Tekst Jarosława Ładosza z 1993 roku był głosem w dyskusji zainicjowanej przez powołaną w kwietniu 1992 roku komisję konstytucyjną pod przewodnictwem Waleriana Piotrowskiego. Autor, nie stroniąc od polemik, krytyki „realnego socjalizmu”, stalinizmu, marksizmu-leninizmu, analizuje aktualne problemy demokracji parlamentarnej, trójpodziału władz i samorządu terytorialnego w szerokiej perspektywie teoretycznej. Ważny jest także polityczny kontekst historyczny czasów prezydentury Lecha Wałęsy pod rządami Małej Konstytucji. To kontynuacja tekstu Epidemia „prezydenckiej demokracji”, który jednak stanowi autonomiczną całość.
„Jeżeli konstytucja nadaje […] prezydentowi władzą faktyczną, to Zgromadzeniu Narodowemu usiłuje zapewnić siłę moralną. Pomijając już to, że nie można za pomocą artykułów ustawy stworzyć siły moralnej, konstytucja raz jeszcze przekreśla tu siebie samą, ponieważ każe wszystkim Francuzom wybierać prezydenta w drodze bezpośredniego głosowania. Głosy Francji rozpraszają się na 750 członków Zgromadzenia Narodowego, tu natomiast skupiają się na jednej osobie. Każdy przedstawiciel ludu reprezentuje tylko tę lub ową partię, to lub owo miasto, ten lub ów przyczółek mostowy albo też nic innego, jak konieczność wybrania jednego z 750 posłów, bez bliższego przyjrzenia się zarówno sprawie, jak osobie – prezydent zaś jest wybrańcem narodu, a akt jego wyboru jest poważnym atutem, który suwerenny naród rzuca na stół raz na cztery lata. Wybrane Zgromadzenie Narodowe pozostaje w metafizycznym stosunku do narodu, ale wybrany prezydent – w stosunku osobistym. Zgromadzenie Narodowe reprezentuje wprawdzie w osobach poszczególnych przedstawicieli różnorodne aspekty ducha narodowego, ale w prezydencie duch ten znajduje swe ucieleśnienie. Prezydent ma w stosunku do Zgromadzenia niejako prawa boskie, jest władcą z łaski ludu”.
(Karol Marks, Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte, [w:] K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 8, Warszawa 1964, s. 140).
* * *
Społeczno-historyczne przyczyny „epidemii” prezydenckiej demokracji1
Należy podjąć próbę odnalezienia przyczyn tego, że – mimo żałosnych skutków – prezydenckie demokracje rodzą się epidemicznie w byłych krajach socjalistycznych bez skutecznych sprzeciwów istotnych sił politycznych, za aprobatą dużych aktywnych grup w społeczeństwie i przy apatycznym przyzwoleniu najszerszych jego kręgów. Czemu nie budzą znaczącego sprzeciwu w gronach intelektualistów, nie pojawiają się krytyczne rozprawy naukowców? Podjąć próbę odpowiedzi, jakie siły społeczne sprzyjają lub umożliwiają szerzenie się epidemii prezydentów, czemu odpór pomiataniu parlamentami jest tak wątły, a wybrane w wolnych wyborach parlamenty same poddają się ograniczeniom czy też są wobec nich bezsilne?
Odpowiedzi szukać trzeba niewątpliwie w konkretno-historycznym układzie sił społecznych, który ukształtował się i jest znamienny w toku rozkładu „realnego socjalizmu” i restaurowania kapitalizmu. Mielenie ponadhistorycznych abstrakcji „siły państwa”, „sprawności”, „państwa prawa” itp. niewiele tu pomoże. Nie jest też żadnym rozwiązaniem upatrywanie (bardzo rozpowszechnione) przyczyn w ambicjach starej czy nowej „nomenklatury”, w jej bojach o „stołki”, w braku umiejętności i doświadczenia „nowej klasy politycznej”, bądź w zatraceniu demokratycznych tradycji i nawyków przez narody, których trzeba demokracji nauczyć. Nie ulega wątpliwości, że to powierzchnia zjawisk. Ambicje, skłócenie w „klasie politycznej”, swaty, płynność partyjnych układów, apatia mas – wszystko to jest ostatecznie powodowane przez określony układ sił społecznych.
Marks o społecznych przyczynach „prezydentyzmu”
W wielu naukowych pracach stosowano z powodzeniem konkretno-historyczną metodę wyjawiania określonych zależności przyczynowych ewolucji władzy państwowej od układu i przemian struktury społeczeństwa. Dowodzono, że we współczesnym kapitalizmie monopolistycznym następuje zrastanie się władzy państwowej z wielkimi narodowymi i międzynarodowymi korporacjami – personalne i funkcjonalne – głównie w administracji rządowej, we władzy wykonawczej, co prowadzi do pomniejszania znaczenia i roli parlamentów. Restauracja kapitalizmu w byłych krajach socjalistycznych włącza je w orbitę światowej gospodarki kapitalistycznej zdominowanej przez wielkie korporacje, co sprawia, iż owa prawidłowość ewolucji władzy państwowej niewątpliwie na nie oddziaływa. Jednakże jest to prawidłowość nader ogólna, dotycząca nie tylko państw o demokratycznych konstytucjach, a wśród demokratycznych – zarówno tych o systemie prezydenckim, jak o systemie parlamentarnym. Uznać ją za wyjaśnienie kwestii oznacza ponadto uleganie teorii o decydującej roli „imperialistycznego spisku” w kształtowaniu konkretnej formy ustroju państwowego. Potrzebna jest więc bardziej konkretna analiza wewnętrznych struktur społecznych w byłych krajach socjalistycznych hic et nunc.
Istnieje dzieło, w którym prześledzono przed blisko 150 laty mechanizmy społeczne przerastania w konkretnym kraju – we Francji – parlamentarnej republiki w prezydencką właśnie i które świadczy wyraziście o możliwościach eksplikacyjnych i płodności takiego konkretnego podejścia metodologicznego. Chodzi nam o rozprawę Marksa Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte. Zanalizowano w niej krok po kroku proces obalania Restauracji, ustanawiania Republiki i – po trzech latach – ponownie monarchii. Marks odsłonił tu głębokie przyczyny społeczne kształtowania się najpierw właśnie „prezydenckiej demokracji”, a następnie jej przerastania w cesarską autorytarną dyktaturę. Była to ewolucja niechciana przez żadną z parlamentarnych partii burżuazji, lecz ich opór przeciwko wzmacnianiu władzy prezydenckiej okazywał się „buntem na kolanach”. Kolejne partie dysponujące większością w parlamencie – wśród teatralnych swarów, debatowania nad „tematami zastępczymi”, notorycznych rozłamów wewnątrz partii i rozbicia parlamentu na wrogie sobie koalicje – ustępowały krok po kroku pola prezydentowi wybranemu w powszechnych wyborach. Prezydent notorycznie łamał prawa, parlament ograniczał prawa obywatelskie w interesach poszczególnych frakcji i kompromitował wybrańców narodu ze wszystkich partii kolejno i łącznie. Górą zaś okazywał się prezydent, mimo swej nicości moralnej i intelektualnej, prezydent, który lżył, opluwał parlament, a ten odpowiadał, że deszcz pada.
