Patrioci nie z tej Ziemi – pomylili granice i wrogów


Jesteśmy świadkami tragicznego quid pro quo: zamiast powrotu po prawie ośmiu dekadach do roosveltowskiej idei jednego świata, świata ludzi żyjących w dostatku materialnym i korzystających z pełni praw człowieka – mamy geopolitykę. Mamy wściekły wyścig zbrojeń. Mamy budowę murów. Mamy wśród wrogów biedotę z byłych kolonii bogatego Zachodu. Dlaczego milczymy o źródłach exodusu? Dlaczego chcemy zwalczać skutki, a nie przyczyny zjawiska, które grozi zapaścią cywilizacji?

Po traumie drugiej wojny światowej miał powstać globalny New Deal –zinstytucjonalizowana kontrola nad światowym pieniądzem i soldateską. To zadanie miało przypaść ONZ, systemowi instytucji z Bretton Woods na czele z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Bankiem Światowym. Niestety, kontrolę nad tymi instytucjami przejęły departamenty państwa amerykańskiego, i …się zaczęło. Chronione mają być tylko prawa obywatelskie i polityczne. Nie należy do nich wyżywienie. Ono nie jest prawem człowieka?

W końcu po kilkunastu dekadach nadszedł moment historyczny zmierzchu hegemonii amerykańskiej. Kiedy zwycięzcą neoliberalnej globalizacji, tego niedoszłego „końca historii” okazał się chiński olbrzym –wróciła tradycyjna geopolityka. Wyznaczeni zostali nowi wrogowie: Putin, Łukaszenka, przywódcy Chin, Iranu, Korei Północnej, Wenezueli. Bezpieczeństwo już nie dotyczy środowiska, ubytku ziemi ornej, wzrostu przeciętnej temperatury globu, życia na planecie slumsów, regresu praw człowieka, i…azylu. Polkę i Polaka nie martwią teraz bariery energetyczne i środowiskowe wyczynowego kapitalizmu. Nie martwią antagonizmy, które zrodziła geopolityka made in USA, a zwłaszcza wyścig zbrojeń z wykorzystaniem najnowszych technologii. Nie pluje na ekran lub ekranik, kiedy minister obrony zygot chwali się, że wyda 4,7 proc. budżetu na kolejne zabawki soldateski. Kiedy 187 mld złotych nie z własnej kieszeni przeznaczy na wyposażenie fortu Polanda. Czyżby odbyło się jakieś referendum w tej sprawie? Wystarczy im czytanie w myślach Wuja Sama.

Teraz Polka i Polak mają odczuwać strach przed uchodźcą. Nie ma dla nich pracy, nie konsumują, źle sobie wybrali miejsce na Ziemi. To już ponad 2 miliardy mieszkańców planety. Powrócił znany motyw unwertes Leben „niegodnych by żyć” – nie mają naszej edukacji, nie znają Pana, wypełnią tylko ośrodki pomocy socjalnej – darmozjady i roszczeniowcy! Co najwyżej, ofiary mafii przemytniczych.

Ale żadna marionetka biznesu, czy to rządzący, czy opozycyjni politycy, ani zakłamany do szpiku kości komentariat nadwiślańskich liberałów – nie żachnie się, by zapytać o związek fal migracyjnych z kapitalizmem, z dominacją gospodarczą bogatej Północy, z kolonializmem i neokolonializmem, nazywanym teraz globalizacją. To że klasa polityczna składa się z nieuków, cyników, cierpiących na słowotok frazesów wiecowych stand-uperów – przyzwyczailiśmy się od lat. Oni wiedzą już wszystko. Ale może są tacy, którzy nie pamiętają, jak powstawała planeta slumsów, i gdzie mają początek fale migracyjne?

Kolonialna przeszłość. Wszyscy zgodnie milczą o kapitalizmie, o jego kolonialnym dzieciństwie i neoliberalnej starości. Beneficjenci taniej pracy niewolników i tanich surowców, dochodów z handlu kolonialnymi towarami (przyprawami, cukrem, bawełną) – chcieliby teraz odepchnąć drabinę, po której wspięli się na wyżyny dobrobytu. Nie tak łatwo. Rasowe czyściochy z Konfederacji, rządzący obóz (czy raczej łobuz) POPiSu udają teraz wiejskich głupków. Budują mury wokół oazy dostatku. Chcieliby w końcu mieć tę swoją willę z basenem, elektryka, grillować argentyńską lub chociaż irlandzką wołowinę. Dlatego muszą odgrodzić się od intruzów płotem obojętności. Ale co jest za tym płotem?

