Seweryn Żurawicki – Czy marksowska teoria rozwoju społecznego jest aktualna?


1. Wstęp

Problemy stosunków międzyludzkich w takich czy innych gromadach przyciągały uwagę ludzką już w odległej starożytności. W miarę jak procesy cywilizacyjne i kulturowe poczęły być poddawane coraz głębszej analizie, coraz częściej pojawiały się próby ontologicznego tłumaczenia tych zjawisk. Próby takie czyniono w starożytności nie tylko w Grecji, ale i w Indiach, Chinach czy w jeszcze innych ośrodkach, gdzie rodziły się kiełki filozofowania. Jednak socjologia jako nauka zrodziła się późno, w europejskim kręgu cywilizacyjnym za ojca socjologii uchodzi August Comte – zapożyczający zresztą wiele myśli z wywodów (fizyki socjalnej) C.H. Saint-Simona.

Z chwilą pojawienia się usystematyzowanych rozważań nad zachowaniem człowieka w zbiorowiskach ludzkich, szybko poczęły narastać coraz to nowe problemy. Poczęto rozgraniczać byt indywidualny i byt społeczny człowieka, wyróżniać zbiorowości homogeniczne i heterogeniczne, cywilizację materialną i kulturę, zaczęto zastanawiać się nad rolą procesów technologicznych, nawyków, formą przekazywania wiedzy, nad tworzeniem się hierarchii wartości, tworzeniem się instytucji, wzajemnym przenikaniem się różnych kultur itd., itp.

Stwierdziwszy, że zbiorowiska ludzkie (Gemeinschaft) nie od razu przekształcały się w społeczeństwa, poczęto zadawać sobie pytanie, jak dokonywał się ten proces w czasie i przestrzeni, pojawił się problem świadomości społecznej, czym jest stawanie się i trwanie, w jakim stopniu przeszłość rzutuje na teraźniejszość i przyszłość, poczęto badać różne formy aktywności społecznej, zachowania zbiorowe itp. Na przestrzeni ostatnich stu kilkudziesięciu lat socjologowie poczynili szereg badań empirycznych zarówno mikro jak makrostruktur społecznych. Mogłoby się wydawać, że współczesna socjologia może udzielić odpowiedzi na szereg żywotnych kwestii dotyczących aktualnych form perspektywy ludzkiego bytowania. Okazuje się jednak, że nauce tej nie udaje się jeszcze ciągle nakreślić syntetycznego obrazu mechanizmów poruszających współżycie ludzkiego gatunku.

??? 1…. ludzka nie znajduje odbicia w jakiejś powszechnej solidarności). Zadowalają się oni stwierdzeniem, te świat ludzki pozostaje rozdarty. Nie jest to znamię zresztą tylko socjologii, odczucie, że nasza cywilizacja ujawnia, groźną kruchość czy wręcz dekadencję, przy jednoczesnym niebywałym wzroście sił wytwórczych, jest dość powszechne. Już Husserl wskazywał, że w wywodach eksponujemy dane, a nie działania, co powoduje czysto pozytywistyczne traktowanie zjawisk, że zarówno bierny empiryzm czy abstrakcyjny racjonalizm trawią nadal współczesną socjologię, chociaż coraz częściej pojawiają, się sprzeciwy, ale bez realnych skutków. Intencjonalność (termin użyty przez Husserla) Levinas określił jako akt nadawania sensu, świadomym scaleniem wyników empirii pod kątem celowości (poznajemy, by skutecznie działać, a nie tylko by tłumaczyć – co tak silnie eksponował w swych wywodach jeszcze Marks!). Współcześni socjologowie, jeśli idzie o faktografię mogą odnotować niewątpliwie spore osiągnięcia. Precyzyjnie określają poszczególne grupy społeczne, kręgi kulturowe, jaka jest zawartość społeczności etnicznych czy terytorialnych, jaki bywa wpływ tradycji, a jaki nowatorstwa, opisują, procesy przemijania wzorców, zajmują się „rolami” społecznymi, układami hierarchicznymi a niektórzy nawet dokonują enumeracji konfliktów społecznych i opisują rozpad więzi społecznych. Niestety wszystkie te wysiłki nie dają pogłębionej odpowiedzi na pytanie, dlaczego i w jakim kierunku zmierzają procesy przeobrażeń społecznych. W takim ujęciu współczesna socjologia spada właściwie do roli rzemiosła, niewątpliwie bardzo pożytecznego w ustalaniu faktografii, ale wiedzy obciążonej impotencją poznawczą, a co za tym idzie mało przydatną w ukierunkowywaniu działań społecznych, w ich świadomym sterowaniu. Czy w takiej sytuacji można przekreślać dorobek naukowy Karola Marksa?

Coraz częstsze są dziś głosy – chociaż nigdy ich nie brakowało – że marksowska koncepcja przebudowy społecznej jest błędna, utopijna i wręcz szkodliwa, a co życie rzekome potwierdziło naocznie kompromitacją „realnego socjalizmu”. Trudno zaprzeczyć, że realny socjalizm był dzieckiem poronionym. Nie wynika stąd jednak, że dokonana przez Marksa analiza formacji kapitalistycznej była chybiona i że „in the long run” przeobrażenia typu socjalistycznego przestały być dziejową koniecznością. Grzebanie marksowskiej teorii rozwoju społecznego jest grubo przedwczesne, a pomijanie jej walorów poznawczych wręcz szkodliwe dla zrozumienia i dalszego analizowania rozwojowych trendów w historycznie formujących się strukturach społecznych.

Wprawdzie sam Marks wielokrotnie podkreślał, że najlepszym weryfikatorem każdej teorii jest praktyka, ale samo pojęcie praktyki jest nierozłącznie związane z czasokresem, który podporządkowujemy tej praktyce. W odróżnieniu od nauk przyrodniczych, w których możemy posługiwać się eksperymentem „hic et nunq”, w dociekaniach nad rozwojem społecznym doświadczeń dostarcza wyłącznie historia, a ta nie zawsze bywa rychliwa. Jeśli budownictwo socjalizmu w ZSRR i w krajach satelickich na przestrzeni siedemdziesięciu kilku lat (co w historii jest ledwo mgnieniem) nie sprawdziło się i to w szczególnie skomplikowanych warunkach, to moc dowodowa takiej praktyki nie przekreśla przesłanek teorii Marksa, lecz skłania raczej do dociekań, jakie przyczyny mogą spowodować takie czy inne dewiacje. Nawet w naukach przyrodniczych jeden nieudany eksperyment nie obala teorii a zmusza do tropienia popełnionych błędów i odpowiednich korekt czynników warunkujących dany eksperyment (dopiero wielokrotność nieudanych zabiegów obala teorię!).

Marksowska teoria rozwoju, na podstawie historycznych faktów dowiodła, że formacja kapitalistyczna ongiś postępowa w stosunku do poprzednich, jest również uwikłana w sprzeczności i jest tylko etapem w dalszych rozwojowych przemianach, że więc prędzej czy później musi ustąpić kolejnej, o innym układzie sił. Marks nie bawił się w futurologa, nie przesądzał, jak w szczegółach będzie wyglądać epoka postkapitalizmu, wskazywał tylko, od jakich sprzeczności przyszła formacja będzie musiała się oswobodzić w swych fazach rozwojowych. Nigdy też nie twierdził, że proces przemian dokonuje się linearnie, bez zakrętów, nawrotów, gładko, i bezboleśnie. W jakimś sensie nawiązywał w tym względzie do Hegla, który twierdził, że jeśli klasy panujące w danej formacji same nie zrozumieją, że przeżyły swój wiek, zostaną nieuchronnie zmiecione przez rewolucję. Ataki więc na marksowska teorię rozwoju społecznego przy pomocy argumentów opartych na losach „realnego socjalizmu”, biją mimo celu. Walory metodologiczne i epistemologiczne marksowskiej teorii rozwoju nie zostały bynajmniej podważone, nikt, bowiem, jak dotąd nie wykazał, że stosunki kapitalistyczne są sprawiedliwe, że nie rodzą polaryzacji społecznej, kryzysów, wojen i ekologicznego zagrożenia. Co najwyżej apologeci kapitalizmu mogą zasadnie twierdzić, że na obecnym etapie „zły kapitalizm” jest lepszy od „realnego socjalizmu” i to nie pod wszystkimi względami, skoro coraz liczniejsze stają się głosy przeciwko dehumanizacji stosunków międzyludzkich nawet w „kapitalizmie o ludzkim obliczu”.

