej, bo obiecuje lepsze zabezpieczenie socjalne. A pan twierdzi, że postępowcy dostaną swoją szansę dopiero, jak wszystko będzie dobrze?” („Nowa lewica nie wygra z PiS-em – z Janem Sową rozmawia Łukasz Pawłowski”, strona internetowa „Kultura liberalna”).

Może to brzmieć nieco dziwnie, ale Jan Sowa przekonująco uzasadnia w wywiadzie taki wniosek, chociaż to nie on go wyciąga. Można też powiedzieć, że taki wniosek nie był jego zamierzeniem, chociaż jednocześnie uzasadnia program (nie)działania lewicy, na jaki stawia Jan Sowa, skupiony na sprawach kraju i krajowej lewicy. Na czym więc polega problem w Polsce, dopytuje redaktor. „Na tym, odpowiada Jan Sowa, że formacje zachodnie, na których wzoruje się Razem, powstały w społeczeństwach zupełnie innych od naszego. (…) Mają silną klasę średnią (…) Partia Razem jest zbyt egzotyczna dla przeciętnego wyborcy i wyborczyni z tak zwanych klas ludowych (…) Zupełnie inaczej niż na Zachodzie, gdzie mamy dużą grupę ludzi, którzy dają społeczne zaplecze takim partiom” (tamże).

Jan Sowa zwraca więc uwagę na fakt, że nowolewicowe formacje zachodnie są wytworem zupełnie innego typu społeczeństwa. Konsekwentnie – to nie one stworzyły to społeczeństwo. Nowa Lewica mogła zaistnieć w określonym społeczeństwie, które powstało w wyniku innego rodzaju aktywności politycznej, o której skądinąd nie ma mowy w wywiadzie.

Mówiąc bez ogródek: liberalna lewica lokuje swoje poczęcie w naturalnej ewolucji kapitalizmu. Gdyby Sowa uważał inaczej, nie uznałby istnienia „tzw. klas ludowych” za przeszkodę raczej niż za zaplecze społeczne współczesnej Nowej Lewicy.

Zaplecze wypadałoby traktować jako poważnego partnera, inkubatora idei, zgodnie z którą siła polityczna wykuwałaby programy i metody działania. Tymczasem polska lewica liberalna, co ujawnia jej porte-parole, nawet w koszmarnych snach nie podejrzewa, że mogłaby się do „tzw. klas ludowych” próbować odwoływać. Po co, jeśli to nie te klasy są motorem zmian w kapitalizmie?

Więcej, kwestia lewicowości „to w ogóle nie jest kwestia idei. Zaufanie do komunikatu jest ściśle związane z zaufaniem do osoby, która ten komunikat nadaje” (tamże). Wzorzec z Sèvres lewicowości istnieje już na Zachodzie i rzecz w tym jedynie, aby ten wzorzec skutecznie przenieść do umysłów Polaków.

LEWICA LIBERALNA I TRANSFORMACJA

A jednak to na liberalnej lewicy spoczywa odpowiedzialność za zniechęcenie społeczeństwa do projektu lewicowego ze względu na rolę, jaką odegrała ona w budowaniu kapitalizmu peryferyjnego zamiast tego wzorowanego na Centrum. Lewica liberalna (całkiem racjonalnie ze swojego punktu widzenia) uznała uwłaszczenie za sprawę stojącą przed kwestią demokracji i liberalizmu światopoglądowego, co (wedle sugestii J. Sowy) doprowadziło Polskę do sytuacji Peryferii i – wedle diagnozy Sowy, że Nowa Lewica ma szansę tylko w szczególnym typie gospodarki kapitalistycznej – braku warunków dla projektu liberalnego światopoglądowo.

Krytycy ex-post działań lewicy liberalnej wygodnie nie biorą pod uwagę faktu (wyrażanego przez ekspertów inicjujących procesy transformacyjne, wywodzących się z PZPR), że zmiana ustrojowa wymagała przegięcia, które byłoby w stanie złamać stare przyzwyczajenia i oczekiwania społeczeństwa.

Skądinąd, to nie lewica liberalna wywodząca się z tzw. opozycji demokratycznej była zobowiązana do zaproponowania alternatywy wobec „realnego socjalizmu”, innej niż dołączenie do systemu kapitalistycznego. Jednak to ona przygotowała grunt na lewicy pod przyjęcie przekształconych od dawna w duchu liberalnym programów zachodniej lewicy radykalnej już przez lewicę polską nawiązującą do rzekomo trockistowskich korzeni tzw. opozycji demokratycznej (de facto – opozycji reformatorsko zorientowanej biurokracji).

