Nadwiślańscy liberałowie nie uczą się na błędach. Przeprowadzili transformację, która okazała się deindustrializacją, oddaniem zagranicznemu kapitałowi rynku wewnętrznego, sektora bankowego itd. Powstała jedna wielka strefa specjalna taniej pracy dla zagranicznych korporacji: europejskich, amerykańskich, azjatyckich. Teraz, mimo że Intel zdecydował się wstrzymać swoją inwestycję, państwo polskie, kosztem w istocie 20 mld ZLP, było gotowe wspierać ten amerykański projekt, próbując dodatkowo związać fort Polanda z amerykańską polityką obrony ładu służącego dotąd bogatej Północy. Decyzja Intela o wstrzymaniu budowy fabryki w Polsce jest kolejnym dowodem na to, że zagraniczne korporacje mogą w każdej chwili zmienić swoje plany, a polska gospodarka pozostaje uzależniona od kaprysów globalnego kapitału.
Kto jest teraz suwerenem? Prezes narodowej prawicy prawie się dławi słowem suwerenność. Odmienia je przez wszystkie przypadki, z wyjątkiem prawdziwego. A prawda jest taka, że w globalnym, sfinansjerowanym kapitalizmie suweren jest jeden, choć w wielu osobach. To właściciele grubych portfeli akcji i aplikacji, udziałów w wielkich korporacjach, słowem, rentierzy. Panie Prezesie, melduję, że to nie przywódcy Niemiec, tym bardziej Rosji. To „wirtualny parlament inwestorów i pożyczkodawców”, według określenia Noama Chomsky’ego. To do ich potrzeb musi się dostosować polityka gospodarcza w krainie poddostawców i zleceniobiorców usług dla transnarodowych korporacji. To są gospodarki peryferii konkurujące z innymi na niskie podatki i tanią siłę roboczą. Także Polska stopniowo staje się konkurującą z Chinami montownią. Cóż z tego, że produktów nowoczesnej technologii. Ale kto inny jest właścicielem firmy, technologii, zysku. Polskiemu bieda-biznesowi miały pozostać prace budowlane, catering, ochrona obiektów, ewentualnie transport TIRami. No i praca dla dwóch tysięcy montażystów, chociaż teraz stoi pod znakiem zapytania. Głupiemu radość, że wzrośnie „polski” PKB – choć i to może nie nastąpić.
Pomyśleć, że przed neoliberalną transformacją produkowano w Polsce około 392 milionów układów scalonych rocznie (A. Karpiński). A chemik Jan Czochralski był jednym z pionierów tego przełomu w elektronice. I tu, nad Odrą, we Wrocławskich Zakładach Elektronicznych Mera-Elwro produkowano komputery osobiste i profesjonalną elektronikę. Zakłady w roku 1993 zostały sprywatyzowane i sprzedane niemieckiemu koncernowi Siemens. Ten uznał produkcję we Wrocławiu za nieopłacalną i zlikwidował fabrykę, wyburzając większość hal produkcyjnych. Podobny los spotkał słynny Pafawag, później Bombardier, jeszcze później Alstom.
Ale nic to. Współkierujący teraz polską gospodarką wiceprzewodniczący Nowej Lewicy K. Gawkowski i jego mentor D. Standerski trzymają najwyższe standardy nadwiślańskiego liberalizmu, amerykofilii i rusofobii. Rozpierała ich duma, że kończą projekt, który rozpoczął były bankier, potem premier Mateusz Morawiecki. A może robili dobrą minę do złej gry? W tej grze o przyszłość trzeba specjalistycznej wiedzy, zaawansowanego sprzętu i dużego kapitału inwestycyjnego. Elektronika to domena najbardziej zaciekłej rywalizacji między kilkoma korporacjami. Polska próbowała przelicytować konkurencję stawiając na grafen – tę nadzieję przemysłu elektronicznego. Powołana przez Polską Grupę Zbrojeniową i KGHM TFI spółka Nano Carbo przemieliła tylko, według NIK, 4 mln złotych. W tej sytuacji cieszył nas chociaż cudzy zakład integracji i testowania półprzewodników, bez których nie byłby układów scalonych. Te przecież są tak potrzebne przemysłowi zbrojeniowemu – do budowy autonomicznych samolotów, łodzi podwodnych, czołgów, którymi ma dowodzić sztuczna inteligencja. Nie może ich zabraknąć i w Europie, i w USA.
To zatem realia globalnego kapitalizmu wymuszają takie inwestycje. W erze giełdyzacji gospodarki, połączonej z rewolucją informatyczną, rządzi sektor finansowy. To era swobodnego przepływu kapitału portfelowego i spekulacyjnego, którymi zarządzają bezpośrednio pośrednicy finansowi: banki inwestycyjne i fundusze hedgingowe. Jego ruchami kieruje wysokość stopy procentowej. Tę z kolei określa wielkość deficytu budżetowego i koszty obsługi długu. Wyższa stopa procentowa niż na rynku globalnym przyciąga kapitał spekulacyjny. I tu pojawia się biurokracja państw narodowych. Politycy chcąc przyciągać zagraniczny kapitał, muszą stworzyć mu korzystne warunki lokat. A więc zagwarantować swobodę przepływów, transfer zysków, obniżać podatki, ciąć wydatki socjalne. To się nazywa w grypserze liberałów zaufaniem rynków vel inwestorów. Faktycznym początkiem ery dominacji kapitału spekulacyjnego było uwolnienie kursu dolara w r. 1971. Była to decyzja prezydenta R. Nixona. Dobiegła końca wymiana dolara na złoto w transakcjach międzynarodowych. Nastąpił kres stałych kursów, tym samym kontrola przepływów kapitału. W tej nowej sytuacji, suwerenne mogą być tylko Chiny i w mniejszym stopniu Stany Zjednoczone. Te bowiem są zależne od napływu nadwyżki z lokalnych giełd świata. Dlatego tak istotną kwestią w relacjach kolektywnego Zachodu z państwami BRICS jest zahamowanie procesu odchodzenia od dolara w transakcjach handlowych, zwłaszcza w handlu ropą i gazem.