Nic wdając się w problemy onto i filogenezy rodzaju ludzkiego nie trudno zauważyć, że ludzkie działania noszą dziś w większości wypadków świadomy charakter i że ludzie współcześni w swych wolicjalnych działaniach szukają racjonalnego uzasadnienia w przeświadczeniu, że poprzez przypadki przebijają drogę jakieś prawidłowości, które trzeba uchwycić, by zdyskontować je dla własnych takich czy innych celów. Życie przyuczyło człowieka, że zaspokajanie własnych potrzeb i aspiracji wymaga społecznej synchronizacji albo walki. Może to być źródłem frustracji, konfliktów czy alienacji, ale jest nieuchronną rzeczywistością.

Współczesna myśl społeczna ma wielorakie oblicze, ale z grubsza rzecz biorąc zarysowują się w rozważaniach na temat „kondycji” ludzkiej i stosunków międzyludzkich dwa nurty: nurt pragmatyczno-utylitarystyczny oraz nurt fideistyczny. Oba negują z reguły w zjawiskach społecznych jakieś uchwytne obiektywne prawidłowości. Pierwsi hołdując płytkiej empirii poprzestają na ferowaniu „dojutrowskich” prawdopodobieństw – drudzy, w przeświadczeniu o boskiej proweniencji głoszą fatalizm (ale jednocześnie odpowiedzialność jednostki z racji wolnej woli, jaką Bóg obdarzył człowieka).

Marks w swej teorii rozwoju społecznego wychodzi ze zgoła innych założeń, uważa, bowiem, że zachowanie ludzi jest zdeterminowane obiektywnie trendem rozwojowym. Nie pojawia się jako „deus ex machina”, lecz jest wynikiem sprzężeń zwrotnych o charakterze teleonomicznym, jako skutek aktywnych działań ludzkich.

Zarówno pragmatycy jak i fideiści przywiązują małą wagę do analiz kazualnych i zadowalają się twierdzeniem „post hoc est propter hoc”, a fideiści skłonni są w ślad za św. Augustynem twierdzić, że człowiek jest „jako ten liść na wietrze”. Nie jest to przypadkiem, bo każda myśl zachowawcza afirmuje „status quo”. Marks wykrywając dynamikę rozwojową nie bezpodstawnie twierdził, że ludzie tworzą sami swą historię, lecz nie dowolnie, a w sposób uwarunkowany obiektywnie i że zmieniając historię zmieniają się i siebie samych. Jeśli nie potrafimy udzielić odpowiedzi na pytanie skąd i dokąd zmierza ludzkość, to nie znaczy, byśmy nie byli w stanie stwierdzić, że ruchliwa i zmienna powierzchnia życia nie jest sterowana głębokim nurtem prawidłowości wyrębujących sobie drogę przypadkowości.

Przeciwnicy Marksa próbują obalić twierdzenie, że byt określa świadomość, stoją bowiem na stanowisku, że jest wręcz odwrotnie. Mamy tu do czynienia z grubymi uproszczeniami, Marks przez byt ludzki rozumiał całokształt czynników modelujących ludzką egzystencję, przypisywał tylko potrzebom materialnym w przeważającej ilość przypadków priorytet. Marks nie był nigdy zwolennikiem wulgarnego materializmu ekonomicznego.

2. Marksizm a realny socjalizm 2

Życie dowiodło, że przełomy historyczne splatają żywioł ze świadomością społeczną w sposób nierównomierny. Znalazło to swe odbicie we wszystkich poczynaniach rewolucyjnych. Tak było ze zrywami mas pracujących na przełomie XIX i XX wieku, tak było i w rewolucji październikowej 1917 roku. Każdy jednak zryw rewolucyjny nadwątlał „status quo”. Rewolucja październikowa była wynikiem splotu szeregu okoliczności. Dokonana w kraju jeszcze na poły feudalnym, w swym rewolucyjnym planie nie była pomna, jak trudno jest budować socjalizm na zachwaszczonej rudymentami przeszłości glebie, nadto w walce o swe zwycięstwo znalazła się w warunkach otoczonej twierdzy, a nie kolebki rewolucji światowej. Musiało to prędzej czy później prowadzić do różnych sprzeczności, w które popadł „realny socjalizm”. Takiego historycznego zygzaku nie mogła przewidzieć marksowska teoria, nie dlatego, że jakoby była z gruntu niesłuszna, lecz dlatego, że spadek po carskiej Rosji powodował, że „czerwona rewolucja” musiała na swe barki brać i wysiłek zapełniania luk kapitalistycznego niedorozwoju Rosji, w rezultacie czego „komunizm wojenny” musiał ustąpić „nowej ekonomicznej polityce”, a ta nosząc dwoisty charakter przygotowała grunt pod swoisty kapitalizm państwowy, określany „socjalizmem realnym”.

Jakkolwiek próbowano niewątpliwie przez czas długi wdrażać i postulaty socjalizmu na niektórych odcinkach sowieckiej rzeczywistości, to jednak okazało się, że była to syzyfowa praca, bo i świadomość społeczna celu wśród szerokich mas a nawet w przywódczej elicie zwolna, ale nieustannie, poczynała ustępować miejsca egoistycznym interesom, zwłaszcza tworzącej się biurokratycznej nomenklatury. Te deformacje postulatów marksowskiej teorii nie były wynikiem jej wewnętrznej logiki, lecz okoliczności, których nie tylko Marks przewidzieć nie mógł. Marks wskazywał, że teoria może stać się siłą materialną, gdy owładnie masami, ale marksowska teorię w dobie „realnego socjalizmu” nie tyle wdrażano, ile indoktrynowano „per fas et nefas” na siłę i strachem. Prymitywna propaganda otępiała, a nie rozwijała samodzielność myślenia. Przeciwstawna między słuszną teorią, a niesłuszną praktyką dawała fatalne owoce. Odżywały pod pozorną jednością myślenia, rudymenty „starego”, dwulicowość pokrywała fakt odżywania zacofania, religianctwa, niesnasek narodowościowych itp.; koszty socjalistycznego budownictwa wypierane były na rzecz coraz większych zbrojeń, idea braterstwa narodów niknęła coraz bardziej pod brzemieniem sowieckiej mocarstwowej megalomanii, „obronna twierdza” przekształcała się coraz bardziej w potencjalny ośrodek agresji (przyczyny zresztą były tu nader złożone!), zwłaszcza, po zwycięstwie nad hitleryzmem. Czy za to wszystko można winić teorię Marksa?

W wyniku potęgujących się coraz bardziej komplikacji zewnętrznych i wewnętrznych „realny socjalizm” przybierał aspiracje mocarstwowe, nie wiele mające wspólnego z teorią Marksa. Nie tu miejsce na rozważania, czy było to nieuniknione, można tylko stwierdzić, że nie tak rozumiał Marks rozprzestrzenianie się idei socjalistycznych. Gdyby Marks był dziś przy życiu, najpewniej potraktowałby „realny socjalizm” jako odmianę „koszarowego komunizmu”, który był przedmiotem jego ostrej krytyki i zapewne uznałby jego pojawienie się, jako wielką, choć nie pierwszą tragedię rozwoju ludzkości. Rewolucja październikowa doczekała się, jak francuska 1789 roku, swego thermidora i swego bonapartyzmu, tylko w jeszcze bardziej zwyrodniałej postaci. Szczytne hasła „wolność, równość, braterstwo” nie pierwszy raz w historii blakły w miarę upływu czasu.

3. Współczesna socjologia a marksizm

Krytykom marksowskiej teorii rozwoju społecznego warto przypomnieć, jaki był i jest stan nauk społecznych w ujęciu niemarksowskim. Socjologia jest wprawdzie nauką młodą liczącą sobie niespełna jakieś 200 lat (chociaż kierunki rozważań o społeczeństwie datują się od starożytności), ale jej kształt zarówno dawny, jak i obecny nie daje powodów do satysfakcji. Chociaż ilość obserwacji wzmogła się niepomiernie, zjawiska makrospołeczne pozostały w jej ramach nie rozszyfrowane. Współcześni socjologowie badają chętnie instynkty, fobie, stresy, kontakty pojedynczych ludzi, ich motywacje, sposoby zachowania się (tzw. role), różne zjawiska patologiczne itp., ale pławiąc się w płytkim empiryzmie lub budując modele zachowań, badają tylko powierzchnię zjawisk społecznych. Wzajemne powiązania i sprzężenia zwrotne są rozpatrywane tylko w mikroskali, a dynamika rozwojowa gubi się w rozważaniach o hipotetycznych strukturach społecznych (formie „typów idealnych”), mechanizmach dominacji – kompensacji, asymilacji, dyskryminacji itp. – które jakkolwiek niewątpliwie nader potrzebne – stają się główną domeną zainteresowań, a problematyka dynamiki rozwojowej leży albo odłogiem albo przeistacza się w wątpliwej wartości futurologię.