Każdy, kto czyta dziś tę rozprawę Marksa, jest porażony zdumiewającą analogią wydarzeń, sytuacji, układów sił, charakterów politycznych przywódców, zachowań partii z tym, co dzieje się aktualnie na politycznej scenie byłych krajów socjalistycznych. Można z niej wybrać pouczający a obszerny zbiór jędrnych, trafiających w sedno cytatów, poczynając od tego, który umieściliśmy jako motto do naszych rozważań. Trudno powstrzymać się od przytoczenia jeszcze kilku, bez komentarza lub z najbardziej lakonicznym.
„[…] dymisja tego rządu [pierwszego i ostatniego rządu parlamentarnego powołanego przez prezydenta – J.Ł.] stanowi decydujący punkt zwrotny. Tracąc ten rząd partia porządku straciła, aby jej nigdy więcej nie odzyskać, placówkę niezbędną do obrony ustroju parlamentarnego – ster władzy wykonawczej”. (s. 166).
„[…] Bonaparte starał się zyskać popularność za pomocą dziecinnie niedorzecznych projektów, podkreślić swój wrogi stosunek do Zgromadzenia Narodowego i dać do zrozumienia, że ma w zanadrzu tajemnicę i że tylko pewne okoliczności stoją na razie na przeszkodzie otwarcia przed ludem francuskim tych ukrytych skarbów”. (s. 171).
Czyż nie tak notorycznie zachowuje się Wałęsa i nie taki jest jego projekt rozdania każdemu obywatelowi 300 milionów kredytu na prywatyzację?
„Burżuazja […] tym głośniej wołała o »silny rząd«, tym bardziej uważała pozostawanie Francji »bez administracji« za rzecz niewybaczalną, im szybciej wzmagał się powszechny kryzys handlowy i przysparzał socjalizmowi zwolenników w miastach, podobnie jak rujnująco niskie ceny zboża czyniły to na wsi”. (s. 195).
„Poganiany przez sprzeczne wymagania swej sytuacji, […] Bonaparte pogrąża w chaosie całą gospodarkę burżuazyjną, dobiera się do wszystkiego, co rewolucji 1848 roku wydawało się nietykalne, czyni jednych obojętnymi dla rewolucji, innych zaś pcha w jej ramiona i sam w imię porządku doprowadza do anarchii. Równocześnie pozbawia aureoli świętości całą machinę państwową, profanuje ją, obrzydza i ośmiesza zarazem”. (s. 233).
Jednakże, jakbyśmy nie mnożyli cytaty, jakby nie uderzające były sytuacyjne analogie, comparaison n’est pas raison – jak mówią Francuzi. Nie dowodzą, że teoretyczne uogólnienia Marksa mogą być wprost przeniesione do współczesności, dadzą się w sposób uprawniony na nią rozciągnąć, bowiem gruntownie różna jest konkretno-historyczna sytuacja. O mocy analitycznej metody Marksa decyduje nie mnogość analogii z powierzchni życia politycznego, lecz odsłonięcie przyczyn biegu społecznych procesów tkwiących w konkretnym, historycznym układzie sił klasowych. Dzięki ujawnieniu mechanizmu tych procesów dają się wyjaśnić, zrozumieć i wyselekcjonować typowe i powtarzalne zjawiska powierzchniowe.
Marks pokazał, że burżuazja francuska, obaliwszy przy wsparciu robotniczej, plebejskiej rewolty Restaurację, okazała się w sytuacji niemocy zapewnienia sobie bezpośrednio, za pomocą republiki parlamentarnej, kierowania władzą państwową. Toteż, aby zachować i utrwalić swoje panowanie społeczno-ekonomiczne, musiała oddać instrumenty politycznego panowania w ręce obce i wrogie partiom politycznym, wyrażającym w wyborach sprzeczne interesy jej frakcji. Żadna bowiem frakcja nie była w stanie reprezentować jej interesów jako całości. Rozbita zaś politycznie po klęsce powstania w czerwcu 1848 roku klasa robotnicza pozbawiona została na długo własnej partii i możliwości jej odtworzenia. Natomiast chłopstwo w ówczesnym jego kształcie nie było w stanie stworzyć własnej politycznej reprezentacji.
Burżuazja, by sprawować parlamentarne rządy, musi mieć poparcie własnej klasy i przyzwolenie na swe panowanie mas klas pracujących. Nie była jednak w stanie w konkretnym układzie sił uzyskać ani jednego, ani drugiego. „Instynkt – mówi Marks – podpowiedział im [przedstawicielom burżuazyjnego porządku świata – J. Ł.], że republika stanowi wprawdzie ukoronowanie ich panowania politycznego, ale jednocześnie podważa społeczne podstawy tego panowania, ponieważ wtedy stają oni oko w oko z klasami ujarzmionymi”. (s. 154). „Tak oto burżuazja francuska, wskutek swej pozycji klasowej, musiała z jednej strony, zniszczyć warunki wszelkiej, a więc i swej własnej władzy parlamentarnej, z drugiej zaś – uczynić z wrogiej sobie władzy wykonawczej niezwyciężoną potęgę”. (s. 167). Takie były obiektywne przyczyny społeczne ustanowienia „silnej władzy prezydenckiej” powoływanej „demokratycznie” w powszechnych wyborach, jej trwałości mimo powszechnego niezadowolenia, utrwalania przez nią dominacji nad parlamentem i rządem oraz przerastania w autorytarną władzę cesarską.
„Prezydenckie demokracje” wymusza degradująca narody restauracja kapitalizmu
Jakie to cechy wspólne wszystkim byłym krajom socjalistycznym zaistniałego w nich układu sił społecznych sprawiają, że w ich ustroju politycznym pojawia się i nasila tendencja do pomiatania parlamentaryzmem, do przewagi egzekutywy nad legislatywą, czego typowym przejawem jest umacnianie się autorytarnych prezydentów? Wspólne jest przeprowadzanie restauracji kapitalizmu z włączeniem ich gospodarki w zintegrowany światowy system kapitalizmu. Wymaga to przeprowadzenia pierwotnej akumulacji prywatnego kapitału. Jedynym poważnym jej źródłem wewnętrznym mogą być przedsiębiorstwa sektora uspołecznionego, oddanie ich prywatnym właścicielom krajowym i zagranicznym czyli prywatyzacja. A dokonać się to może wyłącznie kosztem interesów klas pracujących najszerzej rozumianych: nie tylko robotników i chłopów, lecz również drobnych przedsiębiorców prywatnych w sferze wytwórczości i usług, najemnych pracowników sfery oświaty, kultury, nauki, służby zdrowia itp. Restauracja kapitalizmu wymaga stworzenia per fas et nefas nowej „klasy średniej” – rodzimych kapitalistów czynnych w strukturach gospodarki gruntownie odmiennych od dotychczasowych.