Takiej alternatywy nie zaproponowały polskie środowiska związane z lewicą radykalną (ba, rzekomo rewolucyjną), przyjmując koncepcje zachodniej Nowej Lewicy, które już dawno odrzuciły program rewolucyjny, wieszcząc postkapitalizm i program radykalnej demokracji, co skłaniało ich do sojuszu z prokapitalistyczną, liberalną lewicą antykomunistyczną. Jeżeli dziś Sowa krytykuje lewicę liberalną, to przecież nie za program. Utknięcie polskiej gospodarki w pułapce peryferyjności wynika z bardzo konkretnej walki interesów. Polska radykalna lewica, podobnie jak jej zachodni wzorzec, dokonała jasnego wyboru na rzecz liberalizmu światopoglądowego, przeciwko interesowi nie tyle „klas ludowych”, co konkretnie KLASY ROBOTNICZEJ, KTÓRA ZOSTAŁA UZNANA ZA PRZEŻYTEK I OSTOJĘ SYSTEMU DYKTATORSKIEGO (DYKTATURA PROLETARIATU).

Tradycja wyboru antyrobotniczego nie jest niczym zaskakującym w przypadku lewicy zachodniej, tym łatwiej przyszło zlekceważyć ten moment w polskiej transformacji.

Właśnie ten element odegrał rolę w zajęciu przez Polskę miejsca peryferyjnego. Nowa Lewica uznała procesy integracyjne w Europie za przezwyciężenie konfliktów gospodarczych i istotnościową zmianę charakteru kapitalizmu w Centrum. Stąd złudzenie, że Polska dołączy do tak rozumianego postkapitalizmu. Rzecz w tym, że błąd teoretyczny został popełniony już przez lewicę zachodnią – nigdy nie skorygowany – i w tej postaci skopiowany przez lewicę krajów poradzieckich. Ze skutkami, które mamy przed oczyma.

Ale o tym wszystkim w rozumowaniu Sowy nie ma śladu.

Odrzucenie jako błędnych koncepcji zachodniej Nowej Lewicy jest nie do pomyślenia na peryferiach nie tylko gospodarczych, ale i intelektualnych.

Dla Sowy nierozwiązane po upadku PRL problemy z klasą produkcyjną są wyrazem polskiego zacofania i peryferyjności, a nie wskaźnikiem alternatywy dla kapitalizmu. Opinii nowolewicowych nie jest w stanie zmienić nawet fakt potęgowania się problemów gospodarki kapitalistycznego Centrum wskazujące na powrót tej gospodarki na tory historycznego procesu w krótkim interludium propagandowej maskarady. Lewica w swej masie tkwi w nostalgii za minionym państwem dobrobytu, które było propagandową wydmuszką obliczoną na rywalizację zimnowojenną, możliwą kosztem peryferii odgrywających rolę tzw. otoczenia niekapitalistycznego.

Jan Sowa częściowo dostrzega te zjawiska wskazując, iż nowa lewica zasadza się na ojcach-założycielach ze środowiska „Gazety Wyborczej” i dawnej Unii Wolności, a już „Krytyka Polityczna”, podobnie jak Razem, „chciała przyczepić projekt lewicowy do liberalizmu i trochę naginając liberalizm, wymościć niszę dla lewicy”. Wytłumaczenia szuka jednak nie w tradycji lewicowego ruchu robotniczego, o którym nie ma u niego nawet odległej wzmianki, ale w konserwatywnych z gruntu pomysłach odwoływania się (choćby i negatywnego) do tradycji i narowów sarmatyzmu, co jest zgrabnym ćwiczeniem literackim, natomiast nie prowadzi do żadnej konstrukcji, która miałaby znaczenie w realnej walce z kapitalizmem. Dla Nowej Lewicy to nie kapitalizm jest problemem, ale tzw. klasy ludowe, które są rezyduum po minionych epokach, rezyduum nie przezwyciężonym przez społeczeństwo burżuazyjne, którego silnej reprezentacji zabrakło w krajach peryferyjnych.

Opinia Jana Sowy na temat możliwości zaistnienia w Polsce lewicy liberalnej („… czyli partii lewicowej w kwestiach socjalnych i liberalnej w kwestiach światopoglądowych”) jest więc mocno sceptyczna.

