Tezy o ideologii późnego kapitalizmu
- wczesna ideologia kapitalizmu zachodniego, wyrażająca „ducha” rewolucji burżuazyjnej z całym jej humanistycznym patosem, ma charakter pseudohumanistyczny – odwołuje się do obietnicy emancypacji człowieka, a negatywnym układem odniesienia jest dla niej feudalizm, jako ustrój niewolący człowieka. pseudohumanizm występuje przede wszystkim w formie humanizmu demokratycznego: ideologii nie odnoszącej się bezpośrednio do kapitalizmu, ale legitymizującej go jako ustrój ekonomiczny powiązany z „demokracją”. pseudohumanizm uznaje „demokrację” za spełnienie humanistycznej obietnicy wyzwolenia człowieka (z przednowoczesnych form niewoli).
- ideologiczny „rozwój” kapitalizmu sprowadza się do dehumanizacji – faszyzacji – jego ideologii, czyli oczyszczania jej z odniesień do aksjologii humanistycznej. jest w tym głęboka prawidłowość. jedynie antyhumanistyczne ideologie są w stanie opiewać burżuazyjny sposób życia, bądź adekwatnie wyrażać kondycję duchową – żyjących w kapitalizmie – mas ludowych. humanizm rzeczywisty staje się tymczasem ideologią jednoznacznie antykapitalistyczną.
- proces dehumanizacji ideologii kapitalizmu zachodniego po raz pierwszy dokonał się w drugiej połowie xix w., kiedy to obietnicę emancypacji człowieka zaczęły wypierać obietnice wyrastające z „ducha” imperializmu, w szczególności obietnica zbiorowego panowania nad „barbarzyńcami”.
- rewolucja socjalistyczna w rosji, a następnie powstanie obozu państw socjalistycznych, w szczególności zaś, problemy państw socjalistycznych z realizacją programu konsekwentnie humanistycznego, konieczność stosowania przez te państwa rozmaitych form przemocy, konieczność przedkładania doraźnych zadań ekonomicznych ponad ambitne obietnice „antropologiczne”, stworzyły obiektywną możliwość ponownego użycia humanizmu jako ideologii legitymizującej kapitalizm (poprzez delegitymizację jego socjalistycznej alternatywy). nastąpiło zatem „odmłodzenie” ideologii kapitalizmu – wróciła ona do swych pseudohumanistycznych korzeni, by w roli feudalnego ancien regime’u, jako systemu niewolącego człowieka, obsadzić obóz socjalistyczny. proces ten uległ dynamizacji w drugiej połowie wieku xx-tego, w związku z masową dezercją inteligencji twórczej z pozycji przyjaznych obozowi socjalistycznemu, i jej przejściem na pozycje pośrednio prokapitalistyczne. inteligencja twórcza, trwale przywiązana do języka aksjologii humanistycznej, nie mogła kontestować socjalizmu z pozycji jawnie antyhumanistycznych. potrzebowała zatem pseudohumanizmu, jako ideologii usprawiedliwiającej jej własne zerwanie z humanizmem marksistowskim i przejście na pozycje ustroju kapitalistycznego (piętnowanego wcześniej jako antyhumanistyczny), a jednocześnie: poświadczającej jej wierność ideom humanistycznym.
- obecnie, po upadku obozu państw socjalistycznych w europie, ponownie dokonuje się proces dehumanizacji ideologii kapitalizmu zachodniego. kapitalizm zachodni po raz drugi zapomina o swoich obietnicach w zakresie emancypacji człowieka, i wysuwa na czoło idee szowinistyczne, w szczególności ideę obrony „cywilizacji zachodniej” przed „barbarzyńcami” (czemu wydatnie sprzyja tzw. kryzys migracyjny).
O różnicy między humanizmem rzeczywistym a pseudohumanizmem
Jak wynika z tezy pierwszej, przez pseudohumanizm rozumiem humanizm demokratyczny, a więc humanizm głoszący, iż koniecznym i wystarczającym warunkiem wyzwolenia człowieka jest demokracja, czyli przekształcenie dawnego poddanego w obywatela. Poddany jest w tej narracji biernym przedmiotem czyjejś samowoli, samowoli królów, możnowładców, urzędników państwowych itd., obywatel ma być natomiast dumnym podmiotem, kimś, kto – dzięki demokracji – aktywnie współkształtuje warunki własnej egzystencji, kierując się po części własnym interesem, po części troską o dobro wspólne.
Humanizm demokratyczny jest ideologią pośrednio legitymizującą kapitalizm – nie odnosi się on do kapitalizmu wprost, ale legitymizuje współistniejące z kapitalizmem państwo demokracji parlamentarnej, a ponieważ państwo to harmonijnie współegzystuje z kapitalizmem, również ten ostatni (jako – jak gdyby – ekonomiczna nadbudowa państwa demokratycznego) zostaje na gruncie humanizmu demokratycznego – pośrednio – uprawomocniony.