Uchodzący za ojca socjologii A. Comtc, uczeń Saint-Simona, twórcy „fizyki społecznej”, szukając czynników harmonii społecznej, analizował morfologię społeczną i dokonał analogii z biologią. Jako model więzi społecznej eksponował religię, szufladkując stadia rozwoju wyróżnił okres teologiczny, metafizyczny i naukowy. Idąc jego tropami J.St. Mill głosi ewolucjonizm, jest wyznawcą nierównomiernej ciągłości, interesuje go struktura i funkcjonowanie zjawisk społecznych. To ostatnie zagadnienie w organistycznej otoczce staje się też przedmiotem wywodów H. Spencera. Te pierwociny myśli socjologicznej krążą między empirią a fantasmagorią, co zresztą jest zrozumiałe w zaczątkach niemal każdej nauki.

Kiedy socjologia, jako nauka, zdołała nieco okrzepnąć pojawiły się prace V.Parety, który szukając motywacji ludzkich działań wyróżnia obszary „residiów” i „dyryrwacji” jako determinanty zachowań człowieka. Zmiany traktuje jako zjawisko falowe, a antagonizmy społeczne wywodzi z walki elit i mas. L.Gumplowicz wprowadza pojęcie determinizmu społecznego, którego motorem są konflikty na tle rasowym. E.Durkheim odrzuca w „faktach społecznych” istnienie jakichkolwiek tendencji, wątpi by nasza świadomość była zdolna odzwierciedlić faktyczną rzeczywistość, rozgranicza „sacrum” i „profanum” w sposobie ujmowania zjawisk społecznych. W. Dilthey sugeruje, że struktury społeczne uruchamia nie tylko „Verstehen”, ale w równym stopniu „Nacherlebnis”. F.Tönnies wyróżnia dwie struktury „Gemeinschaft”, w których procesy przebiegają odmiennie. F.Simmel dostrzegając wielopostaciowość społecznej rzeczywistości, sugeruje, że więzy społeczne splatają się i rozwiązują pulsującymi strumieniami, a całość stosunków międzyludzkich nosi charakter quasi-wymiany. Max Weber uważany za myślowego tytana tworzy pojęcie „typów idealnych”, jako narzędzie badawcze pozwalające określać na ile realne zjawiska odbiegają od przyjętego wzorca, a genezę kapitalizmu uzasadnia nic tyle obiektywnymi warunkami, co wpływami religijnymi; szczególną uwagę poświęcał badaniom organizacji i roli biurokracji. Ta enumeracja pierwszych koryfeuszy socjologii potrzebna jest tu tylko po to, by wykazać, że współczesna socjologia w istocie rzeczy przeżuwa tylko stare komunały.

W czasach nam bliższych na czoło przejściowo wysunął się funkcjonalizm spleciony ze strukturalizmem (A.Radocliffe-Brown, B.Malinowski), kierunki, które chętnie sięgają do antropologii, zapoczątkowując badania antromorficzne. Jeśli w wyżej wymienionych kręgach zainteresowania problematyką makrospołeczną przyświecają tu i ówdzie, to im bliżej naszych czasów te przebłyski stają się coraz rzadsze. Spory wpływ na współczesną myśl społeczną wywarły prace T.Parsonsa, który poszukiwał czynników stabilizujących równowagę społeczną. Sugeruje on, że społeczne interakcje staną się zrozumiałe dzięki „teorii działania”, która głosi, że społeczeństwu ludzkiemu właściwa jest dążność do homeostazy, burzonej tylko przejściowo przez chwilowe dewiacje. Wzajemne wiązanie się części grupowych, na które rozpada się społeczeństwo, możliwe jest dzięki instytucjonalizowaniu działań zgodnie ze społecznymi imperatywami, interesuje go też (w późniejszym okresie), jak dokonują się zmiany społeczne (ale nie co jest ich przyczyną).

Znamienną cechą współczesnej socjologii na Zachodzie jest rozdrobnienie kierunków. Po „neopozytywistach” (O.Nezrath, G.A.Lundberg, B.F.Skunner, P.M.Blau, G.C.Homans, H.Blumer), pojawiła się „teoria ról”, „strukturalizm”, „interakcjonizm”, „socjologia wiedzy”, „etnometodologia” prezentowane przez takich autorów jak: R.H.Turner, G.H.Mead, C.L.Straus, D.H.Mertom, Garfinkel, Cicurel, Gofman, Schütz, Manheim i wielu innych. Są to bardziej lub mniej ciekawe przyczynki, które jednak z trudem dałyby się określić jako wkład w szeroko rozumianą teorię. Odrębną grupę stanowią socjolodzy głoszący teorie konfliktu (H.Dahrendorf, L.A.Coser, G.W.Mills). Jeśli większość socjologów eksponuje ciągle procesy integracyjne wiodące do mniej czy bardziej stałej równowagi społecznej, to „teorie konfliktów” wykazują, te koncepcje równowagi społecznej stanowią fikcję, jako że konflikty nie są czasową dewiacją, lecz immanentnym zjawiskiem, jako wynik istniejących w społeczeństwie przeciwstawnych sił.

Ósmy zjazd socjologów polskich w Toruniu jesienią 1990 roku zmuszony był przyznać, że cały dotychczasowy dorobek socjologii jako nauki znamionuje ciągłe dreptanie w miejscu i zadowalanie się przyczynkami o stosunkowo małym ciężarze gatunkowym. Gwoli sprawiedliwości należy jednak przyznać, że i socjologowie nawiązujący do Marksa nie mają – jak dotąd – wiele nowego do powiedzenia. Jest przy tym zjawiskiem znamiennym (przy niskim poziomie wyników prowadzonych badań), że tzw. niemarksiści, jeśli uznają nawet wagę wywodów Marksa, mają do Marksa stosunek ambiwalentny. Charakteryzując stan współczesnej socjologii można by określić jednym słowem – daleko posunięty eklektyzm.

W stosunku do marksowskiej teorii rozwoju społecznego czynione są i z prawa i z lewa supozycje, że jeśli nawet uznać wkład Marksa do wiedzy o społeczeństwie, to teoria ta wymaga dziś szerokich uzupełnień. Jest to niewątpliwie stwierdzenie słuszne, idzie jednak o to, w jakim kierunku mają iść te uzupełnienia. Jeśli zarzuca się Marksowi, że nie doceniał kreatywnej roli czynników psychicznych w rozwoju społecznym, to zarzut ten trzeba by zmodyfikować w tym sensie, że Marks nie wyartykułował szeroko tego problemu w swoich pismach ekonomicznych. Odnajdziemy jednak głębokie myśli Marksa i w tej materii w całym szeregu jego listów i brulionów. Jeśli oskarża się Marksa o esencjonalizm, o fideistyczną prognostykę, o nic udowodniony determinizm historyczny, jeśli Popper przeciwstawia Marksowi tezę, że rozwój nosi charakter niepowtarzalny, to sugeruje się jakoby Marks teorię odbicia formułował prymitywnie, jako fotograficzne odbicie rzeczywistości. Dyskredytuje to nie Marksa, a niesolidność w odczytaniu jego tekstów. Jeśli R.C. Tucker skłonny jest widzieć w marksizmie rodzaj religii, to bije nie w Marksa, lecz niektórych jego epigonów. Jeśli R.Aron zarzuca Marksowi bałwochwalczy stosunek do historii, bo jego zdaniem historia jest tylko swoistą „grą w kości” o cechach wyłącznie probabilistycznych, to faktycznie sam ucieka od odpowiedzi na temat czynników sprawczych. H.Marcuse dowodzi, że marksowska teza o roli dialektyki jest zbyt dalekim uogólnieniem, bo jego zdaniem może ona dotyczyć tylko rzeczywistości zreifikowanej i nie można jej nadawać charakteru uniwersalnego. Jeśli Marcuse wykazuje, że kondycja ludzka jest poddawana represjom związanym nie tylko z podłożem ekonomicznym, jeśli odrzuca tezę o przewodniej roli proletariatu, jeśli sugeruje, że marksizm to tylko prehistoria teorii rozwoju społecznego, to są w tym ziarna prawdy tylko o tyle, że Marks nie eksplikował do końca swych dostrzeżeń. Jeśli K. Mannheim kwestionuje zasadność eksponowania priorytetu ekonomicznego i akcentuje wagę różnych kątów widzenia, to znowu mamy do czynienia z egzegezą litery, a nie ducha wywodów Marksa. Jeśli Habermas uważa, że siła Marksa tkwi tylko w warstwie krytycznej jego wywodów, lecz nie w sferze hermeneutyki, a jego twierdzenia są nieprzekładalne na normy instrumentalne, to jest to skutek fascynacji Habermasa „popperyzmem”. Nie idzie o obronę Marksa przed każdym zarzutem. Marks był tylko człowiekiem i jako taki miał prawo również do błędów, idzie jednak o zachowanie przy ocenie jego w wkładu teoretycznego właściwych proporcji.