Zreasumujmy. Jan Sowa, były członek partii Razem, tak opisuje swój sceptycyzm wobec lewicy liberalnej: „Przy całym moim wsparciu dla pomysłu budowy nowej lewicy w Polsce, sądzę, że formuła partii Razem jest skazana na porażkę. (…) Z mojej perspektywy – nie tylko obserwatora, ale przez jakiś czas członka tej partii, z której niedawno się wypisałem – to formuła budowy lewicy przez jej wypączkowywanie z liberalizmu: uwrażliwianie, pogłębianie, rozbudowywanie wartości liberalnych i dodawanie do nich polityki społecznej. To nie tylko pomysł Razem, ale wszystkich, którzy próbowali w Polsce budować nową lewicę. To samo robiła ‘Krytyka Polityczna’. Środowisko ‘Gazety Wyborczej’ i dawnej Unii Wolności było dla tej grupy zasadniczym punktem odniesienia. (…) ‘Krytyka Polityczna’ – podobnie jak Razem – chciała przyczepić projekt lewicowy do liberalizmu i trochę naginając liberalizm, wymościć niszę dla lewicy” („Nowa lewica nie wygra z PiS-em”).

Zaraz, zaraz, na Zachodzie mieliśmy do czynienia z projektem liberalnym właśnie z tak doczepionym programem polityki socjalnej, co nadal jest przedmiotem westchnień nawiązujących do Nowej Lewicy. Rozładowywanie napięć społecznych jest właśnie celem polityki socjalnej w społeczeństwie liberalnym. Nie ma to nic wspólnego z polityką społeczną, jaką znamy z niedoskonałej nawet gospodarki centralnie planowanej. Niemniej, polityka społeczna została odrzucona jako relikt owej gospodarki, uniemożliwiającej nam doszlusowanie do nowoczesnego systemu gospodarczego współczesnego kapitalizmu. Klasa średnia nie opiera się na polityce społecznej, a tym mniej na polityce socjalnej. Interesy grup społecznych, które straciły w wyniku transformacji, w szczególności tzw. klasy ludowe (żeby nie powiedzieć – klasa robotnicza), mają w założeniu zostać zneutralizowane polityką socjalną, doczepioną do modelu liberalnego gospodarki. Problemem krajów peryferyjnych, jak Polska, nie jest więc (nawet wedle Sowy) zły model liberalny, ale zbytnia liczebność grup stanowiących „klasę ludową”, czytaj: spauperyzowaną część społeczeństwa, która obejmuje to, co normalnie nazwalibyśmy klasą średnią.

Jan Sowa nie widzi wyjścia z sytuacji. Zapytany o nadzieję na partie progresywną tak obyczajowo, jak i ekonomicznie, odpowiada: „Nie mam. Tak jak powiedziałem – takich ludzi jest w Polsce 3 proc. Ale to nie znaczy, że wpadłem w depresję i uważam, że nie warto walczyć. Są takie okresy w historii, w których chodzi o to, by utrzymać pewną ideę. Moja sytuacja – i ludzi myślących podobnie do mnie – przypomina pozycję ateisty w średniowieczu. Jestem absolutnie przekonany, że nasze idee ostatecznie wygrają, ale nie w najbliższym cyklu wyborczym” („Nowa lewica nie wygra z PiS-em”).

W Polsce nie ma właściwego modelu kapitalizmu, który zapewniłby „silniejszą redystrybucję:, korzystną dla klasy średniej będącej naturalnym zapleczem dla lewicy liberalnej.

Wedle Sowy, w Polsce – kraju peryferyjnym – taka tożsamość lewicy nie mogła się przyjąć. Powtórzmy: brak klasy średniej nie zapewnił jej wystarczającego stopnia poparcia (maksymalnie 3%) – przy którym, doprowadźmy wnioski do logicznego końca, postulowana lewica mogłaby się obejść bez „klas ludowych” i skupić na tzw. klasie średniej, czyli klasycznym drobnomieszczaństwie.

„KLASY LUDOWE” A PROGRAM WALKI KLASOWEJ

Pytanie dlaczego lewica nie miałaby się skupić na materialnych żądaniach klas ludowych nasuwa się samo. Jan Sowa odpowiada na to pytanie, którego oczywistość doprowadziła redaktora „KL” do postawienia przywołanej na wstępie wątpliwości. Jan Sowa pośrednio wskazuje na fakt, iż opowiedzenie się lewicy na początku transformacji za koncepcjami wrogimi masom ludowym społeczeństwa doprowadziło do utraty zaufania (dodajmy – ślepego już w założeniu) „ludu” do lewicy, czyniąc go podatnym na prawicowy i konserwatywny populizm.

Myliłby się jednak ten, kto uważałby, że Sowa zaleca zmianę kursu i zaangażowanie się lewicy w walkę klas ludowych o poprawę jej warunków materialnych. Jak już wskazaliśmy wyżej, Jan Sowa postuluje właśnie coś dokładnie odwrotnego i wynikającego z programu Nowej Lewicy. Popierany przezeń program sprowadza się do propozycji „deliberacji”, debaty, której warunki wstępne są ostro zarysowane. A więc: „nie może być mowy o klasizmie ani o nierównościach, takich jakie mamy w Polsce. Dlatego uważam silniejszą redystrybucję za pierwszy i podstawowy warunek możliwości politycznej zmiany na lepsze” (Natalia Waloch: wywiad z J. Sową, „To kobiety, nie lewica zburzą stary porządek”, „Wysokie obcasy”, 25.08.2018 r.)

