Zdając sobie sprawę z historycznej zmienności treści pojęcia „liberalna demokracja”, dla potrzeb niniejszej analizy przyjmuję takie jej rozumienie, które odnosi się do „liberalnego projektu” organizacji życia społecznego na podstawie dwóch podstawowych zbiorów zasad: (1) organizacji działalności gospodarczej w warunkach wolnego rynku i wolnej konkurencji („zasady wolnorynkowego kapitalizmu” lub „ zasady liberalizmu ekonomicznego”), (2) organizacji i realizacji władzy większości respektującej prawa i wolności człowieka i obywatela gwarantowanych przez państwo prawa (zwane inaczej „zasadami demokratycznego państwa prawa” lub „zasadami demokracji konstytucyjnej” lub bardziej ogólnie „liberalnymi zasadami politycznymi”).
Liberalizm ekonomiczny w postaci normatywnej postuluje takie rozwiązania prawno-instytucjonalne, które umożliwiają niczym nie ograniczoną produkcję, kupno i sprzedaż wszystkiego, co można wyprodukować, sprzedać i kupić oraz swobodny wybór zawodu i działalności gospodarczej. Ta niczym nie ograniczona aktywność gospodarcza leży u podstaw „systemu wolności ekonomicznych”, której przejawem winien być swobodny przepływ kapitałów, siły roboczej i towarów. Stąd wynika powszechnie znany postulat liberałów „deregulacji gospodarki”(ograniczania a w skrajnych przypadkach zniesienia regulacji prawnych funkcjonowania różnych sektorów produkcji, usług, w tym usług finansowych i rynku pracy). W tradycji liberalnej istnieje również silne przekonanie, że wolność ekonomiczna jest nieodłączna od własności prywatnej.
Według Ludwiga von Misesa program liberalny można streścić w dwóch słowach: „własność prywatna”. Wszystkie inne żądania liberalizmu wynikają , jego zdaniem, z uznania prywatnej własności za podstawę życia społecznego (Mises, 1990, s.18). Właściwie do końca lat pięćdziesiątych formuła „własność prywatna – wolność ekonomiczna – racjonalność gospodarcza” stanowiła główny wyróżnik doktryn liberalnych. Po doświadczeniach „państw dobrobytu”(z częściowo upaństwowioną gospodarką i daleko posuniętą regulacją rynków kapitałowych, towarowych oraz rynku pracy) z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX w (dziś określanych mianem „złotego wieku Zachodu”) związek między własnością prywatną, wolnością i efektywnością ekonomiczną przestał być tak oczywisty. Postulaty „prywatyzacji, prawnej ochrony własności prywatnej, liberalizacji i deregulacji gospodarki” wróciły w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku jako reakcja na problemy gospodarcze z którymi borykały się niektóre „państwa dobrobytu”. Wróciły też argumenty o ścisłym związku własności prywatnej, wolności ekonomicznej i racjonalności gospodarowania. Liberalizm polityczny postuluje z kolei takie rozwiązania prawno-instytucjonalne, które gwarantują prawa i wolności obywatelskie w warunkach wolnej konkurencji idei i projektów politycznych. Rozwiązania te określane są mianem „systemu wolności i praw politycznych” znajdujących wyraz w konstytucji i systemie funkcjonowania demokratycznego państwa prawa , którego podstawą jest trójpodział władzy. Wolności polityczne, równość wobec prawa, praworządność, legalizm – to najważniejsze postulaty „demokracji liberalnej.”
W „projekcie liberalnym” zakłada się też, że „system wolności ekonomicznych” stanowi warunek konieczny powstania i rozwoju „systemu wolności politycznych”. Natomiast wpływ „systemu wolności politycznej” na działalność gospodarczą przedsiębiorców za pomocą odpowiednich regulacji lub bezpośredniej aktywności ekonomicznej państwa jest dopuszczalny tylko w dwóch przypadkach: (1) jeśli wprowadzane regulacje nie ograniczają aktywności przedsiębiorców i (2) działalność gospodarcza państwa jest niezbędna i nie może być finansowana z zysków prywatnych.
Problem z adekwatnością
W intelektualnej historii liberalizmu spotykamy dwie grupy argumentów na rzecz „projektu liberalnego”. Pierwszą tworzą różnego rodzaju filozoficzne koncepcje prawa natury (Smith 1954, Mises 1990, Hayek1982, Friedman 1994), drugą – utylitarno-behawiorystyczne teorie (Mill 1959, Rawls 1994, Gray 1994, Manet 1994). Podejmowane w ramach tych teorii próby wyjaśnienia zachowań ekonomicznych i politycznych człowieka przez odwołanie się do jakiejś „natury ludzkiej ”prowadzi donikąd, ponieważ wszystkie czyny ludzkie są oparte na „naturze ludzkiej”. Od czasów Arystotelesa wiadomym jest, że pojęcia które wyjaśniają wszystko nie wyjaśniają nic. Ta logiczna argumentacja na rzecz mocy wyjaśniającej pojęć ogólnych nie przekonuje Leszka Balcerowicza, który dokonał wyboru i opublikował, znakomity zresztą, zbiór tekstów pod tytułem Odkrywając wolność. We Wstępie pisze: „Nie da się sensownie myśleć o alternatywnych ustrojach i warunkach jakie tworzą one ludziom, bez przyjęcia określonych założeń na temat natury samego człowieka” (Balcerowicz 2012, s.49). Autor jednego z wybranych przez Balcerowicz tekstów, znakomity metodolog i filozof nauki Karl Popper, słusznie uważa, że takie myślenie prowadzi na manowce, gdyż wszelka aktywność ludzka związana jest z „naturą człowieka” (Popper 1987, Addenda). Oznacza to, że nie da się również wyprowadzić ulubionych postulatów Balcerowicza „prywatyzacji i deregulacji gospodarki” z ustaleń psychologii ewolucyjnej na temat „natury człowieka”, przywołanych przez autora wyboru tekstów o wolności.
