Zagłoba wiecznie żywy. Brak rozumu i egoizm grupowy to odwieczna polska specjalność. Przynajmniej od I Rzeczpospolitej szlacheckiej. Wtedy to polski warchoł utracił swoje oligarchiczne państwo. Kilkakrotnie przekreślił szanse poprawy bytu pod zaborami, wszczynając głupie powstania zbrojne. W końcu upadek mocarstw zaborczych, a nie legionowy czyn zbrojny, przyniósł niepodległość. Pomnikowy Piłsudski to kolejny przykład samozakłamania. Z kolei elity II RP bezmyślnie hołdowały strategii dwóch wrogów: ZSRR i Niemiec.
Liczyły, że Niemcy pokonają wschodniego wroga, a anglosascy alianci zachodniego. Bohatersko walczyli z realiami drugiej wojny światowej. Nie przyjmowali do wiadomości, że dopiero współpraca i współdziałanie trzech mocarstw mogło pokonać potęgę militarną i gospodarczą III Rzeszy. Bez Rosji ani rusz. Brak realizmu i kult Kresów doprowadził do kolejnego głupiego powstania. Tym razem w stolicy. A przesunięcie granicy na Zachód, powiększenie zagospodarowanych ziem o 20% – zawdzięczają obecne pokolenia Józefowi Stalinowi i obozowi lewicy. To nie w kalekich książkach historyków IPNu, ale w esejach Andrzeja Werblana można znaleźć prawdę (zwłaszcza w książce „Realizm i prawda. O wojnie i Polsce Ludowej”, Fundacja Oratio Recta 2023).
Podobnie było z upadkiem realnego socjalizmu. To nie JPII, ani solidarnościowe pospolite ruszenie, tylko reformy Michaiła Gorbaczowa rozpoczęły upadek sytemu. Był on coraz mniej efektywny gospodarczo. W początkach ery cyfrowej, chipów i półprzewodników, musiał ustąpić pola bogatej Północy. Ta już zdążyła nasycić elektroniką najnowsze generacje broni.
Pisowska koteria. Ostatnim wcieleniem polskiego warchoła jest pisowska koteria. Próbowała zbudować system władzy oparty na klientyzmie. W tym celu przekształciła prawne podstawy organizacji aparatu państwa, przekształciła po to, żeby zachować nad nim zwierzchnią kontrolę (Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, kontrola prokuratury). Do tego sprytnie manipulowała redystrybucją wspólnych zasobów, obchodząc opozycję i z prawa (redukcja podatków: III progu, podatku spadkowego, subwencje dla bieda-biznesu), i z lewa (minimalna płaca, stawka godzinowa, podwyżka emerytur, zasiłki rodzinne). Zaskoczona, że to nie wystarczyło do utrzymania władzy, rozpoczęła dziką kontrofensywę rzekomo w obronie praworządności i demokracji. Sami z pomocą usłużnego prezydenta zmieniali system prawny, żeby umożliwiał zdalny nadzór nad rządzącymi, nawet po utracie władzy w wyborach. Świętoszki praworządności, teraz dysponując wetem prezydenta, szukają propagandowej amunicji do kolejnej wyborczej konfrontacji. Ale co mogę jeszcze zaproponować Polkom i Polakom w obliczu wyzwań, które przynosi strukturalny kryzys gospodarki rynkowo-kapitalistycznej? Znów powrót do doktryny dwóch wrogów? Z jednej strony obłąkana rusofobia, z drugiej ignorowanie realiów gospodarczych: Polska to przecież peryferia Systemu, peryferia taniej pracy i niskich podatków, pracy montażowej i usług dla biznesu. Tak się składa, że to zachodni sąsiad ma największą bazę przemysłową, a polskie filie niemieckich koncernów uczestniczą pośrednio w niemieckim eksporcie, głównie do Chin.