Humanizm rzeczywisty postuluje natomiast – by użyć pięknego sformułowania zaczerpniętego z Manifestu komunistycznego – „zrzeszenie, w którym swobodny rozwój każdego jest warunkiem swobodnego rozwoju wszystkich”[1]. Jest to więc ideologia składająca – równocześnie – dwie (pozornie sprzeczne) obietnice:
– obietnicę indywidualistyczną: stworzenie każdej jednostce optymalnych warunków indywidualnej samorealizacji (czyli: swobodnej eksterioryzacji);\
– obietnicę kolektywistyczną: obietnicę rzeczywistej wspólnoty.
Humanizm rzeczywisty wierzy, że między tymi obietnicami nie ma żadnej sprzeczności, że mianowicie:
– rzeczywista wspólnota może powstać wyłącznie z jednostek swobodnie się eksterioryzujących, i na tej drodze rozwijających swoje indywidualności;
– rzeczywista samorealizacja jednostki nie jest procesem osłabiającym wspólnotę, ale przeciwnie: procesem wspólnototwórczym.
Humanizm rzeczywisty za najwyższą formę ludzkiej samorealizacji uznaje twórczość naukową i artystyczną, swobodną eksterioryzację indywidualności w dziełach nauki i sztuki. Humanizm rzeczywisty jest kultem życia twórczego, albowiem jest to w jego optyce życie najswoiściej ludzkie (w najwyższym stopniu wynoszące człowieka ponad świat zwierzęcy), a tym samym: najatrakcyjniejsze życie, jakie może być udziałem człowieka. Humanizm elitarystyczny (nie mylić z pseudohumanizmem) zgadza się z tym, ale rezerwuje owo życie dla tzw. arystokracji duchowej. Humanizm rzeczywisty żąda natomiast, by to najatrakcyjniejsze życie ludzkie było dostępne dla wszystkich. Skoro o jakimś sposobie życia można orzec, iż jest on – dla człowieka – najbardziej atrakcyjny, musi on być powszechnym sposobem życia.
„W zasadzie – stwierdza Marks w Nędzy filozofii – tragarz mniej się różni od filozofa niż kundel od charta. Przepaść pomiędzy nimi wytworzył właśnie podział pracy”[2]. Rzeczywisty humanizm wierzy, iż nie ma żadnego „naturalnego” powodu, dla którego tylko niektórzy ludzie (rzekomi geniusze) mieliby się realizować twórczo, a reszta miałaby być skazana na egzystencję „tragarzy”. Wszyscy mogą być „filozofami” (niekoniecznie wybitnymi), czyli wszyscy mogą żyć w „królestwie wolności”, „królestwie” samorealizacji/eksterioryzacji – zależy to (jak dopowiada marksizm) wyłącznie od odpowiedniego ukształtowania stosunków społecznych, co wymaga z kolei odpowiedniej „bazy materialno-technicznej”.
Zdecydowana większość marksistów powiedziałaby, że humanizm demokratyczny jest pseudohumanizmem z uwagi na to, iż postulowana przezeń demokracja (czyli współistniejąca z kapitalizmem demokracja burżuazyjna) jest demokracją jedynie pozorną, fasadową, formalną, albowiem jedynie uspołecznienie środków produkcji otwiera perspektywę demokracji rzeczywistej. Zdecydowana większość marksistów uznałaby postulat demokracji rzeczywistej za obowiązkowy element programu humanizmu rzeczywistego. Ja natomiast twierdzę, iż jest on pseudohumanizmem z tego powodu, iż błędnie zakłada, iż bycie Obywatelem przez duże O jest koniecznym i wystarczającym warunkiem bycia człowiekiem wyzwolonym. Jest on pseudohumanizmem dlatego, gdyż zastępuje rzeczywistą problematykę emancypacji człowieka (czyli problematykę upowszechnienia najatrakcyjniejszego sposobu życia ludzkiego) problematyką zastępczej emancypacji politycznej. Tezy tej nie będę tu jednak rozwijał.
Antyhumanizmy
Teza druga głosi, iż rozwój ideologiczny kapitalizmu sprowadza się do oczyszczania jego ideologii z odniesień do aksjologii humanistycznej, czyli do zanikania wpływów humanizmu demokratycznego, i wzrostu wpływów ideologii antyhumanistycznych. Humanizm – także w wersji pseudo – wierzy, że możliwy jest trwały pokój ludzko-ludzki, że emancypacyjne interesy poszczególnych jednostek nie kolidują ze sobą, przeto możliwy jest stan jednoczesnego wyzwolenia wszystkich jednostek ludzkich.