Zjawisko eksodusu z globalnego Południa do bogatej Północy ma bogate tło przyczynowe. Uchodźca z Afryki rodzi się w byłej kolonii Zachodu, w wieloetnicznym społeczeństwie, którego państwo stworzyli na odchodne kolonizatorzy. Jego ustrój, oparty na większościowej demokracji, jest praźródłem konfliktów i wojen domowych. Zwycięska większość to wówczas elita jednego z plemion. To ziomków obdarza ona swoimi łaskami: awansami na urzędy, dopieszcza inwestycjami, lansuje jego kulturę. Nie dziw, że odsunięci od żłobu tylko czekają na okazję do rewanżu. Państwo pogrąża się w zapaści, rządzą panowie wojny i diamentów, powstają konflikty o pozornie niskiej intensywności, lecz długotrwałe jak w Demokratycznej Republice Konga, w etiopskim Tigraju, Jemenie, Nigrze, Syrii, Palestynie i Libanie. Miliony płacą biedą i życiem. Korupcja rządzących elit, sprywatyzowana przemoc, tradycyjny model rodziny w społeczeństwie bez emerytur, rzesze młodych bez szans na stabilną pracę to jedno. Ale dlaczego kurczą się poletka, które zapewniały afrykańskiemu rolnikowi wystarczające dochody, żeby utrzymać rodzinę? Kto go przemienia w rolnika bez ziemi?

„Zielone złoto”. Może politycy i ich ideologiczni ochroniarze zechcieli by w końcu przejrzeć na oczy. I oczami wyobraźni dojrzeć wreszcie, co jest za tym murem. To kapitalizm grubych portfeli, miliarderów, kalifornijskich doliniarzy, władców aplikacji i platform cyfrowych. Ich bogactwo pochodzi z odsetek, z dywidend, z udziałów. Lokują kapitał pieniężny w nieruchomości biurowe i mieszkania, w banki żerujące na kredytach, w patenty i start-upy, w dochody korporacji wydobywczych, zbrojeniowych, w agrobiznes. Nadaremnie John M. Keynes spodziewał się eutanazji rentiera. Ten, obecnie zwany inwestorem, jest wiecznie żywy. Według raportu European Tax Observatory (pod kierunkiem Gabriela Zucmana), afrykańscy biedacy żyją wśród 2756 miliarderów świata, których łączny majątek sięga blisko 13 bln dolarów. Co znamienne, płacą oni podatki dochodowe między 0 a 0,5 % swoich dochodów, a co najmniej 10% zysków korporacji ponadnarodowych ląduje w rajach podatkowych, zarządzanych ze Szwajcarii. Co więcej, około 40% zysków jest sztucznie przenoszona do krajów o niskich podatkach, a fundusze rejestrowane w rajach podatkowych wzrosły w ciągu dwóch dekad z 30% do 60%.

Amerykańscy i europejscy globalizatorzy przemodelowali drobnotowarowe rolnictwo według swoich potrzeb. WTO, przy wsparciu MFW ,to taran oligopolu rolniczego. Zadłużone państwa afrykańskie musiały pod naciskiem tej żandarmerii wolnego rynku przemodelować swoją gospodarkę rolną. Oferowały za te zmiany specyficzną, okazyjną ulgę w spłacie długów, na ogół niesprawiedliwych. Koniec z dotacjami, melioracją, fachowym doradztwem dla tubylców. Przede wszystkim musiały praktycznie znieść cła, które jako tako zapewniały dochody z eksportu rodzimego rolnictwa. W konsekwencji zmuszone zostały do importu żywności, główne zbóż, za miliardy dolarów (w tym z Ukrainy i Rosji).Za tym poszedł demontaż usług publicznych. Wszystko podrożało i stało się rarytasem dla miejscowych: lekarstwa, służba zdrowia. Nic dziwnego, że w Afryce subsaharyjskiej 265 tysięcy kobiet i setki tysięcy nowonarodzonych dzieci umierają rocznie wskutek braku opieki prenatalnej. To się nazywa w grypserze neoliberałów „strukturalne dostosowanie” do rynku światowego. Nawiasem, ten sam los spotkał ukraińskie czarnoziemy Podola. Tu też powstały międzynarodowe „fabryki w polu”, ale tutaj, żeby pozyskać kalorię żywności trzeba użyć 10 kalorii energii. W ten sposób przetwarza się energię paliw kopalnych na żywność bez pomocy gleby i słońca