Wiecznie wczorajsi. Polscy, europejscy i amerykańscy wczorajsi wśród drzew nie widzą lasu. Już żyją bez pomocy Marka Zuckerberga w metarzeczywistości (metawersum). Co więcej, właśnie za to są (lub będą) wynagradzani rządowymi posadami. Ten las to oczywiście kapitalizm wielkich korporacji-wydmuszek. Oplotły one glob łańcuchami produkcji, dostaw, obiegu kapitału pieniężnego, eksploatacji cudzych ziem, minerałów, pracy. Dzieje się tak dlatego, że wielkie grupy kapitałowe integrują różne segmenty gospodarek narodowych, łączą w sieć poddostawców z różnych krajów, by maksymalizować zyski na finalnych produktach. Ani nadwiślańscy liberałowie, szczególnie Konfederaci, ani narodowa prawica nie mogą pojąć tej nowej konfiguracji gospodarki światowej. Nie dostrzegają też, że coraz bardziej zarysowuje się wielobiegunowy ład, z coraz silniejszą pozycją chińskiego kolosa. A to on toruje drogę powrotowi państwa i planowania. Jednak to kapitalizm jaki znamy stworzył wczorajszym pole działania. Szuka on wszelkich okazji dla rentownych lokalizacji: może w mieszkania, może w produkcję elektryków, teraz może w zastosowania sztucznej inteligencji. Słowem, nie identyfikują źródeł kryzysu planetarnego: coraz droższa energia, deindustrializacja w centrum, bezrobocie i polaryzacji dochodów i miejsc pracy, metropolie slumsów na globalnym Południu. Rosną głównie szare szeregi bituberów, prekariuszy; przybierają na sile fale imigrantów, uciekających od nędzy i beznadziei. Ale nie mają oni żadnej recepty na lepsze jutro cywilizacji poza walką z putinowską Rosją.
Wczorajsi mamią troską o suwerenność państwa, lecz nie dostrzegają jego degradacji na własne życzenie. Gdyż to oni sami oddali się prawie za darmo sektorowi finansowemu. Napływa do niego kapitał, który wcześniej leżakował w rajach podatkowych, a pomogła go zaoszczędzić optymalizacja podatkowa. Neoliberalna globalizacja wysuszyła podatkowo państwa peryferii. Zmuszone one zostały do konkurowania o zagraniczne inwestycje za pomocą różnych ulg, subwencji, obniżki podatków. Na dodatek utraciło kontrolę nad bankami centralnymi. Wskutek tego państwa teraz muszą się zapożyczać u posiadaczy wypasionych portfeli. Zamiast działań na rzecz odzyskania kontroli nad kapitałem zagranicznym i rodzimym, wszczynają wojny kulturowe: bronią rodaków przed „cywilizacją śmierci”, chronią „depozytu” tradycji przed nie znającymi Pana. Teraz proponują orgie emocji wokół jezusków patriotyzmu i prześladowań. W tej sytuacji narodowo-katolicka ferajna prowadzi rodaków do historycznego skansenu patriotycznego pana i wielebnego plebana. Jedyna recepta jaką proponuje PiS to powrót do doktryny dwóch wrogów i budowa fortu Polanda.
Znacie receptę PiSu na polski problem millenium? Polska pod rządami postsolidarnościowego obozu wróciła do historycznej normalności – statusu peryferii w światowym systemie kapitalizmu. Tu nad Wisłą dokonała się największa (po brytyjskiej) deindustrializacja w Europie. Zlikwidowano 1675 zakładów, w tym 681 zbudowanych w Polsce Ludowej. Były to głównie wrogie przejęcia, często tylko dla spekulacji ich gruntami. Nie poważając oczywistych postępów w wielkości produkcji i wydajności pracy, wciąż pełnimy w zglobalizowanym kapitalizmie rolę poddostawców i zleceniobiorców. Konkurujemy niskimi podatkami i tanią pracą montażową. PiS snuł różne plany przebudowy struktury polskiej produkcji, podniesienia jej poziomu technicznego i technologicznego. To m.in. Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju. Miało powstać milion elektrycznych samochodów – klęska. Inwestycje na poziomie 25% PKB – klęska. Można zapełnić połowę Wikipedii imiennymi nazwami różnych programów, które okazały się partyjnym sposobem na wyciąganie kasy z budżetu: Batory, Żwirko i Wigura, Luxtorpeda, polski grafen, Polska Strategia Wodorowa. Skutek mizerny w krainie Mrożka, bo wciąż 70% eksportowanych produktów wysokiej techniki pochodzi z fabryk zagranicznych gości. Polski pracownik wciąż przykręca śrubki. Co Pan na to panie Prezesie? Bezmyślnie chwali się pan wzrostem PKB. Tymczasem to nie jego wielkość się liczy, tylko charakter gospodarki, w której powstaje: jakie finalnie produkty opuszczają bramy zakładu. Bo to one zawierają najwięcej wartości