19 sierpnia br. rozpoczęła się w ZSRR spektakularna farsa, która trwała zaledwie trzy dni i przybrała w terminologii międzynarodowej reakcji nazwę „komunistycznego puczu”. Nie ma do dziś i prawdopodobnie nie będzie w najbliższym czasie, rzetelnej informacji o przygotowaniach i przebiegu tej tragicznej szopki.
Stąd też musimy spojrzeć na jej istotę i skutki, nie z punktu widzenia „nagich” faktów, w których lubują się współcześni koniunkturalni politycy i teoretycy, lecz próbując odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: czyim interesom i celom społecznym odpowiadał ten, istotny, niewątpliwie, epizod w dziejach współczesnej międzynarodowej kontrrewolucji?
Pytanie takie stanowi, zresztą, jeden z podstawowych, sprawdzonych w toku rewolucyjnej praktyki, metodologicznych instrumentów materialistycznej teorii ruchu robotniczego w dziedzinie problematyki stosunków w antagonistycznym społeczeństwie klasowym.
Zacznijmy od wyjaśnienia: jakie są ustrojowe i polityczne skutki i następstwa tej „dziwnej” próby przewrotu politycznego?
Po pierwsze – jej klęska stała się sygnałem do wściekłego ataku wszelkiej maści reakcjonistów i renegatów w ZSRR i w skali międzynarodowej, przeciwko Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, czyli przeciwko sile, która ponad siedemdziesiąt lat stanowiła główne ogniwo wiążące cały radziecki system polityczny. Atak ten zapoczątkował nie przebierającą w środkach nagonkę na komunistów w ogóle. Znamy dobrze ten scenariusz. Przerabialiśmy go w Polsce wielokrotnie, zarówno w latach „realnego socjalizmu”, szczególnie zaś, w okresie jego „odnawiania” przez ekipę Jaruzelskiego, jak również w ostatnich dwu latach „humanistycznej” i „pluralistycznej” kontrrewolucji, której zdrajcy z kierownictwa PZPR przekazali w 1989 r. władzę.
W rezultacie wspomnianego ataku nastąpiła w ZSRR, w majestacie „demokratycznych” dekretów, faktyczna prawna likwidacja KPZR w skali całego kraju i w poszczególnych republikach. Odbyło się to również na drodze dobrze nam znanej: poprzez zakaz działalności partii w zakładach pracy i instytucjach państwowych, przejęcie przez państwo jej majątku i aktywów, a w szeregu republikach, w wyniku jej faktycznej delegalizacji i aresztowania przywódców oraz masowego usuwania komunistów z pracy.
Oficjalnym inicjatorem tej antykomunistycznej nagonki byli: Jelcyn i jego kontrrewolucyjne otoczenie. Oskarżyli oni oficjalnie KPZR o udział w przygotowaniu i realizacji „puczu”. To niewybredne fałszerstwo, nie mające potwierdzenia w rzeczywistości (partia w czasie wydarzeń zachowała się biernie, była zdezorientowana), a jednocześnie obłudna „krytyka” antykomunistycznych ekscesów, a nawet opowiedzenie się za „lepszym” socjalizmem, dokonana przez Gorbaczowa po klęsce „puczu”, ułatwiły działalność siłom kontrrewolucyjnym. Gorbaczow, ten największy Judasz naszych czasów, wierny „przyjaciel” Bushów, Kohlów, Thatcherów i innych reakcjonistów, kilka dni później praktycznie zaakceptował antykomunistyczną nagonkę i wyparł się partii, której był Generalnym Sekretarzem. Wszystko dowodzi tego, że był on antykomunistą i wrogiem władzy radzieckiej o wiele wcześniej, niż znalazł się w kierownictwie KPZR.
Dziś, dwa miesiące po wydarzeniach sierpniowych, możemy bez przesady stwierdzić, iż KPZR w jej dotychczasowej postaci przestała istnieć. Szczególne znaczenie likwidacji KPZR polega na tym, że pozbawiło to wszystkie prosocjalistyczne siły społeczeństwa, kadry centralnego i terenowego aparatu państwowego i gospodarczego, kadry armii i bezpieczeństwa publicznego, aktyw i szeregowych członków partii, masy bezpartyjnych zwolenników socjalizmu, politycznego i moralnego oparcia i kierownictwa w walce o jedność kraju i socjalistyczne podstawy ustrojowe.
