Kołodko może ulegać przekonaniu o swojej wyższości, jeśli daje się zwieść manierze popularnej wśród wielu uczonych, którzy słuchają, potakują i nie polemizują. Dlatego zapominając na chwilę o rzetelności naukowej i okazując swą wyższość nad potencjalnym oponentem, opisy z dziedziny przyrody (botaniki) przeniósł na stosunki społeczno-ekonomiczne.
Jego opowieść warto przytoczyć w całości, aby zrozumieć jej ukrytą głębię. „Laik często nie potrafi odróżnić układu symbiozy od pasożytnictwa, twórczego współistnienia i współdziałania od żerowania jednej strony na zdrowiu drugiej. Tym bardziej gdy są to układy skomplikowane, z pogranicza jednego i drugiego fenomenu. Żyjące na pniach drzew porosty – kombinacje grzybów z glonami – żerujące na ich sokach, czy pomagają im oddychać? A bluszcz pnący się wokół pnia drzewa, pasożyt to czy nie? A bank udziela kredytu mieszkaniowego młodemu małżeństwu po to, aby umożliwić mu przyzwoite zamieszkanie »na własnym«, czy może po to, by nie tylko spłacało systematycznie należne raty kapitałowe, lecz przede wszystkim dlatego, aby uczynić z niego swoich dwudziesto-, a może i trzydziestoletnich dłużników-niewolników, zmuszonych do płacenia wygórowanych odsetek, daleko wyższych niż urealniająca wartość zobowiązań stopa inflacji? Nie ma łatwej odpowiedzi na te dylematy. Bo jak tu być w wilgotnym lesie drzewem bez porostów? Bo jak mieć »własny« dach nad głową teraz, a nie za pokolenie, jak się już dorobimy i, miast pożyczać cudze pieniądze, będziemy mieli dostatecznie wiele własnych?”i. Można się uśmiechnąć lub wytrzeć łzę nad poziomem argumentacji. Kołodce nie mieści się bowiem w głowie, że może być inny typ budownictwa mieszkaniowego, na przykład na wynajem, i budownictwa nie przez deweloperów, którzy wszelkie koszty i ryzyko budownictwa mieszkań przekładają na młodych klientów. Można potrzebę mieszkania uznać za jedną z podstawowych potrzeb człowieka i tak zorganizować budownictwo mieszkań na wynajem, żeby młode małżeństwa nie musiały brać wieloletnich i wysokooprocentowanych kredytów w banku, i budownictwo mieszkań powierzyć państwu. Kołodkę zaś zadowoli zapewne jeśli wyzysku będzie „jak najmniej”, na przykład oprocentowanie kredytu spadnie z 7 do 5 procent…
Można darować sobie przykład o bluszczu i drzewie. Ale jak nazwać pracę, w wyniku której pracownik nabywa choroby zawodowej, a na komisji lekarskiej robi się wszystko, aby nie uznać utraty zdrowia przez pracownika, kiedy państwo na żądanie biznesmenów określa takie kryteria choroby zawodowej, aby ze świadczeń zdrowotnych mogła skorzystać jak najmniejsza grupa pracowników oraz udowadnia „humanizm” kapitalizmu? Czy ekonomista, który nie widzi w tym wyzysku jest jeszcze ekonomistą, czy już tylko modnym pseudonaukowcem, ideologiem w służbie kapitału, doktrynerem, dogmatykiem, nieuczciwym intelektualistą?
