Kiedy słucham sporów o to, czy lewica ma się włączyć, czy stać z boku w manifestacjach organizowanych przez KOD, mam często wrażenie, że to dyskusja o to, co bardziej dokuczliwe: ból głowy czy brzucha?
Dominujący w nich politycznie liberałowie powiadają, że głowy, bo PIS uderza w ducha demokracji. Paraliż wszak Trybunału Konstytucyjnego i nierespektowanie jego orzeczeń jest zapowiedzią uzależnienia władzy sądowniczej od widzimisię rządzących. Zmiana ustawy o służbie cywilnej oznacza – z jednej strony – upartyjnienie rządowej administracji; z drugiej – otwarcie koryt dla wiernych i niezłomnych (jak pan prezydent) zastępów kaczystów. Nowa ustawa o mediach to bariera dla pluralistycznych opinii. A zmiany ustawy o służbach specjalnych to raj dla inwigilacji, przy którym możliwości dawnej SB były zaledwie domeną policyjnych amatorów.
I to właśnie powoduje dokuczliwy ból głowy. Bez jego usunięcia wszystko inne ma drugo- lub trzeciorzędne znaczenie.
Na lewicy jednak wciąż pojawiają się wątpliwości. Zdaje bowiem ona sobie bardzo dobrze sprawę z tego, że to wszystko niesłychanie ważne i drażliwe. Widzi wszakże, że nawet najlepsze na to lekarstwo nie usunie bólu brzucha. A gdy on dokuczliwie trwa – paraliżuje rzeczywiście szerokie publiczne działania i mąci jasność myślenia. Odpodmiotawia i zobojętnia na wszystko inne.
Jego zaś źródłem są dokuczliwości naszego dzikiego, peryferyjnego kapitalizmu, w którym pełna wolność dla kapitału wiąże się z postępującym zniewalaniem klas pracowniczych. Wyraża się to m.in. podwyższeniem wieku emerytalnego, ograniczaniem obecności i aktywności związkowej w miejscach pracy, beztroską o jej warunki, radykalnym (największym w Europie!) uśmieciowieniem umów o robotę. A zwłaszcza „uelastycznianiem” czasu pracy, rujnującej życie prywatne i rodzinne pracowników, przekreślającej prawo do wypoczynku (w ciągu tygodnia i na urlopie), likwidującej wywalczone (zgodne z regułami BHP) limity dziennego czasu, narzucającej bezgraniczną dyspozycyjność, która czyni pracownika niewolnikiem. Itp., itd.
Z kolei doświadczenia minionego ćwierćwiecza pokazują, że gdy zapewniało się środki na opanowanie bólu głowy, czyli praktyczną obecność dziś głośno bronionych „wartości” demokratycznych, nie szukało się i nie stosowało lekarstw na przewlekłe dolegliwości brzucha, więc na zniewalanie ludzi pracy najemnej.
Przeciwnie! W manifestacjach KOD-u głośni są ci (PO), co do niedawna sprawując władzę, grzeszą cyniczną twórczością prawną, która do tego najbardziej się przyczyniła. I teraz to właśnie najgłośniej oni bronią konstytucji, którą najpierw sami łamali. Naruszając wszak i przekreślając m.in. konstytucyjne prawa obywateli jako pracowników, pacjentów czy rodziców i uczniów (niekonstytucyjny tryb wprowadzenia religii do szkół, przekreślenie prywatności światopoglądu i neutralności światopoglądowej, świeckości państwa).
I żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu nie mają! A jeszcze donośniejsze są dziś od nich pyskate klony z .Nowoczesnej, które, chcąc się do cycka władzy dorwać na hasłach demokratycznych, jasno deklarują, że w interesie kapitału istniejące zniewolenie pogłębią, bo ograniczą prawa związkowe i bezpośrednio uzależnią partie polityczne od finansowania przez przedsiębiorców.
Wszystko to prawda. Na niej zresztą bazuje agitacja i propaganda PiS. Ale odsłaniając to i rzucając socjalne ochłapy (500 + itp.), nie kwapi się ona do żadnych poważnych reform zarówno socjalnych, jak i budujących równowagę między pracą i kapitałem. Równowagę – ograniczającą wprowadzone formy zniewolenia. Nie kwapi się, ponieważ i PiS nie zamierza być niczym więcej, jak rządzący poprzednicy.
Chce być jeno nadzorcą wyzysku i (karzącą) ręką kapitału. Nie kwapi się więc ruszać świata z posad. Pragnie tylko „rewolucyjnie” zająć stare posady władzy i na nich się po wsze czasy okopać. Z błogosławieństwem – ewentualnie – o. Rydzyka i Chrystusa Króla.
Jednakże zarysowany na początku dylemat: czy bardziej dokuczliwy jest ból głowy czy brzucha, jest fałszywy. W istniejących warunkach politycznych dobrze funkcjonujące instytucje demokratycznego państwa należą także do istotnych środków realizacji podstawowych, fundamentalnych interesów klas pracujących.
Nie należy tylko ulegać złudzeniu, że stanowią one cel sam w sobie, bo w przestrzeni gwarantowanych przez nie wolności – jak pokazuje doświadczenie ćwierćwiecza – można minimalizować prawa i realizację potrzeb pracowniczych – i maksymalizować wyzysk.
Ale akurat to owe klasy znakomicie zrozumiały. Dlatego przegrał prezydenckie wybory B. Komorowski, który – jakby na ironię – proponował, by, gdy z trudem wiążą one koniec z końcem, karmiły się wolnością, bo ona wzniesie ich do nieba ogólnoludzkich wartości i wprawi w błogostan.
Co wcale nie znaczy, że ta wolność jest zbędna.
Lewica więc musi podjąć wyzwanie: być obecna przy masowym upominaniu się o nią. Ale nie jako część tłumu, którego idee i hasła formułują tylko liberałowie. Powinna znaleźć się z własnymi. Politycznymi i socjalnymi. Muszą być one równie ostre i zdecydowane, jak antykaczystowskie transparenty i okrzyki.
Byłby to początek nowego etapu walki o wolność nie wykluczającą równości i sprawiedliwości społecznej. A zarazem test dla KOD-u: czy jest on na tyle demokratyczny, by zaakceptować udział tych, co walczą o prawa ludzi, bez których demokracja staje się wydmuszką; czy też chce jeno pozłoty dla neoliberalnego rozpasania?
Jan Kurowicki
Źródło: Portal „strajk.eu”