Po drugie – oznaczało to decydujący krok na drodze likwidacji całego politycznego systemu radzieckiego, pozbawienie go centralnego ogniwa, a w konsekwencji otwarcie drogi do ostatecznej likwidacji Związku Radzieckiego, do jego faktycznego rozpadu na poszczególne państwa i państewka, reprezentujące najczęściej interesy sił stojących na gruncie restauracji kapitalizmu i nacjonalistycznego separatyzmu. Szczególną inicjatywę w tej dziedzinie wykazało kierownictwo Rosyjskiej Federacji na czele z Jelcynem, co może wydać się dziwne, ze względu na rosyjskie tendencje wielkomocarstwowe, lecz w rzeczywistości jest nieuniknione. Jest to bowiem cena, którą reakcjoniści i renegaci muszą na razie zapłacić za restaurację kapitalizmu, co jest dla nich i ich zachodnich mocodawców celem nadrzędnym. W niczym nie gwarantuje to rezygnacji przez nich z polityki wielkomocarstwowej w przyszłości.
W świetle powyższego, niezależnie od spektakularnych kroków Gorbaczowa, Jelcyna i spółki, mających podobnie doprowadzić do powstania nowej federacji byłych republik radzieckich na nowych zasadach, Związek Radziecki, jako związkowe państwo socjalistyczne, powstały w wyniku zwycięstwa Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, przestał istnieć. To, co ewentualnie ma powstać na jego gruzach, jeśli nawet powstanie, nie może być trwałym związkiem, ponieważ restauracja kapitalizmu oznacza nieunikniony wybuch skrajnego szowinizmu, a zatem sprzeczności narodowościowe na tym etapie staną się nie do pogodzenia.
Po trzecie – rozpad władzy radzieckiej i państwa radzieckiego, jako wspólnoty o socjalistycznej tendencji rozwojowej, musi w konsekwencji przyśpieszyć wszystkie procesy restauracji kapitalizmu na gruncie postępującej ruiny ekonomicznej kraju i zubożenia większości społeczeństwa, z głodem, masowymi epidemiami i krwawymi konfliktami klasowymi i narodowymi w różnych częściach byłego ZSRR, a niewykluczone, że również na całym jego dotychczasowym terytorium, na długi okres czasu, a możliwe, że na całą epokę historyczną.
Skazuje to społeczeństwo radzieckie, kraju, który jeszcze niedawno był jedną z dwóch głównych potęg światowych, na rosnącą polityczną i ekonomiczną zależność od międzynarodowego kapitału i stwarza realną groźbę przekształcenia się go w teren imperialistycznej kolonialnej ekspansji, nieograniczonego ekonomicznego wyzysku i politycznego ucisku setek milionów ludzi pracy różnych narodów.
Po czwarte – wydarzenia sierpniowe w ZSRR ostatecznie zadecydowały o likwidacji głównej materialnej i politycznej bazy oparcia dla światowego socjalizmu, międzynarodowego ruchu komunistycznego, wszystkich ruchów demokratycznych, postępowych, narodowowyzwoleńczych w skali światowej. Oznacza to czasowe cofnięcie się koła historii. Nie jest to jednak wyłącznie klęska dotychczasowego etapu rozwoju formacji socjalistycznej. Jest to zarazem klęska wszystkich sił postępowych i pokojowych. Otwiera ona nową epokę wojen kolonialnych i imperialistycznych, w tym również groźbę nowej wojny światowej, jako rezultatu rozwoju sprzeczności w łonie międzynarodowego kapitału. Związek Radziecki, bowiem, który był przez prawie pół wieku, jakie minęły od II wojny światowej, głównym czynnikiem powstrzymującym wojenne zapędy imperialistycznych agresorów, przestał istnieć.
Po piąte – to, co się stało w ZSRR, otwiera w skali międzynarodowej epokę rozpasanej reakcji, epokę rosnącej nędzy materialnej ludzi pracy we wszystkich krajach, epokę ofensywy ciemnoty, zacofania i klerykalizmu.
W czyich interesach, zatem, mogło dokonać się to, co miało miejsce w sierpniu br. w ZSRR? Czy rzeczywiście komuniści dążyli do likwidacji KPZR, Związku Radzieckiego, podstaw socjalizmu? Czy komuniści, oczywiście nie farbowani, którzy zawsze reprezentowali interesy ludzi pracy, mogli dążyć do przywrócenia i umocnienia sfery kapitalistycznego wyzysku i politycznego ucisku pracujących, ciemnoty i zacofania, wojen kolonialnych i walk narodowościowych? Jest to oczywista bzdura! Kolejne apokaliptyczne fałszerstwo kapitalistycznych manipulatorów i burżuazyjnej kontrrewolucji.