Klasa kapitalistów nie jest w stanie, w warunkach gwałtownego regresu gospodarczego, bronić i reprezentować interesy swoich i ogółu prywatnych właścicieli jako całości. Jest rozdzierana wewnętrznymi sprzecznościami. Żadna z jej frakcji nie jest też w stanie zapewnić sobie aktywne przyzwolenie mas ludzi pracy na swe rządy. Toteż nie może skutecznie rządzić w parlamentarnym systemie. Początkowe złudzenia wszystkich klas o zbawczości restauracji kapitalizmu, o narodzinach „drugiej Japonii”, o szybkim wzroście produkcji i poziomu życia z pomocą obfitej i bezinteresownej pomocy Zachodu zderzają się z twardą rzeczywistością. A wraz z tym nieuchronnie rządy parlamentarnej demokracji powołanej w wolnych wyborach wywołują u reprezentantów politycznych wszystkich klas tylko krótkotrwałą euforię.
W Polsce restauracja kapitalizmu doprowadziła do tego, że w 1992 roku sektor prywatny góruje już w sferze produkcji wytwarzając 59 proc. jej wartości. W ciągu trzech lat PKB zmniejszył się wg oficjalnych danych o 17 proc., zaś sprzedaż produkcji przemysłowej o 30 proc. Pojawiło się masowe, strukturalne bezrobocie, obejmujące pod koniec 1992 roku szacunkowo 21 proc. zawodowo czynnych. Jednocześnie przedsiębiorstwa prywatne okazują się mniej efektywne niż uspołecznione, a wydajność pracy maleje (a jeśli liczyć ją na zawodowo czynnego – obniża się gwałtownie). Z oficjalnych danych i badań opinii wynika, że w 85 proc. rodzin pracowniczych nastąpił spadek dochodów realnych, w większości bardzo dotkliwy (o 27,2 proc. w rodzinach pracowniczych, o 46 proc. w rodzinach chłopskich). Postępuje proces pozbawiania ludzi pracy zdobyczy socjalnych w zakresie służby zdrowia, oświaty, wypoczynku, mieszkalnictwa, systemu emerytalnego. Korzyści z „reformy” osiąga więc co najwyżej 15 proc. rodzin.
Owe 15 proc., które odnosi korzyści z „reformy” (i to niemałe, skoro u 85 proc. pozostałych spadek stopy życiowej jest znacznie głębszy niż spadek produkcji) nie może w tych warunkach wystąpić z otwartym programem polityczno-ekonomicznym. Reprezentuje ono zresztą w wielkiej mierze grupy o pasożytniczym charakterze: w dziedzinie handlu spekulującego na imporcie, w dziedzinie kompradorskiego obsługiwania zagranicznego kapitału, członków rad nadzorczych i zarządów prywatyzowanych przedsiębiorstw produkcyjnych i banków, skorumpowanego aparatu państwowego i samorządów gminnych. Polska sprowadza najwięcej ze wszystkich byłych krajów socjalistycznych luksusowych towarów z zagranicy. To dla tej grupy są obficie zaopatrzone sklepy, salony samochodowe, luksusowe wille i mieszkania. Rabunkowa prywatyzacja uspołecznionych przedsiębiorstw prowadzi zarazem do ostrego spadku dochodów budżetowych państwa.
W tej sytuacji coraz trudniej którejkolwiek frakcji klasy prywatnych właścicieli uzyskać w demokratycznej procedurze przyzwolenie pozostałych frakcji, a zwłaszcza mas pracujących na swoje programy pogłębiania i przyśpieszania restauracji kapitalizmu. Wszystkie one niosą za sobą dalszą degradację ludzi pracy w imię iluzorycznych sukcesów w bliżej nieokreślonej przyszłości. Występować z takimi programami „reform”, eksponując otwarcie choćby część ich ujemnych dla mas konsekwencji, to skazać się na utratę wpływów wyborczych, na parlamentarną marginalność. Takie są w Polsce losy brutalnie szczerych partii w rodzaju Unii Polityki Realnej czy konserwatywnych liberałów, które otwarcie domagają się dalszego ograniczania praw i zdobyczy socjalnych ludzi pracy, ograniczenia „nadmiernych” uprawnień związków zawodowych, głoszą wprost „sprawiedliwość” lepszych, płatnych prywatnych szkół i lecznictwa dla bogatych i „przedsiębiorczych”, a dla biednych pozostawienia publicznych – gorszych i z wąskim zakresem usług. Toteż panuje w programach krętactwo – coraz mniej skuteczne – w rodzaju obiecanek o natychmiastowej redukcji podatków o połowę, stworzenia przez prywatny kapitał miliona miejsc pracy itp. Stąd dziwaczne zarzuty partii o wzajemne wykradanie sobie programów gospodarczych, co świadczy dowodnie, że ich programy nie dają alternatyw głęboko odmiennych. A nade wszystko wysuwanie w programach i działaniach na czoło „tematów zastępczych”, także zresztą coraz mniej skuteczne, ale i coraz bardziej agresywne. Stąd nieustające powracanie do trąbienia, że to komuniści, zakamuflowani w porach gospodarki i polityki (w tym również w partiach rządzących), winni są postępującemu regresowi, upadkowi, nie sprawdzaniu się obietnic. A jednocześnie narastająca skłonność do cedowania odpowiedzialności za rządzenie państwem z parlamentu na dekrety rządów i prezydentów, które – niezależnie od partyj i władzy przedstawicielskiej – forsują „reformy”. Stąd łatwość powierzania władzy moralnie skompromitowanym, skorumpowanym politykierom i „bunt na kolanach” demokratycznego „etosu”, w imię pozornych i rzeczywistych racji moralnych.
Restauracja kapitalizmu sprzęga się we wszystkich byłych krajach socjalistycznych z gwałtownym regresem gospodarczym i towarzyszącymi jej analogicznymi procesami regresu społecznego i kulturalnego. Roczne tempo spadku PKB wynosiło w nich za lata 1990 i 1991 średnio 7 proc., w tym w NRD i Bułgarii 11 proc., w Rumunii 9,3 proc., w Jugosławii 8,9 proc., w Polsce 7 proc., w ZSRR 5,8 proc., w Czechosłowacji 4,6 proc.. Tempo to w 1992 i 1993 roku zwiększyło się, zwłaszcza w Jugosławii i na terytorium byłego ZSRR pogłębione przez rozpad państwa i ostre konflikty między republikami. W Rosji regres społeczny jest ogromny. Stopa śmiertelności przewyższyła stopę urodzin, pojawiły się przezwyciężone od wielu lat epidemie tyfusu, błonicy, cholery, wąglika itp. Rusłan Chasbułatow zmuszony był skonstatować, że „baza reform” ulega w Rosji niebezpiecznemu „zwężeniu”.
Skłócone i ekonomicznie słabe klasy prywatnych właścicieli nie mogą obyć się bez wsparcia restauracji przez światowy kapitał. Toteż w kolejnych rządach dominuje jawne wysługiwanie się interesom tych czy innych jego potężnych grup, uległość jego polityce kosztem narodowej suwerenności. Wymuszają one napływ obcego kapitału na jaskrawo niedogodnych warunkach, szantażując perspektywą buntów mas, powrotu „komunizmu”, ale i konkurując w uległości. Osiągają „restrukturalizację” zgodną z potrzebami możnych tego świata, czyniącą z gospodarki swych krajów zaplecze surowców, półfabrykatów i taniej siły roboczej. Zaś partie prawicy, które usiłują bronić pozycji drobnego i wielkiego (w tym także państwowego) kapitału narodowego, i ten wielki kapitał podporządkować interesom drobnych przedsiębiorstw, czynią to szermując pozornie lewicową i „populistyczną” frazeologią w kwestiach gospodarki. Stąd nieprzypadkowe doraźne polityczne zbieżności programowe i sojusze z „postkomunistyczną” lewicą. Jednakże obłudę tych programów demaskuje zoologiczny antykomunizm tych partii.
