Trockizm, którego hasłem wywoławczym jest koncepcja „permanentnej rewolucji proletariackiej” w jej światowym wymiarze, na północy Ameryki sięga korzeniami do początków minionego stulecia, wywodząc się w naturalny sposób z represjonowanych ruchów socjalistycznych i komunistycznych pulsujących w owym czasie na terenie Nowego Świata. Natomiast współcześnie mianem trockistów piętnuje się w Stanach Zjednoczonych tych zwolenników prawicowych nurtów politycznych, którzy odcinając się od swojej lewicowej tradycji doczekali się od swoich niedawnych ideowych pobratymców złośliwego szyldu pod zbiorczą nazwą „nowego konserwatyzmu”. Faktycznie, wielu wpływowych trockistów, łącznie z ich ideowymi następcami przeszło, poprzez antystalinizm, szerzej antykomunizm i „zimną wojnę” na pozycje zwolenników aktualnie panującej w USA demokratyczno-imperialnej ideologii.
Jacek Bartyzel podkreślił, że w sensie ogólnym na miano neokonserwatyzmu zasługuje każdy nurt myśli i akcji politycznej, który nawiązuje wybiórczo do filozofii politycznej klasycznego konserwatyzmu. Jego zdaniem, wedle Oficjalnego Serwisu Internetowego Organizacji Monarchistów Polskich, neokonserwatyzm oznacza popularne określenie poglądów i działań przedstawicieli jednego z nurtów liberalizmu amerykańskiego, którzy przeszli ewolucję od skrajnej lewicy trockistowskiej poprzez antykomunistyczne i »zimno- wojenne« centrum do prawicy nowego typu, najpierw »paleoliberalnej«, a obecnie demokratyczno-imperialnej. W pomieszczonym tam haśle „Neokonserwatyzm” Bartyzel rozwija tę syntetyczną formułę dając źródłowo bogatą charakterystykę całego kontekstu ideowego i życia politycznego w Stanach Zjednoczonych minionego stulecia, co znajdzie swój wyraz w dalszych wywodach.
Ukształtowany w ten sposób prawicowy nurt ideologiczny opatrzony został przez reprezentantów amerykańskiej lewicy Lewisa A. Cosera i Irwinga Howe’a, redaktorów czasopisma „Dissent”, w 1974 roku nazwą „nowy konserwatyzm” w reakcji na zdradę radykalnego obozu ideowego. Po dwóch latach krytyczne podejście do postawy trockistowskich dysydentów wsparł Michael Harrington, autor bestsellerowej książki Inna Ameryka (1963), przedkładając jako pomysłodawca termin „neokonserwatyzm”, który został dobrze przyjęty przez politycznie aktywne środowiska opiniotwórcze.
W tym miejscu należy podkreślić wysoką pozycję polityczną Harringtona, który w roku 1973 zrezygnował z członkostwa w ruchu socjalistycznym i stał się jednym z założycieli z udziałem grupy byłych działaczy Social Democrats USA (Partii Socjalistycznej), trockistowskiego ugrupowania Democratic Socialist Organizing Committee (Partii Demokratyczno-Socjalistycznej). Sam Harrington wcześniej aktywnie uczestniczył w powołaniu League for Industrial Democracy, która stała się społeczną bazą ruchu studenckiego New Left Students for a Democratic Society.
Reprezentatywne dla radykalnej lewicy poglądy zdaje się trafnie wyrażać przywódca socjalistów w drugiej połowie lat pięćdziesiątych, także trockista Max Shachtman, zwłaszcza w krytyce radzieckiego „komunizmu” jako nowej formy społeczeństwa klasowego zorganizowanego w postaci państwa „biurokratycznego kolektywizmu”. Szczególnie rażąca dla Shachtmana była niezwykle drastyczna skala społecznych nierówności, a jego całościowa charakterystyka funkcjonowania Związku Radzieckiego posłużyła z kolei jugosłowiańskiemu byłemu dygnitarzowi partyjnemu Milovanowi Dżilasowi jako dobry punkt odniesienia do zbudowania koncepcji „nowej klasy” w ówczesnych „komunistycznych” czy socjalistycznych społeczeństwach. Na tym tle socjaliści o trockistowskiej proweniencji podjęli, bez stosowania przemocy, walkę o prawa obywatelskie, udzielając poparcia takim przedstawicielom ruchów na rzecz praw człowieka jak Martin Luter King, łącznie z organizacją słynnego marszu na Waszyngton w 1963 roku. Z kolei przywódcy socjalistów pod hasłem „przebudowy” życia społecznego w socjalno-liberalnym duchu działali na rzecz umacniania związków zawodowych, praw pracowniczych, walki z ubóstwem i wspierania ruchów obywatelskich służących rozwiązywaniu problemów społecznych.
Na tym gruncie zrodził się w połowie lat siedemdziesiątych ruch neokonserwatywny jako reakcja na nadmierny rozrost i zbiurokratyzowanie opiekuńczych funkcji państwa w rezultacie rządów liberałów za czasów Kennedy’ego i Johnsona. Nie odżegnując się od liberalnych korzeni, neokonserwatyści zachowali koncepcję państwa dobrobytu, jednak w nader okrojonej postaci w celu zapewnienia bezpieczeństwa socjalnego ludziom znajdującym się na dole drabiny społecznej. Fundamentem neokonserwatywnej ideologii była wszak wolność ekonomiczna, której sedno stanowiła gospodarka wolnorynkowa i właściwe jej mechanizmy jako podstawa racjonalnej organizacji szeroko pojętego życia społecznego.