Stronniczy „złoty środek”
Stosując zasadę „złotego środka” Kołodko wyjaśnił różnice pomiędzy liberalizmem, neoliberalizmem i libertarianizmem. Liberalizm charakteryzują następujące wartości: wszelka wolność, także gospodarcza; swoboda wyboru; demokracja; pluralizm; prywatna własność; przedsiębiorczość; rynek; konkurencja. „Neoliberalizm natomiast, w sposób tyleż cyniczny, co skuteczny, eksploatuje te liberalne wartości, aby transferować dochody od większości średniaków i biedaków do mniejszości zamożnych i bogatych”. Nie podając jak wyglądają rzeczywiste dane Kołodko kontynuował: „Nie jest to podział rzędu 99:1, jak głoszą protestujący po hasłem We are 99 percent, lecz 80:20, choć z pewnością ten szczytowy jeden procent wychodzi na neoliberalnej dystrybucji szczególne lukratywnie”ii. Później okazuje się, że jest to problem istoty tylko w Europie, a w Stanach Zjednoczonych nazywa się taką politykę współczesnym leseferyzmem albo neokonserwatyzmem. Kołodko zarzucił więc neoliberalizmowi, że ten niecnie wykorzystał demokrację, własność prywatną, wolność, rynek i konkurencję do skierowania strumienia dóbr od biednych do bogatych. Problem, który Kołodko udaje, że nie dostrzega, polega na tym, że wartości te powstały tylko po to, aby taki kierunek strumienia bogactwa występował, i tylko w takich warunkach kategorie (wartości) te mają swój zakres i sens stosowania. Gdy znikną warunki, w których one powstały i funkcjonują, po prostu stracą one rację swego bytu. Nie będzie to dzisiaj czy jutro. Rodzą je określone sprzeczności gospodarki kapitalistycznej, a wraz z zanikiem tych sprzeczności, zanikną przywoływana przez Kołodkę „wszelka wolność” i „konkurencja”.
Wiek emerytalny
W jednej sprawie stanowisko Kołodki jest jasne i zdecydowane – opóźnić przejście na emeryturę. „Zasadna próba poprawy tego stanu rzeczy przez stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego została storpedowana z motywacji populistycznych”iii. Jakby tego było mało, młodzi coraz później wstępują w związki małżeńskie i wskaźnik dzietności spadł do 1,38 dziecka. Ubolewa nad tym, że jak kobieta przechodzi na emeryturę w wieku 60 lat i za jakiś czas (?) wiek życia wydłuży się do 90 lat – „a tak stanie się w coraz liczniejszej grupie społeczeństw – to tradycyjnie biorąc, musiałaby ona spędzać na emeryturze jedną trzecią swego życia! To ekonomiczny i społeczny absurd, zwłaszcza przy repartycyjnym systemie emerytalnym, w którym wypłaty świadczeń emerytalnych są finansowane składkami płaconymi przez osoby zatrudnione […], oraz strukturalnym niedostatku oszczędzania na starość. Społeczeństwo, które trzecią, a choćby tylko czwartą część życia miałoby spędzać na emeryturze, to chore społeczeństwo, a w takim nie ma mowy o zdrowej gospodarce. I odwrotnie”iv.
Można te zdania przeczytać kilka razy, a sens ich i tak się nie zmieni. Dla Kołodki jest problemem, że kobieta będzie jedną trzecią lub chociaż jedną czwartą życia przebywała na emeryturze. Można przypuszczać, że najlepiej byłoby, gdyby umarła następnego dnia po przejściu na emeryturę, wtedy gospodarka kapitalistyczna byłaby „zdrowa”, a towarzystwa ubezpieczeniowe zadowolone. Taką deklarację w preambule do konstytucji nie wpisałoby nawet niedemokratyczne państwo, któremu przeszkadzałyby osoby chore umysłowo. Kołodko, i nie tylko on (jest to manierą wszystkich neoliberałów), abstrahują i nie chcą mówić o tym, jaki dokonuje się w ciągu jednego pokolenia wzrost społecznej wydajności pracy, który znacznie przewyższa potencjalny spadek dochodów wywołany względnym spadkiem liczby ludności pracującej. Kołodko przemilcza też to, jak te ostatnie lata życia wielu emerytów wyglądają i ile leków muszą spożyć, aby jakoś funkcjonować. Nie ma więc czego zazdrościć w ich dłuższym życiu. Poza tym nie wszyscy na emeryturze mogą pisać książki z ekonomii…
Przytaczając powyższy przykład, i nie tylko ten, Kołodko udowadniał zbieżność swoich poglądów z neoliberałami, od których z wyniosłością stara się ciągle dystansować. I aby złagodzić obrzydliwość swoich słów w następnym akapicie wyraził banalną myśl, że „Inaczej wreszcie przyjdzie opodatkować dochody i majątki oraz strukturyzować transfery i wydatki publiczne. Odmienna zatem będzie także rola państwa”v. Można powiedzieć, no i co w tym złego, że dojdzie do zmian podatków i wydatków publicznych oraz zapytać o to, kto najbardziej obawia się zmian podatkowych? Ach te „dochody i majątki”, nawet nie płace robocze… A na następnej stronie, co zakrawa na teoretyczne asekuranctwo, Kołodko przytoczył przykład Japonii, w której prawie 30 procent społeczeństwa ma ponad 65 lat. I jak wiadomo żyją, a Japonia jest jedną z potęg gospodarczych. Istnienie dużej grupy emerytów to nie jest więc jakiś „ekonomiczny i społeczny absurd”… By ustrzec się od zarzutów napisał, że japońskim zmianom demograficznym „trzeba przyglądać się ze szczególną uwagą i uczyć się od Japończyków”vi. Taktyka Kołodki jest ciągle taka sama – długi krok do przodu i mały krok do tyłu. Puścić bąka, a później rozglądać się, jakby nic się nie stało… Najpierw ogłosić przewidywaną dużą ilość emerytów za jakiś „ekonomiczny i społeczny absurd”, a później proponować „przyglądać się ze szczególną uwagą i uczyć się od Japończyków”.