Marks problematyką epistemologii zajmował się tylko incydentalnie i to raczej w pracach wczesnych. Te czy inne zarzuty pod adresem Marksa mają bardzo różny ciężar gatunkowy, ale żadne nie obalają jego myśli przewodniej. W skali porównawczej Marks po dzień dzisiejszy dominuje nad plejadą współczesnych socjologów a to jest sprawą decydującą dla odpowiedzi na pytanie czy w marksowskiej teorii rozwoju społecznego tkwią ciągle żywotne soki pozwalające na właściwą ocenę tego, co przed nami.

4. Współczesna ekonomia a marksizm

Jeśli na płaszczyźnie współczesnej socjologii porównania wypadają na korzyść rzekomo przestarzałej teorii rozwoju społecznego, to warto też przyjrzeć się, jak ma się ta sprawa na forum współczesnej myśli ekonomicznej, której Marks poświęcił najwięcej uwagi. „Kapitał” K.Marksa stał się dziełem fundamentalnym dla oceny zarówno jego metodologii dociekań, jak i merytorycznych treści (chociaż, jak wskazywano wyżej, etykieta ekonomisty i tylko ekonomisty jest niewątpliwie w wypadku Marksa krzywdzącą). Problematyka ekonomiczna była dla Marksa punktem wyjściowym dla analizy stosunków społecznych, a więc dla nakreślenia całej panoramy stosunków międzyludzkich. Nie starczyło mu na to jego pracowitego życia. I dlatego próby sprowadzenia wywodów Marksa ze sfery życia gospodarczego do jakiegoś materializmu ekonomicznego są grubym nieporozumieniem. Marks doskonale rozumiał wagę sprzężeń zwrotnych między „bazą” a „nadbudową”. Jeśli wspominam o tym to dlatego, że dla socjologów Marks jest za bardzo ekonomistą, a dla ekonomistów za bardzo socjologiem, gdy w rzeczy samej należy ekonomię i socjologię ujmować iunctim.

Klasycy ekonomii A.Smith i D Ricardo w swych postawach światopoglądowych widzieli to iunctim wyraźnie, co przebija z ich dzieł, nawet ich wulgaryzatorzy nie skłaniali się jeszcze do postawy, jaką przyjmuje większość współczesnych ekonomistów, którzy naukę ekonomii radzi by przemienić w rodzaj prakseologii, co szczególnie jaskrawo uwydatnia się w modelowym traktowaniu tzw. teorii wzrostu gospodarczego i preferowaniu matematycznych algorytmów.

Jeszcze tacy ekonomiści jak J.B. Clark, A. Marshall czy K. Wicksell próbują badać, jak działa cały system gospodarczy, ale nie próbują dokonywać żadnej ekstrapolacji, jaki kierunek rozwoju system może przybrać. Dynamiką gospodarki zajął się dopiero R.F. Harrod, ale w oderwaniu od podłoża społecznego. Modele wzrostu gospodarczego stanowiły konstrukcje czysto myślowe, oparte na tzw. datach, parametrach, warunkach ograniczających i wzorach matematycznych. Więcej realizmu znamionowały koncepcje J.M.Keynesa. Już jednak jego uczniowie będą się skłaniać do wykorzystywania algorytmów matematycznych. Praca J.V. Neumana i W. Leontiefa wręcz preferowały rachunek macierzowy w tzw. teoriach przepływów międzygałęziowych. Ekonomia coraz bardziej przeradzać się poczęła w rzemiosło dla celów czysto praktycznych na zlecenie wielkich korporacji. Tzw. modele sekwencyjne stawały się próbami rozmaitych wyliczeń, rozważania ekonomiczne nabrały charakteru czysto ilościowego. Szukano najbardziej efektywnej alokacji gwarantującej „dynamiczną równowagę” między technologią, produkcją i konsumpcję (a raczej zbytem). Podręcznik P.A. Samuelsona „Economics” doczekał się milionowych nakładów we wszystkich niemal językach, uznano go niemal za biblię uczącą odnajdywania różnych minimów i maksimów najrozmaitszych konstrukcji modelowych. Do nielicznych skłonnych czerpać, przynajmniej częściowo, z osiągnięć Marksa (zwłaszcza w odniesieniu do zagadnień akumulacji) należała uczennica Keynesa – Joan Robinson. Obok tego dominującego nurtu współczesnej myśli ekonomicznej pojawiać się poczęły także nurty, które zrywając z rolą czysto utylitarną, próbowały częściowo przynajmniej uwzględniać aspekty nie tyle może społeczne, co polityczne działań gospodarczych. Tu wymienić należy Röpkego, F.A. Hayeka, W. Euckena. Neoliberalizm i neoinstytucjonalizm stanowiły jednak tylko nieliczne wysepki w morzu ekonomii menedżerskiej. Tzw. Ordo-Lehre W.Euckena usiłowała uzasadniać racje tzw. społecznej gospodarki rynkowej (co stanowiło defensywną obronę kapitalizmu, wcielaną w życic przez kanclerza RFN L.Ehrharda). Teorię „kapitalizmu ludowego” próbowali stworzyć A. Bergson czy A.P. Lerner. J.A. Schumpetcr był również jednym z nielicznych, który nawiązując do Marksa głosił eutanazję kapitalizmu (zwłaszcza w książce pt. Capitalism, Socialism, and Demokracy). Nie sądzi on wprawdzie, by zniknięcie kapitalizmu nastąpiło na skutek walk klasowych, a raczej w wyniku zaniku bodźców dla gospodarowania, którego jedynym celem jest pogoń za zyskiem. W innej pracy z 1952 roku (pt. Aufsatze zur okonomischen Theorie) idzie jeszcze dalej i wieści wręcz zwycięstwo socjalizmu, tyle że odracza termin tego zwycięstwa na czasy bardzo odległe, jednocześnie jednak przewiduje, że dla funkcjonowania gospodarki socjalistycznej będzie nieuchronnie związane z totalitaryzmem.

We współczesnej myśli odnotować też należy J.K.Galbraitha, który uchodzi za „enfant terrible” współczesnej myśli ekonomicznej, nie będąc entuzjastą kapitalizmu wierzy jednak w transformację tego sposobu gospodarowania. Uważa, że konkurencja nieuchronnie wiedzie do monopoli, ale wraz z monopolami pojawia się siła równoważna w postaci związków zawodowych i organizacji konsumenckich, co stwarza nowy układ sił. Sugeruje, że prędzej czy później miejsce kapitalisty zajmować będą eksperci, tworząc tzw. technostrukturę. Dowodzi, że rynek utracił już dzisiaj dawną rolę dobrego informatora, a długofalowe planowanie staje się obiektywną koniecznością. Koncepcje Galbraitha znajdują odzew w enuncjacjach A. Tofflera czy D. Riesmana, a E. Küng dowodzi (w pracy z 1972 r. pt. Wege führende in die okonomische Wissenschaft ins XXI Jahrhundert), że mechanizm rynkowy jest jeszcze sprawny, gdy idzie o dobra indywidualnej konsumpcji, ale już nie w produkcji i zbycie towarów o kluczowym znaczeniu. Także tzw. neoinstytucjonalizm (C.E. Ayers, B. Heilbronner, G. Myrdal) uwypuklają społeczne aspekty gospodarki, krytykują koncepcję równowagi ekonomicznej, ale przyznając się do filiacji myślowych z Marksem i z Veblenem nie uważają się za uczniów Marksa.