Odrzucając „uczone” słówka, mamy jasny program: odrzucić klasową analizę społeczeństwa (bo dzieli), odrzucić nierówności (choćby biły po oczach) – „takie, jakie mamy w Polsce”. Bo z punktu widzenia obiektywnej nauki warunki społeczne w Polsce zaciemniają obraz idealnej sytuacji, w której lewica jest gotowa podjąć walkę o coś. Typowe dla społecznej doktryny Kościoła katolickiego rozumienie marksizmu – nazywanie pewnych zjawisk społecznych jest rozumiane jako stwarzanie tych zjawisk (mówienie o walce klasowej „stwarza” tę walkę itd.) Dla Jana Sowy, który tylko wyraża poglądy swego lewicowego środowiska, „silniejsza redystrybucja” jest warunkiem podjęcia walki politycznej, a nie jakimś celem – choćby reformistycznym. Wynika stąd jednoznacznie, że tzw. Nowa Lewica żąda „silniejszej redystrybucji” od organów państwa burżuazyjnego jako warunku, że potem łaskawie podejmie walkę o kwestie światopoglądowe jako o ucieleśnienie idei demokratycznej.

Mówiąc ściślej – lewica aż pali się do „właściwej” walki o kwestie światopoglądowe, fakt niesatysfakcjonującej redystrybucji uważając za skandal w pretendującym do miana demokratycznego społeczeństwie, a nie za przedmiot walki klasowej. Po czasach welfare state, lewica cywilizowanego Zachodu traktuje redystrybucję na ówczesnym poziomie za normę, a nie za wyjątek związany z akcją propagandową czasów Zimnej wojny, z ulgą zamieciony pod dywan gdy tylko nadarzyła się po temu okazja.

Klasa średnia nie walczy z kapitalizmem, ale jest sama efektem jego progresywnej ewolucji. Problem „klas ludowych” jest rozwiązywany przy pomocy polityki socjalnej, spychającej owe klasy na margines, co jest do przyjęcia przy założeniu niskiego odsetka tego marginesu.

Na Zachodzie, tego typu „wstydliwe” (bo w stylistyce populistycznej) roszczenia wracają nieproszone do obiegu społecznego, wnoszone przez nieznośnie odradzające się „klasy ludowe” (np. ruch Żółtych Kamizelek we Francji). Charakterystyczny jest przy tym stosunek Nowej Lewicy do tego ruchu – tłumaczy on to wszystko, czego Jan Sowa w swoim dogłębnym rozbiorze tzw. nowej lewicy nie dopowiada.

Przychylenie się Nowej Lewicy do haseł ruchów populistycznych jest niemożliwe, ponieważ pociąga za sobą cały konserwatywny bagaż ideowy, który dla owej lewicy jest zasadniczym przedmiotem ataku i materialnym podłożem budowanej przez nią lewicowej tożsamości. Oczywiście, nurty posttrockistowskie, które od dekad zabiegają o wkupienie się do grona Nowej Lewicy, usiłują budować swój mylący przekaz polityczny na tym, że na Wschodzie problem pauperyzacji jest palącym problem potransformacyjnym, a na Zachodzie konsekwentnie się nim staje. Fałsz ich pozycji polega na zaciemnianiu faktu, iż nie ma wspólnoty walki o interesy materialne między tzw. klasami ludowymi a klasą średnią – przyszłą niedoszłą (Wschód) czy schodzącą (Zachód). Ponieważ grupą wiodącą w tej walce ma być drobnomieszczaństwo, to interesy tej warstwy społecznej będą określały zakres i granice ruchu roszczeniowego (bo nie klasowego!) A dekady welfare state ukazały dosadnie granice radykalizmu społecznego tej warstwy i jej obojętność na interesy klasy produkcyjnej.

Na powierzchni sprawa wygląda na rozbieżność na poziomie kwestii obyczajowych. Pozornie drobnomieszczaństwo i klasy ludowe mają wspólny interes ekonomiczny. Jan Sowa pokazuje jednak dosadnie, że tak – po prostu – nie jest. Wspólnota interesu może odnosić się wyłącznie w odniesieniu do drobnomieszczańskiej klasy średniej i drobnomieszczaństwa klas ludowych. Podgrupa, jaką stanowi klasa produkcyjna w łonie klas ludowych, ma interes ekonomiczny przeciwstawny interesowi drobnomieszczaństwa spoza sfery produkcji i sfer okołoprodukcyjnych, które są bazą dla ruchów nowolewicowych. Wynika to z mechanizmu dystrybucji i redystrybucji wartości i wartości dodatkowej, który stawia interesy klas produkcyjnych w bezpośredniej sprzeczności z interesami reszty społeczeństwa – z racji specyfiki sfery produkcji materialnej (patrz: inne nasze teksty).