Generalnie, we własnym mniemaniu neokonserwatyści pospieszyli na ratunek Ameryce, która znalazła się w stanie ogarniającego ją coraz szerzej kryzysu elit rządzących i politycznych instytucji, upadku autorytetów i nacisku kontrkultury, co w sumie stanowiło silne zagrożenie dla amerykańskiego stylu życia. Rewolta lat sześćdziesiątych przeciwko tradycyjnemu porządkowi społecznemu wywołała u części wpływowych lewicowych intelektualistów ducha swoistego mesjanizmu w obronie tradycyjnych wartości amerykańskiego społeczeństwa. To nie pierwszy ani nie ostatni w historii przypadek przechodzenia czołowych przedstawicieli lewicy na prawicowe pozycje polityczne, nieobcy także, z uwzględnieniem rodzimej specyfiki, naszemu życiu politycznemu.
Wśród głównych uczestników ruchu neokonserwatywnego znalazło się wielu wybitnych amerykańskich intelektualistów i działaczy politycznych. Sprawa jest tym ciekawsza, jeśli zważyć, że od wielu lat na korytarzach Białego Domu, Departamentu Stanu i Departamentu Obrony króluje liczne grono młodego pokolenia potomków neokonserwatystów umownie zwanych „trockistami” z Waszyngtonu.
Listę wiodących neokonserwatystów bezspornie otwierają: Irving Kristol, założyciel kwartalnika „The Public Interest” (1965); Norman Podhoretz, od 1960 roku, redaktor miesięcznika „Commentary”; Daniel Bell, autor The End of Ideology: On the Exhaustion of Political Ideas in the Fifties (1960); czołowy trockista, filozof Sidney Hook; badacz wielokulturowości socjolog Nathan Glazer; socjolog polityki Seymour M. Lipset; historycy Walter Laqueur i Donald Kagan; pisarz David Horowitz; katolicki liberał Michael Novak; luterańscy socjologowie religii Brigitte i Peter L. Bergerowie; Richard J. Neuhaus, ksiądz katolicki, a do 1991 roku pastor luterański; politolog James Q. Wilson oraz politycy Jeane J. Kirkpatrick i Patrick Moynihan. Jednak od strony terminologicznej sytuacja daleka jest od jednoznaczności, ponieważ tylko Kristol wyraźnie określa się jako neokonserwatysta, gdy Glazer przedstawia się jako „łagodny konserwatysta”, Novak jako „neoliberał”, a Bell uważa się za konserwatystę w sprawach kultury, natomiast w polityce zajmuje stanowisko liberalne, gdy tymczasem jego skłonności socjalistyczne determinują z kolei poglądy ekonomiczne. Na dodatek używa się zamiennie wyrażeń „liberalny konserwatyzm” i „prawicowy liberalizm”.
Widoczne ideologiczne zróżnicowanie ruchu neokonserwatywnego od trockizmu poprzez socjalizm do neoliberalizmu okazało się w praktyce politycznej wielką zaletą, nadając mu dużą dynamikę dzięki zespoleniu jego zwolenników wokół „historycznej misji” budowy światowego imperium USA. Na tej bazie ideowej doszło do wypracowania programu „permanentnej wojny o demokrację” z czytelną aluzją do trockistowskiej koncepcji „permanentnej rewolucji” w światowej skali. Ta strategia globalnej hegemonii Stanów Zjednoczonych zakładała „permanentną” obecność militarną na wszystkich kontynentach jako ochrona, a niekiedy i forpoczta, eksportu kapitału i wolnorynkowej gospodarki pod szyldem egzekwowania praw człowieka i obywatela, łącznie z „krzewieniem” demokracji liberalnej. Warto uzupełnić, że militaryzacja amerykańskiej polityki zagranicznej przebiega nader pomyślnie, jeśli zważyć rosnącą liczbę baz wojskowych, która zbliża się do dziewięciuset, w tym w samych Niemczech niemal trzysta.
Neokonserwatywna „demokratyczno-mesjanistyczna” ideologia państwowa naturalnie umacnia władzę amerykańskiej oligarchii kapitału finansowego i korporacyjnego z wiodącą rolą kompleksu wojskowo-przemysłowego ulokowanego wokół Wall Street. Demoliberalna ideologia i „mistyka” praw człowieka stanowi udatny kamuflaż dla hegemonicznej polityki amerykańskich elit formowania światowego imperium, które stosunkowo łatwo może zwalczać opornych poprzez organizowanie „kolorowych rewolucji”, czy w skrajnych przypadkach „pokojowych interwencji” armii amerykańskiej.
Przy tym należy zawsze usilnie podkreślać, że sytuacje związane z naruszaniem praw człowieka i obywatela, demokracji i najszerzej pojętych wolności występują w naszych czasach w masowej skali i prowadzona przez Waszyngton interwencyjna polityka, mimo jej instrumentalnego charakteru, w znacznym stopniu służy realnej poprawie w tej sferze życia społecznego. Kwestia praw człowieka stanowi faktyczny problem w światowej skali i – mimo ich naruszania przez politykę kolejnych rządów Stanów Zjednoczonych – nie należy kwestionować określonego postępu w tym obszarze.
Podobno funkcjonuje bliżej nieokreślone obliczenie, wedle którego amerykańskie tajne służby i armia przyczyniły się od 2000 roku do obalenia ponad trzydziestu rządów na świecie. Tradycyjne hasło izolacjonistycznej polityki America first! stało się zawołaniem imperialnej strategii kolejnych rządów Stanów Zjednoczonych, zza której wyziera Trockiego koncepcja „permanentnej rewolucji”, którą można przedstawić w postaci znacząco zmodyfikowanej formuły „permanentnej światowej rewolucji burżuazyjnej”.
