Żywią i zarabiają. Inaczej o rolnikach, farmerach i agrokorporacjach


Dylematem egzystencjalnym naszej cywilizacji jest jednoczesne wyżywienie ludzi i ochrona ziemskich ekosystemów, czyli wysokie plony z zachowaniem niskiego poziomu oddziaływania na środowisko Nie możemy przepuścić przez nasze żołądki wilgotnych lasów planety, bo wtedy nawet bez pomocy Muska znajdziemy się na księżycu. Niestety, wszędzie tuwimowscy straszni mieszczanie od rana „bełkocą, bredzą, że deszcz, że drogo, że to, że tamto”. Sieczkę w głowie tych wszystkich iksów, igreków, zetek i pozostałych fejsbuców, wytwarzają szkolne lekcje o błogosławionej przedsiębiorczości, kazania dyżurnych ekonomistów kraju o wzroście PKB, telewizyjne gadki-szmatki o cudownym Wuju Samie i gargamelu-Putinie. Nie pozwalają one połączyć w całość wiele zdarzeń i procesów, które dzieją się wokół nas: w regionie, w kraju, w Europie, gdzieś daleko na argentyńskiej pampie czy na ulicach Filadelfii. Ekolodzy, ekonomiści, politycy, medialny komentariat wiele trudu wkładają w to, żeby główny sprawca kryzysowych zjawisk był przezroczysty jak powietrze. Stał się tabu, nie wypada o nim mówić, jak o chorobie przy ciężko chorym. Przenika całą twoją egzystencję, ale z jakich elementów się składa, jak kształtuje twoje myśli i pragnienia, byś mu służył z całych sił – to wiedza dostępna, ale trzeba trochę trudu, żeby ją zdobyć i praktycznie wykorzystać. Można wówczas zrozumieć, jak na naszym życiu odciska się koncentracja kapitału w branży cyfrowej, w handlu detalicznym czy w rolnictwie.

Europejscy farmerzy w globalnym sektorze żywnościowym

Otóż, wielkim nieobecnym w publicznym dyskursie jest kapitalizm jako system organizacji pracy społecznej. Ekonomiści niebezinteresownie obsługujący system ideologicznie operują własną nowomową: wzrost gospodarczy, wartość dodana, dobra publiczne, nieskończone potrzeby konsumenta. Ale nigdy ci nie powiedzą, że w tym systemie to pieniądz rodzi pieniądz. Najpierw trzeba zaangażować kapitał, by powstał towar z wykorzystaniem najemnej siły roboczej, techniki i energii. Następnie masę towarową trzeba spieniężyć, by pomnożyć wyjściowy kapitał o nadwyżkę, darmową rentę, wartość dodatkową. Słowem, jego istotą nie jest wytwarzanie wartości użytkowych, tylko akumulacja kapitału, logika zysku. A przy okazji wytwarzanie całkiem zbędnych potrzeb. Toteż prawdziwym dżinem kapitalizmu jest chciwość. Ta zaś prowadzi do olbrzymiego nawisu kapitału pieniężnego, rozmaitych sępich funduszy spekulacyjnych. Można szacować, że tylko 10 proc. wydrenowanej przez sektor finansowy nadwyżki z działalności produkcyjnej wraca z powrotem do realnej gospodarki. Reszta poszukuje rentownych lokalizacji. Jedną z nich jest spekulacja ziemią i żywnością. Tak jest odkąd Europejczycy, pokonując barierę oceanów, mogli wykorzystywać tanią pracę i tanią przyrodę „ludów bez historii”. Główną rolę w powstaniu kapitalistycznego sposobu organizacji pracy społecznej odegrały rośliny przemysłowe, plantacyjne rolnictwo o wysokiej intensywności kapitału i zysku (cukier, bawełna, pszenica, mięso (argentyńska pampa), banany (słynna United Fruit Company, obecnie Chiquita), kauczuk, olej palmowy, kawa, herbata, kakao, teraz awokado, kukurydza, soja. Właśnie ta roślina jest obecnie kluczowa w „produkcji” mięsa: 86% pochodzi z Brazylii, obecnie uprawiana już na 5-7mln hektarach. Bydło, a w następstwie zamożni konsumenci, przejedli już kawał pięknej sawanny cerrado, ogołocili szumiące lasy Gran Chaco w Paragwaju i Argentynie. Ale też ogołocili je z rdzennych ludów. Innym przykładem wylansowanej mody żywieniowej jest awokado. Na świecie spożywa się 5 mld sztuk tego modnego produktu, a rośnie on na plantacjach w Meksyku, w Kolumbii, w Peru, w Europie: w Hiszpanii. Pod plantacje wycina się lasy. W ciągu 5 lat wycięto ich w samym Meksyku 170 tys. Najpierw wypala się drzewostan, bo obszar leśny, który spłonął może zostać wykorzystany do celów rolnych. Uprawa ogałaca piękne doliny górskie, bo do wyprodukowania kg awokado zużywa się ok. 237 litrów wody, a do nawodnienia jednego ha potrzeba jej dziennie 100 tys. litrów.