Ideologie antyhumanistyczne dystansują się od wiary w możliwość bezkonfliktowej koegzystencji człowieka z człowiekiem. Albo zalecają jednostce, by bezpardonowo – po trupach innych jednostek – walczyła o swój interes, o swój „sukces”, którego miarą są zawsze porażki innych jednostek (a od ustroju społecznego wymagają, by nie wtrącał się w „naturalną” rywalizację między ludźmi), albo zalecają jednostce, by była zdyscyplinowanym żołnierzem jakiejś wspólnoty, w jej odwiecznej walce przeciwko „obcym”. W tym pierwszym wypadku możemy mówić o pseudoindywidualizmie, w drugim – o pseudokolektywizmie. Tę pierwszą ideologię – na gruncie marksizmu – określa się niekiedy błędnie mianem indywidualizmu, bez dodatku „pseudo”. Jest to błąd, gdyż przez indywidualizm należy rozumieć doktrynę zalecającą jednostce realizację własnej indywidualności, czyli realizację własnych, autentycznych zainteresowań – jak to czyni humanizm rzeczywisty. Pseudoindywidualizm zaleca tymczasem jednostce realizację własnych interesów, kosztem zainteresowań, czyli zainteresowanie się własnymi interesami, uczynienie interesów jedynym przedmiotem zainteresowania. Zaleca zatem jednostce, by – gwałcąc swoją indywidualność, zubożając własną osobowość – stała się narzędziem własnych interesów. Ponieważ interesy jednostek są w kapitalizmie jednakowe (zgromadzenie jak największej góry pieniędzy), pseudoindywidualiści muszą być podobnymi do siebie konformistami, identycznie reagującymi na analogiczne bodźce rynkowe. To oczywiście karykatura indywidualizmu. Pseudokolektywizm jest z kolei analogiczną karykaturą kolektywizmu. Wspólnota, budowana na walce z „obcymi”, nigdy nie jest wspólnotą. To pseudowspólnota, której członkowie – nakręcani strachem przed „wykluczeniem” z jej grona – rywalizują między sobą o to, czyj tytuł przynależności do pseudowspólnoty jest najbardziej niepodważalny. Jeżeli pseudoindywidualista chce się znaleźć na samym „szczycie”, pseudokolektywista pragnie być w samym „środku” – jak najdalej od granic własnej pseudowspólnoty. Jeżeli dla pseudoindywidualisty socjalizm jest dyktaturą „słabych”, którzy zmówili się przeciwko „silnym”, by wbrew „naturze” utrudnić im przejawianie „woli mocy”, to dla pseudokolektywisty jest on dyktaturą „obcych”, którzy przeniknęli do naszej wspólnoty, by ograbić ją z jej prawdziwej tożsamości.
Humanizm rzeczywisty byłby w świetle tych założeń, jednocześnie, i rzeczywistym indywidualizmem, i rzeczywistym kolektywizmem, natomiast obydwie wyróżnione ideologie antyhumanistyczne – obrzydliwymi karykaturami jego elementów składowych.
Społeczna baza pseudohumanizmu
Pochylmy się nieco nad ideologią, która na naszych oczach zdaje się odchodzić do lamusa, czyli nad pseudohumanizmem. Jaka jest – wypada zapytać – społeczna baza tej ideologii? Nie pytamy o to, komu ideologia ta obiektywnie służy, albowiem wszystkie ideologie legitymizujące kapitalizm – niezależnie od ich stosunku do humanizmu – służą tej samej klasie społecznej: burżuazji. Pytanie brzmi: czyje potrzeby duchowe ideologia ta w pierwszej kolejności zaspokaja? Nie są to ani potrzeby burżuazji, której sposób życia opiewa pseudoindywidualizm, ani proletariatu, który miota się historycznie między humanizmem rzeczywistym a pseudokolektywizmem. Chodzi oczywiście o inteligencję, której nie należy uważać za jakąś odrębną od burżuazji i proletariatu warstwę społeczną, mającą swoje ściśle określone miejsce w procesie produkcji, ale za zbieraninę jednostek należących do różnych klas społecznych w sensie marksistowskim (albo też nie dających się zaliczyć do żadnej klasy społecznej w sensie marksistowskim), które łączy jedynie zdolność do przyswajania sobie wysokiej kultury duchowej (naukowej i artystycznej), a której „kwiat” – nazywany inteligencją twórczą – wyróżnia ponadto zdolność do jej tworzenia.
Nie będziemy się obecnie zajmować pierwszym pseudohumanizmem, czyli ideologią demokracji burżuazyjnej z okresu rewolucji burżuazyjno-demokratycznych. Interesować nas będzie drugi pseudohumanizm – ten mianowicie, który na naszych oczach rozpaczliwie walczy o przetrwanie, padając pod ciosami pseudokolektywizmu. Chodzi nam zatem o antykomunistyczny pseudohumanizm XX-wieczny.