A jak ma się klasa robotnicza najszerzej pojęta: załogi pracownicze przedsiębiorstw, masy najemnych pracowników oświaty, służby zdrowia, nauki, kultury, sfery socjalnej? Ta klasa aktywnie wsparła wczoraj program obalenia realnego socjalizmu, była główną siłą decydującą o jego powodzeniu i o zapoczątkowaniu restauracji kapitalizmu. W Polsce opowiedziała się za „Solidarnością” – przebranym w szaty związku zawodowego ruchem politycznym przeciw „komunie”. Dziś czuje się „oszukana”, jak francuscy chłopi przez Bonapartego, oszukana przez „klasę polityczną”, której zawierzyła i którą demokratycznie powołała do władzy. Okupiła to utratą na długie lata pozycji podmiotu historii. Potrzeba dziesięcioleci, by ją odzyskała, nabyła umiejętności bronienia swoich historycznych interesów jako całości – ekonomicznych i politycznych. Jest politycznie rozbita. Rozbita na wiele związków zawodowych. Zaś warunki dzikiej restauracji kapitalizmu sprzyjają pogłębianiu się rozdarcia jej interesów, partykularyzmom branżowym i lokalnym, egoizmowi załóg poszczególnych przedsiębiorstw i ich części. Widmo bezrobocia, lęk przed utratą pracy paraliżuje solidarne działania.
Wśród części pracowników najemnych utrzymuje się nadal poparcie dla restauracji kapitalizmu. Takie poparcie występuje zwłaszcza w grupach młodych, aktywnych robotników, którzy przed degradacją ratują się sezonową emigracją zarobkową za pracą „na czarno” jako gastarbeiterzy, wykorzystując względnie szerokie otwarcie dla ruchu siły roboczej do bogatych krajów, którzy imają się drobnego handlu importowanymi artykułami, uczestniczą w „szarej strefie” gospodarki. Naukowcy, w pierwszym rzędzie młodzi, poprawiają swój los, wykorzystując szanse dla „drenażu mózgów”. Szacuje się, że w Polsce około 30 proc. pracowników uczelni i instytutów naukowych wyemigrowało za granicę; w ZSRR emigrują radzieccy specjaliści od atomistyki i lotów kosmicznych, kaptowani przez zachodnie ośrodki badawcze i przemysłowe. Załogi wielu zakładów pracy nadal upominają się o prywatyzację, opowiadają się za przejęciem ich zakładów przez obcy kapitał, wprawdzie już bez złudzeń o „drugiej Japonii”, lecz z nadzieją na zachowanie swych miejsc pracy, uniknięcie, choćby doraźnie, bezrobocia w wyniku bankructwa i likwidacji. Są gotowe do rezygnacji z uprawnień samorządowych, z socjalnych udogodnień i zdobyczy, aby przetrwać i walczyć o możliwie korzystne warunki prywatyzacji. Skoro w Polsce słabnąca „Solidarność” jest w stanie pociągnąć dużą część załóg całych regionów do strajku, którego naczelnym a kuriozalnym postulatem jest powołanie przez rząd pełnomocnika do prywatyzacji i „restrukturalizacji” gospodarki, czyż nie jest to świadectwem sporego zakresu takiej rezygnacji? Wałęsa ze swoim słynnym „jestem za, a nawet przeciw” wyraża poniekąd stanowisko tych grup.
To prawda, że uzyskanie poparcia dla programów forsownej restauracji kapitalizmu, dla prywatyzacji jest coraz trudniejsze. Prokapitalistyczne partie i partyjki polityczne skarżą się na gwałtowny spadek zaufania ludzi do idei i praktyki prywatyzacji. Jednakże politycznie przejawia się to w pierwszym rzędzie w apatii wyborczej, w rosnącej nieufności do wszystkich parlamentarnych partii, która przynosi „karuzelę” tracenia przez nie kolejno wpływów.
Ułatwia to znieczulenie na groźne dla demokracji umacnianie się pozycji prezydentów wybieranych w powszechnych wyborach. Wprawdzie ich autorytet także maleje, jednak prezentują się przecież jako ponadpartyjni wybrańcy narodu. Toteż uchodzi im bezkarnie, nie budzi społecznego oporu lżenie parlamentów, poniżanie deputowanych. Tym bardziej, że parlamentarzyści sami są niesłychanie oględni w krytyce prezydentów, deklarują nieustająco szacunek dla prezydenckiej władzy.
W istocie to prezydenci uprawiają „populizm” pod publiczkę, potępiając partyjne spory w parlamentach, umacniając złudzenia, że zbawieniem dla kraju jest silna egzekutywa ponad parlamentem, maksymalne ograniczenie jego władzy. Sprzyjają ograniczaniu parlamentu przez wyższe izby, włącznie z takimi pomysłami jak projekt Korwina-Mikke, by izba ta nie pochodziła z wyborów powszechnych, lecz była ponadpartyjnie konstytuowana z ministrów, wojewodów, burmistrzów i wójtów, forsują większościowe ordynacje wyborcze itp.
Czyż jednak nie oznacza to przyznania, że masy narodu są przeciw restauracji zależnego kapitalizmu?
Dodajmy do tego jeszcze, iż długo jeszcze nie ma szans na odrodzenie internacjonalizmu ludzi pracy, zarówno byłych krajów socjalizmu, jak i narodów krajów starego kapitalizmu. Upadek gospodarczy, głęboka recesja w byłych krajach socjalistycznych, rozpad ich wewnętrznych i wzajemnych międzynarodowych powiązań gospodarczych sprzyjają wybuchom dzikich nacjonalizmów w nadziei: ratuj się, kto może. Sprzyjają zwalaniu na sąsiadów odpowiedzialności za własne nieszczęścia i wyścigowi lizusostwa wobec możnych tego świata. Równoczesna recesja w głównych krajach kapitalizmu, wzrost w nich rodzimego bezrobocia, konkurencja taniej siły roboczej mas gastarbeiterów ze Wschodu powoduje narastanie ksenofobii i nastroje sprzyjania przez ludzi pracy wybuchom ksenofobii. Wojna domowa w byłej Jugosławii, w Gruzji, w Azerbejdżanie, w Tadżykistanie, napięcia na tle narodowościowym we wszystkich byłych republikach ZSRR, spięcia w stosunkach Czech i Słowacji są obłudnie wykorzystywane przez zagraniczny kapitał, obłudnie podniecane i „pacyfikowane”, ułatwiając uzależnianie gospodarcze i polityczne poszczególnych krajów. Kraje kapitalistyczne błyskawicznie uznają niepodległość Chorwacji, Słowenii, Bośni i Hercegowiny, ale nie Kurdów i Palestyńczyków. W jednolitej narodowo Polsce nieustannie stwarza się wrażenie zagrożenia kraju przez Rosję, Ukrainę, chociaż tam przecież zerwano z „komunistyczną” przeszłością”, a słabość gospodarcza, upadek głębszy niż w Polsce oddala jakiekolwiek zagrożenie.