To, co zaszło w ZSRR jest, natomiast, zgodne z interesami, celami i ponad siedemdziesięcioletnią linią polityczną głównych ośrodków imperialistycznych i sił antykomunistycznych w ZSRR. To ich celem była i jest likwidacji socjalizmu, ruchu komunistycznego i wszelkich ruchów demokratycznych, postępowych i wolnościowych w ogóle, jako głównej siły zagrażającej panowaniu kapitału. To ich celem była i jest walka o likwidację rezultatów zwycięstwa Rewolucji Socjalistycznej. To ich celem było i pozostaje cofnięcie koła historii do porządków ustrojowych z okresu przed rokiem 1917 w skali światowej. Przy czym wiodącą rolę w walce o realizację tych zamierzeń odgrywa dziś kapitał USA i jego nieodłączny współuczestnik i sojusznik – międzynarodowy syjonizm.
W świetle doświadczeń historii, nie można również poważnie przyjmować oświadczenia Prezydenta USA lub Kanclerza Niemiec, że są przeciwni rozbiciu jedności ZSRR. Życzenia te odzwierciedlają aktualne obawy przed międzynarodowymi konsekwencjami rozpadu kolosa i dążenie do rozłożenia tego procesu na raty oraz ułatwienia sobie, za pomocą zależnej od siebie gorbaczowowskiej administracji centralnej, ekspansji kolonialnej na terenach byłego Związku Radzieckiego oraz wykorzystanie jej do rozegrania, zgodnie z własnymi interesami, innych problemów międzynarodowych, jak np.: kwestii arabsko-izraelskiej, palestyńskiej, irackiej, irańskiej, likwidacji socjalizmu w Chinach, Korei Północnej, Wietnamie i na Kubie, rozbicia politycznego Indii i ich kolonialnego uzależnienia itd., itp. Istotne znaczenie odgrywają również sprzeczności między krajami kapitału, każdy z nich, bowiem, dąży do urwania ze skóry zabitego niedźwiedzia możliwie większej części. I w tej dziedzinie Gorbaczow i spółka mogą na razie się przydać.
W istocie rzeczy, zaś, kapitał międzynarodowy nigdy nie był i nie może być, z racji swoich celów i interesów, za państwowym, centralistycznym zjednoczeniem wyzyskiwanych kolonialnych narodów i krajów. Takie rozwiązanie na dłuższą metę prowadzi bowiem, do pogłębienia trudności i sprzeczności kapitału. Z tępo punktu widzenia, np. USA i ich sojusznicy poparli zjednoczenie Niemiec, nie w imię ich narodowej jedności lub umocnienia swego głównego konkurenta w Europie, lecz ze względu na to, że oznaczało to likwidację socjalizmu w NRD. Wcale nie oznacza to, że w innych sprzyjających okolicznościach USA, w imię swoich imperialnych interesów, nie poprze ukształtowania się tego lub innego kapitalistycznego państwa niemieckiego, które wyłoni się z dzisiejszej RFN.
W nawiązaniu do omawianych wyżej problemów, wypada przypomnieć również tę prawdę, że komuniści zawsze byli, zarówno w teorii, jak i w praktyce, zdecydowanymi przeciwnikami wszelkich przewrotów o charakterze spiskowym. Spisek, bowiem, jest zawsze dziełem garstki awanturników. Może zmienić ekipę rządzącą, lecz nie może rozstrzygnąć podstawowych problemów ustrojowych. Problemy ustrojowe, zaś, a takie stają na porządku dziennym w byłym ZSRR, może rozstrzygnąć tylko masowa walka polityczna szerokich mas ludzi pracy, rewolucja społeczno-ustrojowa dokonana przez masy. Zgodnie z tym, komuniści byli i pozostają rzecznikami antykapitalistycznej, socjalistycznej rewolucji, dokonywanej z woli, świadomości i z udziałem najszerszych mas. I dlatego komuniści z przekonania, a nie z nazwy i formalnej przynależności, nigdy nie akceptowali spisku, tym bardziej, że, jak dowodzi doświadczenie, „komunistyczne pucze” zawsze miały krótki żywot i prowadziły do tragicznych dla ludzi pracy następstw. Spiski, pucze i prowokacje w ogóle, jak również dowodzi historia, były i są jedną z głównych metod polityki imperializmu i jego służb specjalnych. Szczególnymi umiejętnościami w tej dziedzinie legitymują się, jak niejednokrotnie tego dowiodły, służby specjalne Stanów Zjednoczonych.