Kołodko opowiadał się za tym, aby Polska poprawiała swoją pozycję międzynarodową i jej rozwój gospodarczy sprzyjał odczuwalnemu podnoszeniu jakości życia. Uważał przy tym, że powinno się to dokonywać „przy stanie możliwie jak najbliższym pełnego zatrudnienia”vii. Jeśli zwrócimy uwagę na słowo „możliwie”, to się okaże, że Kołodko w gruncie rzeczy niczego nie żąda i nie niczego obiecuje. Kto bowiem ma określać na ile coś „jest możliwe”. Kapitał zawsze może mówić i mówi, że bezrobocie mniejsze „być nie może”, bo to przeczy efektywności gospodarki. Powstaje też wątpliwość co do określenia „najbliższym pełnego zatrudnienia”, a dlaczego nie w warunkach pełnego zatrudnienia. Przecież przykład krajów „socjalistycznych” pokazał, że pełne zatrudnienie jest możliwe.
Praca ma fundamentalne znaczenie, zdaniem Kołodki, gdyż czyni ludzi istotami społecznymi, daje poczucie godności i przynależności do społeczeństwa i jest kategorią ważniejszą niż bogactwo i pieniądze. Przy tym prognozował: „Jeśli [jest to znowu kluczowe słowo – E.K.] zaiste postęp technologiczny okaże się tak wspaniały, że nie będzie wystarczać pracy dla wszystkich jej pragnących przy dotychczasowej organizacji rynku siły roboczej i długości czasu pracy, trzeba będzie nią się podzielić. Będziemy pracować krócej po to, aby pracować mogli wszyscy, którzy tego chcą”viii. Kołodko dostrzega więc wzrost wydajności pracy, ale popada w sprzeczność, bo z jednej strony chce przenosić na późniejsze lata przejście na emeryturę, a z drugiej strony obiecuje skrócenie czasu pracy, po to, by „podzielić się pracą” i pracować mógł ten „co chce”…
Globalizacja i kryzys liberalnej demokracji
Kołodko stosunkowo dużo miejsca poświęca globalizacji i niedostatkom światowych rynków, gdyż „nie mamy dostatecznie sprawnych powszechnych i skutecznych instytucji regulujących ich działanie”ix. Nie mówi tego, kto nie ma tych „skutecznych środków” kontroli rynków i w czyim interesie się to dzieje? Bo zapewne międzynarodowe korporacje mają skuteczne „instytucje” kontrolne, skoro sam Kołodko pisał, że wielonarodowe firmy „dyktują rządom co i jak mają robić, a nie na odwrót”. I co ciekawe, jego zdaniem „Nie wynika to wszak z immanentnej cechy współczesnej fazy globalizacji, lecz ze słabości instytucjonalnej oraz braku woli politycznej i braku odwagi ze strony polityki”. Czyli wszystkiemu winni są biurokraci, którzy nie mają „woli politycznej”, ale pytanie o to dlaczego tej woli politycznej nie mają i czy w ogóle chcą ją mieć – pozostaje bez odpowiedzi. Problem właśnie polega na tym, że słabość państwa demokratycznego związana jest jak najbardziej z „immanentną cechą współczesnej fazy globalizacji”, ze współczesną fazą rozwoju kapitalizmu. Banki skutecznie kontrolują spłaty kredytów przez swoich klientów i zaraz wyłapują wszelkie opóźnienia. Kołodko nie wyjaśnia, z czego wynika „słabość instytucjonalna oraz brak woli politycznej” i dlaczego nie można się „przeciwstawić się narzucaniu przez możnych i silnych tego świata korzystnych dla nich regulacji”x. Powtórzył on za W.I. Leninem historyczne pytanie: Co robić? Radził przy tym wykorzystać doświadczenia socjaldemokracji skandynawskich, natomiast doświadczeń Lenina, który postawił to historyczne pytanie, nie analizował, i ujawniał ideologiczny sens starej przestrogi, że „nie trzeba wylewać dziecka z kąpielą i odchodzić od globalizacji”.