Wszystko to sprzyja kształtowaniu się w byłych krajach socjalistycznych państewek formalnie niepodległych, faktycznie stających się ekonomicznym zapleczem możnych tego świata, zależnych od nich także politycznie.
Nie przypadkiem potęgi kapitalistyczne, które głoszą chwałę wolnych wyborów pluralistycznych, obwieszczają samowładnych prezydentów, takich jak Borys Jelcyn, Lech Wałęsa, Leonid Krawczuk czy Eduard Szewardnadze, największymi gwarantami demokracji. Prezydenci są zwolennikami jak najszybszego włączenia swoich krajów do NATO, a partie parlamentarne i ich politycy udają, że nie wiedzą iż oznacza to zalegalizowanie i uzyskanie gwarancji zbrojnej ingerencji mocarstw Zachodu na wypadek, gdyby była zagrożona restauracja kapitalizmu, iż nie chodzi tu o osłonę przed problematycznym zagrożeniem zewnętrznym, lecz o gwarantowanie „bezpieczeństwa wewnętrznego”, to jest osłonę przed zahamowaniem czy cofaniem „reform”.
W scharakteryzowanym układzie wewnętrznych i międzynarodowych sił społecznych tendencja do „prezydenckiej demokracji”, do pomiatania parlamentaryzmem, ograniczania prerogatyw władzy przedstawicielskiej (czy jej przedstawicielskiego charakteru odzwierciedlającego układ sił politycznych w narodzie) jest na wiele lat nieuchronna, jest bowiem dziecięciem procesu restauracji kapitalizmu, jest politycznym kosztem „restrukturalizacji”. Jest historyczną prawidłowością tego układu, musi występować mocniej lub słabiej, póki on trwa. Walka z tą tendencją jest więc ważnym powołaniem i narzędziem sił, których interesy ten układ gnębi. Sprzyjanie tej tendencji, niezależnie od subiektywnych intencji, wspiera petryfikację tego układu, który prowadzi do degradacji narodów na dziesięciolecia. Walka z tą tendencją jest niezbędna dla obrony cywilizacyjnych zdobyczy narodów byłych krajów socjalistycznych w toku restauracji kapitalizmu, dla skutecznego osłaniania klas ludzi pracy przed płaceniem tak dotkliwych i niemal wyłącznie ich obciążających kosztów „restrukturalizacji”, ograniczania tych kosztów do minimum. Niezależnie od tego, co warte jest hasło „kapitalizmu z ludzką twarzą”, to owa „ludzka twarz” będzie też nie mniej niezbędna i w przyszłości, gdy zmiana owego układu umożliwi postawienie zadania socjalistycznej przebudowy życia narodów w nowych kształtach, złamania dominacji kapitalistycznego rozwoju.
W obronie parlamentarnej demokracji
Nieuchronność „prezydenckiej demokracji” w danym układzie sił nie oznacza nieuchronności pogodzenia się z jej naporem, biernego jej przyjmowania ze strony sił społecznych, które ona ujarzmia. To, co rzeczywiste, nie jest bynajmniej racjonalne, słuszne czy sprawiedliwe dla wszystkich. Nie oznacza konieczności pogodzenia się z losem i utraty szans w walce z danym układem sił społecznych, który tę tendencję rodzi.
Nie głosimy, na przekór apologetom prezydenckiej demokracji, abstrakcyjnej wyższości demokracji parlamentarnej. Twierdzimy, że ta ostatnia jest ustrojem państwowym, który otwiera pełne pole przed ludźmi pracy obrony ich interesów w gospodarce, walki z degradacją o rozwój ekonomiczny kraju, o trwałe respektowanie praworządności, zachowanie i rozszerzanie tradycyjnych politycznych wolności i praw obywatelskich oraz socjalnych i kulturalnych. Natomiast prezydencka zagraża zaprzepaszczeniem tradycji demokracji, zawiera immanentnie tendencję do autorytaryzmu.
Nie do utrzymania jest tu relatywistyczny pragmatyzm, który deklaruje, że parlamentarna demokracja jest dla ludzi pracy, gdy wybrany prezydent jest prawicowy, zaś pożądana i korzystna dla nich, staje się ich atutem – gdy w wolnych wyborach wyłoniony zostanie lewicowy prezydent. Jeśli elektorat wybiera lewicowego prezydenta, to w danym układzie sił politycznych także parlament będzie miał zapewnioną lewicową większość i gwarantuje wyłonienie stabilnego lewicowego rządu. A wtedy lewicowy prezydent z wyborów powszechnych jest zbędny, więcej – niebezpieczny dla losów demokracji. Miała już lewica „kulty jednostek” pierwotnie demokratycznie wydźwigniętych do władzy, które okazywały się zbrodnicze lub/i zdradzieckie.
Przytaczaliśmy już wypowiedź Marksa, iż parlamentarna republika jest ukoronowaniem politycznego panowania burżuazji. Lenin wielekroć tę myśl powtarzał w takiej formie: jest ona „normalnym” dla kapitalizmu ustrojem państwowym. Inaczej – stanowi dla kapitalizmu adekwatną nadbudowę polityczną promującą rozwój gospodarczy w jego ramach, a odstępstwa od „normalnego” ustroju państwowego, totalitaryzmy wszelkiego rodzaju nieuchronnie wyrastają w dzikim, zacofanym kapitalizmie i petryfikują jego zacofanie.
Jakiego dorobku i kształtów parlamentarnej demokracji bronić?
Szansą dla obrony i kształtowania życia narodu, obrony przed samowolą i upadkiem dziś i w przyszłości jest parlamentarna demokracja, przedstawicielska od góry do dołu – w narodowej i terytorialnych strukturach, z trójpodziałem władz. Demokracją, w której prezydent nie jest żadną dodatkową władzą, który pełni symboliczne funkcje jedności państwa, a władcze tylko dla zapewnienia ciągłości państwa w parlamentarnym interregnum. Prezydent taki powinien być wyłaniany przez parlament, a nie z powszechnych wyborów, co określa jego władzę jako echo ciała przedstawicielskiego.
Spróbujmy bliżej określić podstawowe cechy tej demokracji, nie traktując ich zestawienia jako idealnego, ostatecznego „modelu”, lecz jako zebranie instytucji wydobytych z historycznej tradycji demokracji, sprawdzonych w historii zmagań o jej zabezpieczenie i rozwijanie. Instytucji, których kształt nie jest ostateczny, jest i będzie korygowany w szczegółach, uzupełniany nowymi elementami, które umożliwią pełniejszą osłonę przed ujawnionymi już niedostatkami dotychczasowych. Jakie są to cechy?