Agrobiznes Północy potrzebuje tylko od biedaków Afryki czy Ameryki Południowej i Środkowej taniej pracy, ich ziemi i wody, a także rynku zbytu dla własnych produktów: ziaren, nawozów, taniej, przetworzonej żywności. To handlarze ziarnem, roślinami oleistymi, owocami egzotycznymi, soją. Stworzyli oligopole kontrolujące podaż żywności i ich ceny. Utworzyli rozgałęzione struktury agrobiznesu, by zachować pionową kontrolę poszczególnych produktów. Na czoło wysforowała się agrokorporacja Cargill – rodzinna własność MacMillanów i/lub Cargillów. Wszystko, czego tylko zapragnie nabuzowany reklamą konsument, mają w ofercie: handlują mięsem, bo mają farmy intensywnego chowu krów, kurcząt, indyków; mają ubojnie na całym świecie, a także transport morski i lądowy, by mogły dotrzeć odpowiednio zapakowanie tam, gdzie istnieje efektywny popyt. Spółka działa też na światowych giełdach surowców rolnych, bawełny, mączki rybnej. Jest drugim na świecie producentem paszy dla zwierząt. Produkuje nawozy i polepszacze smaku oraz wyglądu żywności. Wspólnie z sześcioma innymi championami kontroluje 77% rynku nawozów (pozostałe to m.in. Bayer, BASF, DuPont). To w istocie przemysł spożywczo-chemiczny. Ta żywność, dodatkowo subsydiowana z budżetów UE i USA. Także rynek zbożowy stał się częścią giełdyzacji gospodarki. Po kryzysie finansowym 2007/8 również lokaty w produkty rolnictwa, a także w ziemię orną stały się nowym polem giełdowej spekulacji. Odkąd uwolniono ceny produktów rolnych na giełdzie w Chicago, przedmiotem spekulacji stały się też zboża, choć w wolnym obiegu jest tylko 10% rocznej produkcji. Zaledwie 2% kontraktów typu futures dotyczących produktów rolnictwa kończyło się dostawą towaru. Pozostałe były odsprzedawane przed upływem terminu. Np. na rynku zbóż króluje oligopol: ADM, Bunge, Cargill i Dreyfus. Te korporacje kontrolują produkcję „zielonego złota”: pszenicy, kukurydzy, ryżu. Niestraszna im inflacja, bo dla nich to tylko mechanizm koncentracji dochodu. Jean Ziegler, były Sprawozdawca ONZ ds. Prawa do Wyżywienia, nazywa te „rynkowe” operacje ziemią i artykułami spożywczymi ”spekulacją śmiercią”.

Po erze „strukturalnych dostosowań” rolnicy muszą kupować ziarno pod zasiew, nawozy, sprzęt. Ale najgorsze dla nich jest to, że stali się rolnikami bez ziemi. Ich ziemie stopniowo przechodziły na własność zagranicznych potentatów. Pośrednikami stała się elita rządząca, często powiązana biznesowo z zagranicznymi firmami i bankami. Dotknęło to też najbiedniejsze kraje: Benin, Sierra Leone, Etiopię, Sudan, Niger. Zaangażowane w proceder są banki europejskie i państwowe fundusz majątkowe: z Arabii Saudyjskiej, z Korei Płd, Chin, z Singapuru, z Francji. Kupiły lub wydzierżawiły 41 mln hektarów gruntów ornych w Afryce tylko w pierwszej dekadzie obecnego wieku. Tam nie było ksiąg wieczystych, ziemię użytkowano na mocy tradycji plemiennej. W nowych plantacjach zagranicznych gości z czasem ubywa nawet miejsc pracy dla robotnika rolnego. Pozostaje na początek migracja do przeludnionej metropolii, do jej slumsów – w Lagos, Dakarze, Cotonou, Bamako. Rolnik zamienia się w zbieracza elektrośmieci, buszuje w stertach odzieży, która w Europie wyszła z mody. Tu się kończy jego chłopska droga, a zaczyna ostatni etap wyprawy do Lampedusy, przynajmniej dla najbardziej przedsiębiorczych synów. Bo wcześniejsze etapy zaczęły się w Londynie, Paryżu, Berlinie, Genewie.

Mury i Ściana Wschód UE przyniosą tylko chwilową ulgę zatroskanym migracją i agresją „autokratów”, jakby w czymkolwiek „demokraci” byli od nich lepsi. Sytuacja będzie się pogarszać wraz z postępującą degradacją środowiska. Co roku tracimy aż 12 milionów hektarów ziem uprawnych, a dalsze 20 mln ha ulega degradacji. Do tego susze i huragany wypędzą ludzi z dotychczasowych siedzib. Jeśli dodatkowo otworzą się wyczekiwane szlaki transportowe w wyniku uwolnienia metanu zdeponowanego w osadach dennych Arktyki i Syberii– będziemy wszyscy mieli radosną Apokalipsę. Dlatego potrzebna jest ludzkości nie geopolityka w interesie zachowania amerykańskiej hegemonii, lecz polityka schładzania wzrostu gospodarczego. Na początek, skonstruowanie nowego ładu światowego, chociaż w gronie G-20. To nie jest zadanie dla polskich marionetek biznesu i małych pomocników amerykańskiego hegemona. Nie uczyni tego ani premier Tusk, ani jego minister obrony zygot. Im Wuj Sam powierzył ważniejsze zadania dla swego kraju. A one wykluczają wszelkie rozmowy z autokratami, nawet tak roztropnymi jak prezydent Białorusi, skądinąd prezydent najbliższego nam i historycznie, i kulturowo kraju wschodnich Słowian.

Tadeusz Klementewicz

Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.