Lektura Marksa
Przedstawiona w czarnych barwach bezwzględna działalność amerykańskiej oligarchii finansowej i korporacyjnej w równej mierze na polu gospodarczym jak i politycznym może stwarzać wrażenie, że ich przedstawiciele są pozbawieni ludzkich uczuć, sumienia i moralności. Takie podejście opiera się na nieporozumieniu, przed którym przestrzegał Karol Marks, prezentując w Kapitale w negatywnym świetle „postaci kapitalisty i właściciela ziemskiego. Ale o osoby idzie tu o tyle tylko, o ile są uosobieniem kategorii ekonomicznych, przedstawicielami określonych stosunków i interesów klasowych. Mój punkt widzenia ujmuje rozwój ekonomicznej formacji społeczeństwa jako proces przyrodniczo-historyczny; dlatego też w mniejszym stopniu niż jakikolwiek inny punkt widzenia może on obarczać jednostkę odpowiedzialnością za stosunki, których sama, społecznie biorąc, pozostaje wytworem, choćby je subiektywnie przerastała” (Karol Marks, Przedmowa do wydania pierwszego. Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej. Tom I. Proces wytwarzania kapitału, MED., t. 23, Warszawa 1968, s. 8.).
Dobrym przykładem trafności stanowiska Marksa może być chociażby Engels, typowy dziewiętnastowieczny kapitalista, który czerpał dochody z bezwzględnego wyzysku swoich robotników fabrycznych, chociaż bez wątpienia „subiektywnie przerastał” stosunki społeczne, których w roli kapitalisty był „wytworem”. Skoro wedle opinii Marksa kapitał rządzi kapitalistą, a nie odwrotnie, to oczywiście nie ma on zbyt wielkiego wpływu na swoje postępowanie w roli właściciela fabryki.
Podobnie w świecie polityki można rozpatrywać kwestię zakresu samodzielności działań przedstawicieli władzy państwowej w związku z podejmowanymi przez nich stosownymi decyzjami. Wedle autorów Manifestu Partii Komunistycznej, kiedy po upadku feudalizmu powstała nowa rzeczywistość społeczna „wywalczyła sobie wreszcie burżuazja od czasu powstania wielkiego przemysłu i rynku światowego wyłączne panowanie polityczne w nowoczesnym państwie parlamentarnym. Nowoczesna władza państwowa jest jedynie komitetem zarządzającym wspólnymi interesami całej klasy burżuazji” (Karol Marks i Fryderyk Engels, Manifest Partii Komunistycznej, MED., Warszawa 1986, s. 641.). Z tego punktu widzenia stanowisko klasyków niewiele różni się od charakterystyki pozycji społecznej kapitalisty, chociaż tym razem widoczna jest swego rodzaju piętrowa konstrukcja funkcjonowania państwa. Marks uważał, że z określonych „stosunków i interesów klasowych” wyrasta burżuazja jako ich zbiorowe uosobienie, która z kolei niejako na wyższym piętrze życia społecznego kształtuje w swoim interesie działania władz państwowych. Z kolei rękoma burżuazji gospodarka zawiaduje uosabianą przez elity rządzące praktyką polityczną, której decyzje artykułowane przez odpowiednie władze państwowe obsługują interesy ekonomiczne klasy burżuazyjnej i jedynie w tym zakresie możliwe jest polityczne formowanie życia społecznego. W tym sensie potęga kapitału w jego rozmaitych postaciach staje się podstawą politycznych praktyk burżuazji i główną siłą dynamiki rozlicznych sfer życia społecznego.
W tej perspektywie teoretycznej znakomicie lokują się początkowe fragmenty pierwszego rozdziału Manifestu Partii Komunistycznej zatytułowanego Burżua a proletariusze, trafnie ukazujące totalne władztwo kapitału, którego naturalną personifikacją jest oczywiście burżuazja. W tym miejscu warto od razu zaznaczyć, że Marks nie posługiwał się terminem „kapitalizm” po części dlatego, że go wówczas jeszcze nie było, stosując nagminnie w sensie opisowym formułę „nowoczesne społeczeństwo burżuazyjne”.
Dla autorów Manifestu kluczową kwestią dziewiętnastowiecznej „nowoczesności” w światowym wymiarze było wychodzenie z łona feudalizmu nowoczesnych stosunków własnościowych w połączeniu z najdalej idącymi tego konsekwencjami dla całokształtu życia społecznego. Całkowite odcięcie się od tradycyjnych stosunków społecznych oznaczało radykalne zerwanie z dotychczasowymi formami organizacji społeczeństwa i zastałym sposobem życia właściwym feudalnej kulturze.
W takim znaczeniu wolno odczytywać zawarte w Manifeście fundamentalne stwierdzenie: „Burżuazja odegrała w historii rolę w najwyższym stopniu rewolucyjną” (s. 641). Dopiero nowoczesna burżuazja „pokazała, co może sprawić ludzka działalność” (s. 642). Burżuazja zbudowała wielki przemysł, który stworzył rynek światowy wywołując „niebywały rozwój handlu, żeglugi, środków komunikacji lądowej. Rozwój ten wpłynął z kolei na rozrost przemysłu, a w tym samym stopniu, w jakim rozwijał się przemysł, handel, żegluga, koleje żelazne, rozwijała się burżuazja, mnożyła swoje kapitały, wypierała na dalszy plan wszystkie klasy pozostałe po średniowieczu.
Widzimy zatem, że nowoczesna burżuazja sama jest wytworem długiego procesu rozwojowego, szeregu przewrotów w sposobie produkcji i wymiany” (s. 640). To niezwykle dynamiczne gospodarcze perpetuum mobile wprowadza „jedną jedyną, pozbawioną sumienia, wolność handlu. Słowem, wyzysk osłodzony złudzeniami religijnymi i politycznymi zastąpiła wyzyskiem jawnym, bezwstydnym, bezpośrednim, nagim”(s. 642643). Burżuazja, gdy doszła do władzy, wykonywanie wszelkiego rodzaju zajęć podporządkowała powszechnie stosowanej, opłacanej „gotówką”, pracy najemnej, społeczne więzi oparła na nagim interesie i egoistycznym wyrachowaniu, a „godność osobistą sprowadziła do wartości wymiennej” (s. 641).