Tę trudność logiczną dostrzegał też inny guru Balcerowicza – August von Hayek. Zauważył on, że wraz z rozwojem ekonomii politycznej jako nauki, w doktrynie liberalnej miejsce „filozofii człowieka”, czy też nawiązujących do niej „teorii praw natury” zaczynają zajmować „ekonomiczne argumenty na rzecz wolności”. Liberalizm XX wieku to – według Hayeka – nic innego jak interpretacja w kategoriach ekonomicznych politycznych ideałów wolności, równości, bezpieczeństwa, demokracji i postępu cywilizacyjnego (Hayek 1982, rozdz. XIV). „Ekonomiczne argumenty na rzecz wolności”, czy też „interpretacja w kategoriach ekonomicznych politycznych ideałów wolności”, w interpretacji Hayeka, również nie wytrzymują wymogów logiki i doświadczenia. Gdy chodzi o logiczną argumentację, to da się ją przedstawić w sposób następujący: polityczne ideały wolności, równości , praworządności etc. wynikają logicznie z określonej teorii ekonomicznej. W wypadku argumentacji empirycznej podkreśla się ścisły związek genetyczny i aktualny między realizacją w praktyce praw i wolności obywatelskich z rozwojem wolnego handlu, wolnej konkurencji i gospodarki rynkowej w ogóle.
Każdą z owych „racji ekonomicznych” na rzecz polityki wolności można zakwestionować z powodów zasadniczych. Od czasów Hume’a wiadomo, że ze zbioru zdań o faktach nie wynikają nie tylko żadne uogólnienia naukowe ale również żadne uogólnienia moralne czy też prawne. Oznacza to, że niemożliwe jest logiczne przejście od opisu określonego stanu społeczeństwa do wysuwania określonych postulatów dotyczących naszego w nim zachowania (moralnego, prawnego, politycznego). Z kolei od czasów Kanta wiadomym jest, że prawa nauki i prawa stanowione nie mają ze sobą nic wspólnego poza nazwą. Zarówno Hume jak i filozof z Królewca negowali w zasadzie możliwość jakiejkolwiek nauki o społeczeństwie, dlatego też na pytanie, jak należy postępować, próbowali odpowiedzieć, odwołując się do „natury ludzkiej”.
Swą ważność zachowują jednak metodologiczne ustalenia tych filozofów, z których wynika, że jeśli ekonomia pretenduje do miana teorii naukowej (a tak właśnie jest w przypadku ekonomicznej twórczości teoretycznej Hayeka, jego uczniów i zwolenników, wśród których jest też Balcerowicz), to formułowane w jej ramach prawa nie mają nic wspólnego z prawami stanowionymi. Prawa nauki określają bowiem ścisłą i niezmienną regularność, która nie może być zniesiona ani wyprowadzona przez człowieka, która nie zna żadnych wyjątków. Prawo nauki może być prawdziwe lub fałszywe. Prawo stanowione jest natomiast wprowadzane przez człowieka. Może być zatem zmieniane, doskonalone, łamane etc. Prawa stanowione mogą być li tylko oceniane jako dobre, złe, słuszne, niesłuszne, możliwe, niemożliwe do przyjęcia (Popper 1987, t. 1, rozdz. 5 oraz t. 2, Addenda). Żaden wniosek o charakterze normatywnym nie może być wyprowadzony z przesłanek, wśród których nie ma choć jednego sądu imperatywnego. Oznacza to, że żadnych postulatów dotyczących praw i wolności obywatelskich i szerzej – zasad funkcjonowania demokratycznego państwa prawa nie można wyprowadzić z określonego zbioru sądów teoretycznych (włącznie z teoriami ekonomicznymi Misesa, Hayeka czy Friedmana). Niemożliwe jest zatem „ekonomiczne uzasadnienie polityki wolności” rozumiane w sensie logicznym.
Jeśli zaś chodzi o „empiryczne uzasadnienie” związku „systemu wolności politycznych” z „systemem wolności ekonomicznych”, to faktem jest, że liberalizm polityczny i ekonomiczny w dziejach nowożytnych wzajemnie się wspierały i umacniały. Historia zna jednak wiele przykładów z niedalekiej przeszłości i współcześnie, że wolny handel, wolna konkurencja i gospodarka rynkowa rozwijać się mogą w warunkach dalekich od respektowania praw i wolności obywatelskich (np. dyktatury wojskowe w Ameryce Łacińskie czy na Dalekim Wschodzie gdzie w latach 60-tych i 70-tych; od ponad 20 lat rozwija się najbardziej dynamiczna wolnokonkurencyjna gospodarka rynkowa pod kierownictwem politycznym Komunistyczne Partii Chin Ludowych).
Przytoczone przykłady uzasadnienia „projektu liberalnego” są dobrą ilustracją tego, co mam na myśli pisząc o „problemie adekwatności projektu liberalnego”. Chodzi tu o trudności natury metodologicznej związane z możliwością racjonalnego uzasadnienia prawdziwości i adekwatności liberalno-demokratycznych zasad organizacji życia społecznego. Nieudane próby „ekonomicznej interpretacji” politycznych ideałów wolności, równości i demokracji, spowodowały, że sferę wolności politycznych i związanych z nimi liberalnych rozwiązania instytucjonalno-prawnych zaczęto traktować w kręgu liberalnych myślicieli jako samoistną sferę powinności (prawa państwowego i prywatnego), mającą wprawdzie wpływ na życie gospodarcze, ale całkowicie od niego niezależną. Jeśli sfera powinności, zasad funkcjonowania państwa i praw jest bytem samoistnym, to do rozstrzygnięcia pozostaje kwestia: dlaczego wolny w swych wyborach człowiek stojąc w obliczu konfliktu pomiędzy liberalnymi i antyliberalnymi rozwiązaniami prawno-instytucjonalnymi winien odpowiedzieć się po stronie ideologii i polityki wolności?
Wspomniany Karl Popper, najwybitniejszy, obok Hayeka, liberał XX wieku, przyznawał, że nie da się logicznie uzasadnić sformułowanego wyżej wyboru na rzecz „systemu wolności ekonomicznej i politycznej”, gdyż trzeba by przyjąć jakieś inne zasady organizacji życia społecznego, z których wynikałby liberalizm ekonomiczny i polityczny a owe zasady wymagałyby dalszego uzasadnienia. Nie da się też zasad wolności politycznej i ekonomicznej wyprowadzić ze zdań o faktach psychicznych (jak sądzi Balcerowicz) czy ekonomicznych (jak sądzą Hayek i inni ekonomiści). Pozostają więc dwie możliwości: albo wybór między liberalną demokracją a różnymi antyliberalnymi propozycjami ustroju politycznego jest czysto arbitralny, a tym samym irracjonalny, albo względną racjonalność tego wyboru można uratować poprzez przyjęcie pewnego zestawu kryteriów na gruncie których dałoby się przynajmniej ocenić skutki takich wyborów.
