Gra w klasy. Część 2: Ronaldo i s-ka


footballSłowo wstępne

Tytuł drugiego odcinka krótkiego cyklu poświęconego stosunkom własnościowo-klasowym w futbolu celowo eksponuje nazwisko gracza najbogatszego klubu piłkarskiego na świecie a zarazem, używając potocznych kategorii, najlepiej opłacanego piłkarza. Znamienny jest również dalszy ciąg tytułu, sugerujący kapitalistyczny a w każdym razie prywatnowłasnościowy charakter tego, co wedle mądrości konwencjonalnej stanowi wynagrodzenie za wkład pracy, umiejętności albo talent – o którym to ostatnim czynniku sprawczym najchętniej i najczęściej rozprawia się przy okazji nie tylko tego sportu.

1. Walka jakich klas?

National Football League [1] to najbogatsza dziś wśród wszystkich podobnych organizacji sportowych na świecie. Warto zatem przyjrzeć się bliżej, jak – z punktu widzenia zawodników – wygląda ostateczny podział jej olbrzymich dochodów pochodzących ze sprzedaży praw do transmisji spotkań, opłat reklamodawców i wpłat sponsorów, handlu rozmaitymi artykułami klubowymi typu koszulki, piłki itp. oraz, last but not least, wpływów z dnia meczu.

Przed rozpoczęciem sezonu 2011/12 właściciele klubów ligi futbolu amerykańskiego NFL ogłosili lokaut, zamykając przed zawodnikami ośrodki treningowe i stadiony. Sezon, który miał się rozpocząć we wrześniu, stanął pod znakiem zapytania. Była to pierwsza przerwa w pracy w NFL od 1987 roku. Takiego wybuchu piętrzącego się od dłuższego czasu konfliktu między właścicielami a zawodnikami można było oczekiwać, zważywszy na przedmiot sporu, jakim była sprawa podziału ogromnych zysków, jakie przynoszą rozgrywki NFL. W poprzednim sezonie była to kwota 9,1 miliarda dolarów. Z tej sumy miliard pozostał w kieszeni szefów klubów, a resztę dzielono na zasadzie: 60% – zawodnicy, 40% – właściciele. Futbolistom zostawało więc do podziału około 4,8 miliarda dolarów.

Proporcje te jednak nie odpowiadały właścicielom klubów, którzy zażądali większej puli zysków dla siebie o około 800 milionów – miliard dolarów. Powodem zatem dla którego Właściciele klubów wypowiedzieli porozumienie zbiorowe ze skutkiem od końca sezonu 2010/2011 były pieniądze, i to nie byle jakie pieniądze. Jak w klasycznej definicji konfliktu klasowego “właściciele chcieli płacić zawodnikom mniej, domagając się dodatkowych pieniędzy dla siebie na wydatki inwestycyjne i operacyjne. Te dodatkowe pieniądze (ok. 1,4 miliarda dolarów, czyli w sumie ok. 2,4 miliarda dolarów z 9 miliardowej łącznej sumy do rozdysponowania) miałyby być „wyłączone” z ogólnego dochodu [forma kredytu]. Praktycznie rzecz biorąc, oznaczałoby to zmniejszenie wynagrodzeń zawodników o jakieś 18%”. Nie znosi automatycznie klasowej bariery między właścicielami siły roboczej a posiadaczami kapitału, ale daje z pewnością materiał do refleksji fakt, iż w angielskiej ekstraklasie w lecie 2012 r. udział płac w dochodach klubów wyniósł 70%, a od 2006/07 r. ten składnik kosztów pochłonął ni mnie ni więcej jak tylko 83 % przyrostu dochodów klubów Premier League (Cahalane 2014).

2. O różnicy między futbolistą a dzięciołem

Patrząc na przedmiot sporu pod nieco innym kątem, skrajnie kontrowersyjna była sprawa udziału w podziale łącznego dochodu. Zawodnicy proponowali fifty-fifty, właściciele 51-49%. Żadna ze stron nie chciała ustąpić ze swoich pozycji. Ciekawe są argumenty rzeczników obu stron, rzucają one bowiem pewne światło na ich klasowe oblicze. I tak wśród zwolenników zawodników dało się słyszeć głosy, że propozycja właścicieli nie jest uczciwa ani sprawiedliwa, bo to ostatecznie zawodnicy są wykonawcami tak atrakcyjnego dla rzesz kibiców widowiska sportowego, ryzykując przy tym zdrowiem (Blind Side Blitzzz 2011). Ten elementarny a niezaprzeczalny fakt wyraża utrzymywanie się przez sportowców z wydzierżawiania swojej siły roboczej, która, podobnie jak to się dzieje w przemyśle, rolnictwie czy innych działach gospodarki narażona jest na oddziaływanie szczególnych warunków pracy w danej dziedzinie. Owe specyficzne warunki i rodzaj pracy wykonywanej przez graczy w lidze futbolu amerykańskiego dają o sobie znać przyspieszonym zużywaniem się tej siły, znajdującym konkretny wyraz w takich faktach jak znaczne ryzyko wstrząsów mózgu w tej brutalnej grze, w efekcie czego emerytowani gracze często cierpią na demencję, chorobę Alzheimera, depresję, nierzadko kończącą się samobójstwem (por. Fainaru-Wada, Fainaru 2013). Ponad cztero- i pół tysięczna grupa takich ex-graczy (można by cynicznie powiedzieć, na tyle wcześnie, że jeszcze nie zdążyło ich dopaść rozmiękczenie mózgu ani mania samobójcza) pozwała ligę NFL wraz z oficjalnym producentem kasków wykorzystywanych w ligowych meczach, firmę Riddell, zarzucając, że finansowane przez ligę pseudobadania naukowe wbrew faktom lansowały na łamach profesjonalnych czasopism nieprawdziwą tezę zaprzeczającą związkowi między grą w futbol a wstrząsami mózgu. O tym, po czyjej stronie była w tym sporze racja merytoryczna świadczyć może reakcja NFL, która na tydzień przed rozpoczęciem sezonu w 2013 r. zgodziła się wypłacić powodom bez oficjalnej akceptacji żadnego z ich zarzutów 765 mln dol. rekompensaty plus 200 mln dol kosztów sądowych (por. Fainaru-Wada, Fainaru 2013). W przerażającym rachunku do jakiego starają się nas przyzwyczaić kompanie ubezpieczeniowe osobnicy z chorobą Alzheimera mogą z tej puli uzyskać do $5 mln; najwyżej $4 mln może natomiast wynieść już pośmiertne odszkodowanie dla rodziny poszkodowanego u którego stwierdzono ww. chorobę, a $3 mln dla futbolistów, którzy zapadli na demencję (AP 2013).