Zapewnienie centralnej pozycji w strukturze demokracji i monopolu władzy ustawodawczej reprezentatywnemu przedstawicielstwu, zarówno w skali narodowej w postaci parlamentu, jak również w skali samorządów terytorialnych. Jest to wyrazem permanentnej suwerenności narodu w demokracji, suwerenności nad wszystkimi władzami państwa. Wszystkie przedstawicielstwa, aby spełniały warunek reprezentatywności, adekwatnie odzwierciedlały w swym składzie strukturę interesów wielkich społecznych grup obywateli i układ sił politycznych w narodzie, muszą być wyłaniane w wolnych, pięcioprzymiotnikowych wyborach, przy respektowaniu zasad pluralizmu politycznego.
Reprezentatywność narusza w szczególności i zawsze wprowadzanie większościowych ordynacji wyborczych. I to niezależnie od tego, czy, jak dziś w Polsce, istnieje 200 zarejestrowanych partii politycznych, czy też utrwaliła się dominacja dwóch partii; czy okręgi wyborcze są jedno czy wielomandatowe.
W wypadku wielości partii celowe być może co najwyżej wprowadzanie progów wyborczych, których przekroczenie jest premiowane dodatkowymi mandatami z centralnej listy (by nakłonić obywateli do wybierania programów różniących się w węzłowych kwestiach, a partie – do formułowania rzeczywistych i całościowych alternatywnych programów, a nie partykularnych hasełek). Jednakże musi być zachowana możliwość wyboru deputowanych również z bezpartyjnych list, z doraźnie tworzonych komitetów wyborczych, deputowanych zgłaszanych przez organizacje i stowarzyszenia obywateli, popartych przez określone ich grupy, przez załogi przedsiębiorstw. Partie nie mogą mieć instytucjonalnego monopolu na udział w akcie wyborczym. Grupy „pozaparlamentarnej opozycji” muszą mieć w wyborach szanse wyrastania w partyjnie zorganizowane siły parlamentarne.
Rozszerzeniem demokracji powinno być przyznanie inicjatywy ustawodawczej wielkim centralom związków zawodowych i określonej liczbie samorządów terytorialnych. Z inicjatywy parlamentu, na wniosek określonej liczby obywateli czy samorządów terytorialnych ważne rozstrzygnięcia ustawowe (w tym konstytucyjne) poddawane być mogą referendum, którego wyniki są dla parlamentu wiążące.
Rząd – jedyna centralna władza wykonawcza – powoływany i odwoływany jest wyłącznie przez parlament (a także jego poszczególni ministrowie). Nie mogą mu być cedowane ustawodawcze funkcje, przyznawane uprawnienia do wydawania dekretów z mocą ustawy. Zarazem zalecenia parlamentu w formie uchwał (w tym pokontrolne) nie mają dla rządu mocy wiążącej. Parlament nie może zmieniać wykonawczych rozporządzeń rządu ani jego jednostkowych decyzji. Może tylko rząd lub ministra odwołać i powołać nowy. Gdy nie jest w stanie powołać rządu w określonym terminie, zostaje rozwiązany i przeprowadzane są nowe wybory. Może też być rozwiązany w wyniku referendum, lecz nie można odwoływać poszczególnych posłów w tym trybie czy na wniosek wyborców okręgu, w którym został wybrany.
Niezależność sądownictwa od władzy ustawodawczej i wykonawczej ma być zagwarantowana przez wybieralność sędziów na określoną kadencję (z reguły dłuższą niż władz ustawodawczych) na szczeblu najniższym – sądów rejonowych w drodze wyborów powszechnych, na szczeblach wyższych – wyborów przez organy przedstawicielskie odpowiedniego szczebla. Natomiast sędziów Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego, Naczelnego Sądu Administracyjnego – przez parlament (ewentualnie z periodycznym odnawianiem części ich składu). W toku kadencji sędziowie wszystkich szczebli nie mogą być odwoływani ani przez wyborców, ani przez władze ustawodawcze czy wykonawcze. Odrzucić natomiast trzeba stanowczo powoływanie sędziów przez korporację sędziów i dożywotność sprawowania przez nich swych funkcji. Taki korporacjonizm oznacza niezależność władzy sądowniczej od narodu, jest antydemokratyczny. Samorządowi sędziowskiemu należy natomiast powierzyć wybory prezesów sądów oraz – w nadzwyczajnych przypadkach, ściśle określonych w ustawie – odwoływanie sędziów, lecz nie ich powoływanie. Niezbędny profesjonalizm sędziów powinien być zapewniony wymogiem posiadania wykształcenia prawniczego przez osoby powoływane do tych funkcji.
Trybunał Konstytucyjny ma za zadanie orzekać o zgodności ustaw parlamentu z konstytucją i w spornych sprawach interpretacji przepisów konstytucji. Odrzucić jednak należy pomysły nadawania jego orzeczeniom ostatecznej, nieodwołalnej mocy dla parlamentu, motywowane rzekomym wymogiem niezależności sądów od parlamentu. Nadanie takiej mocy sankcjonuje bowiem ingerencję sądu w wyłączność parlamentu w kwestiach stanowienia prawa, stawia wolę grupy sędziów wybranych przez parlament ponad wolą parlamentu, wolą jedynego ustawodawcy. Trybunał ma orzekać, jaką wolę ma parlament! Trybunał Konstytucyjny musi być uprawniony do zawieszania mocy obowiązującej zakwestionowanej ustawy, a jego orzeczenia i interpretacje, skoro dotyczą treści konstytucji, mogą być przez parlament odrzucone taką kwalifikowaną większością, jakiej wymaga przyjmowanie przepisów ustawy zasadniczej.
Naturalnym przedłużeniem i rozwinięciem parlamentarnej demokracji jest szeroki, władny, bez rządowych namiestników nad nim stojących samorząd terytorialny na wszystkich szczeblach administracyjnego podziału państwa. Samorząd na wszystkich szczeblach, jak parlament, jest wyłaniany w drodze pięcioprzymiotnikowych wyborów. Jego władza wykonawcza – państwowa władza terenowa – powoływana jest i odwoływana przez lokalną władzę przedstawicielską. Samorząd gospodaruje własnym budżetem, którego wpływy stanowią ustawowo określone części podatków powszechnych oraz podatki lokalne, a także dochody z komunalnych przedsiębiorstw produkcyjnych, usługowych i użyteczności publicznej. Uchwały i decyzje samorządów nie mogą być uchylane przez rząd ani przez władze samorządowe wyższego szczebla, lecz tylko przez sądy na wniosek tych władz; które mogą zarazem zawiesić ich wykonywanie do czasu rozstrzygnięcia. Odwołanie przedstawicielskiej władzy samorządowej może nastąpić tylko w drodze referendum (poszczególnych radnych odwołać w toku kadencji nie można). Może rozwiązać władze samorządu, gdy notorycznie łamie prawo, tylko przedstawicielska władza wyższego szczebla z własnej inicjatywy lub na wniosek rządu czy prezydenta. W tym wypadku zarządza jednocześnie w krótkim terminie nowe wybory i powołuje tymczasowy zarząd komisaryczny działający do czasu ukonstytuowania się nowych przedstawicielskich i wykonawczych władz w miejsce rozwiązanych.