Podstawą dla takich ocen mógłby być, zdaniem autora Społeczeństwa otwartego i jego wrogów, zestaw określonych kryteriów, których dostarcza nam etyka humanistyczna ufundowana na doktrynie „praw człowieka”. Próba ratowania przez Poppera racjonalności wolnych wyborów człowieka cofnęła nas znów do punktu wyjścia: dlaczego ten a nie inny zestaw kryteriów, ta a nie inna doktryna „praw człowieka” ma stanowić podstawę oceny skutków naszych wyborów między konkurencyjnymi zasadami życia społecznego? Ani tych kryteriów ani też takiego czy innego zestawu praw człowieka nie da się uzasadnić ani na gruncie logiki ani na gruncie doświadczenia. Rozumiał to inny wybitny liberał XX wieku Raymond Aron i w związku z tym twierdził, że: „W instytucje liberalne można tylko wierzyć. Fundamentem tej wiary są raczej uczucia niż fakty”. (Aron 1992, s. 318). Jeśli mamy wolność wyboru takiego systemu zasad organizacji życia społecznego, który jest zgodny z naszymi uczuciami to, w zasadzie, każdy system jest dobry. Odwołując się do uczuć religijnych współczesny fundamentalista islamski wierzy w Allacha, szariat i zorganizowane na jego podstawie państwo islamskie. Współczesny polityk polski, z szeroko pojętego obozu zjednoczonej prawicy, wierzy w Boga, powszechny kościół katolicki oraz głoszone przez niego prawdy wiary leżące u podstaw chrześcijańskiej etyki i doktryny społecznej i marzy mu się „Katolickie Państwo Narodu Polskiego”.
Uznanie sfery powinności, funkcjonowania demokratycznego państwa prawa za samoistny byt ma jeszcze inne, niezwykle ważne konsekwencje dla pojmowania istoty „projektu liberalnego”. W jego analizie na czoło wysuwane są kwestie prawno-proceduralne funkcjonowania instytucji liberalnych. Występujące tu kolizje i sprzeczności w realizacji prawa, w funkcjonowaniu poszczególnych organów władzy państwowej traktowane są jako rezultat niedoskonałości czy też braku koherentności prawa i wdrażanych rozwiązań organizacyjnych (niedoskonałości instytucji liberalnych). Nad usuwaniem tych niedoskonałości czuwać mają niezależni i apolityczni prawnicy, których zadaniem jest dbanie o spójność i koherentność całego systemu prawa poprzez doprowadzanie go (na drodze interpretacji prawniczej) do zgodności z zasadami konstytucji, traktowanymi jako naczelne zasady prawa. Stąd rodzą się fałszywe przekonania, o prymacie prawa w stosunku do polityki w demokratycznym państwie prawa. W takim podejściu do funkcjonowania liberalnej demokracji znika z pola widzenia jedna z najistotniejszych cech „projektu liberalnego” – praktyczne a tym samym polityczne niepowodzenia w realizacji postulowanych fundamentalnych wartości wolności, równości i sprawiedliwości. Niepowodzenia te liberałowie maskują przez upowszechnianie wspomnianych fałszywych przekonań (nazywanych też „iluzjami prawniczymi”), w których prawne gwarancje wolności, równości i sprawiedliwości prezentuje się jako ich urzeczywistnienie.
Antynomie wartości: wolność, równość, sprawiedliwość
Alexis de Tocqueville był jednym z pierwszych teoretyków demokracji, który w oparciu o gruntowne badania empiryczne doszedł do wniosku, że konflikt między wolnością i równością należy do fundamentalnych konfliktów każdej demokracji (Tocqueville 1976, s. 369-482). Śledząc rozwiązania prawno-ustrojowe, które wówczas miały miejsce w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej i na kontynencie europejskim, zwłaszcza we Francji i Anglii, zauważył że konflikt ten może znaleźć rozwiązanie zarówno w „ustroju niedemokratycznego liberalizmu” jak i „nieliberalnej demokracji”. W pierwszym przypadku liberalizm ekonomiczny łączy się z reguły z politycznym despotyzmem. W drugim – w imię ochrony równych możliwości dostępu do władzy, bogactwa, wiedzy i prestiżu stwarza się bariery prawno-instytucjonalne dla niczym nie ograniczonej wolności, zwłaszcza ekonomicznej. Każde z tych rozwiązań, zdaniem Tocqueville’a, jeśli jest realizowane w sposób konsekwentny prowadzi do samozaprzeczenia. Polityczny despotyzm prowadzi w końcu do likwidacji wolności w ogóle, w tym wolności ekonomicznej. Skrajny zaś egalitaryzm zagraża nie tylko wolności ale na dłuższą metę prowadzi też do likwidacji równości. Późniejsze doświadczenia historyczne w całej rozciągłości potwierdziły te konstatacje teoretyczne autora O demokracji w Ameryce.
Jak zatem zachować wolność w warunkach równości? Jak pogodzić nieuchronny ruch ku równości z wolnością? Oto dylematy przed którymi stoi każdy „projekt liberalny”. Problematyka równych możliwości w warunkach wolności przewija się również w twórczości innego, współczesnego Tocqueville’owi, teoretyka demokracji – Johna Stuarta Milla, zwłaszcza w jego publicystyce społecznej. Równe możliwości w dostępie do bogactwa, kultury i władzy, to dla autora dziełka O wolności warunek niezbędny praktycznej realizacji prawa każdej jednostki do uznania swej odrębności i samorealizacji, która jest wolnością. Na gruncie takiego rozumienia wolności uprawnione stają się pytania: Czy człowiek może się realizować pozostając bez pracy? Czy każda praca umożliwia samorealizację człowieka? Czy można mówić o wolności w warunkach nieograniczonej konkurencji, w której zawsze w końcu zwyciężę najsilniejszy? Czy wolność w stosunkach między sprzedającym swoją siłę roboczą pracownikiem a kupującym ją właścicielem kapitału, nie jest przypadkiem czystą fikcją jeśli sytuacja rynkowa nie zostawia temu pierwszemu żadnego wyboru? Są to pytania nie tylko o praktyczny sens wolności ale również o sens sprawiedliwości, których związek z równością możliwości był dla Milla oczywisty.(Mill 1959).
Dla Fryderyka Hayeka (Hayek 1982, cz. IX) sprawiedliwość, to pojęcie pozbawione sensu, bowiem w społeczeństwie wolnej konkurencji prędzej czy później musi się przegrać. A bez wolnej konkurencji nie ma demokracji. W społeczeństwie wolności (ekonomicznej i politycznej) człowiek jest, zdaniem Hayeka, panem swego losu: swą pracą i inicjatywą decyduje o własnym dobrobycie, a wrzucając kartkę do urny decyduje o kształcie prawa i instytucji, stojących na straży jego praw i wolności. Jeśli przegrywa w tej ekonomicznej i politycznej konkurencji, to znaczy, że sobie na to zasłużył.