5. O marksistowską diagnozę

Nikła wydolność i przydatność współczesnej wiedzy o zjawiskach społecznych jest podkreślana przez wielu myślicieli dalekich nawet od marksizmu. Czy fakt słabości współczesnych nauk społecznych ma zachęcać do mumifikacji teorii Marksa? Nie, idzie jednak o to, że nowe zjawiska należy badać nadal zgodnie z metodologicznymi wskazaniami Marksa, jeśli nasza wiedza o procesach społecznych ma posuwać się naprzód. „Marks nie wiązał ani sobie ani przyszłym działaczom rąk… rozumiejąc jakie mnóstwo nowych problemów wyłoni się w przyszłości…” (Lenin). Marks uczy nas przekształcać nieznane w poznawane, jak poznawać przyszłość na podstawie poznanych trendów przeszłości i teraźniejszości. Jeśli idzie o socjosferę, to wiemy niewątpliwie dziś więcej niż za czasów Marksa, bieda tylko w tym, że nie umiemy tej wiedzy zsyntetyzować. Marks był zawsze daleki od „wishfull thinking” (chciejstwa), widział w nauce narzędzie do sterowania działalnością ludzi zgodnie z ujawnionymi trendami rozwojowymi, a nie wbrew takowym, i taka postawa powinna nadal cechować dociekania, nad rozwojem społecznym i tu grosso modo wywody Marksa pozostają ciągle aktualne.

Każda teoria, jeśli chce zachować naukowy status – wyrasta z krytycznej analizy ex post. dokonuje ekstrapolacji ex ante tylko na podstawie uchwyconego trendu rozwojowego. Czy takie postępowanie badawcze Marksa straciło na aktualności? U schyłku XX wieku, przyszło nam żyć w epoce, którą znamionuje murszenie przeszłości i dojrzewanie przyszłości, a co za tym idzie, stajemy się świadkami przemijania dawnego kształtu międzyludzkich stosunków. To tym bardziej dyrektywy badawcze Marksa czyni na czasie. Nie zdarzyło się, jak dotąd, w dziejach ludzkości, by poród tego, co „nowe” odbywał się bezboleśnie, jeśli męki porodowe „nowego” można by skrócić i złagodzić, to prawidłowa diagnoza jest nieodzowna, a taką wciąż zapewnia w socjosferze metoda Marksa (choć nie „marksistów”!) Ślady przeszłości zawsze tłamszą w mniejszym czy większym stopniu kiełki nowego. Jeśli nauka ma temu w jakimś stopniu przeciwdziałać, musi stać się busolą aktywności ludzkiej, i tę właśnie rolę marksowska teoria rozwoju społecznego spełnia. Czy zawsze ze skutkiem – to inna sprawa.

W dobie obecnej zafascynowania komputeryzacją, informatyką, organizacją zarządzania, robotami z pola widzenia gubimy społeczne reperkusje, a więc zniekształcamy optykę rozwoju, temu zaczadzeniu marksowska teoria rozwoju może dać skuteczną odtrutkę. Jeśli nie mamy utonąć w płytkim „dojutrowstwie”, to musimy zdobyć się na spojrzenia perspektywiczne, wskazujące właściwą strategię działania, a w tym marksowska teoria rozwoju społecznego pozostaje wciąż pomocna. Apologeci „kapitalizmu o ludzkim obliczu” niekoniecznie muszą być ludźmi złej woli, nie mogą tylko zrozumieć, że może istnieć „socjalizm o ludzkim obliczu” i że realizację takowego przybliża działalność ludzi oparta na wiedzy, jaką daje świadomość zasadności wywodów Marksa, bo trend rozwojowy mogą przyhamować różne perturbacje, ale nie na odwrót.

Fakt, że wielu ludziom żyje się w krajach kapitalistycznych grubo lepiej niż w krajach „realnego socjalizmu”, nie zmienia innego faktu – polaryzacji społecznej, jaką niesie struktura kapitalizmu. Ustrój kapitalistyczny ciągle nie jest w stanie uchronić się przed cyklicznymi kryzysami. Ocena, że lepsza jest nierówność bogactwa niż równość nędzy jest grubym uproszczeniem, bo nawet niewątpliwie zły „realny socjalizm” dawał jakie takie zabezpieczenie jutra, darmowe szkolnictwo, opiekę lekarską itp.

Marks nie głosił „koszarowego komunizmu”, nie aprobował prymitywnej indoktrynacji, dostrzegał niebezpieczeństwa biurokracji, wyobcowania się wczorajszych elit rewolucyjnych od mas, negatywną rolę nomenklatury i inne schorzenia okresu kształtowania się nowej formacji. Atakuje się chętnie Marksa za jego negatywną, ocenę roli własności prywatnej środków produkcji i preferowanie gospodarki planowej wskazując, że gospodarka rynkowa jest efektywniejsza. Jest to atak propagandowo chwytliwy, ale bijący mimo celu, bo Marks w tych sprawach wykazywał dużą ostrożność (vide chociażby uwagi zawarte w „Krytyce programu gotajskiego”). Dzisiaj pojęcie gospodarki rynkowej jest wygodnym kamuflażem gospodarki kapitalistycznej, pod pretekstem, że stanowi ona jedyne remedium na niewydolność gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Nawet tzw. społeczna gospodarka rynkowa nie likwiduje żywiołowości rynku i wynikających stąd perturbacji. Zresztą rynku w rozumieniu XIX wiecznym obecnie można doszukać się już tylko w sektorach drobnotowarowych, a nie wielkoprzemysłowych, prezentowanych przez wielkie korporacje. Marks walczył nie z własnością osobistą, nie z własnością, drobnego producenta (skazanego przez sam kapitalizm na zagładę), lecz z klasową dominacją wielkiego kapitału. Nie z rynkiem i pieniądzem Markę stawał w szranki, bo ujmował te kategorie instrumentalnie, ale z ich funkcją społeczną w warunkach kapitalistycznego sposobu gospodarowania. Doceniając historyczną, relatywnie pozytywną rolę kapitalizmu w dobie minionej „Manifest komunistyczny” stwierdzał, że „Burżuazja odegrała w historii rolę w najwyższym stopniu rewolucyjną… w ciągu swego panowania… stworzyła siły wytwórcze bardziej masowe i kolosalne niż wszystkie pokolenia poprzednio razem wzięte…, ale burżuazyjne stosunki produkcji upodobniły burżuazję w czarnoksiężnika, który nie może opanować wywołanych przez siebie potęg”. Tę świadomość usiłował wdrożyć klasie robotniczej, jako w XIX wieku jedynej realnej sile zdolnej do zburzenia przeżywającego się powoli systemu gospodarowania. Ale na szlak komunizmu nie wiedzie samo pochodzenie klasowe. Marks był też w pełni świadom, że realizacja społecznych przeobrażeń może nastąpić w pełni tylko wówczas, gdy nie tylko rządzeni nie będą w stanie żyć po staremu, ale i gdy rządzący nie będą już mogli rządzić po staremu. W jedności świadomości i woli czynu, widział czynnik przezwyciężenia tego, co już zmurszałe, był bowiem świadom, że władzy nikt nie oddaje z reguły dobrowolnie.

Kiedy Marks podkreśla, że człowiek zmieniając naturę zmienia i siebie samego, to nie chce bynajmniej powiedzieć, że dzieje się to automatycznie. Różne tradycje, przesądy, fobie ciągną wstecz, co lapidarnie Marks określał aforyzmem „umarły ciągnie żywego”. Stałą wagę przywiązywał do krzewienia świadomości społecznej przez nauki społeczne.

6. Marksowska teoria rozwoju społecznego – aktualna

Jakkolwiek Marks niewiele miejsca poświęcił rozważaniom na temat działania mechanizmów adaptacji i ksenofobii, dominacji i dyskryminacji, które tak przyciągają dziś uwagę, to nie znaczy, że sprawy te bagatelizował, napomyka o nich przy różnych okazjach głównego nurtu swych wywodów. Marks doskonale rozumiał, że człowiek tworzy swój świat w sensie dobrym i złym, rozumiał, że cywilizacja wyalienowała człowieka od przyrody, że zrodziła siły pchające jednostkę do wyobcowania się od społeczności, że wreszcie sprowadziła stosunki ludzkie w dużej mierze do maksymy egoistycznej „do ut des”, a wymianę usług przekształciła w fetyszyzm towarowy. Nikt lepiej od Marksa nie zdawał sobie sprawy, że przeszłość teraźniejszość i przyszłość, choć są ze sobą nierozerwalnie splecione, prezentują różne wartości, rozumiał, że postęp techniczny mieści w sobie nie tylko pozytywy, ale również groźbę dehumanizacji. Jakkolwiek myślenie dialektyczne nic było jego wynalazkiem, potrafił je twórczo zastosować do oceny procesów historyczno-społecznych, i dzięki tej metodzie potrafił rozszyfrować zagadkę rozwoju społecznego.