Orzeczenie zatem zachowało pozory braku ostatecznego rozstrzygnięcia szkodliwości gry w futbol amerykański, sprawa miała więc dalszy ciąg (i będzie na pewno ciągnęła się w przyszłości, choćby w wyniku ważkiej decyzji zapisania przez niektórych graczy swoich mózgów nauce, z nadzieją, że przynajmniej pośmiertnie będą mogli przysłużyć się następnym pokoleniom), wystawiający skrajnie niechlubne świadectwo lidze i wielu związanych z nią prywatnych interesów, takich jak wytwórcy odzieży ochronnej, konsultanci medyczni i in., tworząc w sumie widowisko jota w jotę przypominające postępowanie przemysłu tytoniowego, który znalazł się w analogicznych opałach, z podobną bezczelnością odrzucając naukowe świadectwa związku między paleniem papierosów a rakiem płuc. Nie będziemy opisywać wszystkich meandrów żałosnego przedstawienia, jakie dała liga NFL z niewielka pomocą kliki usłużnych naukowców, którzy na szczęście znaleźli swoją przeciwwagę w postaci grupki odważnych dysydentów. Przypadek tych ostatnich dowodzi, że dążenie do prawdy, idealizm, honor, uczciwość nie są to wartości z góry skazane na przegraną w starciu z pieniądzem i układami, pełniącymi rolę, odpowiednio, uniwersalistycznego i partykularystycznego katalizatora procesów społecznych. Miło również odnotować, że wśród nielicznych sprawiedliwych w tej Sodomie i Gomorze znalazł się neurolog polskiego pochodzenia, jak nieomylnie wskazuje nazwisko, Kevin Guskiewicz. Mózgi nieszczęsnych desperatów, których ukochana gra doprowadziła – nieraz w dramatycznych okolicznościach – do rozstania się z życiem, wyjawiły skalpelowi neurochirurga niepodważalną prawdę o wielokrotnych urazach głowy jako notorycznej przyczynie chronicznej urazowej encefalopatii, symptomami której są wspomniane wyżej „plagi egipskie”. „Reklamowo-propagandowe kampanie rzekomo zabezpieczających przed urazami kasków były częścią składową tego skandalu, nie zaś prozdrowotnego rozwiązania. Można powiedzieć ironicznie, że – wbrew władzom ligi i kapitalistycznym grupom interesu uparcie negującym, jakoby piłkarzom groziły wstrząsy mózgu – jedyną obiecująca pewny rezultat drogą zapobieżenia tej groźbie byłoby przedzierzgnięcie się w dzięcioła, a przynajmniej skopiowanie pewnych kluczowych elementów budowy tego ptaka, które stanowią odpowiedź na zagadkę długie lata dręczącą ornitologów. Jak to możliwe, że niewielki ptak, uderzając dziennie swoim mocnym dziobem w konary drzew średnio, jak obliczono, 12 tys. razy, ma mózg nie wykazujący nawet śladu efektów, jakie normalnie powinno przynieść ze sobą tak energiczne i długotrwałe kucie. Dopiero ornitolodzy chińscy rozwiązali zagadkę, tkwiącą w niezwykłych szczegółach anatomii tego niby to znanego każdemu ptaka. Ma on otóż m.in. wewnętrzną powiekę, chroniącą jego gałki oczne przed wypadnięciem, ale najważniejszy element jego ochronnego rynsztunku stanowi zadziwiający język, prawdziwe cudo natury, które pomaga amortyzować napięcia związane z rytmicznymi, mocnymi i częstymi uderzeniami dzioba (por. Fainaru-Wada, Fainaru 2013). Nie trzeba rzecz jasna podkreślać, że zwykłym śmiertelnikom – w odróżnieniu od baśniowych dżinów na zawołanie spełniających wszelkie życzenia swoich wybawców, wyzwalających ich z cel butelek – tego rodzaju transsubstancjacje nie są dostępne, pozostawiając im cały komplet wykonalnych doczesnymi mocami opcji. Problem jedynie w tym, że jako doczesne, te potencjalne rozwiązania wymagają ziemskich, a więc materialnych środków, nie mówiąc już o utracie równie doczesnych źródeł dochodu przez oszukańczych przemysłowców i naukowców, by przypomnieć trafne wyrażenie Jana Lutyńskiego.

Nie znaczy to oczywiście, że warunki pracy graczy w klubach europejskich są pozbawione ryzyka wypadków czy chorób. I tak, za niemal zawodową chorobę piłkarzy można uznać stwardnienie zanikowe boczne, na które cierpi też znany astrofizyk Stephen Hawking. Występowanie tego schorzenia neuronów u piłkarzy wiąże się z dużym wysiłkiem fizycznym oraz narażeniem na urazy, a także na działanie pestycydów, którymi traktuje się trawę na boisku. Nie jesteśmy w tym zakresie zdani jedynie na przytaczanie anegdotycznych świadectw; badanie na dużej kohorcie graczy włoskich drużyn potwierdziło, że wśród piłkarzy ryzyko zapadnięcia na tę chorobę jest ponadprzeciętnie duże. W kohorcie objętej badaniem stwierdzono cztery przypadki zgonu wywołanego zapadnięciem na stwardnienie zanikowe boczne, podczas gdy tzw. oczekiwana stopa śmiertelności wynosiła jedynie 0,2 – inaczej mówiąc, ryzyko zgonu na skutek ASP (ang. skrót nazwy) jest aż osiemnastokrotnie wyższe od teoretycznie oczekiwanego (Taioli 2007). Aby jednak nie przeczerniać obrazu, przytoczmy inny rezultat tego samego badania, z którego wynika, że populacja piłkarzy może się cieszyć znacznie niższym od przeciętnej wskaźnikiem zachorowalności na choroby nowotworowe oraz serca. Odzwierciedla to, w tym drugim zwłaszcza przypadku, regularną aktywność fizyczną, połączoną ze stałym nadzorem medycznym, który może się przyczynić do wczesnego wykrycia początków danej choroby.

Być może równie wymowne jak statystyki potrafią być fakty, które ilustrują rozmiar drogi, jakie środowisko futbolu ma w tym zakresie jeszcze przed sobą. Stereotyp futbolu jako męskiej gry dla prawdziwych twardzieli przewija się w tekście pracy, a oto jego wyjątkowo bezduszne wcielenie: „»Powiedzcie mu, że jest Pele i dajcie go z powrotem na boisko!« – tak radził trener zespołu Patrick Thistle, John Lambie, po tym, jak jego zawodnik Colin McGlashan doznał wstrząśnienia mózgu i przez chwilę nie wiedział, kim jest i jak się nazywa” (Złotouści 2012).

Zarobki graczy mogą wydawać się niebotyczne, ale trzeba przymierzać je do odpowiednio skróconej podstawy szybko zużywającej się siły roboczej – “średnia długość „kariery” zawodnika NFL to ledwie 3 lata. Trzeba też brać pod uwagę, że z definicji supergwiazd zarabiających krocie może być niewiele, na każdego gwiazdora przypada co najmniej dwudziestu graczy, których główną troską jest zabieganie ze wszystkich sił o utrzymanie się w NFL na kolejny mecz, tydzień, miesiąc, czy sezon” (Blind Side Blitzzz 2011). Oczywista, że podobne przedziały istnieją i w innych ligach; np. grający w jednej z niższych klas rozgrywek szkocki klub Berwick Rangers doświadcza typowych kłopotów tego rodzaju lokalnych zespołów – ostatnie ich spotkanie zapełniło trybuny jedynie w 10 proc., a mizeria finansowa odbija się na zarobkach kadry, której wynagrodzenia wynoszą średnio 143 funtów tygodniowo w porównaniu do 8000 funtów w znanej drużynie Glasgow Rangers (Grant 2014).