dodanej. Ale do tego trzeba mieć gałęzie produkcji nasycone wysoką techniką. Takie firmy mają zachodni sąsiedzi. Zamiast straszyć oddziałami Bundesbanku, rozsądniej jest dołączyć do niemieckiego kolosa gospodarczego na lepszych warunkach niż podwykonawcy, montażyści i producenci części zamiennych. Kilkakrotnie o tym pisałem. Wielokrotnie też polemizowałem z doktryną PiSu, w tym również z głównym strategiem, coraz bardziej pogrążonym w metarzeczywistości. Jeszcze raz powtórzę główną myśl. Zamiast czołowego zderzenia starego poloneza z niemieckim mercedesem, lepiej we wzajemnej współpracy zmierzać do polepszenia pozycji polskich firm i firemek w jego produkcji, ogólnie: w niemieckich łańcuchach produkcji i wartości. Zamiast reparacji nasuwają się dwa zadania jako najpilniejsze we wzajemnych relacjach. Pierwsze to uchylenie bardziej i mniej ukrytych utrudnień dla obecności polskich firma na niemieckim rynku. Chodzi o różne certyfikaty, opłaty za utylizację produktu, dostęp do najnowszych komponentów i technologii. Drugie jest trudniejsze. Wymaga bowiem pomocy zachodniego sojusznika w podnoszeniu poziomu technicznego i innowacyjności polskiej gospodarki. Tutaj sojusznik by musiał się podzielić swoimi osiągnięciami, a nawet ustąpić części pola gospodarczego polskiemu przedsiębiorcy i polskiemu pracownikowi. Skonkretyzowany projekt reindustralizacji polskiej gospodarki rozwija najwybitniejszy w Polsce znawca polityki przemysłowej prof. Andrzej Karpiński. Obecnie większy może więcej, jeśli chodzi o nakłady na prace badawczo-rozwojowe i wdrażanie innowacji. Vide, upadek firmy Nano Carbon i klapa polskiej unikalnej technologii produkcji grafenu. Teraz czas na polski wodór? Kierunek działań wyznaczyć łatwo. W ogromnym skrócie: Instytut(y) Plancka w Polsce, wspólna globalna korporacja jak francusko-niemiecki Airbus, wyspecjalizowany polski sektor w produktach finalnych, np. w elektronice profesjonalnej czy w sprzęcie dla telekomunikacji. Tu miejsce na rzetelne narzędzia nowoczesnej polityki przemysłowej: ulgi podatkowe, kredyty preferencyjne, gwarancje kredytowe. Stosowało je japońskie MITI w l. 50-70, by przemodelować strukturę narodowego przemysłu. Nadwiślańskich liberałów, obecnych we wszystkich formacjach politycznych, brzydzi sama myśl o tej herezji. Będą teraz wspierać wakacjami od ZUS-u rodzimy bieda-biznes.
Europa bez przywódców. Ale Niemcy też mają do odrobienia lekcję z najnowszej historii. Obecny kształt instytucjonalny UE skonstruowali ich ordoliberałowie. Stworzyli oni prawne ramy dla funkcjonowania wspólnego rynku i stabilności pieniądza. Tak zaplanowane instytucje starają się wpisać europejską przestrzeń gospodarczą w logikę globalnego kapitału. Tu leży główny problem. Nie jest nim utrata suwerenności, lecz euroliberalizm. Ludzie przytomni w Polsce, w Niemczech czy we Francji musieliby zrzucić to euroliberalne jarzmo i wdrożyć europejski model socjalny. Zamiast tych celów europejscy przywódcy stają do amerykańskiego apelu, żeby za pomocą NATO i zbrojeń ocalić sfinansjerowany kapitalizm. Można to zrozumieć, bo europejskie firmy, ich właściciele i rentierzy sprzęgnięci są z amerykańskim Minotaurem. Stanowią oni jedną oligarchię finansową. Ale jaki interes ma Polska w tym, żeby wydawać na obronę przed urojonymi zagrożeniami 180 mld złotych? Zresztą tak potrzebnych w niedofinansowanych dziedzinach wspólnoty życia i pracy, jak ochrona zdrowia, edukacja, transport publiczny itd. Potrzebna jest inna polityka europejskiego bezpieczeństwa. To polityka ograniczania zbrojeń, redukcji arsenałów, budowy środków zaufania. Ważne zadanie to wypracowanie międzynarodowej koordynacji w poborze podatków od korporacji, a także w narzuceniu im rygorów dotyczących eksploatacji planety. Tylko to inny ład międzynarodowy niż skonstruowany przez Wuja Sama po drugiej wojnie światowej. Broni on teraz tego ładu za pomocą rozlicznych baz na całym świecie. Do tego z tylnego siedzenia kieruje żandarmerią WTO i IMFW. Ma też w arsenale bogate środki soft power. W ten sposób zamiast przeciwdziałania skutkom globalnego kryzysu kapitalizmu jaki znamy – wkroczymy w epokę eksterminacji ludzi zbędnych, a de-wzrost i tak wcześniej czy później wymusi sama planeta.
Tadeusz Klementewicz