Współcześni kontynuatorzy Milla dowodzą jednak, że wolność wszystkich może być tylko wówczas zabezpieczona, gdy państwo bierze w obronę słabszego, który jest słaby nie dlatego, że sobie na to zasłużył, lecz dlatego, że znalazł się w takich a nie innych dyskryminujących go układach społeczno-ekonomicznych nie zależnie od jego własnej woli. Państwo musi więc wziąć na siebie konstytucyjny obowiązek zabezpieczenia prawa każdego człowieka dostępu do minimalnego zasobu dóbr (materialnych i duchowych) umożliwiających mu zachowanie godności ludzkiej. Logika tego rozumowania prowadzi do postulatu uzupełnienia Karty Praw Wolności – Kartą Praw Socjalnych.
Państwo winno też środkami prawnymi ograniczyć wszelką opartą na ekonomicznej wolności przemoc prywatną i korporacyjną, która zawsze skazuje na przegraną jednych i na wygraną innych niezależnie czy sobie na to zasłużyli czy nie zasłużyli. Kwestią otwartą pozostaje, jak dalece państwo może się posunąć w swym interwencjonizmie na rzecz słabych w kierunku tworzenia różnych możliwości realizacji wolności. Zwolennicy Hayeka stoją na stanowisku, że państwo w ogóle nie powinno ingerować w „poprawianie” nieodłącznych od wolności ekonomicznej nierówności, zwłaszcza wtedy gdy nierówności te prowadzą do maksymalizacji zbiorowego dobrobytu, z którego korzystają też ludzie ubodzy. Nie państwo lecz oparta na indywidualnej wolności ekonomiczna kalkulacja winna decydować o skali tego ubóstwa. Troska państwa o „zasłużenie przegranych i pokrzywdzonych” powinna polegać przede wszystkim na wspieraniu najbardziej produktywnych. Pokrzywdzonymi winni zająć się filantropi i instytucje charytatywne. „Maksymalizacja zbiorowego dobrobytu” w warunkach niczym nie ograniczonej wolności ekonomicznej – to jedyna droga do „minimalizacji cierpień zasłużenie pokrzywdzonych” w walce o zdobycie i efektywne wykorzystanie rzadkich zasobów. Rozumowanie to w pełni akceptuje i na nim się opiera Leszek Balcerowicz w polskich dyskusjach na temat podatków (jest za jeszcze większą regresywnością systemu podatkowego sprzyjającego pomnażaniu bogactwa najbogatszych), zabezpieczeń społecznych (jest zwolennikiem kapitalizacji składek emerytalnych w sporach o OFE), regulacji prawnych dotyczących rynku pracy (jest za „śmieciówkami” i przeciw podwyżce pracy minimalnej), wydatków socjalnych państwa (jest za ich radykalnym ograniczeniem).
Krytykę stanowiska Hayeka dokonał John Rawls, który wbrew autorowi Drogi do zniewolenia uznaje za zasadne posługiwanie się pojęciem „sprawiedliwość”, które znaczy dla niego dwie rzeczy: (1) równość wobec prawa i równe uczestnictwo w życiu publicznym oraz (2) taką nierówność w dostępie do dóbr, która maksymalizuje poprawę losów najnieszczęśliwszych.(Rawls 1994, s. 28, 208-224).
Formułę Rawlsa ze stanowiskiem Hayeka i jego zwolenników łączy założenie, że tylko w warunkach wolnego rynku i wolnej konkurencji możliwa jest poprawa losu „zasłużenie przegranych”. O ile Hayek stawia wyłącznie na wygranych, to Rawls usprawiedliwia tylko taką wygraną, która poprawia sytuację przegranych. W formule „minimalizacji cierpień” Hayeka zakłada się pewien automatyzm związku pomiędzy bogactwem bogatych a poprawą położenia biednych. Ta formuła określana bywa mianem „teorii skapywania”: bogaci wprawdzie się bogacą, ale jednocześnie pomnażają bogactwo narodowe, które przynajmniej w części trafia („kapie”) do biednych. Rawls wyklucza taki automatyzm i postuluje ingerencję państwa w proces bogacenia się, jeśli nie towarzyszy mu poprawa losu najuboższych (Rawls 1994, s.356-456). „Maksymalizacja dobrobytu zbiorowego”, „minimalizacja zbiorowego niedostatku”, „maksymalizacja poprawy losu najnieszczęśliwszych”, „minimalizacja cierpień społecznych” – są to formuły mające na celu rozwiązanie kolejnego dylematu liberalnej demokracji: pogodzenia w praktyce racjonalności ekonomicznej z postulatami wolności, równości i sprawiedliwości.
Rozum przeciw wartości
Rawls ma oczywiści rację, że „maksymalizacja dobrobytu zbiorowego” nie pociąga za sobą automatycznie „minimalizacji zbiorowego niedostatku i nędzy” a tym samym „minimalizacji cierpień społecznych”. Nie ma bowiem między tymi ekstremami żadnego związku logicznego. Empirycznie natomiast „maksymalizacja zbiorowego dobrobytu” nie wyklucza wcale możliwości ograniczania ilości ludzi korzystających z tego bogactwa a tym samym powiększania obszaru nędzy. Innymi słowy, „teoria skraplania” nie działa, co potwierdzają m.in. ukazujące się w ostatnich latach publikacje na temat pogłębiających się nierówności w dostępie do dóbr materialnych i duchowych zarówno w krajach wysoko rozwiniętych jak i rozwijających się: bogaci się bogacą a biedni biednieją w stosunku do bogatych. Konieczna jest zatem, zgodnie z logiką rozumowania Rawlsa, „państwowa korekta” procesu bogacenia się bogatych, umożliwiająca szybsze niż wzrost bogactwa najbogatszych wychodzenie z nędzy ubogich. Popper próbował ratować formułę Hayeka, kolegi z London School of Economic proponując odrzucenie jej członu pierwszego: nie „maksymalizacja zbiorowego dobrobytu” lecz „minimalizacja zbiorowego niedostatku” a tym samym „minimalizacja cierpień” winna stać się celem polityki państwa demokratycznego. W stosunku do tej formuły można by wysunąć podobne argumenty: „minimum globalnego niedostatku” nie musi wcale oznaczać, że coraz mniej ludzi egzystuje w warunkach uniemożliwiających zaspokojenie elementarnych potrzeb materialnych i duchowych.