Ten drugi pseudohumanizm zaspokaja swoiste potrzeby inteligencji, a szczególnie: duchowe potrzeby inteligencji twórczej. Inteligencja twórcza oscyluje historycznie między dwiema ideologiami: humanizmem rzeczywistym, i właśnie: pseudohumanizmem. Inteligencja twórcza – z wyjątkiem jednostek programowo ekscentrycznych, typu Fryderyk Nietzsche – wzdraga się przed ideologiami antyhumanistycznymi. „Czuje” ona, że jedyną ideologią słuszną jest humanizm rzeczywisty, obiecujący społeczne wyzwolenie wszystkich ludzi, a wraz z nim zniesienie społecznego podziału pracy, w szczególności: podziału na „tragarzy” i „filozofów”. Inteligencja twórcza zna dobrze wartość własnego sposobu życia, życia twórczego – „przeczuwa” zatem, iż jedyną ideologią słuszną jest ta ideologia, która obiecuje upowszechnienie jej własnego sposobu życia. Obietnicę upowszechnienia życia twórczego – proletaryzacji wszystkich klas i warstw społecznych, a następnie podniesienia owego poszerzonego proletariatu do poziomu inteligencji twórczej – składał w XX wieku marksizm, a miał ją realizować obóz socjalistyczny. Inteligencja twórcza w osobach wielu swych najwybitniejszych reprezentantów poparła program marksistowski, a wraz z nim: obóz socjalistyczny. Wyborowi temu sprzyjał kontekst II wojny światowej, w szczególności kontekst wojny radziecko-niemieckiej, w ramach której Związek Radziecki wystąpił wobec całego świata z przesłaniem radykalnie humanistycznym, piętnując hitleryzm jako krańcową formę antyhumanizmu. Radziecka interpretacja wojny wskazywała na to, iż wojna toczy się nie przeciwko określonemu narodowi, w tym wypadku niemieckiemu, ale przeciwko mrocznym siłom, których ideologią jest nienawiść do człowieka, czyli przeciwko antyhumanizmowi. Inteligencja twórcza całego świata wsparła narrację obozu socjalistycznego, obnażając pokrewieństwo ideologii legitymizujących kapitalizm z faszyzmem. Ogólnoświatowy sojusz inteligencji twórczej z obozem socjalistycznym nie trwał jednak długo. Socjalizm, jako system zaledwie zapowiadający realizację programu rzeczywistego humanizmu, musiał być dla inteligencji twórczej rozczarowujący. Inteligencja twórcza miała również problem z akceptacją przemocy służącej ugruntowaniu władzy partii komunistycznych. Prędzej czy później musiała się zatem „obrazić” na obóz socjalistyczny, i przejść na pozycje prokapitalistyczne. Przechodząc jednakże na pozycje prokapitalistyczne nie była w stanie przejść na pozycje antyhumanistycznych ideologii legitymizujących kapitalizm: pseudoindywidualizmu (usprawiedliwiającemu sposób życia burżuazji) i pseudokolektywizmu (adresowanego do mas ludowych). Musiała zatem stworzyć ideologię własną, a właściwie: wskrzesić i zaadaptować do swoich potrzeb starą ideologię z okresu rewolucji burżuazyjno-demokratycznych. O ile antyhumanistyczne ideologie kapitalizmu wyraźnie trącą faszyzmem, a niekiedy również ocierają się o rehabilitację feudalizmu, o tyle ideologia, której potrzebowała – „obrażona” na marksizm – inteligencja twórcza musiała programowo łączyć antykomunizm z antyfaszyzmem i antyfeudalizmem, bez czego nie mogłaby pretendować do miana ideologii humanistycznej. Chodziło zatem o to, by antyhumanistyczną krytykę socjalizmu (pachnącą feudalizmem i faszyzmem) zastąpić jego krytyką pseudohumanistyczną, portretującą socjalizm na wzór i podobieństwo feudalizmu i faszyzmu. W realiach polskich chodziło o oderwanie antykomunizmu od antysemityzmu, a najlepiej: o powiązanie socjalizmu z antysemityzmem (ku czemu doskonałą okazję stworzyły ekscesy moczaryzmu).
W tym miejscu można by sformułować pytanie, czy: ekspansja pseudohumanizmu w obrębie antykomunizmu nie obniża przypadkiem siły rażenia antykomunizmu jako całości, skoro krytyka socjalizmu z pozycji humanistycznych znosi logicznie jego krytykę z pozycji antyhumanistycznych? Czy zatem jeden antykomunizm nie neutralizuje drugiego? Nic z tych rzeczy, albowiem w walce politycznej od logiki ważniejszy jest efekt okrążenia. Istotne jest to, że socjalizm zostaje okrążony z dwóch stron, co stwarza wrażenie, iż nie istnieje żaden system wartości, który mógłby go legitymizować, że zatem jest on czystą uzurpacją.
Pseudohumanizm po polsku
Ekspansja ideologii antyhumanistycznych nie eliminuje całkowicie pseudohumanizmu (jako ideologii legitymizującej kapitalizm), i analogicznie – ekspansja pseudohumanizmu nie eliminuje całkowicie ideologii antyhumanistycznych. Ideologie te, legitymizujące ten sam stan rzeczy, chcąc nie chcąc, wchodzą między sobą sojusze – przeciwko aktualnym wrogom kapitalizmu.