WALKA KLASOWA W ŚWIETLE MARKSIZMU

Ponieważ cała sprawa nie należy do prawd tzw. trywialnych, ale wymaga znajomości teorii wartości opartej na pracy autorstwa Karola Marksa, ta istotna różnica znajduje swe odbicie w zupełnie niezwiązanej pozornie kwestii swobód obyczajowych. Linia sprzeczności interesów ekonomicznych dokładnie pokrywa się z linią sprzeczności w kwestiach obyczajowych, które są tylko ideologicznym wyrazem ekonomicznej istoty konfliktu ekonomicznego i politycznego.

Dlatego tylko jasne postawienie zagadnienia prowadzić może do rzetelnej analizy sytuacji i prawdziwego rozwiązania, dającego lewicy szansę na odzyskanie dawnego znaczenia politycznego.

Jan Sowa zwraca uwagę na to, że społeczeństwo pod względem światopoglądowym jest bardziej otwarte niż reprezentujące je elity. A jednak sam zauważa także, iż postulowana przezeń lepsza redystrybucja nie załatwi sprawy, chociaż „bez większej równości nie ma mowy o czymkolwiek innym niż tylko konfrontacyjna walka na polityczne śmierć i życie, którą mamy dzisiaj” (J. Sowa, „To kobiety…”).

Jan Sowa zauważa więc, że postulaty ekonomiczne mają znaczenie podstawowe, przynajmniej w kraju peryferyjnym jak Polska, i że toczy się o nie walka na śmierć i życie. Istnieją więc dwa równoległe nurty prawdziwej walki – ekonomiczna i o kwestie obyczajowe. Teoretycznie wydawałoby się, że lewica może toczyć obie walki równocześnie, co byłoby wzmocnieniem nurtu lewicowego. Lewica radykalna ma takie złudzenia od czasu do czasu, kiedy się jej wydaje, że odtrącenie liberałów z Razem, jak wcześniej liberałów z SLD, burzy ostatnią przeszkodę na drodze do zjednoczenia się drobnomieszczaństwa ze słusznym gniewem ludu. Radykalna lewica pilnie więc pracuje nad oświeceniem ciemnego ludu, aby usunąć świadomościową barierę uniemożliwiającą zdanie sobie przez lud sprawy z tożsamości interesów ekonomicznych obu grup.

Wydaje się jednak, że zabiegi te nie są szczególnie owocne. Patrzenie przez pryzmat obyczajowości a przez pryzmat interesu ekonomicznego różnią się między sobą, tak jak różnią się te grupy miejscem w społecznym podziale pracy, który stanowi podstawę podziału klasowego.

NOWA LEWICA A POPULIZM

Klasy ludowe, jak zauważa Jan Sowa, nie są zasadniczo serwilistyczne wobec kościoła i serwowanej przezeń ideologii. Doktryny populistyczne zawierają jednak konkurencyjną wobec ubóstwa lewicowej myśli w tym zakresie próbę wytłumaczenia antagonizmu klasowego w stosunkach produkcji – wekslując argumentację na tory nacjonalistyczne.

O ile Nowa Lewica odrzuca tłumaczenie konfliktu klasowego na modłę klasycznie marksowską, gdzie poszczególne grupy społeczne były konkretnie usytuowane z punktu widzenia zasadniczego antagonizmu, o tyle nacjonaliści-populiści zastępują tę analizę prostym wytłumaczeniem wszystkiego w kategoriach naturalnego konfliktu między narodami, co stanowi namiastkę wyjaśnienia (tłumaczenie mieści się bowiem w ramach sposobu produkcji). Lewica nie daje zaś żadnego, albowiem sprowadza konflikt klasowy do absurdu polegającego na sprzeczności między produkowaniem a konsumowaniem. W marksizmie i w populizmie wyjaśnienia wymaga sprzeczność rysująca się już na etapie produkcji – populizm: jeden kraj uniemożliwia pełną ekspansję gospodarczą drugiemu, a gdyby nie to, nie byłoby problemu z realizacją wartości na rynku zbytu – welfare state jest więc możliwy; marksizm: anarchia kapitalistycznej produkcji wyraża się już na etapie produkcji w poszczególnych krajach, zaś niemożność sprawiedliwej redystrybucji wynika już z pierwotnego podziału wartości. Nowa Lewica: kapitał troszczy się o rynki zbytu i o podział pierwotny wartości, zaś walka lewicy o interesy ekonomiczne zaczyna się na etapie wtórnej redystrybucji dochodu i dochodów. Lewica pomija więc wyniosłym milczeniem całą sferę produkcji i tę część „klas ludowych”, które są z tą sferą związane, a które stanowiły tradycyjnie jej zaplecze bojowe.