Czym zatem było w swej najgłębszej istocie to, co przez politycznych manipulatorów i sprzedajnych dziennikarzy zostało określone, jako próba „komunistycznego puczu”?
Była to, niewątpliwie, prowokacja polityczna o najbardziej dalekosiężnych celach i skutkach dla ludzkości w całej jej dotychczasowej historii. Cele, którym służyła zostały przedstawione wyżej. Lecz naszym oponentom, obnoszącym się ze swoim burżuazyjnym „obiektywizmem” i zamiłowaniem do faktów „pozytywnych”, to na pewno nie wystarczy. Zastanówmy się więc nad tym szerzej.
Przede wszystkim godzi się jednak przypomnieć, że bezpośredni wykonawcy prowokacji politycznej wcale nie muszą być jej świadomymi realizatorami, przynajmniej w swej podstawowej większości, a często w ogóle. Ale, z kolei, subiektywne zamiary uczestników i przywódców prowokacji, jakby nie były szlachetne, nie zmieniają jej obiektywnej istoty i skutków. W polityce zaś, decydują wyniki, a nie zamiary. Ci, natomiast, którzy stoją za każdą prowokacją polityczną, czyli ci, którzy do niej popychają, robią jednocześnie wszystko, aby bezpośrednio w niej nie uczestniczyć i nie być zdemaskowanymi. Tak również wynika z doświadczeń historycznych.
Wracając do istoty sprawy, wypada również przypomnieć, że od ponad roku najbliżsi współpracownicy Gorbaczowa, przede wszystkim zaś „ideolog” i reżyser „pierestrojki” – Jakowlew i „łącznik” ekipy Gorbaczowa z głównymi ośrodkami kapitału międzynarodowego – Szewardnadze, obaj znani z wieloletnich prozachodnich powiązań i doświadczenia w dziedzinie prowokacji politycznej, wielokrotnie „przestrzegali” przed szykującym się „komunistycznym zamachem stanu”. O ewentualnym „zamachu” od ponad roku donosiły również środki masowego przekazu, przekazując scenariusze jego realizacji i wskazując na organizatorów po imieniu. Wreszcie, sam przebieg „puczu” przyniósł całkowite potwierdzenie tego, że ekipa. Gorbaczowa, nie tylko była całkowicie zorientowana w detalach jego przygotowań, lecz w ich ramach potrafiła ograniczyć jego zasięg do niezbędnych, z punktu widzenia swoich potrzeb granic. Jeśli, bowiem grupa rządząca wie o szykującym się zamachu stanu i jego nie likwiduje w zarodku, znaczy, że zamach taki, odpowiada jej interesom i celom.
Z drugiej strony, nasze stanowisko całkowicie potwierdza fakt, że akcja „puczu” ograniczała się w zasadzie tylko do Moskwy, zaś przeciwnicy „puczu” spod znaku Jelcyna, okazali się do niego przygotowani lepiej, niż „zamachowcy” i znaleźli się na ulicach wcześniej od oddziałów wojskowych. Dowodzi to, że nie tylko zamiary, lecz szczegóły zamierzanej akcji nie stanowiły dla sił prawicowych żadnej tajemnicy. Potwierdza to podobna sytuacja w Leningradzie i spokój w całym kraju. Potwierdza to również, że ekipa Gorbaczowa była zainteresowana w tego rodzaju, całkowicie przez siebie kontrolowanej, próbie sił, o której było wiadomo z góry, że stworzy pretekst dla rzeczywistego, a nie spektakularnego przewrotu kontrrewolucyjnego w całym Związku Radzieckim, w co ostatecznie przerosła próba „puczu”.
Nie będziemy analizowali bezpośrednich polityczno-strategicznych i taktyczno-operacyjnych „błędów”, jakie „popełniono” w trakcie „zamachu”. Pozostawiamy na razie tę sprawę „specjalistom”. Można w tej kwestii stwierdzić tylko jedno – organizatorzy „puczu” nie mieli zamiaru zwyciężyć!?
Z powyższego również wynika, że jednym z głównych reżyserów i organizatorów tej wielkiej prowokacji był osobiście Gorbaczow. Nie tylko orientował się on w zamiarach „zamachowców”, lecz ich ku temu popychał całą swoją praktyką. Był gotów też, w określonych warunkach, gdyby szala przeważyła na niekorzyść Jelcyna, przyłączyć się do „zamachowców”, aby kontynuować swą rozkładową działalność, zgodnie z zasadą: nie chcę, lecz muszę.