Polska „Solidarność” jest doskonałym przykładem zgodnej koegzystencji pseudohumanizmu z pseudokolektywizmem, które w następujący sposób podzieliły się rolami: pseudohumanizm na górze, pseudokolektywizm na dole. Otóż, pseudohumanizm, uosabiany przez inteligenckich doradców „Solidarności”, był tu oficjalną ideologią „góry”: „góra” krytykowała socjalizm przede wszystkim z pozycji demokratycznych. „Doły” kontestowały socjalizm przede wszystkim z pozycji narodowo-klerykalnych, czyli pseudokolektywistycznych, a więc jako dyktaturę „obcych”: Żydów, Moskali i ich polskich (acz „wykorzenionych” z narodu polskiego) sługusów. Niemniej, „doły” uznawały hegemonię pseudokolektywizmu na „górze” – uznawały zatem, że dyskurs demokratyczny jest dla ruchu jako całości bardziej opłacalny, niż podszyty antysemityzmem nacjonalizm – także w kontekście międzynarodowych powiązań „Solidarności”. Powszechnie wiedziano, że „zachodnia zagranica” będzie bardziej skłonna wspierać ruch odwołujący się do humanizmu demokratycznego, niż ruch nacjonalistyczny, posiadający oprócz nuty rusofobicznej silną nutkę antysemicką (która na Zachodzie byłaby odbierana jako nutka antyzachodnia). A więc, „góra” nie zwalczała antysemityzmu „dołów” (po prostu udawała, że go nie widzi), a „doły” w bardzo powściągliwy sposób wytykały „żydokomunistyczne” pochodzenie poszczególnym inteligenckim doradcom „Solidarności”, ograniczając się w tym zakresie do tzw. propagandy szeptanej.
Taki właśnie układ sił: większościowy pseudokolektywizm na „dole” i mniejszościowy pseudohumanizm na „górze” (jako oficjalna ideologia całości) został przeniesiony z „Solidarności” na wyrosłe z niej państwo, nazwane III RP. W tak zwanym międzyczasie doszło do zawarcia nowego sojuszu między-ideologicznego: pseudohumanizm zawarł mianowicie sojusz z neoliberalizmem, za którym kryła się inna odmiana antyhumanizmu: pseudoindywidualizm. Inteligenccy pseudohumaniści zaczęli być nagle wyznawcami kultu Balcerowicza, co z kolei skonfliktowało ich z pseudokolektywistycznymi „dołami”, a jednocześnie stało się źródłem późniejszych wyrzutów sumienia niektórych pseudohumanistów konsekwentnych, w rodzaju Jacka Kuronia[3].
Mimo rozmaitych problemów, jakie mieli inteligenccy pseudohumaniści u zarania III RP, mimo nie najlepszych wyników wyborczych ich partii: Unii Demokratycznej przemianowanej na Unię Wolności, byli oni jej niekwestionowanymi architektami, konstruktorami jej oficjalnych narracji. Ich organ prasowy – Gazeta wyborcza – był najbardziej wpływowym medium nowopowstałego państwa kapitalistycznego. Niezależnie od tego, kto bezpośrednio rządził, realizowano konsekwentnie program napisany przez inteligenckich pseudohumanistów, zakochanych w Leszku Balcerowiczu.
I tak oto na naszych oczach ten układ sojuszów między-ideologicznych, ukształtowany w latach 80-tych, sprowadzający się do hegemonii inteligenckiego pseudohumanizmu sprawowanej nad antyhumanistycznymi „dołami”, uległ załamaniu. Antyhumaniści już nie muszą się samoograniczać, mają otwartą drogę do mainstreamu, „kultury”, etatów w instytucjach naukowych (które wraz z ich wtargnięciem nabierają charakteru paranaukowego). Najwymowniejszym chyba symbolem emancypacji antyhumanizmu jest natrętny kult „żołnierzy wyklętych”, który zepchnął w cień dawniejszy kult Armii Krajowej. Pseudohumanizm oczywiście stara się bronić swoich pozycji, nie ustępuje bez walki. Choć inteligencka Unia Wolności (po inteligencku miłująca burżuazję) została zastąpiona burżuazyjną Platformą Obywatelską (miłującą burżuazję już po burżuazyjnemu), pojawiają się nowe inicjatywy, starające się wskrzesić etos inteligenckiego pseudohumanizmu, jak chociażby Komitet Obrony Demokracji. Ich żywot bywa jednak krótkotrwały. Swego czasu wiatru w żagle tego rodzaju przedsięwzięciom dostarczały wydarzenia na Ukrainie, gdzie ukształtował się sojusz bardzo podobny do tego, który patronował narodzinom i pierwszym latom funkcjonowania III RP: sojusz proeuropejskich pseudohumanistów z banderowskimi nacjonalistami, przy czym – w zgodnej (acz zakłamanej) opinii świata zachodniego – za wiodącą siłę tego sojuszu uznawano pseudohumanistów (banderowców nie zauważano, bądź traktowano jako niegroźny folklor). Ale również impuls ukraiński nie był w stanie przywrócić polskiemu pseudohumanizmowi jego dawnej świetności. Współczesny pseudohumanizm – wszystko na to wskazuje – jest pseudohumanizmem epigonów. Niemniej, nie upadł on zupełnie, i nadal przemawia do Polaków językiem zdradzającym pretensje do hegemoniczności.