Zaprezentowany kształt parlamentarnej demokracji nie jest – powtórzmy raz jeszcze – żadnym wyspekulowanym ideałem. Nie tylko w sensie niezmienności, lecz i w tym sensie, że jego realizacja nie stanowi panaceum, które wyzwoli natychmiast od wszelkich bolączek. Nie zmieni za pomocą kartki wyborczej układu sił społecznych – wewnętrznych i międzynarodowych. Nie przyniesie natychmiastowego, przez zwycięstwo wyborcze, odwrócenia trendu spychania społeczeństw byłych krajów socjalistycznych do „trzeciego świata” i wejścia na kapitalistyczną drogę Tajwanu czy Południowej Korei, albo na drogę jakiejś postaci samorządowego socjalizmu, na jakąś „Trzecią drogę”. Nie usunie przecież zależności od USA i EWG, które, delikatnie mówiąc, nie są w tym zainteresowane; nie usunie nacisku pętli zadłużenia i technologicznego zacofania. Stanowi jednak najkorzystniejszą polityczną formę dla uczenia się przez narody, przez klasy i ich odłamy wyborów politycznych alternatyw, prezentowanych w programach partyj, kontroli przez narody i klasy realizacji tych programów. Parlamentarna demokracja także zmusza partie, pod groźbą utraty poparcia, do rzetelności, do odstępowania od partykularyzmów i jednoczenia rozproszonych interesów w wielkie, czytelne i sprawdzalne alternatywy, które umacniając gospodarkę, niosąc jej wzrost, sprzyjają zarazem w historycznej perspektywie umocnieniu pozycji określonych klas w strukturze narodu. Uczy ludzi oceniania wartości programów nie według frazesów, lecz według wyników ich realizacji. Otwiera drogę do jawności polityki na wszystkich szczeblach i eliminacji mafijnych gier, politykierstwa. Mówiąc tradycyjnym w marksizmie językiem, instytucjonalizuje i ujmuje w pokojowe, cywilizowane ramy walkę klas, rozwiązywanie konfliktów ich interesów. Jest formą ustroju politycznego najkorzystniejszą dla ludzi twórczej pracy, którzy stanowią większość każdego społeczeństwa i są demiurgiem jego rozwoju.
Lewica musi wyzbyć się złudzeń o nowoczesności „prezydentyzmu”
Czas najwyższy dla lewicy – wyzbyć się złudzeń, iżby „prezydencka demokracja” i władza wykonawcza z dekretami gwarantowała abstrakcyjną siłę państwa; czas powrócić do historycznej tradycji obrony i umacniania parlamentarnej demokracji. Obrony niezłomnej, demaskującej matactwa politykierskie, demaskującej antyludowy i antynarodowy charakter deprecjonowania w konstytucjach i ustawach oraz w praktycznym działaniu władzy państwowej organów przedstawicielskich. Czas najwyższy organizować ludzi pracy w obronie parlamentarnej demokracji, włącznie z popieraniem ich pozaparlamentarnych działań i oporu przeciwko łamaniu jej zasad.
Zdajemy sobie sprawę z tego, że w parlamentarnej demokracji w najbardziej wolnych wyborach z reguły legalnie zwycięża klasa ekonomicznie panująca, taka, która w danym układzie stosunków ekonomicznych zapewnia zarazem wzrost gospodarczy i cywilizacyjny społeczeństwa. W aktualnych warunkach największe szanse mają tu takie frakcje kapitalistów, które prowadzą politykę promującą rozwój produkcji przodującej technologicznie, a nie niszczenia gospodarki i cofania kultury technicznej. Tacy kapitaliści, którzy we własnym interesie miarkują swą pazerność, szukają koalicji i kompromisów, w tym rozumieją konieczność „ustępstw” zachowujących socjalne i kulturalne zdobycze ludzi pracy. Degradacja cywilizacyjna ludzi pracy – to utrwalenie degradacji gospodarczej. Współczesny kapitalizm wymaga dla swego rozwoju wykształconej siły roboczej o wysokiej kulturze. Partie lewicy są w stanie wymusić na kapitalistach taką alternatywę.
Dla obrony cywilizowanego kapitalizmu korzystne jest zachowanie substancji i unowocześnianie wielkich państwowych przedsiębiorstw, przeciwstawianie się doktrynerskiemu niszczeniu uspołecznionej własności, jej rabunkowej prywatyzacji. Wymaga to zawarowania równoprawności sektorów własnościowych. „Państwowy kapitalizm” jest takim systemem gospodarczym, w którym państwo prowadzi aktywną politykę przemysłową, łączy rynkową gospodarkę z interwencjonizmem nie tylko w sferze ulg podatkowych i celnych, kredytów dla rozwoju nowoczesnych działów produkcji, lecz i rozwija własne przedsiębiorstwa, inwestuje w kluczowych dziedzinach i ostatecznie jest wyższy rozwojowo od leseferystycznego dzikiego kapitalizmu „liberałów”. W byłych krajach socjalistycznych liberałowie ci sprzeniewierzają się zresztą leseferyzmowi, bowiem prowadzą aktywną politykę niszczenia wielkiego przemysłu państwowego, a nie jego modernizacji. Wprawdzie całe stulecie potwierdza tezę Engelsa, iż w warunkach panowania kapitalizmu własność państwowa i komunalna jest zbiorową własnością kapitalistów w tym sensie, że sprzyja rozwojowi ich średnich i drobnych przedsiębiorstw, udostępniając im „darmowo” decydujące, a wymagające ogromnych nakładów zdobycze postępu technologicznego, zapewniając kooperacyjne zamówienia, dostarczając środków na infrastrukturę i na kształcenie fachowej siły roboczej itp. Jednakże efektywne funkcjonowanie tej własności gwarantuje zarazem odprowadzanie do budżetu stabilnych zysków na socjalne i kulturalne urządzenia i zabezpieczenia dla mas ludzi pracy, bez matactw, pod społeczną kontrolą. Gwarantuje także wyższą wydajność pracy i wyższą akumulację zysków na cele rozwojowe. Wiemy o tym z dzisiejszego i przeszłego doświadczenia.
W międzywojennej Polsce państwowe inwestycje w Centralnym Okręgu Przemysłowym były lokomotywą gospodarki i postępu technologii, wzrostu rodzimego kapitału produkcyjnego, podczas gdy prywatni kapitaliści mało inwestowali, a wielką część zysków przeznaczali na luksusową konsumpcję. Tak jest i dziś. Zachowanie wielkiej produkcji uspołecznionej oraz socjalnej, naukowej i kulturalnej uspołecznionej infrastruktury – to zarazem zachowanie przyczółków dla przyszłego socjalizmu.
W państwowych ramach parlamentarnej demokracji, przy ukształtowaniu się zmienionego układu sił społecznych, możliwa jest socjalistyczna alternatywa. Więcej, historyczne doświadczenie realnego socjalizmu wskazuje, że jest ona formą państwowości najkorzystniejszą dla funkcjonowania i rozwoju tej alternatywy.
Uważamy, że teoria Lenina o radzieckiej demokracji jako przeciwstawnej burżuazyjnemu parlamentaryzmowi formie państwowej władzy została w socjalizmie historycznie sfalsyfikowana, obroniła się natomiast teza Engelsa, iż taką formą jest parlamentarna demokracja.