Powstały globalne sieci produkcji i obiegu towarów, podporządkowane akumulacji kapitału. Toteż badacze historii kapitalizmu nazywają ten system „wieloczęściowym”, gdyż podzielony jest na bogate centrum (Północ) i ubogie peryferie (globalne Południe). Obie części powiązane są stosunkami produkcji i wymiany – ludzie i przyroda stały się dodatkami do wytwarzania nadwyżki. W tym celu powstały korporacyjne „fabryki w polu”, korzystające z taniej pracy peryferii i kapitału centrum (Nowego Jorku, Londynu, Paryża, Berlina). Dużą rolę w dostarczaniu taniej pracy odegrały „ludy bez historii” w Afryce, w Ameryce Południowej, a także kontraktowi niewolnicy z Chin czy Indii. W Europie to były jej wschodnie i południowe obrzeża. Dostarczały one taniego pracownika do amerykańskich fabryk i plantacji. Spichlerzem świata stały się kanadyjskie prerie, amerykańskie równiny, argentyńska pampa, czarnoziemy Ukrainy i południa Rosji. To tu produkuje się nadwyżki zbóż na chleb i ciastka. Ukoronowaniem tego procesu było poddanie wytwarzania produktów rolnych grze rynkowej, a konkretnie spekulacji produktami spożywczymi (ryżem, kukurydzą i pszenicą), ziemią, nasionami, nawozami sztucznymi. Kasyno to ulokowane jest w Chicago (Commodity Stock Exchenge). Według danych FAO tylko 2 proc. kontraktów typu futures kończyło się dostawą towarów, reszta jest odsprzedawana przez spekulantów przed upływem terminu.

Rozpychanie się agrokorporacji na rynku rolnym ogołociło Afrykę z rolnictwa drobnotowarowego. Drobni producenci, chłopi, albo stali się tanimi robotnikami rolnymi, następnie zmuszonymi do imigracji w poszukiwaniu chleba. Albo przekształcili się w farmerów. W Polsce to około 13 tys. producentów rolnych, uprawiających na kilkudziesięciu, kilku tysiącach hektarów produkty żywnościowe. Urynkowieniu i kapitalizacji rolnictwa towarzyszył proces różnicowania się prac i siły roboczej. Na górze uprzywilejowani pracownicy centrum, wykształceni dobrze wynagradzani, a na dole – pracownicy z niskimi płacami, bez stałego zatrudnienia. Do tego zróżnicowania przyczyniła się segmentacja etniczna i rasowa: lokalsi i migranci, Indianie, Afrykańczycy i Europejczycy, pożeracze gołębi i dumni posiadacze depozytu cywilizacji chrześcijańskiej.

Monopole jak zawsze i wszędzie

Efektem rynkowej konkurencji jest monopol. W gospodarce rolnej ma on formę globalnej diety standardowej: te same rośliny (od początku XX w. ubyło 75% różnorodności genetycznej), te same maszyny i nawozy. Karmi nas kilka agrokorporacji: Cargill, Archer Daniels Midland, Bunge i Louis Dreyfus. Kontrolują one 90 proc. światowego handlu zbożem, a cztery firmy (ChemChina, Coterva, Bayer i BASF) zdominowały 66 proc. światowego rynku chemii rolniczej. Inne dostarczają podobnych wielkości paszy, specjalizują się w uboju trzody chlewnej. Do tego dochodzi globalna sieć handlowa, kontrolowana przez kilka korporacji handlu wielkopowierzchniowego na czele z amerykańskim Walmartem.

Żeby opróżnić wypełnione mięsem chłodnie i sklepowe półki, korporacje wykorzystują specjalistów żywienia. Ich znajomość funkcjonowania naszych zmysłów pozwala dobrać odpowiednie proporcje cukru, soli, tłuszczu i wzmacniaczy smaku, by powstało kuszące junk food. Musi ono pobudzić łaknienie, a następnie chęć zakupu i konsumpcji. Dlatego, jak pisze biolog i publicysta „Guardiana” George Monbiot, „otyłość to choroba zakaźna. Jej nosicielami są korporacje” (w książce Regenesis, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2023). Nic zatem dziwnego, że hodowla zwierząt rośnie rocznie w tempie 2,4 proc rocznie. Np. 66 mld kurczaków jest zabijanych co roku, w efekcie na każdego mieszkańca globu przypada ich 8. I tak, Brytyjczycy konsumują średnio rocznie 82 kg mięsa na jednego mieszkańca, Amerykanie nawet 118 kg. W czasie finału Super Bowl pochłaniają 1,5 mld skrzydełek kurczaka. Dlatego Monbiot, ocenia, że „to wzrost liczby zwierząt hodowlanych, a nie ludzi stanowi największy kryzys populacyjny, z jakim przyjdzie nam się zmierzyć”. Skutkiem monopolizacji jest jak zawsze podział nadwyżki na rzecz wielkich. Tani robotnik rolny uzyskuje dochód ledwo pozwalający utrzymać rodzinę. Symptomatyczny jest podział zysków z uprawy roślin transgenicznych – do rolników trafia tylko 13% zysków z uprawy soi, 53% zyskują konsumenci wskutek spadku cen, natomiast firmy dostarczające nasion i firmy biotechnologiczne przechwytują 34%.