Zastosowana przez niego metoda badań zjawisk historyczno-społecznych pozwoliła mu ujawnić mechanizm dynamiki rozwojowej ludzkości, uchwycić momenty, gdy „ilość” przekształca się w nową „jakość”, uchwycić sprzężenia świadomości i aktywności, zrozumieć jak tworzy się świadomość społeczna i jak następuje jej introjekcja do świadomości intelektualnej, wywołując wolę aktywnego dokonywania przemian. Dialektyka skłaniała Marksa do uznania immanentnych sprzeczności każdej formacji społecznej za podłoże dążności do przemian. Wie kusił się o szczegółowe kreślenie obrazu jutra, bo nie uważał to za możliwe. W odniesieniu do socjalizmu oznaczało to, że wiedział czym postkapitalizm być nie powinien w świetle zarysowujących się tendencji, ale nie był w stanie określić, jak będzie wyglądać w szczegółach i kiedy wykształci się w pełni.

Jeśli nieludzkość stalinowskiego etapu w kształtowaniu się socjalizmu odpycha od tej drogi realizacji, to nie oznacza to, że konieczność przeobrażeń społecznych zniknęła ze świadomości ludzkiej. I dlatego marksowska teoria rozwoju społecznego musi odrodzić się jak Fenix z popiołów. Nie utraciła ona bowiem swej żywotności ani jako narzędzie poznania ani jako siła inspirująca czyn. „Teoria staje się silą materialną, gdy owładnie masami”, ale tej teorii Marks nie tworzył w dedukcyjnej próżni, tworząc hipotezy mogące ulec falsyfikacji – jak chce K.Popper – na drodze czysto rozumowej. Marks badał źródła i przyczyny zjawisk na podstawie materiału empirycznego, czerpanego z długiej historii rozwoju rekonstruując dynamikę rozwojową, wzajemne oddziaływania, unikał też pochopności interpretacji. Dopiero na tej drodze osiągnąwszy „twardy grunt” przechodzi do formułowania twierdzeń zawierających też warunki ich realizacji „in the long run”. Metoda ta okazała się nader płodna w odniesieniu do genezy i kształtowania się kapitalizmu i nadal ma podstawy, by nie mogła być skuteczna w badaniach nad procesem przechodzenia do nowej postkaptalistycznej formacji.

7. Weryfikować a nie ignorować

Na szlak komunizmu wiedzie ludzi nie tylko położenie klasy robotniczej. Kiedy Marks w „Kapitale” mówi o absolutnym zubożeniu klasy robotniczej w kapitalizmie, to nie sprowadza tego pojęcia tylko do kwestii materialnych, podkreśla przecież, że zubożenie dotyczy również procesów dehumanizacji, których ten proletariat (i nie tylko proletariat) staje się obiektem. Poczucie sprawiedliwości społecznej, przeświadczenie, że bogactwo nie wszystko rozgrzesza, że znieczulica społeczna staje się coraz groźniejszym rakiem – było udziałem sporej grupy ludzi i przed Marksem. Nawet Kościół deklaratywnie nalegał na przeciwstawianie się złu. Ale Marks nie wzywał do biadolenia, lecz wskazywał realne siły mogące prędzej czy później obalić istniejący stan rzeczy. Można się więc zgodzić z J.P. Sartrem, gdy pisał „..wykraczanie poza marksizm może być w najlepszym wypadku powrotem do premarksizmu, w najlepszym myślą już zawartą w marksizmie… Obecny kryzys intelektualny marksizmu pochodzi stąd, że ta filozofia odebrała sobie narzędzia rozumienia rzeczywistości żywych ludzi” 3…. , ale o to można już oskarżać nie Marksa, a jego niedouczonych epigonów.

Czy oznacza to, że zamknęła się możliwość dyskusji z tymi czy innymi sformułowaniami Marksa? Czy wszystko należy sprowadzać do jakiejś nieomylności Marksa i tłumaczyć wszystko „in verba magistri”. Na pewno nie, Marks nie wiązał swymi wypowiedziami. Widział potrzebę samodzielnego myślenia i rozumiał, że dynamika rozwojowa niesie problemy, których nie mógł znać t oceniać. Istnieje jednak szereg nieporozumień w interpretacji niektórych wypowiedzi Marksa. Tak np. rodzi się potrzeba prawidłowego odczytania, co przez dyktaturę proletariatu rozumiał sam Marks. Czy pojęcie to w ujęciu Marksa było przeciwstawne pojęciu demokracji? Myślę, że nie, świadczy o tym ocena dana przez Marksa Komunie Paryskiej. Formułując tezę, „oręż krytyki nie może zastąpić krytyki orężem” Marks kontynuował tylko myśl Hegla, że jeśli klasa panująca przeżywszy swój wiek nie chce dobrowolnie zejść z areny dziejowej, to należy usunąć ją przemocą i tylko tyle. Nie głosił potrzeby (Marks) kneblowania ust i permanentnego terroru.

Także odnośnie form sterowania gospodarką, powstało szereg nieporozumień. Imputuje się Marksowi, że swoimi wywodami torował drogę społecznemu zniewoleniu, biurokratycznemu planowaniu i tłamszeniu indywidualnej inwencji. Nie jest to prawdą, gdyż przy bezinteresownej społecznej spolegliwości planowanie i inwencja twórcza nie muszą nosić charakteru antagonistycznego. Planowanie w takim czy innym zakresie jest cechą każdego racjonalnego gospodarowania, a im większy zasięg gospodarowania, tym większa rola informacji, organizacji i planowania, co ma zresztą miejsce w kapitalistycznych koncernach. Planowanie wcale nie musi nosić biurokratycznego charakteru, jakim odznaczało się rzeczywiście planowanie w gospodarce realnego socjalizmu; planowanie nie musi koniecznie wiązać się z systemem nakazowo-rozdzielczym (np. planowanie indykatywne). A sugestie planowego rozdzielnictwa Marks przypisywał dopiero drugiej fazie komunizmu, a nie „hic et nunq” (próby takie podejmowano w izraelskich kibucach).

Marks wielokrotnie wskazywał, że: „Nawet jeśli jakieś społeczeństwo wpadnie na trop prawa natury rządzącego jego ruchem… nawet wówczas nie może ono przeskoczyć przez naturalne fazy rozwoju ani usunąć ich dekretami” 4…..

To, że przewidywanie Marksa nic znalazło pokrycia w radzieckiej rzeczywistości, stanowi najpoważniejszy zarzut, przy pomocy którego próbuje się uśmiercić teorię rozwoju społecznego. Wynikające z tej teorii wnioski jedni skłonni są uznać za nieziszczalną teorię z uwagi na rzekomo wrodzoną człowiekowi psychikę, odrzucającą instynktownie pętające jednostkę nakazy i zakazy. Inni traktują tę teorię jako narzędzie polityczne oparte na hipotetycznych przesłankach. Narzędzie wbrew woli Marksa – posłużyło interesom biurokratycznej elity stanowiącej władzę człowieka nad człowiekiem, a nie dla jego dobra. I jeden i drugi zarzut mają pozornie pełne uzasadnienie w praktyce radzieckiej. Ale oba zarzuty mylnie określają istotny sens terminu „teoria”. Teoria żadna nie gwarantuje, że poprawnie wywiedzione wnioski znajdą wcielenie w każdym dowolnym momencie, nawet teorie potwierdzone setkami faktów zawodzą w pewnych takich czy innych okolicznościach, które w chwili kreowania teorii jeszcze nic istniały czy też stanowiły wyjątek od reguły. Każda teoria, a tym bardziej teoria społecznego rozwoju, sprawdza się w zjawiskach masowych, bo każda prawidłowość przebija sobie drogę przez przypadkowości. W wypadku marksowskiej teorii, zetknęła się ona z jednym wypadkiem wcielenia jej w życie, w warunkach dalekich od założeń przyjętych jako punkt wyjściowy (co w przypadku marksowskiej teorii rozwoju społecznego oznaczało, że start do przemian dokona się w krajach najbardziej rozwiniętych, dojrzałych już do tych przemian, a tylko hamowanych przez czynniki opóźniające). „Realny socjalizm” nic mógł więc być weryfikatorem tej teorii. Tak trudno byłoby uznać za obalenie jakiejś teorii biologicznej tylko na tej podstawie, że eksperyment się nie udał, bo ex post okazało się, że probówka była zanieczyszczona! Marksowska teoria rozwoju społecznego czeka więc na swego weryfikatora, a wydaje się, że współczesny przewrót naukowo-techniczny i zagrożenia ekologiczne nie każą już czekać zbyt długo.