Pretensje te są jednakże – już – bezzasadne. W pełni ukształtowany, pewnie stojący na własnych nogach kapitalizm nie potrzebuje inteligenckiej (czyli pseudohumanistycznej) nadbudowy. Inteligencja mogła przewodzić państwu kapitalistycznemu jedynie w fazie jego narodzin, a więc w sytuacji braku burżuazji i (relatywnej) nadreprezentacji inteligencji w strukturze społecznej. To inteligencja – posługująca się instrumentalnie proletariatem – obaliła polski socjalizm. I to właśnie ona stała się największą ofiarą upadku socjalizmu. Proletariat, po okresie forsownej lumpenproletaryzacji (wynikającej z dezindustrializacji, towarzyszącej pierwszej fazie transformacji ustrojowej) odrodził się jako potężna (ilościowo) siła społeczna. Tymczasem inteligencja – rozumiana jako zbiorowość twórców/konsumentów wysokiej kultury duchowej – zanika. Adaptacja jednostek do realiów prawdziwej gospodarki kapitalistycznej nie sprzyja zainteresowaniom kulturalnym, w szczególności humanistycznym. Po upadku socjalizmu, starzy inteligenci mogli żyć po swojemu jedynie (w specjalnie dla nich stworzonych) sztucznych niszach – sferach wyłączonych z gospodarki rynkowej, bo objętych mecenatem państwa. Gdy inteligencja spełniła swoje zadanie, doprowadzając do powstanie w Polsce „normalnego” kapitalizmu, przestała być potrzebna – a jej dotychczasowe kryjówki zostały pożarte przez rynek, zgodnie zresztą z zaleceniami – umiłowanego przez inteligentów – Balcerowicza. Kontrrewolucja pożarła własnych ojców. Społeczeństwo, którego świadomość została już przeorana przez realia gospodarki kapitalistycznej, nie podlega oddziaływaniom inteligenckiej mitologii politycznej, bardzo chętnie chłonie za to idee antyhumanistyczne, do których tworzenia i upowszechniania nie są potrzebni inteligenci.
Dehumanizacja na obu Zachodach
Skupiliśmy się na wątku polskim, choć trend, o którym mowa – dehumanizacja ideologii kapitalizmu – jest trendem obejmującym cały świat zachodni. Warto zatem przyjrzeć się różnicom między formami przejawiania się tego trendu w Europie Środkowo-Wschodniej i na bardziej zachodnim Zachodzie. Zasadnicza różnica polega na tym, iż środkowo-europejski pseudohumanizm był pseudohumanizmem żarliwym, podczas gdy na bardziej zachodnim Zachodzie był on po prostu drętwą mową instytucji biurokratycznych, która nikogo ani nie grzała, ani nie ziębiła. Była to – i jest jeszcze nadal – oficjalna ideologia Unii Europejskiej, nie wzbudzająca jednakże żadnych emocji u obywateli UE. U nas natomiast zaspokajała egzystencjalne potrzeby formacji intelektualnej, która głęboko „obraziła się” na marksizm, ale – za żadne skarby – nie chciała dać się zepchnąć na pozycje antykomunizmu antyhumanistycznego, faszyzującego. Formacja ta wierzyła w swoją misję przewodzenia narodowi i edukowania go w duchu światłego antykomunizmu humanistycznego. Formacja ta mogła w ogóle zaistnieć dzięki temu, iż obóz socjalistyczny nie tylko reprodukował inteligencję odziedziczoną po czasach przedsocjalistycznych, ale był ponadto w stanie inteligencję ową pomnażać, wytwarzać z surowego materiału robotniczo-chłopskiego. Nie tylko pomnażał inteligencję twórczą, ale ponadto pomnażał jej inteligencką publiczność. W gospodarce kapitalistycznej takie cuda się nie zdarzają. Potrzebuje ona różnej maści pracowników „umysłowych”, specjalistów, itd. ale nie potrzebuje wcale wytwórców i konsumentów wysokiej kultury duchowej. I tu jest właśnie pies pogrzebany. Proces eksterminacji inteligencji – który od lat obserwujemy w Polsce – jest swoiście polską (albo swoiście środkowo-wschodnio-europejską) bazą dehumanizacji ideologii kapitalizmu. Zawężona reprodukcja inteligencji owocuje infantylizacją oficjalnego dyskursu państwowego, infantylizacją treści przekazywanych przez media i system edukacji – a koniecznym momentem owej infantylizacji jest dehumanizacja systemu wartości.