Dlatego rzeczywista sprzeczność interesów znajduje wyraz w fałszywej świadomości, która stanowi podstawę nieefektywnego programu politycznego lewicy ze skutkiem przewidywalnym i nie budzącym zdziwienia. Populistycznej prawicy nie zależy na ujawnianiu prawdy, albowiem fałszywa świadomość lewicy czyni ją niezdolną do walki czy choćby trwałego istnienia politycznego. Przykład USA pokazuje, że mogą istnieć efektywnie systemy polityczne, w których nie ma lewicowej alternatywy dla rządów prawicy i centroprawicy. Jednak dominacja drobnomieszczaństwa, które miało zaplecze w zdecentralizowanym systemie gospodarczym USA i pewien pozór samodzielności wobec wielkiego przemysłu, umożliwiała trwanie takiego układu o charakterze niepowtarzalnym w przypadku Europy.

Sprowadzanie konfliktu na poziom obyczajowości leży więc w interesie prawicy, która unika w ten sposób groźby przesunięcia konfliktu na teren interesów ekonomicznych. Postulat „silniejszej” redystrybucji na etapie wtórnego podziału: 1) oddaje inicjatywę w ręce kapitału, 2) stwarza konflikt na linii drobnomieszczaństwo (i reprezentująca je lewica) – klasa bezpośrednich producentów wynagradzanych w ramach podziału pierwotnego.

Ponieważ, jak zauważa Jan Sowa, słuszne postulaty lewicy obejmujące wszelkie sfery życia społecznego i rodzinnego nie są w stanie zgromadzić wszystkich potencjalnych wyborców w jednej partii o spójnym programie, przeto należy stary system partyjny zamienić na system oparty na oddolnej inicjatywie i akcjach ruchów społecznych, które realizują swoje postulaty po kolei. Zasadniczą sprawą jest więc utrzymanie systemu demokratycznego, który umożliwia realizację takiej ścieżki dochodzenia do wprowadzania w życie postulatów krok po kroku, których jednorazowe wprowadzenie byłoby niemożliwe lub niewygodne dla większości i z tego powodu budziłoby sprzeciw zamiast poparcia.

W takim ujęciu, całkowicie niezrozumiałe jest upieranie się przy podmiocie ruchu robotniczego jako koniecznego warunku skutecznej walki emancypacyjnej. Demokracja daje wszak wszelkie możliwości. Można realizować każdy projekt, wychodząc od różnych, niezależnych kryteriów: wyzwolenie kobiet, ekologia, mniejszości seksualne czy kulturowe itp. Każdy z nich realizuje jakąś część ogólnego projektu emancypacyjnego, który jest sam w sobie nieskończony jak nieskończone są możliwości kreacyjne człowieka.

Taki program realizuje przecież projekt marksowski, który zakłada nieskończony rozwój istoty gatunkowej człowieka.

PROGRAM PROLETARIACKI A LEWICA OBYCZAJOWA

Różnica między lewicą nawiązującą do programu proletariackiego a lewicą obyczajową sprowadza się więc do różnicy zdań co do tego, czy został zrealizowany projekt emancypacji klasy robotniczej, klasy produkcyjnej. Nowa Lewica w praktyce uważa, iż taki projekt został zakończony wraz z osiągnięciem przez kapitalizm stadium postkapitalistycznego, kiedy to redystrybucja zniosła problem wyzysku klasy bezpośrednich wytwórców dostarczających wartości dodatkowej podlegającej owej redystrybucji.

W takim ujęciu wagi nabierają projekty rozwijania istoty gatunkowej, realizowane w warunkach zniesienia sprzeczności antagonistycznej kapitalizmu. Co prawda, kapitalizm nie został zniesiony dzięki rewolucji proletariackiej, ale raczej – zgodnie z umiarkowanymi przewidywaniami reformistów – został przezwyciężony nie system jako taki, ale antagonizm stanowiący jego istotę. Został zniesiony dzięki kolejnym rewolucjom technologicznym, zmianom w klasie robotniczej, nabraniu znaczenia przez rozwój liczebny tych grup, które składają się na robotnika łącznego obok robotnika bezpośrednio produkcyjnego. Czyli – dzięki naturalnej ewolucji kapitalizmu, a nie arbitralności ruchu robotniczego, kulminującej w rewolucji socjalistycznej. Ten pogląd niepokojąco przypomina słynny determinizm historyczny, którego obecności w tym typie rozumowania celowo nie podkreśla się. W momencie, kiedy przezwycięża się marksizm, traktując go eklektycznie, nikt nie zwraca na to uwagi. Oskarżenie o determinizm historyczny nadal kieruje się pod adresem marksizmu ortodoksyjnemu. Systemy eklektyczne są zazwyczaj wolne od rygoryzmu wersji ortodoksyjnej.