Komentator opisywanych wypadków ustawia się jednak po drugiej stronie klasowego równania, powiadając, że „sprawa jest dość nadzwyczajna, bo oto mamy do czynienia z sytuacją, w której »pracownicy« (zawodnicy) próbują dyktować pracodawcy (właścicielom), jaki ma być ich »udział pracowniczy» w zysku »przedsiębiorstwa«. Pracodawcy-właściciele uważają, że pensje »pracowników« są zbyt duże, mamy kryzys, więc jest to normalna praktyka, że »przedsiębiorstwa« szukają oszczędności” (Blind Side Blitzzz 2011). Standardowa burżuazyjna argumentacja, można by skwitować sprawę, gdyby nie zawodowa solidność wymienionego komentatora, która nie pozwala mu poprzestać na tej jaskrawo jednostronnej klasowo konstatacji. Sam bowiem przedkłada czytelnikom pod rozwagę „pytanie […]: Czy jesteśmy w stanie uwierzyć w to, że najbardziej kasowy sport świata – National Football League – ma kłopoty natury finansowej?” (Blind Side Blitzzz 2011). Warto dodać, że to co stało się także przedmiotem rozmów stanowi również klasyczny punkt zapalny stosunków zatrudnienia, gdzie właściciele dążą do przedłużenia czasu pracy, przyjmując implicite, ale słusznie z ich perspektywy, że zmieni to na ich korzyść proporcje między opłacanym a nieopłaconym czasem pracy, jaki jest podstawą właścicielskich zysków. Tak więc w zakres rokowań “weszła również sprawa zmniejszenia liczby meczów przedsezonowych do dwóch i, odwrotnie, zwiększenia liczby meczów sezonowych do osiemnastu, która to propozycja została odrzucona przez zawodników. Inną kwestią, jaka stała się przedmiotem debaty stanowiły wynagrodzenia dla przepłacanych rookies, czyli debiutantów, szczególnie tych z wysokimi numerami draftu, którzy często dostają kilkudziesięciomilionowe kontrakty, zanim jeszcze dotkną piłki” (Blind Side Blitzzz 2011 – cyt. zmodyfikowany). Czytelnik pewnie się nie zdziwi, że i w tej kwestii, mimo dość jednoznacznego sądu opinii publicznej, związek zawodowy piłkarzy przeciwstawił argumentom właścicieli własne kontrargumenty, polegające na wskazaniu, iż obniżenie pułapu debiutanckich gaż najsilniej uderzy w weteranów NFL, bowiem drużyny, szukając wówczas oszczędności, “będą wybierać tanich nowicjuszy kosztem droższych ale i bardziej doświadczonych weteranów” (Blind Side Blitzzz 2011). Na pierwszy rzut oka działania strony zawodniczej stanowią więc klasyczne akcje służące ochronie lub podniesieniu ceny swej siły roboczej, bo to ją wyraża otrzymywane przez nich wynagrodzenie. Dlaczego zatem nie zamykamy na tym stwierdzeniu sprawy klasowo-własnościowej identyfikacji piłkarzy futbolu amerykańskiego i futbolu w ogóle? Albowiem, w skrócie mówiąc, oznaczałoby to popełnienie błędu, przed jakim sami przestrzegamy w wielu publikacjach – przedłożenie formalnego pozoru ponad substancjalną treść, nawet biorąc poprawkę na to, iż w tym wypadku w grę wchodzi formalizm nie tyle prawny co ekonomiczny.

Warto także przybliżyć nieco specyficzny kontekst w jakim toczy się walka klas w dziedzinie o której mowa. Zapytajmy najpierw, co lokaut oznacza dla zawodników? “Okres po tzw. drafcie czyli zaciągu to jeden z najciekawszych okresów w całym offseason [okresie poza sezonem w sensie ścisłym] – undrafted free agents [czyli mający status tzw. wolnego agenta, o jakim będzie dokładniej mowa niżej, którzy nie stali się obiektem efektywnego zaciągu, czyli powołania do konkretnej drużyny] zbierają się na minicampy, by walczyć o wejście do rostera [harmonogramu], sztaby trenerskie i zarządcze powoli budzą się do życia, szukając rozwiązań i zawodników, którzy pomogą osiągnąć założone cele, odbywają się treningi drużynowe pod okiem trenerów – jednym słowem, liga NFL budzi się do życia” (Blind Side Blitzzz 2011).

Taki jest normalny przebieg wypadków; ale wspomniana akcja właścicieli, mimo że obie strony wkalkulowują takie ryzyko we własne działania, nie mieści się w zwykłym rozwoju ligowego cyklu toczącego się normalnie utartym trybem. Lokaut powoduje mianowicie, że wszystkie klubowe urządzenia treningowe stają się dla zawodników zamknięte. “Wprawdzie zawodnicy mogą umawiać się na wspólne treningi, ale te ostatnie nie mogą być prowadzone przez trenerów NFL” (Blind Side Blitzzz 2011). Stawia to zawodników w bardzo niekorzystnej sytuacji, ponownie związanej z wynikającym z dotychczasowych ustaleń uzależnieniem od ekonomicznej realizacji własnej siły roboczej. “Z jednej strony, jeśli nie będą trenować, odbije się to negatywnie w czasie sezonu, zwłaszcza, gdyby ten zaczął się zaraz po zniesieniu lokautu. Z drugiej strony, jeśli podczas tych offseasonowych treningów złapią jakąś kontuzję, drużyny, czyt. właściciele drużyn/pracodawcy [2] nie będą za te kontuzje płacić” (Blind Side Blitzzz 2011). Inaczej mówiąc, całe ryzyko zostaje przeniesione na zawodników.

Poniżej zamieszczono fragment pisma informacyjnego, które NFL wysyłało do zawodników w związku z lokautem:

“Osoby podejmujące jakiekolwiek aktywność zawodową podczas lokautu, nawet jeżeli tylko trenują, robią to na swoje własne ryzyko. Ani NFL, ani Klub nie ponoszą odpowiedzialności (również prawnej) za żadne urazy będące efektem tego rodzaju aktywności. W czasie lokautu wolno szukać alternatywnego zatrudnienia, Klub ani NFL nie chronią jednak wówczas zawodnika przed urazami odniesionymi podczas wykonywania owej pracy. Od zawodnika oczekuje się, że będzie do dyspozycji Klubu w momencie zawarcia nowego porozumienia między NFL i przedstawicielami związków zawodowych. Z tego względu powinien on dostosować wymiar i formę swojego innego zatrudnienia tak, by móc powrócić do Klubu natychmiast po podpisaniu porozumienia”. (za: Blind Side Blitzzz 2011 – tłum. z języka ang. Michał Sokolski).

Ujmując rzecz w kategoriach teoretycznych, postawa zarządu ligi wyraża niedwuznaczne zakusy na zasadniczy (nie przesądzamy, czy jedyny) obiekt własności piłkarzy, tj. ich siłę roboczą, własność której próbuje się tu ograniczyć, zniechęcając zawodników do poszukiwania alternatywnego zatrudnienia, posiadanie jakiego wzmocniłoby też naturalnie ich pozycję przetargową w negocjacjach toczonych ze stroną właścicielską.

Można dalej pytać, co lokaut oznacza dla fanów, przedsiębiorców i wszystkich pozostałych „interesariuszy”? Porównując wrażliwość poszczególnych wchodzących w grę grup na konsekwencje z tytułu lokautu można przyjąć, że właściciele-miliarderzy sobie poradzą, podobnie zawodnicy-milionerzy. Daleko idące skutki ekonomiczne lokautu dotknęłyby natomiast w różnym stopniu liczne grupy interesariuszy: małe i średnie firmy (motele, restauracje), miasta, władze stanowe, pracowników stadionowych, osoby zatrudnione przy drużynach – w skrócie – wszystkie te gałęzie życia i przemysłu, które są ściśle związane z sezonem NFL. Te zależności można próbować ująć statystycznie, co wyraża, ile NFL znaczy dla Ameryki: Otóż “mamy 31 miast, które mają drużynę NFL. Strata każdego miasta to 160 milionów dolarów. W sumie daje to prawie 5 miliardów dolarów. W każdym z tych miast pracę mogłoby stracić ok 3000 ludzi” (Blind Side Blitzzz 2011). Kolejny istotny fragment naszej amerykańskiej układanki to fakt iż “28 z 31 stadionów NFL wybudowano przy udziale środków publicznych, z czego 11 to wyłącznie pieniądze publiczne” (Blind Side Blitzzz 2011). Poza wszystkim innym, wyraża to dramatyczne uzależnienie dwóch form własności – własność prywatna otrzymuje do korzystania obiekty powstałe dzięki własności fiducjarnej, jak proponujemy określać wspólną, społeczną czy publiczną własność powstającą na drodze poboru podatków i innych podobnych opłat (Tittenbrun 2011b). O tym społecznym charakterze świadczy naturalnie nie fakt przypisania fiskusa państwu, lecz przeznaczenie danych środków, dzięki którym buduje się drogi, mosty, wznosi pomniki i inne obiekty służące zaspokajaniu zbiorowych potrzeb. Jednak jest to tylko tendencja, która w konkretno-historycznym kontekście może ulegać modyfikacji tak daleko idącej, że aż zmieniającej jej jakość, jak to właśnie można obserwować w powyżej odnotowanym przypadku.