8. Marksizm nie jest utopią

Z marksowskiej teorii rozwoju społecznego próbowano uczynić jakąś odmianę materializmu ekonomicznego, ale Marks nigdy nie twierdził, że podłoże gospodarcze jest jedynym czynnikiem determinującym przeobrażenia społeczne, poczytywał je niewątpliwie za czynnik najważniejszy, ale bynajmniej nie niewrażliwy i na inne bodźce działające na postępowanie jednostek i zbiorowości. Nie można przewidzieć ani rewolucji ani formy prób jej dyskontowania, tak jak nie można z całą pewnością ustalić miejsca i dokładnego czasu, kiedy się ma zacząć. Marks nigdy też nie twierdził, że rozwój ma linearny charakter, że dokonuje się bez perturbacji, ale nie staczając się na pozycje agnostyczne, uczył jak sprzęgać myśl i czyn. Tak jak bez teorii grawitacji nie byłoby teorii względności Einsteina czy teorii kwantów Plancka, tak bez marksowskiej teorii rozwoju społecznego nie da się rozwijać badań nad nowymi zjawiskami społecznymi. Oczywista, ponad wiek dzielący nas od śmierci Marksa przyniósł wiele nowych zjawisk, które trzeba analizować, można i trzeba marksowską teorię rozwoju społecznego uzupełniać, modyfikować w szczegółach, ale grosso modo pozostaje ona trwałym fundamentem dociekań o rozwoju społecznym.

Szukając dróg wyjścia z narastających nowych problemów nie można zignorować osiągnięć marksowskiej teorii rozwoju. Tu nie wystarczą najbardziej nawet uzasadnione ataki na „realny socjalizm”, bo nie jest to prawowite dziecko Marksa. Jeśli zgodzimy się z tym stwierdzeniem, że przed ludzkością staje alternatywa: albo stworzenia prawdziwie humanistycznych form współżycia, albo „bellum omnium contra omnes”, to bez marksowskiej teorii będziemy szukać rozwiązań po omacku.

Jest rzeczą godną pożałowania, że i w szeregach dawnych zwolenników marksistowskiej teorii rozwoju wkrada się zwątpienie i przekonanie, że Marks był tylko siewcą złudzeń. Ale czy mieć pretensje do Marksa, że poród w 1917 roku wydal na świat płód ułomny, czy znaczy, że następne narodziny przyniosą podobne skutki? Czy ginekologa będziemy winić za przedwczesny poród, względnie niesprzyjające warunki, w jakich ten poród się odbywał? Nawet w swych negatywnych aspektach rewolucje pozostają „lokomotywami historii” i nie jest prawdą, że rewolucja październikowa sprowadziła na ludzkość samo tylko zło. „Homo sovieticus” to nie tylko określenie pejoratywne, bo człowiek radziecki ujawnił wiele hartu i samozaparcia, uczynił z zacofanej carskiej Rosji społeczeństwo frustrujące się coraz bardziej, ale dojrzałe; osiągnięcia techniki i w naukach szczegółowych, jeśli nawet ustępują osiągnięciom innych krajów pod wieloma względami, są jednak nieodwracalnym faktem. Tak czy inaczej, nie Marks odpowiada za bieg historii, nie obiecywał przecież nigdy raju na ziemi, konstatował tylko zjawiska i trendy, stwierdzał, że kapitalistyczna forma współżycia ludzi przeżywa się. Teoria Marksa pozostaje i dzisiaj jedynym remedium na rozprzestrzeniający się w odniesieniu do procesów społecznych nihilizm. Badania zachowań ludzkich w określonych sytuacjach – niewątpliwie zasadne – nie zapełnią luki w badaniach nad perspektywą rozwoju. Nie wystarczy twierdzenie biologów, etologów czy filozofów, że sens świata polega na tym, że dokonuje się wznoszenia form organizacji od elektronu do atomu, do molekuły materii żywej i wreszcie człowieka z jego świadomością. Nie wystarczy twierdzenie, że cywilizacje są śmiertelne. Badania introwersji i ekstrawersji, lęków, stresów, napięć nie mogą oczywista być uznane za zbędne, ale do spraw tych nie można zawężać badawczych horyzontów, które rozwiera właśnie marksowska teoria rozwoju.

Żyjemy w tej fazie rozwoju, w której technosfera wyprzedza socjosferę, co w dużej mierze wpływa na dekompozycje utrwalonych wzorców. Rozrost telekomunikacji, informacji idzie w parze ze stagnacją w rozumieniu sensu stosunków międzyludzkich. Rodzi to renesans metafizyki i religianctwa, próby opanowania chaosu rodzą menedżeryzm i różne formy społecznej manipulacji. Rzeczywistość staje się pstrokata, ale nie harmonijna. Komputerowa inteligencja czyni nasze myślenie coraz bardziej jednobokim, nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że rodzimy nową przyszłość, nie wiedząc jaką. Aby uzyskać w tym względzie jakie takie rozpoznanie, konieczne staje się uchwycenie dominujących trendów rozwojowych. I właśnie w tym względzie dorobek marksowskiej teorii rozwoju może być wielce pomocny.

Zarzut utopijności pod adresem Marksa jest wręcz niepoważny. Marksowska teoria rozwoju społecznego nic jest ani doktryną, ani religią, jest naukowym osiągnięciem, wiarą w możliwości poznawcze człowieka, znajduje potwierdzenie w realnym życiu. Między nihilistyczny sceptycyzm, a działalność poznawczą wciska się hipoteza będąca domniemaniem opartym na empirycznych faktach, ale jeszcze niedostatecznie zweryfikowanych. Hipotezy przeradzają się w teorie, gdy udaje się uchwycić wewnętrzne powiązania faktów i rozwojowe trendy. Ten wymóg marksowska teoria spełnia. Retrospektywne spojrzenie i stwierdzenie określonych trendów rozwojowych daje podstawę do teoretycznych uogólnień i ekstrapolacji. Na tym też polega walor poznawczy poprawnej teorii. Obalić marksowska teorię mogłoby tylko stwierdzenie, że kapitalizm jest zjawiskiem odwiecznym, właściwym samej naturze ludzkiej, czemu jednak przeczy cała historia ludzkości, a więc zarzut utopijności jest demagogicznym chwytem, a nie naukową ripostą.

Marks stale walczył z „fałszywą, świadomością” i woluntarystycznym utopizmem. Opowiadał się za autentyczną wiedzą, którą powinna być obdarzona władza. Nie socjotechniczne manipulacje, lecz upowszechnianie wiedzy powinno więc stanowić przesłanki skutecznego działania mającego stwarzać nowe jutro. Jeśli ten kardynalny wymóg nie jest spełniony winę ponosi nie teoria, lecz faktyczne rozmijanie się z nią, aż do opacznych skutków włącznie. Jeśli ktoś wbrew rozeznanym prawom fizyki będzie próbować „perpetum mobile”, to nie będziemy przecież oskarżać uczonych fizyków.

Państwowo-biurokratyczny quasi-socjalizm, to nie wcielenie w życie marksowskiej teorii rozwoju, lecz wypaczenie, wynikające w równym stopniu z przyczyn obiektywnych, jak i subiektywnych. Marks przestrzegał, że choćby proletariat obalił nawet polityczne panowanie burżuazji, zwycięstwo jego będzie chwilowe… dopóki nie zostaną stworzone materialne warunki. W warunkach otoczenia kapitalistycznego budowanie socjalizmu okazało się niemożliwe. Upieranie się przy „budownictwie socjalizmu w jednym odosobnionym kraju” musiało prowadzić do wypaczeń. Kiedy powstały, w wyniku wojny, państwa satelickie było już, z przyczyn innej natury, za późno. Rola „realnego socjalizmu” sprowadziła się niestety do doświadczenia, jak nie należy wprowadzać socjalizmu w życie – wbrew sugestiom płynącym z teorii Marksa. Nawet w odniesieniu do krajów kapitalistycznych stanowiących czołówkę, Marks wskazywał, że gdyby obalenie tam stosunków kapitalistycznych nastąpiło, to trzeba się liczyć z faktem – że nowe stosunki nie ukształtują się jak za skinięciem różdżki czarodziejskiej, bo: „Mamy tu do czynienia… z takim społeczeństwem, które rozwinęło się nie na własnej podstawie a przeciwnie z takim, które rozwinęło się dopiero ze społeczeństwa kapitalistycznego, które pod każdym względem – ekonomicznym, moralnym, umysłowym – nosi jeszcze na sobie znamiona starego społeczeństwa, z którego łona pochodzi” 5…..