Europejski farmer na dopingu

Europejski rolnik wspierany jest przez podatnika i konsumenta. Co roku rządy wydają w skali globu od 500 do 600 mld dolarów na subsydia rolne. Dotacja do hodowli zwierząt w samej UE to około 30 mld euro, ponad połowa budżetu rolnego. Procentowy udział różnych form wsparcia dla rolnictwa w ogólnych przychodach kształtuje się w UE na poziomie 36%, w Szwajcarii 75%, a w USA 18%. W krajach rozwiniętych farmerzy stanowią przeciętnie 2-5% ogółu zatrudnionych. Tak wysokie transfery ze wspólnej kasy są efektem, podobnie jak w przypadku polskich górników, dobrej organizacji, protestów ulicznych, skutecznego lobbingu na różnych szczeblach decyzji politycznej. Ale też rolnictwo pełni wiele pożytecznych funkcji wobec środowiska naturalnego, chroni np. cenny krajobraz. Jest bowiem faktem, co podkreślał wybitny ekonomista rolnictwa Jerzy Wilkin, mechanizm rynkowy tych ekologicznych i kulturowych funkcji odpowiednio nie wynagradza, albo wynagradza je niedostatecznie. Pozwolę sobie na ilustrację z własnej biografii. Z dzieciństwa pamiętam tzw. gościniec, szeroką piaszczystą drogę, obramowaną pięknym starodrzewem. Za nim była mozaika różnokolorowych upraw, oczek wodnych i zadrzewień. To fragment średniowiecznej autostrady z Krakowa przez Lubin, Łęczną, Ostrów Lubelski do Parczewa i dalej…do Wilna. Nowy właściciel ziemi po byłej spółdzielni rolniczej, wykarczował drzewa przeszkadzające „produkcji” pasz. Pozostało jedno, chronione przez „Chrystusika frasobliwego”, kiedyś pośród ukwieconych pól. Teraz coraz węższa piaszczysta droga wije się przez gęstwinę wybujałej zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy. Człowiek nie wie, czy to dawna mała ojczyzna, czy już może amerykański stan Iowa. Warto poświęcać naturalny angielski park dla większej sztuki mięsa!

Dodatkowo, z powodu dotacji UE i USA produkcja w Afryce staje się nieopłacalna. Upada w tej sytuacji gospodarka chłopska, a ci których żywiła stają teraz u bram Europy. Co gorsza, 1/3 żywności się marnuje.

Uliczne protesty tak, ale na Via Campesina

Chłopska droga nie dobiegła kresu. Rozwija się ruch suwerenności żywnościowej drobnych producentów rolnych Via Campesina. Jego członkowie zabiegają o stworzenie takiej sieci żywności, w której nie dominują ani producenci nasion i chemikaliów, ani „baronowie zbożowi”, ani właściciele supermarketów. Pogorszyły się warunki opłacalności produkcji rolnej polskich farmerów wskutek wzrostu cen energii i napływu korporacyjnego zboża z dawnych Dzikich Pól. Jednak ich ekonomiczna walka o rentowność powinna się wpisywać w globalną strategię odchodzenia od kapitalizmu jaki znamy. Powinni zatem przyłączyć się do globalnego ruchu agroekologicznego Via Campesina. Wspólne dążyć do poprawy dystrybucji ziemi i warunków pracy na plantacjach i farmach, by gwarantowały sprawiedliwe dochody przy zachowaniu równowagi ekosystemów planety. To więc horyzont obcy grupowym interesom polskich rolników. Ich chłopski rozum tego nie ogarnia. A ujmując rzecz szerzej, protesty rolników są kolejnym wskaźnikiem wkraczania kapitalizmu w erę de-wzrostu. Zapowiada to też zmierzch ideologii kalifornijskiej, która upowszechnia wiarę, że technologia zastąpi reformy społeczne. Bardziej niż marsjańskich łazików, postuluje Monbiot, „potrzebujemy gruntownych badań powierzchni naszej własnej planety, której niuanse są nam znane równie mało jak powierzchnia Marsa”.

Tadeusz Klementewicz

Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.