Kołodko nie chciał zatem tylko negatywnych skutków globalizacji, ale jej samej nie odrzucał. Przypomina on w tym burżuazyjnych utopijnych socjalistów, o których pisali Marks i Engels w Manifeście Partii Komunistycznej, dążących do likwidacji negatywnych strukturalnych cech kapitalizmu, przy pozostawieniu samego kapitalizmu. Chcieli oni zlikwidować nędzę proletariatu, przy pozostawieniu w rękach burżuazji zysków; a to mogło właściwie ograniczyć się do zagłady rewolucyjnego proletariatu, dążącego do zdobycia władzy politycznej i likwidacji prywatnej własności środków produkcji. Procesy międzynarodowej integracji ekonomicznej, politycznej i ideologicznej będą z pewnością się rozwijały, ale żaden uczciwy człowiek nie może popierać „globalizacji”, bo ona oznacza zupełne co innego i w innych interesach jest realizowana. Chcieć wyeliminować złe strony globalizacji, a pozostawić dobre, to tak jakby chcieć wyeliminować nieuczciwych SS-manów i pozostawić czysty faszyzm.
Osłabienie demokracji
W rozdziale pod tytułem Kryzys liberalnej demokracji, Kołodko dostrzegł, że „wzmacnia się autorytaryzm w krajach, które z demokracją mało mają wspólnego”, „sama demokracja słabnie w państwach, które od wielu lat są jej ostoją” (Ale czy słabnąca ostoja jest jeszcze ostoją?). Nie służy ona wypracowywaniu kompromisów łagodzących sprzeczności interesów; „przez demokrację w wielu krajach rządy nie są w stanie narzucić biznesowi i gospodarstwom domowym wzorców postępowania i konsumpcji, które zahamowałyby dewastację środowiska naturalnego i ocieplenie klimatu”xi. Kołodko idzie nawet dalej i pisze: „Liberalna demokracja, miast pomagać, zaczyna od pewnego momentu przeszkadzać [komu i w czym? – E.K.]. I na tym polega jej kryzys, co jest poważnym wyzwaniem dla strategii i polityki rozwoju”xii. Demokracja jest obecnie tylko płaszczyzną starcia między masami pracowniczymi a oligarchią finansową, i nie ona odpowiada za swój kryzys. Ten „kryzys” to faktyczna dominacja interesów oligarchii we wszystkich sferach życia społecznego; w sferze społeczno-ekonomicznej, politycznej i kulturowo-ideologicznej. I to z dominacją tych interesów jako rzeczywistą przyczyną należy walczyć, a nie z demokracją…
Kołodko, zastanawiając się nad przyczynami kryzysu liberalnej demokracji, doszedł do tego, że „przywódcy nie potrafią przekonać zdecydowanej większości swoich społeczeństw – bo o całych nie a mowy – do koncepcji lansowanych w uprawianej polityce”xiii. Możemy tu zobaczyć abstrakcyjne ujęcie polityków, wynikające z odrzucenia dialektycznej metody analizy społeczeństwa. Powstaje bowiem pytanie: „jacy politycy” mają przekonać większość i do czego? Do opóźnienia wieku przejścia na emeryturę? Może politycy jednak przekonują większość społeczeństwa do swoich koncepcji, tylko nie ci, których chciałby popierać Kołodko? Politycy dominującego nurtu w swych poglądach odzwierciedlają sprzeczną strukturę społeczną, a zatem w polityce utrwalają stosunki swego panowania klasowego. Właśnie ze względu na tę sprzeczną strukturę społeczną, rosnący wyzysk dużej części społeczeństwa i tłumienie jego aktywności politycznej, nie może być jedności działania w polityce i część ludności nigdy nie zgodzi się z tym, do czego próbują przekonać ją niektórzy politycy. Może w tym tkwią przyczyny starzenia się społeczeństw i zmniejszenia współczynnika dzietności kobiet?