Logicznie a także empirycznie nie można wykluczyć, że minimalizacji zbiorowej nędzy towarzyszyć może wzrost wpadającej w nią populacji. Popper zgodził się z tą argumentacją i zrezygnował z tej optymalizującej formuły na rzecz mniej precyzyjnego postulatu „możliwego w danych warunkach ograniczenia niedostatku i cierpień ludzkich”. Jest to kolejne niepowodzenie Poppera w podejmowanych przez niego próbach uzasadnienia racjonalności „liberalnego projektu”. W pierwszej – rozmyślając nad jego adekwatnością doszedł do wniosku, że nie istnieją ani logiczne ani empiryczne argumenty na rzecz „liberalnej demokracji” i pozostaje tylko oparta na uczuciach wiara w wartości humanistyczne, umożliwiająca ocenę takich czy innych rozwiązań ustrojowych. A wiara, jak wiadomo, przenosi góry i zwraca się do niej każdy kto ma jakiś pomysł na to jak urządzić życie innym. W drugim podejściu do uzasadnienia „projektu liberalnego” Popper doszedł do wniosku, że nie istnieją też żadne racjonalne metody rozwiązywania w praktyce konfliktów między dążeniami ludzi ku wolności, równości i sprawiedliwości. Co więcej, konsekwentne stosowanie w praktyce optymalizacyjnych metod w celu pogodzenia jednoczesnych dążeń do wolności i równości przynosi z reguły skutki odwrotne od zamierzonych – jeszcze większe nierówności uniemożliwiające samorealizację człowieka, która jest wolnością.
Przykładem tego jakie skutki społeczne może przynieść realizacja owych „optymalizacyjnych formuł” w skali globalnej niech posłuży logika ekonomicznego rozumowania głównego ekonomisty Banku Światowego (w latach1991-1996) Lawrence’a Summersa w kwestii „transferu brudnych technologii” z krajów bogatych (wysoko rozwiniętych) do krajów biednych (rozwijających się). W notatce służbowej, która przedostała się na łamy prasy, Summers przekonywał swych najbliższych współpracowników do rachunku ekonomicznego z którego wynika, że wzrost dobrobytu świata pozostaje w ścisłym związku z intensyfikacją „transferu brudnych technologii” do krajów niżej rozwiniętych.
A oto podstawowe elementy tego optymalizacyjnego rozumowania.
Wysokość kosztów szkodliwych dla zdrowia zanieczyszczeń zależy od dochodów utraconych na skutek wzrostu zachorowań i śmiertelności. Dlatego te zanieczyszczenia należy przenieść do kraju o najniższym poziomie płac. Mówiąc inaczej, według Summersa, śmierć taniej siły roboczej w krajach słabo rozwiniętych, spowodowana inwazją toksycznych odpadów i napływem szkodliwych technologii, przynosi mniejsze straty w globalnym rachunku korzyści i strat niż odpowiedni wzrost zachorowań i śmiertelności wysoko opłacanej siły roboczej w krajach wysoko rozwiniętych.
Koszty zanieczyszczenia środowiska rosną nieliniowo – z początku są bardzo niskie. Kraje słabo rozwinięte są również mniej zanieczyszczone. W związku z tym obrót odpadami i zanieczyszczeniami oraz „transfer brudnych technologii” do tych krajów przyczyniłby się do obniżki globalnych kosztów pomnażania dobrobytu.
Popyt na czyste środowisko, wynikający z potrzeb estetycznych i zdrowotnych, ma z reguły wysoką dochodową elastyczność. Ta zaś ma miejsce w krajach o wysokich dochodach. Zaspokojenie tego popytu a tym samym wzrost dobrobytu wymaga więc przeniesienia wszelkich odpadów, śmieci i brudnych technologii do krajów o niskich dochodach.
Ten „rachunek życia i śmierci” spotkał się z moralnym oburzeniem i potępieniem w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej (ubogich, nadmiernie zadłużonych i słabo rozwiniętych), jako wyraz bezduszności światowej technokracji. Zwolennicy „optymalizacyjnych metod” rozwiązywania problemów bogactwa i nędzy w świecie argumentują: Czyż można się obrażać na to, że 2 x 2 = 4? Jeśli się uzna, że droga do dobrobytu prowadzi przez gospodarkę rynkową, niczym nie ograniczony wolny handel i wolną konkurencję, to należy przyznać za Hayekiem, że w tej konkurencji musi w końcu zwyciężyć silniejszy, posługujący się opartym na wolności ekonomicznej rachunkiem dostępnym każdemu. O ile jednak Hayek zakładał, że wraz z bogaceniem się bogatych rośnie ogólny dobrobyt społeczeństwa, o tyle rachunek Summersa pokazuje, że bogaci stają się bogatsi, zdrowsi i piękniejsi, a życie biednych przez to jest nadal nędzne, zagrożone utratą zdrowia i przedwczesną śmiercią. Rachunek Summersa jest kolejnym dowodem na to, że „teoria skapywania” nie działa. „Maksymalizacja zbiorowego dobrobytu” nie idzie w parze z „minimalizacją cierpień” tych, którym nie powiodło się w warunkach wolności ekonomicznej. Z rachunkiem tym jest jak z nożem: w rękach bandyty służy do zabijania, w rękach rzeźnika – do krojenia polędwicy. Gdy jednak nie ma polędwicy niepotrzebny jest też nóż, nie mówiąc o takich „drobiazgach” jak równość praw czy też równe uczestnictwo w życiu publicznym.
Rachunek Summersa jest propozycją praktycznych „rozwiązań optymalnych” w warunkach pogłębiających się nierówności w skali globalnej między krajami wysoko rozwiniętymi i rozwijającymi. Nadmierne nierówności w dostępie do dóbr materialnych i duchowych skutkujących nierównym uczestnictwem w życiu publiczny mają miejsce również w wysoko rozwiniętych krajach, czego przykładem są Stany Zjednoczone, o których można poczytać w książce kolegi Summersa (po fachu i miejscu pracy: w latach 1999-2001 obaj pracowali w administracji Billa Clintona) Josepha Eugene’a Stiglitza (Stiglitz 2015). „Jedną z najciemniejszych stron gospodarki rynkowej jakie wyszły na światło dzienne, są wielkie i wciąż powiększające się nierówności, które naruszyły strukturę społeczną Ameryki i zachwiały jej równowagą gospodarczą” – pisze były urzędnik Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz doradca ekonomiczny prezydenta USA (Stiglitz 2015, s. 64). Bogaci w Stanach Zjednoczonych „coraz bardziej się bogacą, najbogatsi z bogatych bogacą się jeszcze bardziej, ubodzy coraz bardziej ubożeją i jest ich coraz więcej”(s. 75). W rezultacie „najzamożniejszy 1 procent posiada ponad jedną trzecią majątku narodowego” (s. 67-68). Tak głębokie nierówności, zdaniem laureata nagrody Nobla w ekonomii, destabilizują zarówno gospodarkę jak i jeden z najstarszych w świecie systemów demokracji konstytucyjnej.