Cui bono? Takie naczelne pytanie robocze pozwala dotrzeć do podmiotów danego stosunku własności. “Podatnicy wyłożyli 4,5 miliarda dolarów na budowę stadionów NFL w ciągu ostatnich 10 lat. Część miast wykorzystuje dochód z podatków na pokrywanie wydatków stadionowych np. podatnicy z Erie County w stanie NY wyłożą 640 tys. dolarów na utrzymanie stadionu drużyny Buffalo Bills. 20% tygodniowego utargu barów i pubów sportowych pochodzi z niedzielnych meczów NFL. 33% rocznego utargu barów i pubów sportowych w miastach mających drużyny NFL pochodzi z game-day’ów. Zgodnie z kalkulacją przygotowaną przez stan Maryland, władze stanowe szacują stratę na ok. 40 milionów dolarów dochodów podatkowych, gdyby sezon nie ruszył. W stanie Maryland mecze rozgrywają dwie drużyny – Washington Redskins na FedEx Field w Landover oraz Baltimore Ravens na M&T Bank Stadium w Baltimore. Stan Maryland znalazł się w trudnej sytuacji finansowej, co oznacza, że nieobecność NFL grozi jej znacznym pogorszeniem, bowiem władze stanowe straciłyby ok. 11-12 mln dolarów, natomiast poszczególne hrabstwa 6-8 mln dolarów” (Blind Side Blitzzz 2011).

Zgodnie z zapowiedzią przechodzimy obecnie od zbiorowego do prywatnego rachunku ekonomicznego. Przyjrzyjmy się jednak pierwszej dziesiątce najnowszej listy płac NFL z 2015 r. Obejmuje ona pensje zasadnicze plus premie (a zatem pomija np. dochody od sponsorów).

1. Drew Brees Rozgrywający 18.750.000 USD
2. Tony Romo Rozgrywający 17.000.000 USD
3. Eli Manning Rozgrywający 16.000.000 USD
4. Darelle Revis Cornerback 16.000.000 USD
5. Philip Rivers Rozgrywający 15.750.000 USD
6. Jay Cutler Rozgrywający 15.500.000 USD
7. Peyton Manning Rozgrywający 15.000.000 USD
8. Jason Pierre-Paul Defensive End 14.813.000 USD
9. Cam Newton Rozgrywający 14.666.666 USD
10. Justin Houston Outside Linebacker 13.195.000 USD

Tabela 1. Lista płac NFL. Źródło: (Ginnitti 2015)

3. Między minimum a maksimum

Na pierwszy rzut oka narzuca się oczywista nauka dla wszystkich lunatyków, którym zdarzy się zapaść na „amerykański sen” i ruszyć z tego powodu za ocean, by próbować wstąpić do NFL, że pozycją, na którą powinni nastawić swój azymut powinna być stanowczo rola rozgrywającego. Przytoczmy więc jeszcze podawane publicznie wyliczenia przeciętnych wynagrodzeń amerykańskich futbolistów.

Zapewne niektóre fakty w poniższym ustępie mogą być zaskakujące dla polskiego czytelnika jako niezupełnie pasujące do obiegowego wizerunku Stanów Zjednoczonych. I tak, dla odmiany, rozpocznijmy od przeciwległego krańca continuum, zaznaczając, że pensje piłkarzy National Football League sięgają od płacy minimalnej (sic) w wysokości 375000 dolarów, ustalanej w wyniku umowy zbiorowej (CBA) podpisywane przez National Football League Players Association (NFLPA) oraz właścicieli drużyn, aż do to sum mniej więcej pięciokrotnie wyższych. Oglądowo, na powierzchni, wynagrodzenie gracza zależy od drużyny dla jakiej gra, pozycji na jakiej gra, jego umiejętności, doświadczenia oraz czegoś co w okropnym nowomodnym żargonie określałoby się jako celebrycki status, a co my wolimy nazwać, zgodnie z tradycją socjologiczną, wartością charyzmatyczną zawodnika, koniecznym warunkiem istnienia której jest w tym rozumieniu zdolność do przyciągania uwagi opinii publicznej, samoistne podnoszenie atrakcyjności klubu przekładające się na większą liczbę widzów na trybunach i przed telewizorami, kibiców kupujących pamiątki klubowe, sponsorów pragnących reklamować swoją markę za pośrednictwem danego gracza.

Przypomnijmy że NFL składa się z najwyżej 32 zespołów, i dzieli się na dwie grupy: Krajową Konferencję Futbolu (NFC) i Konferencję Futbolu Amerykańskiego (AFC). każdy z zespołów może zaangażować do 53 zawodników. Wszyscy gracze są członkami NFLPA, które negocjuje płace i umowy graczy.

Wedle stanu z 2011 r. najlepiej zarabiający piłkarze mogli się pochwalić uzyskaniem wynagrodzenia w kwocie przekraczającej 20 mln dolarów. Wśród tej płacowej elity znaleźli się Peyton Manning z 23 milionami dolarów (wedle specjalistycznej agencji Spot Trac, zajmującej się sportem i w szczególności płacami zawodników, w 2012 r. zarobił on 18 mln dolarów), Eli Manning z 20,5 mln dolarów, i Donovan McNabb z 25 mln. Dla czytelników nie będzie już zaskoczeniem fakt, że tych trzech zawodników łączy jeden fakt – pozycja rozgrywającego, której uprzywilejowaną rangę potwierdzają inne wysokie miejsca na liście graczy na tej pozycji w polu. Ligowe średniaki nie mogą się co prawda równać z tą „arystokracją murawy”, choć wolno przypuszczać, że niewielu z czytelników odrzuciłoby oferty wynagrodzenia tej właśnie wysokości.

Wedle “Bloomberg Businessweek” w 2011 r. średnia pensja wynosiła w NFL $1,9 mln, mediana zaś – $770,000. Po wliczeniu typowo otrzymywanych tzw. premii powitalnych lub „złotych uścisków rąk” przeznaczonych jako zachęta dla nowych graczy wymieniona suma może podnieść się do $2-3 mln. Ongiś każdy zespół obowiązywał – negocjowany jako element umów zbiorowych – całościowy limit określający maksymalną sumę jaką można poświęcić na wynagrodzenia. W 2008 r. kwota ta wynosiła $116 mln. W późniejszym okresie jednak limit ten wyeliminowano.

W kategoriach płacy minimalnej, płaca zasadnicza na poziomie 375,000 dolarów jaka należy się tzw. rookie, czyli nowicjuszowi, w pierwszym roku angażu rośnie wraz ze stażem pracy także piłkarze grający swój trzeci sezon zarabiali już minimum $600,000, a ci, którzy doszli do dziesiątego sezonu osiągali ponad $900,000. Umowa zbiorowa przewiduje, że co roku następują stopniowe podwyżki aż do 2014 r., tak że w sezonie 2012 nowicjusz zarabia 390,000 dolarów, a w 2013 r. nowy gracz zarabiał już 405,000 a w 2014 roku 420,000 dolarów. Powyższe liczby nie uwzględniają premii motywacyjnych na powitanie ani innych bodźców finansowych, jakie mogą być zastosowane wobec zawodnika, windując jego wynagrodzenie nawet o milion dolarów albo i więcej. Wreszcie trzeba pamiętać, że wspomniana charyzmatyczna wartość futbolisty amerykańskiego ulega zwykle spieniężnieniu w postaci dochodów od sponsorów, reklamodawców itp. Weźmy zatem pod uwagę, dla uproszczenia, zarobki wymienionego wyżej prymusa ligi amerykańskiego futbolu, 29-letniego Aarona Rodgersa, rozgrywającego w Green Bay Packers. Jego wynagrodzenie to 22 mln dol. rocznie (oznacza to, że zarabia ponad 180 tys. dolarów dziennie, na godzinę zarabia 7 703 dolarów a co sekundę wzbogaca się o 2,14 dolara. (PAP Life 2013).