Konkluzywnie autorzy Manifestu uznali, że „burżuazja nie może istnieć bez nieustannego rewolucjonizowania narzędzi produkcji, a więc stosunków produkcji, a więc całokształtu stosunków społecznych. […] Ustawiczne przewroty w produkcji, bezustanne wstrząsy ogarniające całość życia społecznego, wieczna niepewność i wieczny ruch odróżniają epokę burżuazyjną od wszystkich poprzednich. Wszystkie stężałe, zaśniedziałe stosunki wraz z nieodłącznymi od nich, z dawien dawna uświęconymi pojęciami i poglądami ulegają rozkładowi, wszystkie nowo powstałe stają się przestarzałe, zanim zdążą skostnieć. Wszystko, co stanowe i zakrzepłe, znika, wszystko, co święte, ulega sprofanowaniu” (s. 642-643).
Podstawę upowszechnienia kapitalistycznego sposobu produkcji stanowią potężne i stale rozwijające się siły wytwórcze, które wraz z niesłychaną wynalazczością umożliwiają wcześniej niespotykane opanowywanie sił przyrody. „Potrzeba coraz szerszego zbytu dla jej produktów gna burżuazję po całej kuli ziemskiej. Wszędzie musi się ona zagnieździć, wszędzie zadomowić, wszędzie zadzierzgnąć stosunki. Przez eksploatację rynku światowego burżuazja nadała produkcji i konsumpcji wszystkich krajów charakter kosmopolityczny” (s. 643).
W kapitalistyczną gospodarkę wmontowany jest wewnętrzny mechanizm jej nieubłaganej i wcześniej nieznanej globalizacji, wraz z całokształtem stosunków społecznych. „Dzięki szybkiemu doskonaleniu wszystkich narzędzi produkcji, dzięki niezwykłemu ułatwieniu komunikacji burżuazja wciąga w nurt cywilizacji wszystkie, nawet najbardziej barbarzyńskie narody. […] Pod groźbą zagłady zniewala wszystkie narody do przyswojenia sobie burżuazyjnego sposobu produkcji, zniewala je do wprowadzenia u siebie tak zwanej cywilizacji, tzn. do stania się burżua. Słowem, stwarza sobie świat na obraz i podobieństwo swoje” (s. 644.).
Burżuazja poprzez powszechną urbanizację doprowadziła do podporządkowania wsi panowaniu miasta, scentralizowania środków produkcji i własności „w niewielu rękach”, co doprowadziło do centralizacji politycznej. W efekcie charakterystyczne dla feudalizmu, rozliczne prowincje i regiony „zostały zespolone w jeden naród z jednym rządem, jednym ustawodawstwem, jednym narodowym interesem klasowym, jedną granicą celną” (s. 644-645).
Mimo że Manifest Partii Komunistycznej nie należy do ulubionych lektur naszych intelektualistów, to jednak warto zapoznać się z tymi skrótowymi wypisami, aby uzmysłowić sobie, jak dalece ludzkość, czego klasycy byli doskonale świadomi, od kilku stuleci znajduje się w stanie głębokiego zanurzenia w nieuchronnie toczącym się procesie „permanentnej światowej rewolucji burżuazyjnej”. Nie powinno także zaskakiwać, że na obecnym etapie tego historycznego procesu kierownicza rola przypadła światowemu mocarstwu – Stanom Zjednoczonym, zgodnie z polityką waszyngtońskich elit i nosicieli kapitału z Wall Street.
Demokratyczna wolnoamerykanka
Od dziesiątków lat Stany Zjednoczone z sukcesem pracowicie zabiegają o ukształtowanie swojego wizerunku jako najbardziej demokratycznego państwa na świecie, co w przekonaniu amerykańskich elit daje im mandat do wypełniania misji głównego krzewiciela zasad demokratycznych oraz praw człowieka i obywatela w dowolnym państwie kuli ziemskiej. Jednak od zarania amerykańskiej państwowości po współczesność prowadzona przez władze polityka wewnętrzna nie ma bezgrzesznego charakteru i jak to zwykle bywa, ma także drugą stronę medalu.
W tym kontekście warto chociażby przypomnieć znamienny dekret nr 9066 prezydenta Roosevelta z 19 lutego 1942 roku wydany wkrótce po ataku japońskiego lotnictwa na bazę wojskową Pearl Harbor na Hawajach. Dekret ten upoważnił sekretarza wojny do utworzenia stref wojskowych, z których można było wysiedlić wraz z rodziną dowolnego obywatela Stanów Zjednoczonych, uznanego za potencjalnego szpiega czy sabotażystę. W efekcie na terenie USA w specjalnych miejscach odosobnienia osadzono około 120 tysięcy obywateli amerykańskich pochodzenia japońskiego, głównie na terenie Zachodniego Wybrzeża, około 3 tysiące pochodzenia włoskiego i 11 tysięcy osób o niemieckich korzeniach etnicznych. Można uznać, że w warunkach toczącej się już od kilku lat drugiej wojny światowej takie działania władz Stanów Zjednoczonych było w pełni uprawnione, tym niemniej w 1988 roku rząd amerykański przeprosił internowanych i w swoim stylu wypłacił im stosowne odszkodowania. Oczywiste, że współczesny wariant tej sytuacji związany z obozem Guantanamo czy „więzieniami CIA” ma nieporównanie ostrzejszy i nieludzki charakter, typowy dla polityki państwa stanu wyjątkowego.
Koniec „gorącej wojny” stał się początkiem „zimnej wojny” i związanej z nią szpiegomanii, walki ze Związkiem Radzieckim, szeroko pojętym „obozem socjalistycznym”, a przede wszystkim z komunizmem, także na froncie wewnętrznym, gdzie uprzywilejowane miejsce niejako z urzędu należało się działającej od 1919 roku Komunistycznej Partii USA.