Grzeszę tu, oczywiście, przeciwko zasadzie zalecającej rozgraniczanie „bytu” i „powinności”, a więc zasadzie, z której wynikałoby, iż takie określenia, jak „infantylizm” można stosować do teorii wyjaśniających rzeczywistość, ale już nie do systemów wartości. Grzeszę jednakże świadomie, albowiem zasada ta kłóci się z moimi intuicjami, w świetle których wyznawanie ideologii antyhumanistycznych ściśle łączy się z niskim poziomem umysłowym (gotowością do przyjmowania prymitywnych, zmitologizowanych interpretacji procesów społecznych), czyli z infantylizmem teoretycznym (ewentualnie: z programowym ekscentryzmem). Twierdzę zatem, iż system wartości obiektywnie zawarty w treściach przekazywanych przez media i system edukacji także ulega infantylizacji (w tej mierze, a jakiej ulega dehumanizacji). Aksjologie antyhumanistyczne są po prostu bardziej infantylne niż – choćby najbardziej zakłamany – pseudohumanizm. Kult narodu, czy kult selfmademana, to kulty bardziej dziecinne, niż kult „demokracji” i „obywatela”. W kulcie „demokracji” dziecinny jest wyłącznie moment teoretyczny, ontologiczny (naiwne przekonanie o związku emancypacji człowieka z „demokracją”), ale nie moment aksjologiczny: afirmacja emancypacji człowieka.
Antyhumaniści, którzy zastępują pseudohumanistów na stanowiskach zarezerwowanych dotąd dla inteligencji (media, system edukacji, szkolnictwo wyższe), albo w ogóle nie są inteligentami (= wytwórcami/konsumentami wysokiej kultury duchowej), albo też są inteligentami o poziomie umysłowym nieporównanie niższym od poziomu przeciętnego inteligenta z czasów PRL (i pierwszych lat III RP).
Na bardziej zachodnim Zachodzie sprawy przedstawiają się inaczej. Nie ma tu żadnej inteligencji do eksterminowania. Pojawił się natomiast pewien bodziec antyhumanizacyjny, który występuje również u nas, aczkolwiek na znacznie mniejszą skalę. Chodzi oczywiście o kryzys imigracyjny: strach rdzennych Europejczyków zachodnich przed kolejnymi falami przybyszów spoza obszaru tzw. cywilizacji zachodniej. Szowinistyczny sprzeciw wobec imigrantów przeradza się w sprzeciw wobec – obwinianej o wywołanie kryzysu migracyjnego – biurokracji unijnej, a więc również wobec jej pseudohumanistycznego języka.
Mimo różnego układu czynników efekt jest jednak ten sam: ideologiczne oblicze późnego kapitalizmu – na obu Zachodach, bardziej i mniej zachodnim – jest obliczem antyhumanistycznym. Humanistyczne, emancypacyjne obietnice demokracji mało kogo już interesują.
Marksiści pozostają na placu boju jako ostatni obrońcy aksjologii humanistycznej. To dobrze, bo odpada nam niewygodny przeciwnik: pseudohumanizm. Ale też źle, bo nie bardzo wiemy, jak rozmawiać z rosnącymi w siłę hordami antyhumanistycznych barbarzyńców (osobiście uważam, iż jedyną odpowiedzią na ten stan rzeczy jest porzucenie przez marksizm aspiracji uniwersalistycznych, czyli orientacji na przeobrażenia rewolucyjne obejmujące wszystkie jednostki składające się na ludzkość, i obranie strategii separatystycznej, tj. walka o prawo populacji humanistycznej do oddzielenia się od populacji antyhumanistycznej w celu ustanowienia – wyłącznie dla populacji humanistycznej – ustroju zgodnego z postulatami aksjologii humanistycznej, pokojowo współistniejącego z ustrojami antyhumanistycznymi – wątku tego nie będę tu jednak rozwijał).
Kapitalizm i humanizm
Na zakończenie niniejszych rozważań zastanówmy się jeszcze nad najogólniejszymi czynnikami humanizacji i dehumanizacji ideologii kapitalizmu zachodniego. W charakterze hipotezy możemy sformułować następującą prawidłowość: kapitalizm zachodni posługuje się humanizmem
– albo wówczas, gdy musi się konfrontować z systemem immanentnie antyhumanistycznym (feudalizm) – sztandar humanizmu umożliwia wówczas burżuazji pozyskanie szerokich mas do walki przeciwko instytucjom blokującym rozwój kapitalizmu;
– albo wówczas, gdy rywalizuje z systemem immanentnie humanistycznym (socjalizm), w warunkach znacznej popularności aksjologii humanistycznej (szczególnie zaś w sytuacji, gdy przeciwnik legitymuje się poparciem inteligencji twórczej) – kapitalizm (nie rezygnując z usług ideologii antyhumanistycznych) nie może się wówczas uchylić od walki ideologicznej „na terenie przeciwnika”, czyli na gruncie aksjologii humanistycznej.