Termin „wynagrodzenie” jest formalnie poprawny, denotuje wszak pobory pracownika klubu futbolowego, jakim jest wspomniany zawodnik, podobnie jak i jego koledzy. Byłoby to jednak formalnoprawne (status zawodnika jako pracownika klubu) lub co najwyżej formalnoekonomiczne postawienie sprawy. Z materialnego punktu widzenia analiza musi respektować, jak można by to ująć, prawo dialektyki o przechodzeniu ilości w jakość. Inaczej mówiąc, tylko pozornie zaprzeczamy zasadzie analizy klasowego położenia jednostki wiążącej je z typem źródła uzyskiwanego przez nią dochodu powiadając, że pod pewnymi warunkami wysokość danego dochodu może, wypożyczając sobie termin Louisa Althussera, naddeterminować jego źródło, czy też, precyzyjniej mówiąc, jego formalne źródło. Albowiem istotą tej analizy jest właśnie spostrzeżenie, iż dochody pewnej wysokości przenoszą jak gdyby akcent z jednego źródła na inne, nie wykrywalne na poziomie formalnej czy czysto deskryptywnej identyfikacji, kiedy to zawierza się temu, co podpowiada potoczny ogląd, zgodnie z którym zawodnik drużyny to pracownik, a więc sumy wpłacane na jego konto przez klub mogą być jedynie wynagrodzeniem za pracę. Bo niby czym innym miałyby być? Ano właśnie. Dlatego nie obejdzie się bez naukowej analizy socjoekonomicznej, która może przynieść wynik odbiegający od ustaleń dostępnych dla zdroworozsądkowego czy potocznego myślenia.

Ofiarą myślenia zdroworozsądkowego padł np. ostatnio głośny autor nieco nieoczekiwanego bestselleru, francuski ekonomista, Thomas Picketty, mający nawiasem mówiąc, jak wynika z jego publicznych wypowiedzi, zasadnicze problemy z językiem angielskim, co może rodzić dalsze znaki zapytania dotyczące oryginalności jego opasłego studium. Jedną z licznych słabości tego ostatniego (a są wśród nich obok kwestii teoretycznych także problemy empiryczne – dość zasadnicze pytania o jednostronny wybór określonego rodzaju danych statystycznych, jakie pasują do założonej z góry, apriorycznie, tezy) jest zdroworozsądkowa (chociaż skądinąd wyraz ten jest w tym miejscu pewnym nadużyciem, albowiem należałoby mówić raczej o „chorym rozsądku”) definicja kapitału, w końcu centralnego pojęcia całej pracy, co symbolicznie zaznacza umieszczenie go w tytule. Kapitał – wbrew potocznym wyobrażeniom, które co do joty naśladuje w swej pracy francuski ekonomista – to bynajmniej nie to samo co po prostu bogactwo czy majątek. Tymczasem w ahistorycznym oglądzie francuskiego autora kapitałem jest np. ziemia. Takie i podobne ześlizgi stawiają jeszcze większy znak zapytania nad kluczowymi argumentami pracy niż te wywoływane wspomnianymi wyżej niejasnościami metodologicznymi. Picketty chce udowodnić określoną tezę na temat historycznego trendu podziału dochodów pomiędzy kapitał i pracę (oczywiście, opierając się na wulgarno-ekonomicznym oprzyrządowaniu, Picketty nie rozróżnia pojęć pracy i siły roboczej). Tymczasem nieuniknionym rezultatem jego wyjściowych przesłanek definicyjnych musi być zacieranie różnic między poszczególnymi klasami, umiejscawianie podziałów klasowych tam gdzie ich w rzeczywistości nie ma, a z kolei zapoznawanie rzeczywistych granic rozdzielających od siebie różne klasy socjoekonomiczne. Jak za pomocą jego kalekiej aparatury odróżnić np. kapitalistę rolnego od właściciela ziemskiego, nie wiadomo. Obaj wszak mogą być jednakowo bogaci. To samo pytanie można postawić w odniesieniu do kamienicznika i tuzinów innych klas właścicielskich, co nie znaczy, że identyfikacja klas pracowniczych lub ludowych jest pewniejsza. Dlatego obecny fragment naszej pracy możemy dedykować francuskiemu ekonomiście, z zaleceniem, aby przyjrzał się na czym polega w socjoekonomii różnica między formą a treścią. Nie trzeba bowiem podkreślać, że rozróżnienia jakimi się tu zajmujemy – dotyczące relacji między własnością siły roboczej a własnością kapitału – mieszczą się poza, czy raczej – powinno się powiedzieć – ponad polem widzenia francuskiego ekonomisty, któremu niestety nie możemy, uczciwie mówiąc, przyznać nawet zalety polegającej na zainteresowaniu tematem nierówności społeczno-ekonomicznych szerokiej opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Przecież rzeczy mają się odwrotnie, to raczej Picketty, wyczuwając, w jakim kierunku wieje wiatr historii, podczepił się pod trend, uruchomiony dość dawno przed wydaniem jego książki. Zarówno w naukach społecznych, gdzie zagadnienie nierówności dzielnie drążył np. noblista Stiglitz [3] jak i w polityce, gdzie Barack Obama ogłosił pierwszym problemem społecznym Ameryki zróżnicowanie dochodowe i majątkowe, nasilone w wyniku ostatniego kryzysu finansowego i ekonomicznego, których podstawę konstytuują wspomniane sposoby gospodarowania.

Autor opracował cały zespół kryteriów służących do określania realnej w odróżnieniu od formalnej własności kapitału (Tittenbrun 1991a, 1991b, 2009, 2011a, 2011b, 2012). Odsyłając zainteresowanego czytelnika do tych prac w celu dalszych konsultacji, w tym miejscu ograniczymy się do zatrudnienia jednego z tych kryteriów, którego oczywistość powinna przemówić na jego korzyść nawet w oczach czytelników niechętnie nastawionych do socjoekonomicznych rozważań. Otóż kiedy weźmie się pod uwagę, że wśród reprezentatywnej próby nowo założonych przedsiębiorstw stanu Colorado (m.in. w „zielonych”oraz biotechnologicznych przemysłach) inwestycje w postaci kapitału udziałowego/akcyjnego lub pożyczkowego ze strony tzw. „aniołów biznesu” czyli bogatych inwestorów z myślą o przyszłych zyskach wspierających rokujące firmy na starcie ich przemysłowego cyklu wyniosły średnio 14,7 mln dol. na zakład (Innosphere 2013), to dostrzeżemy, że jest to kwota mniejsza od dochodu uzyskanego przez wymienionego wyżej otwierającego ranking najlepiej zarabiających futbolistę. Inaczej mówiąc, gdyby, czego mu nie życzymy, naszemu bohaterowi trafiła się jakaś poważniejsza kontuzja udaremniająca mu dalszy udział w rozgrywkach, to mógłby pomyśleć o „przebranżowieniu” się i zostaniu właścicielem firmy w jednej z wymienionych gałęzi, bowiem jego gaża starcza z nawiązką na uruchomienie takiego zakładu czyli, w kategoriach klasowych, zostanie kapitalistą. Zapewne nie tym z haute bourgeoisie, ale też niezupełnie z planktonu; odnośne 13 zakładów w zatrudniało 200 pełnoetatowych oraz 100 niepełnoetatowych pracowników. Tym łatwiej wykazać burżuazyjną jakość dochodu formalnie związanego z pracą, jaki w ciągu 12 miesięcy od czerwca 2013 do czerwca 2014 r. dał Mattowi Ryanowi 10 miejsce wśród najlepiej zarabiających sportowców świata: futbolista amerykański otrzymał w tym okresie ogółem 43,8 mln dol. (42,0 bezpośrednio ze sportu a 1,8 mln dol. z reklam).