W świecie kultury została dobrze zapamiętana, wymierzona w środowisko filmowców operacja Komisji ds. Badania Działalności Antyamerykańskiej Izby Reprezentantów, która przeszła do historii pod kryptonimem Hollywoodzka Dziesiątka. Przewodnictwo złożonej z dziewięciu członków powołanej przez Izbę Reprezentantów, House Committee on Un-American Activities, która w 1946 troku uzyskała status pełnoprawnej komisji stałej, rok później objął znany ze swego antykomunizmu przeciwnik prezydenta Roosevelta i polityki Nowego Ładu, John T. Parnell.
Wkrótce, wiosną 1947 roku komisja ogłosiła zamiar przeprowadzenia serii przesłuchań aktorów, producentów, scenarzystów i reżyserów pod zarzutem uprawiania kryptokomunistycznej propagandy w treściach zawartych w upowszechnianych w sieci kin filmach. Same przesłuchania „dziesiątki z Hollywood” rozpoczęły się 20 października 1947 roku i szybko dobiegły końca za sprawą decyzji Kongresu z 24 listopada o postawieniu tej grupy osób przed sądem w trybie karnym za obrazę Izby Reprezentantów. Stało się tak, ponieważ „dziesiątka” sprzeciwiła się trybowi przesłuchań przed komisją i po odmowie składania zeznań została w krótkim czasie skazana na stosunkowo łagodne wyroki więzienia. [Włodzimierz Batóg, Wywrotowcy? Komunistyczna Partia USA we wczesnym okresie zimnej wojny (1945-1954), Warszawa 2003, s. 165-166].
Wśród nich z bardziej znanych do dzisiaj postaci znaleźli się między innymi wybitny reżyser Edward Dmytryk i doskonały scenarzysta Dalton Trumbo, który, nawiasem mówiąc, po odbyciu kary przez lata tworzył scenariusze filmowe pod innymi nazwiskami. Komisja przesłuchiwała także wielkich producentów: Jacka Warnera i Walta Disneya oraz tak świetnych aktorów, jak Ginger Rogers, Robert Montgomery, Georg Murphy, Adolph Menjou, Sam Wood czy Gary Cooper (tamże, s. 211).
Listę ofiar antykomunistycznych prześladowań barwnie wzbogaca postać Dashiella Hammetta, znanego autora powieści kryminalnych, zwłaszcza bestsellera Sokół maltański, który doczekał się w 1941 roku ekranizacji pod tym samym tytułem w reżyserii znakomitego Johna Hustona z udziałem niezwykle popularnego aktora Humphrey’a Bogarta występującego jako detektyw Sam Spade. Zapewne niewielu widzów tego wybitnego filmu wiedziało, że Hammett nie tylko sympatyzował z komunizmem, ale być może nawet wstąpił do Komunistycznej Partii USA.
Otóż ten prekursor czarnego kryminału po kilku latach sam popadł w poważne tarapaty, udzielając wsparcia skazanym w 1947 roku dziesięciu filmowcom z Hollywood. Hammett wpłacił pieniądze na stosowny fundusz poręczycielski, w związku z czym nowojorski sąd w 1950 roku zażądał od niego ujawnienia nazwisk innych płatników. Za odmowę autor kryminałów został zgodnie z ówczesnym ustawodawstwem skazany na sześć miesięcy więzienia, które odsiedział dzielnie czyszcząc toalety w miejscu odosobnienia w stanie Kentucky.
Komentując swoje zachowanie przed sądem Hammett później stwierdził, że nie pozwoli, aby „gliniarze i sędziowie” mówili mu „czym jest demokracja”. Dobrym zakończeniem tej przykrej historii może być ciekawa wymiana zdań między nim a senatorem McCarthym. Gdy po odbyciu kary przez Hammeta, zapytał go McCarthy: „Czy sądzi pan, że komunizm, taki, jaki jest praktykowany teraz w Rosji, to lepsza od naszej forma rządów?”, usłyszał w odpowiedzi: „Nie sądzę, aby komunizm rosyjski był lepszy dla Stanów Zjednoczonych, ale nie sądzę też, by lepsza była dla nich jakaś forma imperializmu” (Jacek Szczerba, Pięść i ironia, „Gazeta Wyborcza”, 25. 01.2011).
Postawa Hammetta zadziwia pryncypialnością, z jaką wyraża fundamentalne przekonanie, że nie będzie nikt mu mówił, czym jest demokracja i wolność. Nie ustąpił nawet za cenę utraty wolności i odbycia kary więzienia i nie dopuścił, aby, jak mówił, „gliniarze i sędziowie” jako przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości określali demokratyczne standardy. Jak pokazał rozwój wydarzeń, ich bohater, obywatel Dashiell Hammett z zawodu literat, uznawał jedynie siebie samego za uprawnionego do oceny praktykowanej demokracji. Zapewne poprawna i akceptowalna wedle niego charakterystyka demokracji musi opierać się na założeniu pełni praw obywatelskich, której podstawą jest wolność ustalania w demokratycznym trybie przez uczestników życia politycznego jego demokratycznych reguł. Także narzucanie przez jakiekolwiek państwo innym krajom własnych rozwiązań ustrojowych należy uznać za niedopuszczalne naruszenie demokracji i ustaleń w tymże trybie międzynarodowych praw.
Przykład losów Hammetta i wielu innych zdaje się dowodzić niedemokratycznego charakteru wewnętrznej polityki Stanów Zjednoczonych, w tym także antykomunistycznej, prowadzonej w warunkach zimnej wojny w praktyce wedle zasad swoiście pojmowanego „stanu wyjątkowego”, dodatkowo zaostrzonego polityką walki z terroryzmem. Giorgio Agamben dowodził, że we współczesnych państwach demokratycznych, zwłaszcza w USA, polityka prowadzona jest głównie w ramach stanu wyjątkowego, który wbrew nazwie przestał być nadzwyczajnym środkiem, „wyjątkiem od reguły”, stanem przejściowym i czasowym, stając się regułą, stanem permanentnym i normalnym (por. Giorgio Agamben, Stan wyjątkowy. Homo sacer II,1, przeł. M. Surma-Gawłowska, posłowie G. Jankowicz, P. Mościcki, Kraków 2008, s. 16-17).