Czy z faktu, że na zygzaku historycznym nastąpiła dewiacja od głównego trendu rozwojowego, należy uznać, że to, o czym Marks pisał jest bezwartościowym anachronizmem? Jeśli porównać wypowiedzi Marksa z ubiegłego stulecia chociażby z wypowiedziami R. Dahrendorfa, pisarza raczej postępowego, który w wywiadzie dla włoskiego L’EXPRESSO z 22 marca 1992 uważa, że marksizm umarł definitywnie, bo upadł zarówno komunizm jak i socjaldemokratyzm i historia zaczyna się całkiem od nowa, a nowa era jego zdaniem – będzie erą (a zaczątki jej już widzi), w której rola państwa zostanie zawężona do ustalania norm rynkowej konkurencji, by nie dopuścić do dzikiego wyścigu o rynki bez ochrony najsłabszych, i jednocześnie twierdzi, że demokracja i wolny rynek wytwarzają próżnię, która jakoś zostanie zapełniona przez nowy bieg historii, – to nieodparcie nasunie się pytanie, kto tu jest utopistą. Nie lepiej ma się sprawa z wypowiedzią K. Poppera, starego krytyka Marksa, który znowu w wywiadzie z 23 marca 1992 dla SPIEGLA twierdzi, że wprawdzie jesteśmy odpowiedzialni wobec przyszłości, ale nie możemy do niej kroczyć drogami przeszłości, bo przeszłość jest dana, a przyszłość nie, jako że nie ma żadnych rzekomych praw rozwoju, zostaje więc nam tylko życzenia, by naszym wnukom działo się lepiej niż nam dzisiaj. Utopizm zostaje zastąpiony nihilizmem poznawczym.

Marks opowiadał się za próbą, podjęcia rewindykacji humanizmu w warunkach rosnących sił wytwórczych i świadomości mas, Lenin podjął próbę rewindykacji humanizmu w sposób przyspieszony, w całkowicie niesprzyjających warunkach, a Stalin próbę tę doprowadził do absurdu, by wyprzedzić czas uciekał się do nieludzkich akcji, reedukacji na siłę i zacierania przeciwieństw między teorią a praktyką drogą przymusowej indoktrynacji. Czy winę ponosi tu Marks? Doświadczenia stalinizmu są tragiczną lekcją historii, zmarnowany został rewolucyjny plan, ale nie został zniweczony obiektywny trend rozwojowy. N.Bierdiajew głosił ongiś, że: „komunizm jest plagą pokutną za zapoznaną prawdę”, Ch.Peguy, B.Monier czy Teilhard de Chardin, a nawet Jan Paweł II stwierdzają, że kapitalizm stał się religią pieniędzy. W krytyce kapitalizmu Marks nie jest odosobniony, nawet w gronie wielu ze swych przeciwników, skąd więc tyle nienawiści? Zachowawcza skłonność, lęk przed burzliwymi zmianami? Tak czy inaczej – pozycja na kolanach przed kapitalizmem i obiektywnie opóźnianie przemian.

W konkluzji można stwierdzić, że ataki na Marksa są wywołane poza naukowymi motywami, magma jaką stała się aktualna rzeczywistość pocznie albo ostygać, albo będzie zapowiedzią nowej erupcji; w jednym i drugim wypadku, choć nie wiadomo jakim kosztem, przywróci rangę poznawczym walorom marksowskiej teorii rozwoju społecznego. Im prędzej, tym lepiej. Błąkanie się bowiem bez busoli może sprowadzić tylko wydłużenie się mąk porodowych tego, co z obecnego chaosu wyłonić się musi z racji obiektywnych tendencji rozwojowych.

9. Zakończenie

Jeśli zrezygnować z wkładu, jaki do dociekań nad rozwojem społecznym wniosła marksowska teoria rozwoju społecznego, zarówno w sensie metodologicznym jak i poznawczym, to volens nolens skazani będziemy na ciągłe dreptanie w miejscu, chociaż wiedzy w swej treści informacyjnej będzie coraz bardziej przybywać. Wynika stąd, że nie dyskryminując bynajmniej sfery faktograficznej, pora uczynić z nagromadzonych faktów odskocznię dla teorii rozwoju społecznego w jej nowoczesnym kształcie, czego oczywista Marksowi nie było dane, nie dla braku intelektualnych sił, ale w wyniku faktu, że w swojej epoce był samoistnym uczonym torującym dopiero drogę symbiozie rozległych badań faktograficznych (przesiadywał przecież godzinami w bibliotekach w poszukiwaniu danych), a jako działacz umiał wykorzystywać swoje styki w życiu z intelektualną zdolnością tworzenia naukowych syntez, zdolnych ujawnić obiektywne prawidłowości rozwoju stosunków międzyludzkich przebijających tobie drogę przez historyczne przypadkowości.

Marks działacz przesłonił, w uprawianych przez jednych apologii, a przez innych w nienawistnej dyfamacji – uczonego. Uczonego dysponującego jednak tylko taką bazą poznawczą, jaka była do dyspozycji w XIX wieku. Jakże jednak różni się od pesymizmu M.Heideggera, K.Jaspersa czy J.P.Sartre’a w widzeniu perspektyw stosunków międzyludzkich, widzeniu opartym nie na wizjach, lecz ujawnionych tendencjach rozwojowych. Marksowi w równym stopniu dalekie było wizjonerstwo jak i nihilizm poznawczy. Współcześni socjologowie orientacji niemarksowskiej czy antymarksowskiej, zarzucający Marksowi w najlepszym wypadku utopizm, sami brną – choć są uzbrojeni lepiej od Marksa w faktach, których dostarczyło im nowe stulecie – w szczególikach, nie umiejąc nieporadnie wyciągać poznawczych wniosków z istotnych szczegółów. Socjologowie współcześnie chętnie operują unikami, zasłaniając się argumentem, że nie do nich, a do filozofów należy odpowiedź dokąd zmierza ludzkość.

Warto w tym miejscu może przypomnieć wypowiedzi Sartra, który w swych publikacjach z lat 50-tych w „Temps modernes” wysoko oceniał wkład Marksa (nie wchodzimy tu w zagadnienie na ile mariaż egzystencjalizmu z Marksem mógł mieć szansę powodzenia), kiedy pisał na temat świadomości rewolucyjnej. Akcentował tu, że świadomość rewolucyjna nie rodzi się spontanicznie z samej sytuacji, sytuacja musi się sprzęgnąć z projekcją uświadamiającą, w tych latach Sartre nie wahał się stwierdzić, że marksizm jest punktem odniesienia dla całej kultury. A jest to znamienne, bo przecież wiadomo, że sartrowski egzystencjalizm, śladem N. Bierdiajewa, L. Szestowa czy Dostojewskiego widział świat jako coś niepoznawalnego, rzeczywistość jako chaos i głosił bezsens ludzkiej egzystencji. Jaką więc siłę musiała mieć argumentacja Marksa, gdy się z nią, późno bo późno, zaznajomił. Droga uwspółcześnionego, krytycznego i humanistycznego marksizmu nie jest zamknięta i rację ma Jurgcn Kuczyński, gdy swemu esejowi wydanemu w tym roku (1992) nadał znamienny tytuł „Asche für Phenix” (Z popiołów odrodzi się Feniks) Marksistowska teoria rozwoju społecznego nie stała sie bynajmniej martwą literą, wzbogacona dorobkiem nawet jej przeciwników (gdy idzie o nagromadzone nowe fakty) może i chyba będzie stanowić zaczyn nowego myślenia pod hasłem: „ze starym Marksem ku nowym problemom”!

Prof. Seweryn Żurawicki

Opublikowane w: Opinie Krytyczne. Pismo lewicy 1993, nr 1(4), ss. 3-26.

Przypisy:

1 Brak tekstu
2 Śródtytuły pochodzą od redakcji.
3 Vide: ”Twórczość”, kwiecień 1957.
4 Vide: „Kapitał t.1, Warszawa 1951, s.6.
5 vide: Dzieła zebrane, t.II, Warszawa 1949, s.14.