Do najistotniejszych przejawów deformacji panującego w USA systemu politycznego Stiglitz zalicza:
– zagwarantowane w konstytucji USA „rządy ludu przez lud i dla ludu” (Lincoln), które przekształciły się w „rządy 1 procenta, przez 1 procent dla 1 procentu”;
– przekształcenie, z pomocą odpowiednich regulacji prawnych faworyzujących najbogatszych, demokratycznej zasady wyboru „jeden człowiek jeden głos” w zasadę „jeden dolar jeden głos”;
– funkcjonujący „mechanizmu drzwi obrotowych” umożliwiający płynny przepływ kadr z Wall Street do administracji państwowej i z powrotem;
– faworyzujący 1 procent najbogatszych proces tworzenia i egzekwowania prawa: od regulacji prawnych stosunków własności, poprzez korzystny dla najbogatszych system opodatkowania, a na regulacji stosunków pracy faworyzujących korporacje kończąc;
– faworyzujący najbogatszych system sądowniczy: rozstrzyganie spraw na ich korzyść, ograniczanie dostępu biednych do sądów poprzez podnoszenie „kosztów dostępu” (jedną z głównych przyczyn wysokich kosztów dostępu jest dość powszechna praktyka odwlekania wyroków);
– korzystanie z możliwości urabiania korzystnej dla bogatych opinii publicznej przez należące do nich media.
W rezultacie tych zmian w systemie politycznym, pozostających w ścisłym związku z głębokimi nierównościami „Stany Zjednoczone mają rząd reprezentujące 1 procent społeczeństwa, kształtowany przez 1 procent i na jego rzecz działający”(Stiglitz 2015, s. 201). Dzieje się tak mimo, że nadal obowiązuje konstytucja USA oraz jej 27 poprawek gwarantujących prawa i wolności obywatelskie, równy dostęp do władzy publicznej, trójpodział władz oraz kontrolę sądową procesu stanowienia i realizacji prawa. Sąd Najwyższy dba, by regulacje prawne i te federalne i te na szczeblu stanowym były zgodne z konstytucją. Jaki więc ustrój panuje w Stanach Zjednoczonych? „Oligarchicznej demokracji”, jak wynika z analiz Stiglitza, czy też „liberalnej demokracji”, na co wskazują formalno- prawne zasady amerykańskiej „demokracji konstytucyjnej”. Co jest decydujące w określeniu demokracji amerykańskiej? Jej cechy formalno-prawne, czy rzeczywista treść społeczno-ekonomiczna funkcjonowania władzy publicznej. Stiglitz w swej analizie koncentruje się na tym drugim aspekcie: bada związki między nadmiernymi nierównościami i ich wpływem na funkcjonowanie amerykańskiego systemu państwa i prawa. Nawiązując do słynnej wypowiedzi Lincolna o „władzy ludu przez lud i dla ludu” postawił wprost pytanie: Do kogo należy dziś władza w USA, przez kogo i dla kogo jest sprawowana w warunkach nadmiernych nierówności w dostępie do dóbr materialnych i duchowych „ludu amerykańskiego”? I odpowiedział: „władza 1 procenta społeczeństwa amerykańskiego, sprawowana przez 1 procent i dla 1 procent”. Swymi badaniami Stiglitz potwierdził też, że nic się nie zmieniło od czasu ustaleń Tocqueville’a w kwestii radzenia sobie demokracji amerykańskiej z fundamentalnym konfliktem między wolnością i równością.
Czego i kogo broni Trybunał Konstytucyjny w Polsce?
Pytanie to często pada w trwającym w naszym kraju konflikcie politycznym wokół ustrojowej pozycji Trybunału Konstytucyjnego (TK). Spór o TK jest dobrym przykładem tego, co wyżej opisałem jako „prawno-proceduralne podejście do funkcjonowania instytucji demokratycznego państwa prawa”. Trybunał w tym sporze traktowany jest jako skażona polityką instytucja czystego prawa zaś głowni adwersarze oskarżają się wzajemnie o jego upolitycznienie. Bezpośrednim przedmiotem sporu są zmiany prawno-proceduralne wprowadzone przez rządzącą większość parlamentarną. Krytycy tych rozwiązań oskarżają rządzącą większość parlamentarną o zamach na świątynię czystego prawa. Rządzący odpowiadają, że chcą jedynie „pogonić” z niej faryzeuszy. Warto przypomnieć te rozwiązania prawno-organizacyjne, które wywołały, nazywany już „kryzysem konstytucyjnym”, konflikt wokół TK. Dotyczą one m.in.:
– powoływania i odwoływania sędziów TK (obecna większość sejmowa unieważniła wybór sędziów TK przez poprzednią większość, uznając go za nielegalny i dokonała ponownego wyboru sędziów; TK potwierdził legalność wyboru tylko trzech z pięciu sędziów wybranych w poprzedniej kadencji Sejmu);
– przyjęcia przewidzianej prawem (konstytucją) przysięgi nowo wybranych sędziów przez prezydenta RP. (Prezydent przyjął przysięgę sędziów wybranych przez obecną większość parlamentarną i odmawia przyjęcia przysięgi od legalnie wybranych sędziów w poprzedniej kadencji sejmu wbrew napomnieniom TK.);
– nowelizacji ustawy o TK dokonanej przez obecną większość parlamentarną przewidującej powtórny wybór sędziów oraz wprowadzenie kadencyjności funkcji prezesa i wiceprezesa a także wygaśnięcie kadencji sędziów pełniących te funkcje obecnie. (TK uznał za niekonstytucyjne przepisy o ponownym wyborze sędziów a także o pozbawieniu obecnego prezesa pełnienia jego funkcji.);
– wstrzymania publikacji wyroku TK w „Dzienniku Ustaw” (uchylanie się Prezesa Rady Ministrów od swego konstytucyjnego obowiązku);
– ponownej nowelizacji ustawy o TK dokonanej przez większość parlamentarną zmieniającą obowiązujące dotychczas zasady orzekania (rozprawy muszą być wyznaczane według kolejności wpływu do TK, co do zasady TK ma orzekać w pełnym składzie a orzeczenia muszą zapadać większością 2/3głosów).