Eric Foner, były prezydent Stowarzyszenia Historyków Amerykańskich i jeden z najbardziej wpływowych intelektualistów USA, w wywiadzie udzielonym polskiemu dziennikarzowi powiedział, że w rezultacie nagonki organizowanej przez senatora McCarthy’ego, jego rodzice trafili na czarną listę i mieli zakaz nauczania. Jego ojciec i wuj wykładali historię w City College w Nowym Jorku i w gronie sześćdziesięciu wykładowców stracili pracę, ponieważ ktoś „wskazał ich jako komunistów”. Ta swoista „lustracja” doprowadziła po kilku latach także jego matkę do utraty pracy w szkolnictwie. Przyjaciel Fonera, który spędził młodość w komunistycznych Węgrzech, powiedział mu kiedyś: „- Dorastałem w kraju, w którym każdy rozumiał, że większość z tego co mówi rząd, jest nieprawdą. To zabawne – ja na to. – Dorastaliśmy chyba w tym samym kraju. Wojny, te gorące, i te zimne zawsze rodziły w Ameryce pokusy ograniczania wolności tych, których podejrzewano o to, że są po drugiej stronie – nie inaczej jest dzisiaj” (Ameryka nie jest niewinna – Eric Foner, w: A. Domosławski, Ameryka zbuntowana. Siedemnaście dialogów o ciemnych stronach imperium wolności, Warszawa 2007, s. 48).
Senator McCarthy, przewodniczący od stycznia 1953 roku senackiej Komisji ds. Badania Operacji Rządowych, drugoplanowej agendy Kongresu, rozwinął na tej podstawie prowadzoną przez wiele lat kampanię antykomunistyczną. W pochodzącej od jego nazwiska epoce maccartyzmu w okresie zimnej wojny była ścigana sądownie i karana nie tylko odmowa składania zeznań bądź odmowa odpowiedzi na pytanie o przynależność do legalnie działającej Komunistycznej Partii USA, ale także odmowa wskazania będących w niej krewnych, znajomych czy przyjaciół. Tropieni byli także Amerykanie, którzy w czasach zimnej wojny czy walki z terroryzmem mieli poglądy uważane za „nieamerykańskie”. Wedle Fonera ludzie znajdujący się w takim położeniu „tracili prawo do wolności, nie mogli znaleźć pracy, niekiedy trafiali do więzienia. W czasach zimnej wojny idea wolności w Ameryce została zredukowana do antykomunizmu” (tamże.). Okazało się, że w Ameryce w czasach maccartyzmu miejscem pobytu niektórych komunistów było więzienie, ale nie należy zapominać, że podobny los spotkał wielu autentycznych komunistów w okresie stalinizmu w Związku Radzieckim i całym bloku wschodnim. Bez żadnej przesady można przypisać Stalinowi i jego poplecznikom sprawstwo prawdziwej hekatomby komunistów wraz z ich rodzinami.
Prezydent Harry Truman, liberalny demokrata, nakazał podpisywanie „lojalek” w formie deklaracji o przynależności do organizacji, które jeśli okazywały się „wywrotowe” powodowały utratę pracy. FBI sprawdzała, jakie osoby chodzą na „nieprawomyślne” koncerty na przykład Paula Robsona, sympatyka partii komunistycznej, co automatycznie powodowało umieszczenie delikwenta na czarnej liście. W tym samym celu FBI poszukiwała w bibliotekach komunistycznych publikacji, aby ustalić dane osobowe wypożyczających je czytelników (por. Buntowniczy duch Ameryki – Howard Zinn, w: A. Domosławski, dz. cyt., s. 280).
Zasadniczym problemem życia politycznego w Stanach Zjednoczonych zdaje się być funkcjonowanie demokracji w ramach państwa stanu wyjątkowego. Ta wewnętrznie sprzeczna sytuacja pozwala utrzymać pod kontrolą narastający potencjał społecznego niezadowolenia i protestów przeciwko rosnącej skali nierówności i niskiego poziomu życia ludności. W tych warunkach amerykański kapitał posiada dostateczną przestrzeń dla zyskownego wychodzenia z ostatniego kryzysu ekonomicznego, podobnie jak działo się to wcześniej, ale zarazem nieuchronnie przygotowuje przesłanki dla pojawienia się kolejnej demokratycznej rewolucji w Stanach Zjednoczonych.
Marks – Trocki – neokonserwatyzm
Ideowe połączenie Marksa z Trockim nie odsuwa na stronę koncepcji „permanentnej światowej rewolucji proletariackiej”, lecz przesuwa jej perspektywę w mniej lub bardziej odległą przyszłość, w zależności od dynamiki rozwoju „permanentnej rewolucji burżuazyjnej” w światowej skali. Należy przypomnieć, że wedle Marksa bezklasowe, oparte na wspólnej własności środków produkcji komunistyczne społeczeństwo wymaga uprzedniego opanowania ziemskiego globu przez kapitalistyczny sposób produkcji wraz z całokształtem właściwych mu stosunków społecznych. Zatem, zgodnie z logiką historycznego rozwoju, komunizm możliwy jest jedynie jako postkapitalizm. Innymi słowy, wyrażając się publicystycznie: „wy zróbcie swoje, a my po was posprzątamy”, ma się rozumieć, rękoma ruchu komunistycznego. Sensowność tych przewidywań nieubłaganie zweryfikuje historia dziejów najnowszych, ale pamiętać należy, że z natury rzeczy kapitał, zwłaszcza finansowy, jest bardzo niecierpliwy i zdeterminowany w dążeniu do panowania nad światem, co doprowadzi wedle Marksa do komunizmu.