Widzimy więc, że poszukiwanych przez Kołodkę słabości demokracji liberalnej musimy szukać w sprzecznościach interesów poszczególnych sił społecznych i politycznych, a nie w niedostatkach propagandowych (tę oczywiście zawsze można poprawiać dowoli). Problem nie polega więc na braku zdolności oratorskich przywódców do przekonywania obywateli do siebie, tylko w obiektywnie istniejących stosunkach społeczno-ekonomicznych i istniejącym układzie sił politycznych. Trudno przekonać człowieka do świadomego podlegania wyzyskowi i to w jeszcze dłuższym okresie jego życia.
Kołodko zatem przyczyn kryzysu liberalnej demokracji doszukuje się w czynnikach subiektywnych. Do demokracji zniechęcać miało ludzi to, że decyzje parlamenty przyjmują nieznaczną większością lub nawet przewagą jednego głosu. Trzeba powiedzieć, że taka jest procedura podejmowania decyzji w demokracji i nie oznacza to, że do sprawy nie można wrócić po pewnych doświadczeniach i zmienić decyzję w razie potrzeby. Gdyby stosować metodę wyjaśniania Kołodki, to skoro mniejszość jest niezadowolona z klęski minimalną ilością głosów, to jednocześnie zwycięska strona powinna być tym bardziej zadowolona, im bardziej kruche odnosi zwycięstwo. Kołodko zaś pisze ze zrozumieniem i współczuciem: „Czyż zatem można się dziwić ludziom, że taka liberalna demokracja sprawia im szczery zawód i zaczynają się rozglądać za czymś innym […]?”xiv. Przecież nie można mieć pretensji do demokracji o to, że powstał taki wynik według jej procedur, że tylko tylu, a tylu ludzi myśli właśnie tak, jak myśli. W praktyce, gdy powstaje groźba zasadniczego rozpadu danego społeczeństwa powinno dochodzić do wypracowania odpowiednich kompromisów, ukształtowanych drogą obustronnych ustępstw. Doświadczenie uczy, że taka równowaga sił ulega zmianie w wyniku zebrania doświadczeń w realizacji danej koncepcji. Nie chcieć odnosić zwycięstw nawet minimalną większością głosów, to oznacza nie rozumieć w ogóle mechanizmu demokracji i chcieć odnosić tylko miażdżące zwycięstwa nad opozycją – to jakaś wydumana utopia. Podstawową cechą współczesnej liberalnej demokracji (a wadą z punktu widzenia rzeczywistej lewicy) jest nie to, że możliwe są w niej zwycięstwa większością jednego głosu, ale to, że jest ona polityczną organizacją kapitału krajowego i międzynarodowego w okresie globalizacji. Jeśli zatem ktoś chce zachować globalizację, to pomimo moralnego oburzenia, w rzeczywistości podtrzymuje liberalną demokrację. Chce zjeść ciastko i… mieć ciastko.
Edward Karolczuk
Przypisy:
i Grzegorz Kołodko, Świat przyszłości. Dokąd zmierza ekonomia polityczna, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, s. 27.
ii Tamże, s. 35.
iii Grzegorz Kołodko, Świat w matni. Czwarta część trylogii, Prószyński i S-ka, Warszawa 2022, s. 340.
iv Tamże, s. 26.
v Tamże, s. 26.
vi Tamże, s. 27.
vii Tamże, s. 348.
viii Tamże, s. 348.
ix Grzegorz Kołodko, Świat w matni. Czwarta część trylogii, Prószyński i S-ka, Warszawa 2022, s. 34.
x Tamże, s. 35.
xi Tamże, s. 42.
xii Tamże, s. 43.
xiii Tamże, s. 42.
xiv Tamże, s. 43.