To są „dobre zmiany”, powiada rządząca większość, idące w kierunku doskonalenia składu i zasad funkcjonowania TK. To są „złe zmiany”, powiada opozycja i wtórujący jej publicyści i specjaliści od prawa konstytucyjnego, zmierzające do paraliżu działania Trybunału i destrukcji ładu konstytucyjnego w Polsce. Paraliżując TK i dokonując wyboru własnych sędziów rządzący, powiadają ich oponenci, chcą podporządkować prawo polityce (własnej polityce). Rządzący odbijają pałeczkę, zarzucając większości parlamentarnej poprzedniej kadencji sejmu upolitycznienie Trybunału przez wybór własnych sędziów i przekształcenie go w organ stojący na straży partyjnych interesów i broniący skorumpowanych układów. Spór ten w gruncie rzeczy jest pozorny i nie dotyczy rzeczywistej natury politycznej TK.
Dla obu stron konfliktu problem upolitycznienia Trybunału sprowadza się do tego (1) jak on działa, (2) kto w nim orzeka i jakie ma poglądy. Nie ulega wątpliwości, że organizacja prac Trybunału jest ważna dla jego funkcjonowania i jak w każdej organizacji może mniej lub bardziej sprzyjać efektywności pracy. Same zasady organizacji nie decydują jednak o „polityczności” czy „apolityczności” TK a ewentualny „paraliż organizacyjny” można usunąć na drodze zmian organizacyjnych, niekoniecznie wymagających politycznego usankcjonowania. Nie ulega też wątpliwości, że poglądy polityczne sędziów, ich światopogląd mają wpływ na treść i kierunki orzecznictwa. Ale tak się dzieje w systemach władzy sądowniczej we wszystkich demokracjach konstytucyjnych na świecie. Nikt tam jednak nie podważa pozycji ustrojowej sędziów i nie łączy bezpośrednio treści ich orzecznictwa wyłącznie z ich poglądami. W ocenie tych treści nie mniej ważne, jeśli nie najważniejsze, jest to, o czym się orzeka.
Koncentrując swą uwagę na tym „jak działa Trybunał”, „jakie są wewnętrzne zasady organizacji pracy”, „kto w nim pracuje” itp., strony konfliktu wokół TK pomijają, świadomie lub nie, to co rzeczywiście decyduje o politycznej istocie tej instytucji, a mianowicie: (1) jego pozycja ustrojowa określona w obowiązującej konstytucji oraz (2) treść orzeczeń w kwestiach fundamentalnych dla ustroju politycznego („demokratycznego państwa prawa”) i społeczno-ekonomicznego („urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej”). (Art. 2 Konstytucji RP).
W pierwszym przypadku chodzi o to, że konstytucja nadając orzeczeniom TK mocy prawa powszechnie obowiązującego i ostatecznego (Art. 190) uczyniła z niego instytucję biorącą udział w fundamentalnych dla ustroju RP sporach ideowo-politycznych, toczonych w parlamencie i poza nim. Nieodwołalność orzeczeń w kwestiach ustrojowych oznacza w istocie opowiedzenie się Trybunału po jednej ze stron tych sporów. I na tym właśnie polega jego polityczność. Tak rozumiana polityczność jest właściwa dla sądów wyższej instancji wszystkich demokratycznych państw prawa na świecie. Jak słusznie zauważył Jarosław Ładosz, zabierając głos w sporach o TK w latach 90-tych: „Postanowienia sądów najwyższej instancji są z reguły polityczne i ideologiczne w sposób wręcz jaskrawy, bowiem do sądów tych wpływają z reguły właśnie sprawy budzące spory o masowym charakterze w opinii publicznej, w orzecznictwie sądów niższych, dzielące wielkie grupy obywateli i wielkie grupy sędziów na szczeblu podstawowym” (Ładosz 1995, s. 13). Sprawy organizacyjne (wewnętrzne regulacje procesu orzekania) i personalne (kwalifikacje i poglądy sędziów) są ważne dla zrozumienia zasad funkcjonowania sądów najwyższych, nie da się jednak na ich podstawie określić politycznej treści i kierunków ich postanowień. W przypadku polskiego sporu o TK, proponowane rozwiązania prawno-organizacyjne i personalne należało by ocenić z punktu widzenia tego jak sprawnie, z jakim skutkiem i czy w ogóle ten organ sądowej kontroli prawa włącza się i ostatecznie rozstrzyga polityczne spory dotyczące zmian ustrojowych w naszym kraju. Odpowiadając na te pytania warto rozważyć następujące hipotezy:
(H1):TK, stojąc na straży konstytucyjności polskiego prawa, broni nieodwracalności procesów restauracji kapitalizmu w Polsce, tj. prawnych i społeczno-ekonomicznych skutków dokonanej w Polsce prywatyzacji i reprywatyzacji majątku państwowego, spółdzielczego i komunalnego oraz deregulacji i liberalizacji całej gospodarki;
(H2):TK poprzez swe orzecznictwo dotyczące relacji państwo-kościół, przyczyniając się do pomnażania majątku kościoła katolickiego w Polsce, katechizacji młodzieży w państwowym systemie edukacji oraz stałej i wciąż rosnącej jego obecności w instytucjach „demokratycznego państwa prawa”, finansowanej ze środków publicznych, stał się strażnikiem hegemonii kościoła katolickiego w instytucjach państwa polskiego związanych z edukacją, wytwarzaniem i upowszechnianiem dóbr duchowych.
Szczegółowa analiza treści orzeczeń TK w sprawach ustrojowych, przekracza ramy niniejszego artykułu. Ograniczę się do wskazania najważniejszych z nich. Dla uzasadnienia pierwszej hipotezy ważne jest orzecznictwo TK lub jego brak (milcząca akceptacja) w tak kluczowych kwestiach ustrojowych jak: zmiany w prawach własności, będących skutkiem realizacji ustaw o prywatyzacji i komercjalizacji przedsiębiorstw państwowych, likwidacji PGR-ów, zmian dotyczących prawa spółdzielczego oraz roszczeń reprywatyzacyjnych dotyczących zwrotu majątku i odszkodowań. Chodzi tu przede wszystkim o dyskryminujące zapisy ustawowe dotyczące roszczeń wynikających z prawa własności państwowej, spółdzielczej i komunalnej.