Warto jeszcze jako ciekawostkę odnotować, że w kontekście rooseveltowskiej polityki Nowego Ładu w latach trzydziestych minionego stulecia Komunistyczna Partia USA „lansowała hasło »Komunizm to dwudziestowieczny amerykanizm«” [Włodzimierz Batóg, Wywrotowcy? Komunistyczna Partia USA we wczesnym okresie zimnej wojny 91945-1954), Warszawa 2003, s. 161]. Protestów nie odnotowano.
„Aksamitna rewolucja”
Rozpad Czechosłowacji w 1993 roku zyskał miano „aksamitnego rozwodu”, bowiem mimo braku referendum miał bardzo łagodny przebieg. Być może dzięki temu pokojowe przejęcie władzy w Czechosłowacji w drugiej połowie 1989 roku opisano za pomocą nazwy „aksamitna rewolucja”, kiedy to opozycji udało się doprowadzić do upadku ówczesnego rządu za pomocą masowych pokojowych demonstracji.
Z perspektywy czasu okazało się, że przełomowe znaczenie dla toku wydarzeń miała praska manifestacja 17 listopada 1989 roku. „Mieli zabić młodego mężczyznę. Miał się nazywać Martin Smid. Miał być studentem, który w piątek 17 listopada 1989 roku zginął w masakrze studentów. Mieli ich ścisnąć ze wszystkich stron tak, żeby się podusili, mimo że krzyczeli: „Nie chcemy przemocy, mamy puste ręce!”. Miała z niego kapać krew, kiedy nieśli jego ciało aleją Narodową. Miała tę wiadomość przekazać dozorczyni akademika, gdzie mieszkał. Miały o tym wieczorem mówić Radio Wolna Europa i Głos Ameryki.
Mówiły.
Wiadomość o jego śmierci była zaczynem zdarzeń, które – jak wiemy – zakończyły się szczęśliwie: wybraniem na prezydenta największego wroga Czechosłowackiej Republiki Socjalistycznej.
Następnego dnia na alei Narodowej zawisł czarny transparent: »Jan Opletal 1939 – Martin Smid 1989«. Aleją przechodziły tłumy prażan paląc świeczki tam, gdzie były ślady po krwi studenta Smida i wszystkich innych rannych we wczorajszej akcji” (Mariusz Szczygieł, Zrób sobie raj, Wołowiec 2010, s. 95). Ale to już była sobota. Po upływie sześciu tygodni 29 grudnia 1989 roku na Hradczanach pojawił się nowy sławny lokator Vaclav Havel.
Dziewiętnastoletni student matematyki Martin Smid faktycznie wziął udział w demonstracji studentów w piątek wieczorem ale opuścił ją wcześniej, zanim została zatrzymana przez milicyjne kordony, „żeby nie doszła ani na Zamek, ani na plac Wacława. Dziesięć tysięcy studentów usiadło więc na ulicy, naprzeciw uzbrojonych mundurowych. Dziewczyny, które miały kwiaty (pierwotnie studenci chcieli je złożyć na grobie romantycznego poety Karela Hynka Machy), wkładały je milicjantom za maski na twarzach. Mężczyźni w maskach stworzyli tak zwaną uliczkę – każdy, kto chciał opuścić to miejsce, musiał przebiec między nimi, walony z obu stron pałkami (naliczono 568 rannych). Powoli milicja wyczyściła aleję Narodową z ludzi, setkę demonstrantów odwieziono na komisariaty, a na ulicy leżało nieruchome młode ciało. Ludzie myśleli, że to zabity student. Później wyjaśniło się, że była to milicyjna prowokacja – nieżywego udawał współpracownik Służby Bezpieczeństwa” (tamże, s. 96-97).
Bohater wydarzeń Martin Smid nie zginął. W piątek wrócił z manifestacji do akademika, a w sobotę przez cały dzień oglądał wideo i dopiero wieczorem dowiedział się o swojej śmierci. W niedzielę, dwa dni po wydarzeniach, pojawiła się u niego telewizja, aby pokazać, że żyje. Z wywiadu nic nie wyszło, poza wzmianką Smida, że „otarła się o niego śmierć”, ale uzupełnił, że chodziło mu wyłącznie o rannych kolegów. Mariusz Szczygieł próbował z nim porozmawiać, ale bez powodzenia. Smid, pracownik naukowy Instytutu Teorii Informacji i Automatyzacji Akademii Nauk odmawiał wszelkich rozmów. Na swojej stronie internetowej przekonywał, że w ciągu dwudziestu lat od „upadku komunizmu” udzielił tak wielu wywiadów, że nie ma już „nic do dodania”, nader osobliwie objaśniając ten stan rzeczy.
»Typowa rozmowa ze mną wygląda następująco:
Pyt.: Co pan robił 17 listopada 1989 roku?
Odp. Byłem na demonstracji, ale poszedłem sobie przed atakiem.
Pyt.: Kiedy dowiedział się pan o swojej rzekomej śmierci?
Odp.: W sobotę wieczorem.
Pyt.: Co pan czuł?
Odp.: Nic specjalnego.
Pyt.: A dlaczego powiedział pan: »śmierć mnie dotknęła?«.
Odp.: Wycięli to z kontekstu.
Pyt.: Jak, pana zdaniem, powstała ta pogłoska?
Odp.: Dozorczyni ją szerzyła.
Pyt.: Czym pan się teraz zajmuje?
Odp.: Jestem matematykiem.
Pyt.: Co by pan robił, gdyby rewolucji nie było?
Odp.: Byłbym matematykiem« (tamże, s. 95-96).