Dlaczego Polska? Ale inwestorzy-rentierzy pasożytują też na sektorze przemysłowym. Korporacje nie konkurują cenami, tylko kosztami produkcji. Szukają miejsc do inwestowania tam, gdzie są niskie podatki, warunki do obniżania kosztów: subwencje państwa, niskie koszty pracy, możliwość ekspediowania zysków do rajów podatkowych, kilkuletnie zwolnienia od podatków. To zmusiło państwa przyjmujące do równania w dół w zakresie podatków, świadczeń socjalnych, regulacji rynku pracy.
Władza przechodzi od państwa nie tylko do operatorów kapitału portfelowego, ale też do transnarodowych korporacji. Tu bije drugie źródło systemowego kryzysu globalnego kapitalizmu. Kiedy brak arbitra rynku, jakim w poprzednich dekadach było państwo, powstaje znany efekt, mianowicie tzw. błąd złożenia. Powstaje on wtedy, kiedy suma jednostkowych racjonalnych decyzji nie składa się na ogólną racjonalność, czyli ze społecznego widzenia staje się działaniem nieracjonalnym. W tym wypadku firma chcąca zachować pozycję na rynku obniża wielkość zatrudnienia, tnie koszty płacowe. Ale tym samym zmniejsza popyt na wytworzoną masę towarów. A popyt globalny jest przecież sumą popytów krajowych. Trzeba wówczas szukać dopalaczy w postaci kredytu konsumenckiego, albo obniżać koszty inwestycji. By te koszty zmniejszyć szuka się takiego miejsca inwestycji, by ktoś inny ponosił przynajmniej część kosztów. Frajerów nie brak. Jak pisze autor cennych prac o globalnym kapitalizmie prof. Władysław Szymański, „gdy istnieją zasadnicze bariery przepływu siły roboczej do miejsc, gdzie jest kapitał, kapitał ze zdwojoną siłą przepływa do miejsc, gdzie koszty są niższe”. I w krainie nadwiślańskich liberałów takie miejsce zawsze znajdzie. W tej sytuacji państwa stały się „poplecznikiem interesów kapitału”, a nie klas pracowniczych. Polska oferowała ponad 7 mld ZLP w formie bezpośredniego wsparcia i dodatkowo kilkanaście mld ZLP, żeby zbudować od podstaw strefę specjalną. W sumie miało to wynieść około 20 mld ZLP. Trochę zarobiłby drobny biznes, trochę pracownicy montujący czy kontrolujący krzemowe wafle, jednak decyzja o wstrzymaniu inwestycji Intela podważa te plany.
Dlaczego Intel? Intel wydawał ma badania i rozwój 10 mld dolarów rocznie w drugiej dekadzie XXI w. To trzy razy więcej niż budżet DARPA – tej amerykańskiej agencji zaawansowanych projektów badawczych Departamentu Obrony. Ale przegapił zmianę w architekturze chipów niezbędnych do uczenia sztucznej inteligencji. Tutaj przewagę uzyskały procesory graficzne Nividii, produkowane głównie na Tajwanie. Natomiast na rynku procesorów do serwerów w centralach danych („chmurze”) – skutecznymi konkurentami okazały się Amazon, Google, Microsoft. One teraz projektują własne chipy, dostosowane do potrzeb sztucznej inteligencji i uczenia maszynowego. Zwrot ten spowodował malejący udział Intela w rynku układów scalonych do centrów danych. Na tym polu przegrał konkurencję z AMD i Nividią. To na Tajwanie i w Korei Południowej powstają obecnie najwydajniejsze procesory. Mowa o tajwańskiej TSMC i koreańskim Samsungu. Firma tajwańska wytwarza 11 % światowych układów pamięci i 37% światowej produkcji układów logicznych. Stany zmuszają te firmy do budowy fabryk w USA, bo mogą zrywać w razie oporu ich łańcuchy dostaw komponentów, a także utrudniać korzystanie z patentów.
W tej sytuacji Intel chciał zainwestować w odlewnię wafli krzemowych, by konkurować z liderami. Stąd planowane inwestycje w Europie (Irlandia, Niemcy, Polska). Płynie na fali nacjonalizmu półprzewodnikowego. Zachód szuka bardziej zrównoważonego łańcucha dostaw, gdyż „Bóg zdecydował, gdzie znajdują się pokłady ropy, my decydujemy, gdzie postawimy fabryki”, powiedział Christian Hetzner, Intel CEO (za Chrisem Millerem, autorem książki „Wielka wojna o chipy”, W-wa 2023, s.500). Ale jednocześnie zleca produkcję coraz większej liczbie swoich zaawansowanych układów scalonych najnowocześniejszym fabrykom jak TSMC na Tajwanie. Tu nie ma Polski. Gdzie strategia technologicznej reindustrializacji polskiej gospodarki? Może już pracuje nad nią jakiś Deloitte, Ernst&Young albo PwC?
Tadeusz Klementewicz