W tym drugim przypadku, kapitalizm wyzyskuje „przejściowe” (kłopotliwe z humanistycznego punktu widzenia) właściwości socjalizmu, od których – w świetle teorii marksistowskiej – wolny będzie komunizm (do którego socjalizm ma być tylko „szczeblem”). Pseudohumanistyczna ideologia kapitalizmu musi ukazywać „przejściowe” właściwości socjalizmu, jako jego (i komunizmu) właściwości „istotne”, by dzięki temu móc interpretować socjalizm jako nowoczesną postać feudalizmu, czyli powrót do przednowoczesnego zniewolenia (posiłkującego się nowoczesnymi środkami technicznymi). Zabiegi tego rodzaju są jednak skuteczne (przekonujące) jedynie wówczas, gdy mogą być podparte autorytetem inteligencji twórczej, zrywającej z projektem socjalistycznym (wskutek utraty wiary w jego humanistyczne perspektywy).
W sytuacji, gdy stary przeciwnik (feudalizm) jest już dawno pogrzebany, a przeciwnik nowy (socjalizm) doznał spektakularnej porażki, kapitalizm bezwiednie reprodukuje ideologie antyhumanistyczne, wytwarza świadomość, której społeczne postulaty humanizmu jawią się jako naiwne, albo niebezpieczne mrzonki, urągające zdrowemu rozsądkowi i „naturze”. By doceniać wartość – zalecanego przez humanizm – życia twórczego, populacja musi dysponować subiektywnymi narzędziami samorealizacji, czyli odpowiednio szlifowanymi dyspozycjami intelektualnymi i twórczymi, albo znajdować się pod urokiem zbiorowości (inteligencji), która takie narzędzia posiada. Kapitalizm tymczasem, zamykając swoją populację 24 godziny na dobę w „królestwie konieczności”, systematycznie karczuje wszelkie tego rodzaju dyspozycje, a także nie dopuszcza do rozrostu inteligencji twórczej: „niszowej” zbiorowości uciekinierów z „królestwa konieczności”, która mogłaby jakkolwiek promieniować na resztę populacji. W tych okolicznościach, postulat upowszechnienia życia twórczego, upływającego na swobodnej eksterioryzacji, czyli wytwarzaniu niepraktycznych produktów zwanych dziełami, musi się jawić jako postulat z kosmosu wzięty. Wychowankowie kapitalizmu rozsmakowują się przeto w samorealizacjach zastępczych: pogoni za sukcesem finansowym bądź sukcesem „tożsamościowym” (prawomocną przynależnością do jakiejś – wojującej z „obcymi” – pseudowspólnoty).
Wynikałoby stąd, iż kapitalizm późny nie jest wcale kapitalizmem schyłkowym, upadającym, ale kapitalizmem ustabilizowanym, niewywrotnym, którego populacja jest doskonale zaadaptowana do jego antyhumanistycznych realiów, i nie jest zainteresowana żadną humanistyczną alternatywą. Jeżeli epoki kapitalizmu wczesnego (zarówno pierwszą, jak i drugą) cechuje sprzeczność między najogólniejszymi założeniami aksjologicznymi ideologii panującej (mającymi charakter humanistyczny) a antyhumanistyczną praktyką (którą to sprzeczność usiłuje łagodzić/maskować ideologia pseudohumanistyczna), to epoki kapitalizmu późnego (tak pierwszą, jak i drugą) wyróżnia zgodność teorii z praktyką.
W (obecnym) kapitalizmie późnym populacja humanistyczna, mimo wszystko, nadal istnieje, w żadnym państwie narodowym nie stanowiąc większości. Funkcją jej słabnącej siły przebicia jest postępujący upadek jej pseudohumanistycznego „cienia”: ruchów politycznych odwołujących się do doktryny „demokracji liberalnej”. Nie zamierzam przedstawiać żadnej prognozy długoterminowej, która wskazywałaby, jak daleko proces ten będzie się posuwać – ograniczam się jedynie do konstatacji aktualnego kierunku przesunięć ideologicznych.
Wypada też dodać, iż humanizm jest nadal szeroko reprezentowany w kulturze, nawet tej masowej (antyhumanizm pozostaje prądem kulturalnie bezpłodnym) – tyle, że nie ma to żadnego przełożenia na świadomość polityczną populacji późnego kapitalizmu.
Florian Nowicki
Przypisy:
[1] Marks, Engels, Manifest Partii Komunistycznej, w: MED., t. 4, s. 536
[2] Marks, Nędza filozofii, w: MED, t. 4, s. 158
[3] Przez pseudohumanizm konsekwentny należałoby rozumieć „doktrynę” całkowicie na serio biorącą zasadę prymatu „demokracji” nad kapitalizmem. W sytuacji, gdy kapitalizm przybiera postać neoliberalną, najzupełniej jawnie manifestując swoje antyludzkie oblicze, konsekwentni pseudohumaniści odczuwają wyrzuty sumienia – uświadamiają sobie bowiem fikcyjność „demokratycznej” fasady kapitalizmu (która w świetle ich wiary winna być „istotą”).