Naturalnie, tego typu naddeterminacja jednego typu własności przez drugi – własności wyspecjalizowanej, wyszkolonej sportowo siły roboczej przez realną własność kapitału odnosi się nie tylko do wymienionych zawodników i nie tylko do futbolu amerykańskiego. Ba, lider listy płac konwencjonalnego futbolu Christiano Ronaldo [4] zdystansował o kilka długości wspomnianego wyżej przodownika pracy kapitalistycznej, zarabiając, bagatela, 49 mln dolarów w formie tylko płacy i premii (a wraz z innymi dochodami, od sponsorów- 73 mln dolarów) w 2013 r. W roku finansowym od czerwca 2013 do czerwca 2014 r. dochody wicelidera globalnego rankingu sportowców wyniosły 80 milionów dolarów. Jego wynagrodzenie i premie z Realu Madryt, przed opodatkowaniem, to 52 miliony dolarów. Piłkarz ma też podpisanych 11 kontraktów reklamowych, z markami takimi jak Emirates, Nike, Samsung, czy Toyota, które zapewniły mu dodatkowe 28 milionów dolarów. Real Madryt zapewnił sobie współpracę Portugalczyka na kolejnych pięć lat, w umowie wycenianej na 200 milionów dolarów. Plus premie. No cóż, taki kontrakt z z graczem, którego średnia to ponad jeden gol na mecz nie zaskakuje w Realu, w końcu najbogatszym klubie świata, wycenianym na 3,w4 mld dolarów, przy przychodach 675 mln [5] oraz 172 mln dolarów zysku w tym samym roku (Settimi 2014). Symetrycznie do miejsca jego klubu – Barcelony, ustępującej na świecie tylko Realowi, bo wartej 3,2 mld i mającej zysk 154 mln dolarów w porównaniu do 627 mln dolarów przychodów, wicelider na liście, Messi zarobił w 2013 r. łącznie 65 mln, z czego 42 mln dolarów przypadło na zagwarantowane umową wynagrodzenie w postaci pensji i premii.

W Anglii do 1961 r. obowiązywał górny pułap wynagrodzeń graczy, którego zniesienie przeniosło te ostatnie w stan nieważkości. W 2015 r. pierwsze miejsce na liście płac premier league zajął Wayne Rooney, ur. w 1985 r. gracz Manchester United, zarabiający rocznie 15,530,973, miesięcznie 1294248, tygodniowo 310,619 i dziennie 62,124 funtów.

O tym że nogi wyborowego piłkarza to dobra inwestycja wydają się być przekonani ich kapitalistyczni sponsorzy; wystarczy wspomnieć, że jeden tylko słynny producent obuwia sportowego Adidas wykłada na tuzin graczy z pierwszej dwudziestki najlepiej zarabiających okrągłą sumkę 40 mln dolarów rocznie (Settimi 2014).

Inna rzecz, że nawet ta olbrzymia kwota nie wystarczyła skrzydłowemu Realu dla zajęcia pierwszego miejsca wśród sportowców w ogóle, gdzie palma pierwszeństwa przypadła amerykańskiemu bokserowi, Floydowi Mayweatherowi, który za w sumie 72 minuty jakie spędził na ringu w ostatnim sezonie zgarnął (także z reklam) 105 mln dol (Jachym 2013; 2014).

4. Własność intelektualna

Zrekapitulujmy poruszane już powyżej zagadnienia związane z „wartością charyzmatyczną” jako rodzajem wartości wymiennej; innymi słowy, problematyką piłkarskich znaków towarowych i innych obiektów zwanej tak, nienajprecyzyjniej, własności intelektualnej (“ideacjonalnej” lub “symbolicznej” byłoby bardziej trafnym określeniem, zważywszy że to na pewno nie na sferę intelektu oddziałuje w pierwszym rzędzie wizerunek piłkarza).

Jakkolwiek “domyślnie wizerunek należy oczywiście do samego zawodnika, w wyniku rozmaitych umów i porozumień, we współczesnym kapitalistycznym otoczeniu futbolu z reguły musi się on nim dzielić z przynajmniej jeszcze dwoma podmiotami. Jest to reprezentacja narodowa oraz klub, w którym występuje. Stosowne umowy i postanowienia kontraktowe określają w jakim zakresie strony z wizerunku mogą korzystać do celów własnych i komercyjnych.

Nie jest to jednak bezwzględną regułą. Wedle pogłosek, całkiem niedawno Leo Messi zawarł z FC Barceloną kontrakt, który przyznaje mu wyłączne prawo do dysponowania swoim wizerunkiem. Biorąc pod uwagę, że najlepsi piłkarze rywalizują ze sobą nawet na gruncie jakości umów zawieranych z klubem. Umowy z klubem i reprezentacją zmuszają piłkarzy do działań marketingowych na przykład na rzecz sponsorów tych drużyn (choćby do pojawiania się w spotach „Biedronki” jakkolwiek mieszane uczucia mogliby mieć z tego tytułu finaliści Ligi Mistrzów). Zakres ten może być jednak oczywiście zdecydowanie szerszy, wymagać angażowania się w działalność na rzecz klubu, społeczną czy – wręcz przeciwnie – powstrzymywaniu się od pewnych działań (np. przesadnie rozrywkowego stylu życia), czemu przyjrzymy się w innym miejscu pod kątem ograniczenia własności własnej siły quasi-roboczej, jakie takie klauzule pociągają za sobą. Pogłoski o tym, że Messi nie deleguje swoich praw na Barcelonę może potwierdzać ostatnia reklama firmy Nike, gdzie znany Argentyńczyk, prywatnie związany lukratywnym kontraktem z Adidasem, nie występuje.

Prawa do wizerunku jako metoda wzajemnych rozliczeń, szczególnie w zakresie relacji pomiędzy piłkarzem i klubem, czasami wykorzystywane są również jako pomoc w prowadzeniu preferencyjnej polityki podatkowej. W wielu systemach prawnych prawo autorskie wiąże się bowiem z o wiele bardziej korzystną stawką podatkową niż standardowe wynagrodzenie, dlatego też niektóre kontrakty umiejętnie obniżają gażę za pot wylewany na treningach, a przesadnie podnoszą pensję za uśmiechanie się do kamer z klubowego autokaru. Wielka Brytania, która w kwestiach prawnoautorskich – rozumując w tych kategoriach – bywa nieco zacofana, być może z tego właśnie powodu straciła na rzecz Hiszpanii Davida Beckhama, a później Cristiano Ronaldo.

Jeśli chodzi o relację piłkarza z reprezentacją narodową, zagadnienie to może być uregulowane w drodze umowy pomiędzy zawodnikiem, a związkiem sportowym, ale też może wynikać z mocy prawa. Tak jest na przykład w Polsce, mieliśmy nawet stosowne orzecznictwo w tej sprawie. Znany piłkarz, a ostatnio niedoszły europarlamentarzysta Maciej Ż. nie czuł się najlepiej w związku z tym, że spółka T. S.A. wykorzystuje jego wizerunek, co w konsekwencji doprowadziło do wydania wyroku aż przez sam Sąd Najwyższy (Wyrok SN z 16.12.2009 r., I CSK 160/09):

Zakwalifikowanie sportowca do kadry narodowej i wyrażenie przez niego zgody na występowanie w reprezentacji kraju uprawnia polski związek sportowy do wykorzystania wizerunku zawodnika w stroju reprezentacyjnym do celów gospodarczych (art. 33 ust. 1 ustawy z 29.7.2005 r. o sporcie kwalifikowanym, Dz.U. Nr 155, poz. 1298 ze zm.; dalej jako: SportKwalU).