ROLA FEMINIZMU JAKO ODPOWIEDŹ NA SEKULARNĄ BEZNADZIEJĘ

Nowa Lewica poszukuje projektu dość szerokiego i znajduje go w feminizmie z tego względu głównie, iż znajduje się on na fali wznoszącej. Feminizm jest bowiem główną ideologią opozycyjną wobec konserwatywnego populizmu, który dominuje w świecie po upadku marksizmu. Konserwatyzm, podobnie jak marksizm, jest koncepcją opozycyjną wobec kapitalizmu w jego emancypacyjnej fazie. Kiedy zabrakło marksizmu, logicznie przewagę zdobył konserwatyzm. Populizm jest także efektem upadku koncepcji marksistowskiej, tym razem opozycją wobec marksistowskiego programu walki z kapitalizmem. Konserwatyzm jest reakcyjną próbą cofnięcia osiągnięć kapitalizmu w sferze emancypacji, populizm jest natomiast programem rozbrojenia walki klasowej. Lewica antykomunistyczna (antymarksistowska) odczuwa już jako postęp projekt emancypacyjny kapitalizmu, zagrożony przez kontrrewolucję konserwatywną. W przypadku klasy bezpośrednio wyzyskiwanej przez kapitał, reakcja konserwatywna odpowiada prostej, zradykalizowanej i antykapitalistycznej świadomości społecznej, zaś populizm stanowi alternatywę dla marksistowskiego programu walki klasowej. W istocie swej, jeśli brać na poważnie teorię marksowską, to istnieje solidarność interesu klasy panującej i grup społecznych żyjących z redystrybucji wartości dodatkowej kosztem interesu tej klasy, na którą Marks zwracał uwagę jako na siłę bezpośrednio antagonistyczną wobec kapitału. Taką klasą nie są grupy społeczne znajdujące się poza sferą produkcji materialnej. Grupy te mogą stać się sojusznikami klasy robotniczej, jeśli klasa ta będzie przodującą siłą bojową na froncie antykapitalistycznym. Jeśli zabraknie jej tej świadomości klasowej, to grupy potencjalnie sojusznicze będą wysuwały swoje partykularne postulaty, które nie naruszają zasadniczego stosunku antagonistycznego w kapitalizmie. Jak to widzimy współcześnie.

Waga, jaką się przywiązuje do feminizmu wynika z tego, że bezpośrednim antagonizmem w układzie z konserwatyzmem jest właśnie feminizm. Jak pisze Jan Sowa: „Kobiety znajdują się w trudniejszej sytuacji: mniej zarabiają, są na wielu polach niedoceniane, padają ofiarą przemocy. Ale perspektywy mają lepsze niż mężczyźni, bo są w ruchu wznoszącym” („To kobiety, nie lewica, zburzą stary porządek”…)

Jednak ten antagonizm nie ingeruje w sferę produkcji, dopóki pozostaje ona kapitalistyczna. Raczej projekt kobiecy zamiast alternatywy wobec kapitalizmu sugeruje skuteczniejsze metody adaptacji do systemu. Metody te sprowadzają się co prawda, do postulatu zrównania z mężczyznami, jak gdyby mężczyźni nie podlegali wyzyskowi kapitalistycznemu. Ambicje kobiet są więc już na samym początku ograniczone do horyzontu kapitalizmu. Postulat wynagradzania za pracę w domu jest postulatem poszerzania sfery ingerencji stosunków kapitalistycznych w życie prywatne, przeciwko czemu ponoć kobiety walczą. Trudno nie odnieść wrażenia, że posunięcia te są bezmyślne, szczególnie z perspektywy tradycji ruchu robotniczego, który nie zawierał takich absurdów.

W ten sposób Nowa Lewica nie wysuwa programów antykapitalistycznych, ale zachowuje się, jakby kapitalizm znajdował się w swojej fazie wznoszącej, heroicznej, postępowej, zaś cała reakcja skupia się w projektach antykapitalistycznych, albowiem socjalistyczna alternatywa nie istnieje, zaś zagraża realnie alternatywa konserwatywna. Jest to alternatywa faktycznego wolnego rynku, na którym grupy tzw. kreatywne nie mają żadnych szans. Ich wzrost liczebny jest bowiem związany z istnieniem silnych instytucji państwa, które efektywniej od pojedynczych kapitalistów organizuje wyzysk siły roboczej i są podatniejsze na nacisk grup społecznych związanych z szeroko pojętą obsługą propagandową (literacką) systemu.