Spójrzmy z kolei kim byli niektórzy przywódcy „puczu”?
Janajew był protegowanym Gorbaczowa, który również po rozpoczęciu „puczu” potwierdził kontynuację dotychczasowej linii i powrót Gorbaczowa do władzy. Jazow, przeniesiony przez Gorbaczowa z Dalekiego Wschodu na stanowisko Szefa Zarządu Kadr Armii Radzieckiej, a następnie awansowany na Ministra Obrony Narodowej, dokonał masowej czystki w szeregach kadry dowódczej, co zapewniło realizację zamiarów rządzącej ekipy. Uczestniczył on aktywnie w urzeczywistnianiu gorbaczowowskiej polityki militarnego osłabienia ZSRR i likwidacji Układu Warszawskiego. Kriuczkow został przez Gorbaczowa powołany na szefa KGB po jednej z kolejnych czystek kierownictwa partii i państwa z „twardogłowych”. Pod jego kierownictwem KGB uczestniczyło, m.in. w przeprowadzeniu kontrrewolucyjnych przewrotów na jesieni 1989 r. w krajach Europy Wschodniej. To jego wysłał Gorbaczow, jako swego przedstawiciela na „przyjacielskie” rozmowy z premierem pierwszego solidarnościowego rządu w Polsce T. Mazowieckim w 1989 r. Czy tego rodzaju ludzie mogli reprezentować linię w obronie komunizmu? Niewątpliwie nie, ponieważ w swojej praktycznej działalności przed „zamachem” dowiedli, że są antykomunistami, niezależnie od tego, co sami o sobie myślą i mówią.
Zastanówmy się jednak, jakie skutki przyniosłoby ewentualne zwycięstwo tych „komunistycznych zamachowców”?
Oznaczałoby ono zastąpienie władzy jednej części radzieckiej warstwy uprzywilejowanej przez drugą. „Próba zamachu” była więc w rzeczywistości w najlepszym wypadku, wyrazem walki przeciwstawnych interesów w łonie tej warstwy i kształtujących się środowisk burżuazyjnych. „Zamachowcy” wykorzystaliby swoje zwycięstwo nie dla umocnienia socjalizmu i przeciwstawienia się kontrrewolucji, lecz w interesach mniej awanturniczej realizacji dzieła podjętego przez ekipę Gorbaczowa, z jego udziałem, czy bez niego, co nie ma istotnego znaczenia. Nie byli więc oni przeciwnikami programu burżuazyjnych przemian, lecz, co najwyżej, przeciwnikami sposobu ich dotychczasowej realizacji. I dlatego „zamach” nie wywołał specjalnego zaniepokojenia na Zachodzie. Dla szerokich rzesz ludzi pracy w Związku Radzieckim i również poza jego granicami ich zwycięstwo oznaczało taką samą klęskę, jak obecne jawne zwycięstwo burżuazyjnej kontrrewolucji w ZSRR, tylko rozłożoną na raty. Niemalże w chwili rozpoczęcia „zamachu” Prezydent Bush, Kanclerz Kohl, Premier Wielkiej Brytanii i inni przywódcy Zachodu, pośpieszyli z obłudnymi oświadczeniami, że wydarzenie to było dla nich niespodzianką. Jest to jeszcze jedna wielka manipulacja opinią publiczną, czyli uderz w stół, a nożyce się odezwą. Na złodzieju czapka gore! Jest bowiem rzeczą nie do pomyślenia, aby służby specjalne Zachodu i przywódcy, osobiście, szczególnie zaś Bush, w warunkach, kiedy teren ZSRR jest dosłownie naszpikowany ludźmi zachodnich wywiadów, którzy działają tam faktycznie legalnie i za zgodą ekipy Gorbaczowa w ramach „jawności”, a członkowie tej ekipy i ich otoczenie, w znacznej swej części, składa się z osób dawno związanych z ośrodkami międzynarodowego kapitału różnej maści, nie uczestniczyli w przygotowaniach tej antykomunistycznej prowokacji, jako wstępu do uwieńczenia „pierestrojki” kontrrewolucyjnym przewrotem.