Jak nadmieniano, dzisiejszy piłkarz – pod warunkiem dysponowania odpowiedniej klasy siłą roboczą – dąży do posiadania znaku towarowego. Najwięksi gwiazdorzy współczesnej piłki starają się komercjalizować i monetyzować swoją sławę na wiele możliwych sposobów. Dlatego też osobistości takie jak Cristiano Ronaldo czy Neymar zastrzegają stosowne znaki towarowe. Nie zawsze możliwe jest zastrzeżenie samego nazwiska, wszak od znaków towarowych powszechnie wymaga się dochowania kryterium indywidualności i wyróżnialności. Tymczasem sama historia zna kilku piłkarzy legitymujących się imieniem Ronaldo. Znanemu Portugalczykowi nie przeszkodziło to jednak w zarejestrowaniu szeregu znaków towarowych typu CR9, CR7, w jego ślady nie tak dawno temu poszedł też Neymar ze swoją NJR czy kolega z zespołu – Gareth Bale, któremu udało się zastrzec charakterystyczną “cieszynkę” (sposób celebracji zdobytego gola), w której układa dłonie w kształt serca, a wszystko to w połączeniu z numerem 11. Znak ten będzie wykorzystywał przy sprzedaży gadżetów i odzieży, a według brytyjskich specjalistów przyniesie mu to dodatkowe 10 milionów funtów zysku rocznie.

Problematyka wizerunków piłkarzy zapewne znana jest miłośnikom futbolowych gier komputerowych typu FIFA czy Pro Evolution Soccer. Pomiędzy producentami tych dwóch wiodących tytułów od wielu lat trwa rywalizacja związana z uzyskaniem licencji na poszczególne ligi, a także występujące w nich drużyny. Twórcy najczęściej negocjują w tej kwestii z władzami samych lig, wypłacając odpowiednie prowizje – lub nie, jeśli cena jest zbyt wysoka. Wówczas w to miejsce pojawiają się nieoryginalne zamienniki w postaci „English League” i klubami typu Merseyside Red zamiast Liverpoolu czy Man Blue zamiast Manchesteru City.

Natomiast nawet w takiej sytuacji, w tych nieoryginalnych klubach, grają piłkarze pod swoimi własnymi nazwiskami, przypominający swoje rzeczywiste odpowiedniki. Wszystko za sprawą tego, że nazwiska i wizerunki wirtualnych zawodników oparte są na licencji FIFPro Commercial Enterprises. FIFPro to organizacja skupiająca 65 000 czołowych piłkarzy z całego świata i zbiorowo reprezentująca ich interesy. Nazwiska i wizerunki piłkarzy są przekazywane twórcom gier komputerowych za stosunkowo niewielkie kwoty. Sami zawodnicy przyznają bowiem, że zobaczyć siebie na ekranie telewizora lub monitora to wielka frajda, a pobieranie wygórowanych opłat przy takiej liczbie graczy doprowadziłoby do bankructwa EA Sports, Konami czy Sports Interactive tworzących najlepsze piłkarskie gry. Największe gwiazdy mogą ewentualnie indywidualnie negocjować umowy dotyczące użyczenia wizerunku już na samej okładce gry czy w materiałach promocyjnych.

FIFPro nie jest natomiast wyłącznym dysponentem nazwisk i wizerunków piłkarzy, swego czasu solidnie utrudniała producentom życie liga holenderska. Również kilku zawodników, jak Olivier Kahn czy (brazylijski) Ronaldo na przestrzeni lat domagało się dodatkowego wynagrodzenia z tytułu wykorzystania ich postaci w grach video. Stąd też na przykład w takiej FIFA 99 ostatecznie w barwach Interu Mediolan biegał nieco podobny, niezwykle utalentowany, ale nieistniejący w rzeczywistości G. Silva. (…) Ograniczenia wynikające z braku licencji najczęściej sprowadzają się do samego nazwiska – jak dotąd nie zdarzyła się sytuacja, by wirtualny piłkarz naruszał prawa do wizerunku swojego rzeczywistego odpowiednika, niezależnie od stopnia podobieństwa” (Kralka 2014).

Ze zrozumiałych powodów piłkarze dążą do przedłużenia danego stosunku własnościowego poza jego faktyczną bazę, tj. okres zawodowej gry w piłkę.

„W interesie piłkarza jest pozostawienie sobie stosunkowo najszerszego pola do dysponowania własnym wizerunkiem. Wszak to od tego zależy czy występując w reklamie, gaża zostanie przelana na jego konto czy na konto klubu. To także możliwie najlepsze zabezpieczenie swojej przyszłości. Wartość marketingowa zawodnika jest największa w czasie trwania aktywnej kariery, ale umiejętne zarządzanie wizerunkiem może mieć spory wpływ na finanse piłkarza przez całe jego życie. Szacuje się, że od blisko dekady, tylko 20% przychodów Davida Beckhama pochodziło z kopania piłki i wcale znacząco one nie spadły, po tym jak ostatni raz wyszedł na boisko w Paryżu. Zinedine Zidane czy Ronaldo pomimo upływu lat od zakończenia profesjonalnej kariery cały czas zarabiają na wykorzystywaniu swoich nazwisk i twarzy. Zadaniem prawników w najbliższych latach będzie negocjowanie możliwie najbardziej korzystnych kontraktów z klubami, czego niezwykły popis dali w ostatnim czasie reprezentanci Leo Messiego. Najwyższy sportowy kontrakt plus pełnia praw do dysponowania wizerunkiem” (Kralka 2014).

5. Polacy nie gęsi

Wynagrodzenia piłkarzy grających w polskiej lidze można tłumaczyć w kategoriach zglobalizowanego, międzynarodowego rynku zawodniczej siły roboczej; a w przypadku Polski nie istnieje on tylko na papierze czy w wyobraźni jego zwolenników, jak świadczą liczne transfery polskich piłkarzy do klubów angielskich i niemieckich. Czy rozpiętość zarobków piłkarzy grających w rodzimej ekstraklasie oraz ligi angielskiej bądź hiszpańskiej odpowiada różnicy ich poziomów gry [6], to inna sprawa. Zauważmy od razu, że zaimek “ich” jest w świetle rozważań z rozdziału trzeciego dwuznaczny. Siła robocza piłkarzy ma zasadniczo charakter osiągnięciowy, klubowe systemy wynagrodzeń uzależniają je zwykle od ilości punktów zdobytych przez drużynę. I jest to jedynie jeden ze sposobów przypomnienia, iż futbol to sport zbiorowy; nawet jeśli poszczególne drużyny mogą dążyć do odzwierciedlenia w wynagrodzeniu zawodnika jego indywidualnych dokonań i wkładu w zbiorowy sukces, to nie zmienia faktu, że liczba strzelonych goli, pomijając rzuty karne itp., zależy w olbrzymim stopniu od tego, jak celnie podają danemu graczowi piłkę jego koledzy z drużyny. I takich aspektów w jakich to za indywidualnymi dokonaniami, a więc i wynagrodzeniem ukrywa się wysiłek całego ludzkiego kolektywu. Dlatego poniżej przytaczane dane odnoszą się w jakiś sposób także do różnicy poziomu np. Śląska i Barcelony, podczas gdy następująca opinia zapoznaje ten zbiorowy wymiar, przykładając do futbolu miarę stosowną dla tenisa:

„Zdaniem Mateusza Borka obecne zarobki piłkarzy polskiej ligi odzwierciedlają ich umiejętności.
- Po latach przepłacania polskie kluby zaczęły się liczyć z każdym groszem, w większym stopniu stawiając np. na młodzież – mówi znany komentator. – Kiedyś mieliśmy nawet kilkudziesięciu zawodników zarabiających powyżej 250 tysięcy euro. Dzisiaj na takie zarobki może liczyć kilku piłkarzy będących gwiazdami swoich drużyn i tak powinno pozostać” (Kubiak 2013).

Lp. Imię i nazwisko Klub Kwota
1. Manuel Arboleda Lech Poznań 420 tys. €
2. Rafał Murawski Lech Poznań 350 tys. €
3. Sebastian Mila Śląsk Wrocław 350 tys. €
4. Marko Šuler Legia Warszawa 250 tys. €
5. Helio Pinto Legia Warszawa 250 tys. €
6. Prejuce Nakoulma Górnik Zabrze 250 tys. €

Tabela 2. Najlepiej zarabiający piłkarze polskiej ekstraklasy (kwoty roczne). Źródło” „Przegląd Sportowy”/2012 r.