Ostatecznie zaś doświadczenie klęski realnego socjalizmu przyniosło niewątpliwie tę naukę, że bez sprawdzania przez odrodzone partie socjalistycznej opcji w wolnych demokratycznych wyborach, w warunkach nieskrępowanego pluralizmu politycznego uzyskania aprobaty narodu, większości ludzi pracy dla ich polityki, dla socjalistycznych kształtów życia przez nią wspieranych i wnoszonych, partie te skazane są na doktrynerskie zwyrodnienie. Następuje zanik aktywności mas ludzi w umacnianiu socjalnych urządzeń. Przestają być ich własnym dziełem, być traktowane jako swoje i bronione jako takie. W dziedzinie politycznej jest to podstawowa nauka dla wszelkiego przyszłego ruchu socjalistycznego.
Wszystko to nie oznacza iżby w koncepcji rad nie było zdobyczy trwałych dla socjalizmu i dla idei demokracji, które lewica ma obowiązek pielęgnować, bronić, wyszukiwać nowych dróg ich realizacji i sprawdzać ich wartość.
Perspektywa „republiki socjalnej”
Obrona parlamentarnej demokracji leży więc w interesie ludzi pracy, jest programowym zadaniem ich partii politycznych nie tylko instrumentalnie, jako narzędzie stosowane, gdy władza państwowa jest w rękach sił prokapitalistycznych, a w gospodarce dominuje produkcja kapitalistyczna, ale i wówczas, gdy te partie znajdą się u steru władzy. Ich program powinien postulować i forsować nie tylko republikę parlamentarną, lecz – by użyć terminologii z przełomu stuleci – w jej ramach republikę socjalną. To oznacza nie tylko uznanie i respektowanie w ramach tej republiki powszechnych wolności politycznych i obywatelskich oraz równości prawnej wszystkich obywateli. Także nie tylko konstytucyjne zagwarantowanie praw socjalnych obywateli do pracy, bezpłatnej oświaty, ochrony zdrowia i temu podobnie w „społecznej gospodarce rynkowej”.
Oznacza to również konstytucyjne uznanie praw związków zawodowych do obligatoryjnego współudziału w kształtowaniu i kontroli realizacji praw socjalnych oraz warunków pracy i płacy, prawa do strajku, do inicjatywy ustawodawczej w tych dziedzinach. Wymaga to obligowania samorządów lokalnych i zakładów pracy do tworzenia warunków dla kulturalnej i politycznej działalności ludzi pracy, udostępnianie im, ich stowarzyszeniom, związkom zawodowym i partiom politycznym lokali, sal, stadionów na zgromadzenia i imprezy kulturalne, polityczne, sportowe. Wymaga wspomagania z publicznych funduszy druku i rozpowszechniania gazet, broszur sponsorowanych przez organizacje polityczne, kulturalne, oświatowe, liczące określoną ilość członków itp. Wymaga bezpłatnego dostępu do sądownictwa dla każdego obywatela. Wymaga – generalnie – tworzenia przez demokratyczne władze państwowe zespołu urządzeń i środków, które niwelują przewagę, monopole posiadaczy kapitału w docieraniu do opinii publicznej, do kultury (i ich kształtowania), które zrównują szanse politycznego wpływu i kulturalnego rozwoju, uniezależniają je od bogactwa.
Ideolodzy prezentują notorycznie „klasę średnią” jako oporę wolności i demokracji. Jest faktem, że w warunkach kapitalizmu bez masowego wsparcia tej klasy demokracja parlamentarna jest niemożliwa. Bez niej wielki kapitał jest paraliżowany w dokonywaniu ekonomicznego wzrostu i nie jest w stanie bezpośrednio panować politycznie. Ale to nie w tajemny sposób duch wolności tkwi w „klasie średniej” – jak głosił K. Jaspers. Nie dlatego, że w ludziach pracy najemnej tkwi niewolniczy duch „człowieka masowego” czy hominis sovietici. Parlamentarna republika socjalna jest szansą pełnego rozkwitu ducha wolności w ich politycznym działaniu, zniesienia monopolu kręgu prywatnych właścicieli na korzystanie z wolności.
Demokracja parlamentarna nie jest automatycznie państwem silnym, może być w określonym czasie i kraju także słabym. Zależy to od historycznie danego układu sił społecznych. Jest jednak formą, w której najpełniej urzeczywistnia się i w toku praworządnego funkcjonowania umacnia utożsamianie się obywateli z państwem, trwałe traktowanie go jako swojego państwa, w której realizuje się ich podmiotowość. Miarą siły państwa jest bowiem ostatecznie aktywność mas narodu w jego funkcjonowaniu, nie tylko w wyborach władz, lecz na co dzień. Toteż, parafrazując, można stwierdzić, że lewica musi bronić parlamentarnej demokracji jak niepodległości.
Bez demokracji parlamentarnej nikłe są szanse dobicia się narodów byłych krajów socjalistycznych do zwycięskiego zastopowania polityki, prowadzącej je do „trzecioświatowego”, zależnego kapitalizmu, do degradacji na pokolenia. Natomiast demokracja parlamentarna – jesteśmy przekonani – stworzy i wymusi wejście na alternatywną „Trzecią drogę” poprzez wielosektorową gospodarkę rynkową, w której panuje równoprawność różnych form własności, gospodarkę włączoną w światowy podział pracy, rozwojową, a w wyniku jej doświadczeń – otworzy drogę do alternatywnego w stosunku do kapitalizmu ustroju społecznego. Drogę praworządną i pokojową. Jeśli zaś wewnętrzne czy zewnętrzne siły naruszą w obronie swych partykularnych interesów demokratycznie stanowione prawo, naród uprawniony będzie do zastosowania w stosunku do nich pozaparlamentarnych działań i środków.
Jarosław Ładosz
1 J. Ładosz opisując procesy zachodzące na początku lat 90-tych 20. wieku, np. w odniesieniu do prywatyzacji, uzależnienia od interesów wielkich korporacji, podporządkowania międzynarodowemu kapitalistycznemu podziałowi pracy, itd., używa czasu teraźniejszego, opisuje coś, co się dopiero zaczęło dziać – odpowiadało to bowiem ówczesnej sytuacji. Gdy prywatyzacja była jeszcze na początku drogi, nadzieje na odrodzenie gospodarcze i rozwój demokracji pokładał w umocnieniu własności państwowej. Tymczasem obecnie, po tym jak międzynarodowi wierzyciele obietnicami zmniejszenia polskiego zadłużenia i pomocy finansowo-gospodarczej, wymusili powszechną prywatyzację majątku państwowego, należałoby użyć czasu przeszłego, gdyż przewidywane przez J. Ładosza skutki procesów dokonały się… i dzisiaj realnym hasłem programowym pozostaje nie „równoprawne traktowanie trzech sektorów”, ale renacjonalizacja największych zakładów pracy. Płonne okazały się nadzieje na aktywność odrodzonych lewicowych partii postsocjalistycznych – w praktyce podjęły się one osłony kapitalistycznej transformacji, czym skazały się na marginalizację. Nie przekreśla to jednak trafności J. Ładosza analiz i propozycji programowych.