Powyższe oczywiście nie oznacza, że głównym czynnikiem, który zadecydował o zwycięstwie antykomunistów w ZSRR był spisek imperialistyczny. Spisek ten niewątpliwie istniał i działał nieprzerwanie od 1917 r. Ale osiągnąć swoje cele spisek ten mógł tylko wtedy, kiedy proces burżuazyjnego rozkładu w społeczeństwie radzieckim ukształtował warunki dla zwycięstwa kontrrewolucji. Stąd nie wolno zapominać, że dla każdej rewolucji, w tym również dla socjalistycznej, główne niebezpieczeństwo stanowi wróg we własnych szeregach. Dopiero ukształtowanie się dogodnych warunków wewnętrznych, stwarza możliwość dla oddziaływania czynników zewnętrznych.
Na marginesie szalejącego zachwytu i radości polskich czynników oficjalnych i wszystkich, bez wyjątku, znaczących opcji politycznych, z okazji zwycięstwa antykomunistycznego przewrotu w ZSRR, warto uświadomić sobie, że już J. Piłsudski w 1919 r. wolał bolszewicki rząd Rosji Radzieckiej, niż reprezentantów rosyjskiej białej gwardii spod znaku „jednej, niepodzielnej i samowładnej Rosji”. Obecnie, po zwycięstwie rosyjskiej i innych narodowych kontrrewolucji w ZSRR, Polska staje oko w oko z jawnym rosyjskim wielkomocarstwowym szowinizmem, jak również szowinizmami: ukraińskim i litewskim, które ukazały swoje krwawe oblicze w latach II wojny światowej, m.in. wobec Polaków, o czym w swej antyradzieckiej i antykomunistycznej nienawiści zdają się zapominać twórcy i elita III Rzeczypospolitej. Można, oczywiście, dziś zapewniać siebie nawzajem o nienaruszalności granic, ale jak dowodzi historia, każda nacjonalistyczna burżuazja, będąc u władzy, wykorzystuje szowinizm narodowy dla utrwalenia swoich pozycji politycznych, za wszelką cenę. Toteż, nie ma żadnych gwarancji, że w sprzyjającej sytuacji szowiniści ukraińscy, dzisiejsi „przyjaciele” postsolidarnościowego obozu rządzącego, nie sięgną po Przemyśl, Chełm, Krosno, a może Rzeszów i Kraków, a szowiniści litewscy po Suwałki, podobnie jak w odpowiednich okolicznościach szowiniści polscy nie zrezygnują z możliwości powrotu do Wilna i Lwowa, a może również do Kijowa i Mińska. Natomiast nasi zachodni „przyjaciele” z RFN, nie odmówią powrotu do Katowic, Szczecina i Wrocławia, a może również do Poznania, Łodzi i Gdańska. To wszystko jednak nie było możliwe, dopóki w ZSRR nie zwyciężyła burżuazyjna kontrrewolucja.
Co zatem można dziś powiedzieć o istocie i treści społecznej omawianych wydarzeń?
Niezależnie od poglądów na cele i oblicze przywódców tzw. „komunistycznego puczu”, rozwój sytuacji w ZSRR dowiódł, iż stanowił on wstępny rozdział kontrrewolucyjnego przewrotu, który zamknął historyczną epokę „pieriestrojki”, która stanowiła okres świadomego kształtowania przez ekipę Gorbaczowa dogodnych warunków społecznych dla restauracji kapitalizmu na gruzach „realnego socjalizmu”. Co będzie dalej pokaże najbliższa przyszłość. Jak zareagują ludzie radzieccy na uszczęśliwianie ich tymi wszystkimi „cudami” odradzającego się kapitalizmu, które poznali już ludzie pracy w Polsce, byłej NRD i innych krajach Europy Wschodniej, zobaczymy w najbliższym czasie. Ale biorąc pod uwagę doświadczenia tych krajów, można bez obawy popełnienia błędu, powiedzieć, że przywracanie kapitalizmu, po nie zawsze lekkich, a często wręcz tragicznych doświadczeniach dotychczasowej budowy socjalizmu, który zlikwidował jednak strach ludzi pracy przed dniem jutrzejszym, nie wydaje się realne.
Przewrót kontrrewolucyjny w ZSRR zapoczątkowuje nową epokę walki o socjalizm. Stanowi on największą klęskę ruchu robotniczego i socjalizmu w ich dziejach. Lecz nie jest to tylko klęska socjalizmu w ogóle, a kolejne, aczkolwiek tragiczne, doświadczenie na drodze jego dalszego rozwoju. Teoretyczne i praktyczne wykorzystanie tego doświadczenia, wcześniej czy później, zaowocuje nowym przypływem fali rewolucyjnej, ku któremu trzeba się sposobić.
Obserwator
1991 r.