Za przykład mogą posłużyć dyskryminujące przedsiębiorstwa państwowe, w stosunku do prywatnych, zasady opodatkowania: wyższa niż w sektorze prywatnym dywidenda od nieruchomości oraz podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń („popiwek”) obciążający wyłącznie sektor państwowy. Dyskryminujące pracowników byłych państwowych gospodarstw rolnych zapisy „ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa” ograniczające ich dostęp do ziemi i majątku likwidowanych PGR-ów (w tym należącej do gospodarstw rolnych infrastruktury socjalnej). Orzeczenie TK akceptujące dyskryminujące sektor spółdzielczy w stosunku do sektora prywatnego zapisy ustawowe likwidujące związki spółdzielcze a wraz z nimi dostęp do funduszy rozwojowych w warunkach radykalnego ograniczenia dostępu do kredytów komercyjnych spółdzielni w porównaniu z prywatnymi przedsiębiorcami. Brak reakcji TK na zapisy ustawy o NFI chroniące interesy prywatnych firm zarządzających przeciw interesom Skarbu Państwa (chodzi o zasady wynagradzania tych firm bez związku z efektywnością gospodarowania majątkiem Skarbu Państwa oraz jego odnową technologiczną). Podkreślić też należy brak reakcji TK na łamanie prawa towarzyszące prywatyzacji w ramach NFI. (O skali strat Skarbu Państwa oraz społecznych skutkach prywatyzacji poprzez NFI pisałem w „Zdaniu”, nr 3-4, 2015).
Dyskryminujące orzeczenia TK, dotyczące sporów pomiędzy roszczeniami wynikającymi z prawa własności państwowej, spółdzielczej czy komunalnej (np. w Krakowie i Warszawie) a roszczeniami reprywatyzacyjnymi (rozstrzyganie na korzyść byłych właścicieli). Podkreślić też należy brak reakcji TK na afery związane z prywatyzacją sektora bankowego (jedyne orzeczenie TK, stwierdzające niezgodność z konstytucją, dotyczyło wezwania na przesłuchanie przed Sejmową Komisję Śledczą ds. Banków i Nadzoru Bankowego byłego wicepremiera i ministra finansów Leszka Balcerowicz oraz bankiera Wojciecha Kostrzewy).
Na koniec trzeba wspomnieć o panującym w Polsce regresywnym systemie podatkowym preferującym pomnażanie bogactwa przez najbogatszych, o czym TK również milczy, a otrzymamy obraz „Trybunału Niesprawiedliwości”, który po przez ingerencje prawne bądź ich brak, stoi na straży prawa łamiącego fundamentalne zasady ustrojowe demokratycznego państwa prawa – „zasady sprawiedliwości społecznej”.
Na potwierdzenie prawdziwości drugiej z hipotez dotyczącej politycznej natury TK, wystarczy tylko wspomnieć o jego orzeczeniach dotyczących: wprowadzenia za pomocą instrukcji wewnętrznej urzędnika państwowego(ministra) religii do szkół, wprowadzenie za pomocą rozporządzenia tegoż ministra katechetów do rad pedagogicznych a ocen z religii na świadectwo szkolne, wynagrodzenia nauczycieli religii z publicznych pieniędzy za realizację programu ustalanego i egzekwowanego poza państwowym systemem edukacji, „ochrony życia od chwili poczęcia”, „ochrony wartości chrześcijańskich”, karalności za „obrazę uczuć religijnych”, „klauzuli sumienia” i wreszcie w sprawach najistotniejszych dla kościoła katolickiego, tj. w sprawach majątkowych (zwrotu majątków skonfiskowanych przez zaborców, obdarowania kościoła katolickiego nieruchomościami kościelnymi na Ziemiach Zachodnich i Północnych, rozstrzygnięć tzw. Komisji Majątkowej oraz zasad finansowania szkolnictwa wyznaniowego). Rozstrzygając we wszystkich wymienionych kwestiach na rzecz interesów materialnych (pomnażanie majątku) i duchowych ( prawna ochrona i wspieranie głoszonych poglądów i wartości religijnych, etycznych i społecznych) kościoła katolickiego w Polsce, Trybunał Konstytucyjny z instytucji broniącej konstytucyjnych praw i wolności obywatelskich stał się „Trybunałem Kościelnym”.
Nazywając Trybunał Konstytucyjny „Trybunałem Niesprawiedliwości” czy „Trybunałem Kościelnym” wskazuję na polityczną treść i kierunek orzeczeń związanych ze sprawami ustrojowymi od których abstrahują główne strony konfliktu o TK. Dlatego też spór ten nazwałem pozornym, toczonym zresztą w „rodzinie postsolidarnościowej” akceptującej bez zastrzeżeń zmiany ustrojowe o których mowa w wyżej sformułowanych hipotezach (H1 i H2).
Włodzimierz Luty
Źródła:
Aron, R. (1992): Widz czy uczestnik. Czytelnik, Warszawa.
Balcerowicz, L. (2012): Odkrywając wolność. Zysk i S-Ka, Poznań.
Friedman, M i R. (1994): Wolny wybór. PANTA, Sosnowiec.
Gray, J.(1994): Liberalizm. Znak, Kraków.
Aron,R.(1992): Widz i uczestnik. Czytelnik, Warszawa.
Balcerowicz, L.(2012) Odkrywając wolność. Zysk i S-Ka, Poznań.
Friedman, M.i R. (1994): Wolny wybór. PANTA, Sosnowiec.
Gray, J.(1994):Liberalizm. Znak, Kraków.
Hayek, A. (1982). Droga do niewoli, Londyn.
Ładosz, J. (1995?): Sąd kasujący i dyktujący parlamentowi ich wykładnię. Warszawa.
Manet, P. (1994): Intelektualna historia liberalizmu. ARCANA, Kraków.
Mill, J.S. (1959): Utylitaryzm. O wolności, PWN, Warszawa.
Mises, L. (1990): Liberalizm w klasycznej tradycji. Spółka Białek i Kuźniak, Wrocław.
Popper, K. (1987): Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. Vol 2. NOW, Warszawa.
Rawls, J. (1994): Teoria sprawiedliwości. PWN, Warszawa.
Smith, A. (1954): Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów, PWN, Warszawa.
Stiglitz, J.E. (2015): Cena nierówności, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa
Tocqueville, A (1976): O demokracji w Ameryce. PIW, Warszawa.
Woś, R.(2014): Dziecięca choroba liberalizmu. Studio EMKA, Warszawa.