Dalecy jesteśmy bowiem od sugerowania, że przez projekty te przemawia po prostu głupota – zbiorowa świadomość ma raczej swoją racjonalność niż brak rozumu. Po prostu tego typu projekty odzwierciedlają interes konkretnej grupy społecznej. I tak należy je analizować.

W wypowiedziach Jana Sowy zastanawia całkowity brak odniesienia do ruchu robotniczego, nawet w negatywnym kontekście. Powód nie leży w tym, że to stara baśń. Sowa odnosi się do tradycji sarmackich, jakby były one na wyciągnięcie ręki, wczoraj jeszcze… Rzecz nie w tym więc, że to staroć – nie, brak jakiegokolwiek odniesienia wskazuje na interpretację ruchu robotniczego jako na ślepą uliczkę historii. W tym sensie, nowe ruchy społeczne (jak feminizm) nie stanowią dopełnienia tradycyjnego ruchu robotniczego, kojarzonego z wznoszącą falą lewicy, ale jego alternatywę, która zawsze skrywała się gdzieś za plecami, dla jakiegoś powodu niezdolna do przejęcia roli przywódczej w okresie świetności, dla jakiegoś powodu niezdolna do przejęcia inicjatywy w okresie odpływu fali rewolucyjnej związanej jak dotąd wyłącznie z ruchem robotniczym.

Opis dzisiejszej sytuacji: „Mamy więc sytuację paradoksalną i absurdalną: poglądy dużej części populacji nie znajdują odzwierciedlenia w opiniach klasy politycznej, bardziej konserwatywnej niż społeczeństwo, które jakoby reprezentuje” (J. Sowa, „To kobiety…”) Sowa nawiązuje do tego, co nazywa „lękowym fantazmatem”: „środowiska proeuropejskie wpędziły się w postawę neurotyczno-lękową, że jeśli będziemy za bardzo krytykować Kościół, to on się zbuntuje i zatrzyma społeczeństwo w marszu do Europy”. To zjawisko było i nadal jest związane z rywalizacją ugrupowań politycznych, które usiłują zwalczać swoich konkurentów łatwą demagogią zarzutu o „komunizm”, od którego najłatwiej się odciąć dzięki powołaniu na kościół. Feminizm jest tu także pomostem do obejścia możliwego zaetykietkowania. Z punktu widzenia konserwatyzmu, który nie musi dbać o niuanse, przynależność do antykomunistycznej Nowej Lewicy jest równie dobrym powodem do postawienia zarzutu o komunizm, co powoływanie się na Marksa.

Sowa dramatycznie stwierdza, że „lewica jest zmuszona walczyć o sprawy, które tak naprawdę są liberalnym minimum” („To kobiety…”) To stwierdzenie wynika z konstatacji, iż nie zanosi się na realizację postulatu szybkiej „silniejszej redystrybucji”, po której lewica będzie mogła zająć się tym, do czego jest powołana – walką o kosmetyczne, demokratyzujące retusze kapitalizmu.

Jednocześnie „stawka feminizmu, tak jak go rozumiem, jest większa niż tylko ‘sprawa kobiet’. Jeśli jest dziś jakaś nadzieja na pozytywne przekształcenie sfery politycznej i społeczeństwa, to leży ona w ruchach feministycznych. (…) Emancypacja kobiet w normalnych warunkach – czyli bez wojny bądź wielkiego kryzysu – jest nie do zatrzymania” („To kobiety…”)

Kapitalizm przeżywa dziś kryzys. Feminizm, jak go rozumie Jan Sowa, działa destabilizująco na istniejący system. Program Nowej Lewicy zasadza się na stabilności gospodarki (post)kapitalistycznej. Destabilizacja resztek chwiejącego się systemu, bez pomysłu na alternatywny wobec kapitalizmu mechanizm ekonomiczny, daje możliwość wygrania wyłącznie siłom konserwatywnym, które wykorzystają lęk zatomizowanego społeczeństwa przed anarchią i rewolucją.

Bez komentarza pozostawiamy to powiązanie iluzji z faktycznym układem sił i ewentualnymi konsekwencjami. Zwracamy jednak uwagę, dla uspokojenia, iż polityczny projekt feministyczny ma charakter wyjątkowo konserwatywny społecznie (jeśli nie liczyć wymiany elit).

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

13 kwietnia 2019 r.

Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.