Na koniec trzeba wrócić do soboty 18 listopada, kiedy tłumy prażan zobaczyły wiszący w alei Narodowej czarny transparent „Jan Opletal 1939 – Martin Smid 1989”. Mariusz Szczygieł przypomniał, że przed półwieczem, 28 października 1939 roku student medycyny Jan Opletal wziął udział w zakazanych przez Niemców obchodach rocznicy powstania Czechosłowacji. Wielu Czechów wyszło na ulice z wpiętymi w klapy płaszczy wstążeczkami w barwach czechosłowackiej flagi, a studenci w czapkach, jakie nosił założyciel państwa – Masaryk. Widząc tłumy hitlerowcy zaczęli strzelać bez ostrzeżenia zabijając dwie osoby, w tym Jana Opletala. Jego pogrzeb przerodził się w antyhitlerowską manifestację, na którą Niemcy odpowiedzieli po dwóch dniach rozstrzelaniem dziewięciu studenckich działaczy, a po pewnym czasie wywiezieniem tysiąca dwustu studentów do obozów koncentracyjnych i zamknięciem wszystkich wyższych uczelni. W tej sytuacji zestawienie ofiar dwóch reżimów Jana Opletala i Martin Smida miało jednoznaczną wymowę i było starannie przemyślane.
Naturalne, że w sobotę 18 listopada 1989 roku mieszkańcy Pragi pod czarnym transparentem palili świeczki w miejscu, gdzie były ślady krwi rannych uczestników protestu z poprzedniego dnia składając im hołd, a zwłaszcza kolejnemu męczennikowi, którym miał być Martin Smid.
Wydarzenia z 17 listopada miały swoją krótką co prawda, ale jednak znaczącą prehistorię, poczynając od zorganizowanej przez opozycję w ramach odgórnej „odwilży” 21 sierpnia 1988 roku pierwszej ulicznej demonstracji politycznej, kiedy to domagając się wolności dziesięć tysięcy osób przemaszerowało z placu Wacława pod pomnik Jana Husa. Atak milicji zakończył się pobiciem i zatrzymaniem wielu manifestantów. Kolejnym wyrazem buntu stało się zgromadzenie przez opozycję na placu Wacława 28 października 1988 roku kilku tysięcy demonstrantów zakończone zatrzymaniem przez milicję około 150-200 działaczy, których wypuszczono dopiero po czterech dobach. Wreszcie 10 grudnia została zorganizowana na Żiżkowie pierwsza legalna niezależna demonstracja w rocznicę uchwalenia Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.
Swego rodzaju kulminacją protestów społecznych stał się »tydzień Palacha« w dwudziestą rocznicę jego samospalenia. Przez sześć dni (15-20.01.1989) młodzież manifestowała na placu Wacława i już pierwszego dnia z ośmiu tysięcy uczestników milicja zatrzymała pięćset osób. Dzień później milicja ciężko pobiła szesnastu manifestantów, a Vaclava Havla zatrzymano przy próbie złożenia kwiatów i następnie skazany na osiem miesięcy więzienia, z którego został zwolniony po odbyciu połowy kary. 1 maja odbyły się kolejne niezależne demonstracje, aż na placu Wacława dla uczczenia 71 rocznicy utworzenia Czechosłowacji 28 października zebrało się trzydzieści tysięcy ludzi, których milicja skutecznie rozgoniła, pobiła, zatrzymując 355 osób; manifestowano także w Brnie i Ostrawie.
Takie żywiołowe protesty mają oczywiście sprawnych organizatorów, wśród których wyróżniał się idący na czele manifestacji z 17 listopada, jak się po czasie okazało, oficer odpowiednich służb występujący pod pseudonimem Milan Rużiczka. Miał być uderzony w łokieć, zemdleć i zręcznie odegrać, wkrótce przypisaną Smidowi, rolę ciężko pobitego człowieka leżącego na ziemi tak, aby sprawiać wrażenie zabitego, po czym zabrano go do karetki MSW i wywieziono w niewiadomym kierunku. Jednak jeszcze przez tydzień dzielny porucznik występował w charakterze studenckiego przywódcy.
Tego typu operacje mają zwykle potężnych protektorów nie tylko w kraju, ale i za granicą. Badacze „aksamitnej rewolucji” w tym kontekście podkreślają znaczenie spotkania Gorbaczow-Reagan w Rejkiawiku w 1986 roku, wizytę Gorbaczowa w Pradze wiosną 1987 roku oraz dwóch przyjazdów jego prawej ręki – Jakowlewa – na początku 1988 roku i wiosną 1989 roku. Kremlowska pieriestrojka miała zaowocować reaktywacją polityków „praskiej wiosny” 1968 roku przed laty obalonych przez aktualnie rządzącą ekipę z moskiewskiego nadania. Tym razem jednak pod patronatem Gorbaczowa pod hasłem „socjalizmu z ludzką twarzą” miała przez kraj przetoczyć się „praska pieriestrojka’, co oznaczało w praktyce wprowadzenie gospodarki rynkowej i komercjalizację życia społecznego. Ponieważ ówczesne partyjne elity słusznie obawiały się utraty władzy, zostały usunięte pod naporem zręcznie przeprowadzonych protestów społecznych. Operacja się udała, pacjent zmarł – 24 listopada 1989 roku, tydzień po znamiennych wydarzeniach szef Komunistycznej Partii Czechosłowacji ustąpił ze stanowiska.
W świecie polityki krąży pyszna anegdota: Pytanie: Dlaczego w USA nie doszło do „aksamitnej rewolucji”? Odpowiedź: Ponieważ nie ma tam amerykańskiej ambasady. A tymczasem w Pradze była, chociaż w licznych relacjach z przebiegu wydarzeń nie wspomina się o aktywności stosownych służb USA. Jednak bliższe wejrzenie w toczące się wydarzenia zdają się wskazywać, że faktycznie praska „aksamitna rewolucja” stanowiła pole konfrontacji, a zarazem i współpracy radzieckich i amerykańskich służb ze wskazaniem na zwycięstwo tych ostatnich. Wkrótce pod auspicjami CIA kształtuje się luźna federacja młodzieżowych ugrupowań, która zasługuje na miano „aksamitnej międzynarodówki”.
Marek Zagajewski
Źródło pierwodruku: „Zdanie”, nr 3–4 (170–171), 2016.