Jakkolwiek początkowo wydawało się, że pierwsza lokata, jaką zawdzięczał rekordowemu kontraktowi z kolejarskim klubem jego wywodzący się z Kolumbii obrońca pozostanie niezagrożona, to później okazało się, że Manuel Arboleda może ze swoich 420 tysięcy euro rocznie cieszyć się tylko do końca czerwca, bo Lech kontraktu nie przedłużył. Oznaczało to, że wspomniany wyżej Radović wysunął się przed Arboledę i to wyraźnie. Liczby podawane w przytaczanym raporcie najczęściej ujmowane są w przeliczeniu na miesięczne sumy brutto w zł, zgodnie z umownym przelicznikiem 1 euro = 4 złote w niektórych przypadkach właśnie w euro – jako pensje na rok. Dla oszczędności miejsca podajemy jedynie kilka pozycji danego rankingu, cytując również wybrane komentarze redaktorów branżowego czasopisma, bowiem dają one dobre pojęcie o mentalności osób odpowiadających za kształtowanie obrazu dyscypliny w świadomości publicznej. Dowiadujemy się zatem z raportu, że „obecność w czołówce najlepiej zarabiających ligowców sporej grupy legionistów nie może dziwić, wszakże to nie tylko lider rozgrywek, ale i klub bijący o co najmniej dwie długości resztę stawki pod względem finansowych możliwości. Jest za co i czym, to się płaci – proste” (Mucha 2013).

Być może z pozycji dziennikarza to proste, ale badacz mający pretensje do naukowości ostatnie co uczyniłby to odwołanie się do tak zdroworozsądkowych sądów zdradzających wszelkie słabości tego sposobu myślenia. Bez obrazy dla cytowanego redaktora/ów, dla rozumu potocznego wiele zjawisk przedstawia się prosto, niestety, kontynuując w tym samym kolokwialnym duchu, „w praniu” rzeczy okazują się zwykle o wiele bardziej skomplikowane.

O ile w nauce prawo wyłączonego środka to elementarny warunek sine qua non, jaki muszą spełnić konstrukcje naukowe, by móc podlegać weryfikacji z innych merytorycznych punktów widzenia, to na gruncie zdrowego rozsądku współistnieją ze sobą w doskonałej harmonii sądy całkowicie sprzeczne (zob. szerzej nt. tej i innych własności myślenia potocznego (Tittenbrun 2011a, 2013). I ta też właściwość przysługuje wywodowi zaprezentowanemu w raporcie „PN”:

„Niech jednak nie zmylą nikogo te wszystkie wysokie kwoty. W polskiej lidze tak jak jest wielu graczy naszym zdaniem przepłaconych (choćby w Legii i Lechu), tak jest mnóstwo niedoszacowanych. Liczna grupa piłkarzy nie tylko nie oszczędza na godną emeryturę, ale wręcz żyje skromnie. Zarobki rzędu 2-3 tysięcy złotych (jako podstawa) nie są niczym nadzwyczajnym w przypadku piłkarskiej młodzieży dopiero rozpędzającej się w wyścigu po złote runo” (Mucha 2013).

W poprzednim zdaniu tłumaczono nam, że “Legię” stać na płacenie wysokich pensji swoim zawodnikom, a więc nie ma w tym niczego zdrożnego, bo w końcu kto ma płacić najwięcej, jeśli nie lider? Naturalnie takie rozumowanie więcej implicite zakłada niż explicite wykłada – np. czy zasobność kasy (w dodatku nader wątpliwa, bo myli się tu przychody z dochodami, zapominając po drodze o, bagatela, kosztach – w tym kosztach obsługi zadłużenia, nb. wyrażającego stosunek własności kapitału zakładowego) ma być jedynym lub choćby głównym kryterium wydawania pieniędzy na graczy? Do tego zagadnienia wrócimy niżej, rozpatrując ekonomiczną naturę zawodniczych pensji, toteż w tym miejscu zwrócimy uwagę czytelników na kolejne nawet bardziej niebywałe z empirycznego punkt widzenia stwierdzenia. Gdyby autorami raportu byli konsultanci z Honolulu, ich brak wiedzy o polskim społeczeństwie byłby nadal naganny (dlaczego podejmują się w takim razie pisania raportu, który taką wiedzę definitywnie zakłada), ale przynajmniej bardziej zrozumiały. W odniesieniu do polskich dziennikarzy musi zachodzić daleko posunięte wyobcowanie ze społeczeństwa, w którym, jak można przypuszczać po nazwisku, red. Mucha wyrósł.

Jeśli pan redaktor nie ma nikogo takiego w swoim otoczeniu (widocznie nie ma), to niechże zajrzy do rocznika statystycznego, by się przekonać, za jakie pieniądze muszą żyć od pierwszego do pierwszego liczni emeryci i renciści w tym kraju, którzy w dodatku pracowali na tę emeryturę znacznie dłużej niż wysoce uprzywilejowani pod tym względem pracownicy tej szczególnej sfery usług. A użalanie się nad dwudziestolatkiem u progu kariery, jak pisze sam autor, że zarabia „tylko 3 tysiące” i nie zdąży zarobić na emeryturę jest, po pierwsze, nieco przedwczesne i nawet na gruncie myślenia spekulatywnego nie do przyjęcia – nie przedstawia się czytelnikowi żadnych rachunków czy to teoretycznych dotyczących owego wyimaginowanego młodzika czy juniora czy empirycznych, opartych na rzeczywistych kwotach otrzymywanych przez piłkarzy na emeryturze. Nie bez złośliwości, skoro autorzy raportu zdają się optować za jeszcze większym zbliżeniem zarobków polskich kopaczy w stosunku do piłkarzy zagranicą, to przytoczmy tylko jeden fakt: na liście najlepiej zarabiających emerytowanych sportowców David Beckham zajął ze swoimi 37 mln dol. dopiero trzecie miejsce (Settimi 2014).

Pięć tysięcy złotych miesięcznie to kwota, jaką straszy Komisja Licencyjna kluby mające problemy ze swoimi finansami. W różnych okresach nakładano na Ruch Chorzów, Górnika Zabrze i Widzew Łódź stosowny limit płacowy, który dotyczył jednak wyłącznie nowo zatrudnionych zawodników. Teoretycznie taką właśnie kwotę powinien otrzymywać Eduards Visnakovs, z tym że w utrzymaniu Łotysza pomaga Widzewowi lokalny biznesmen. Doszło nawet do tego, że Visnakovs musiał się w siedzibie PZPN tłumaczyć ze swoich zarobków, bo jest oczywiste (znowu „oczywiste”: dla myślenia obiegowego oczywiste było przez wiele stuleci to, że to słońce krąży wokół Ziemi, a nie odwrotnie), że za 5 tysięcy nie strzela goli. Dziś już łodzianie takiego limitu nad sobą nie mają. Mogą kontraktować zawodników, kusząc ich pensjami nawet w wysokości 25 tysięcy złotych.

9000 – “Radosław Murawski, pomocnik Piasta Gliwice, pod koniec ubiegłego roku przedłużył kontrakt z klubem do 2017 roku. Z tego tytułu otrzymał sześciokrotną podwyżkę, ponieważ wcześniej mógł liczyć raptem na 1,5 tysiąca. W sumie młody zawodnik nie może jednak narzekać, że w Gliwicach traktowany jest po macoszemu. By bardziej zmobilizować swojego wychowanka, klub zdecydował się wypłacić mu ponoć specjalną nagrodę w wysokości 20 tysięcy złotych, jeśli uda mu się zdać maturę” (Mucha 2013).

Alienacja redaktorów raportu sięga naprawdę daleko, skoro nie widzą oni śmieszności tego sformułowania, rzucającego na pewno nie różowe światło na praktyki panujące w rodzimej lidze, a przez implikację, na autorów opracowania piszących o nich jak gdyby nigdy nic.

12000- „To podobno była pensja prawego obrońcy Wisły Łukasza Burligi, ale nim na początku ubiegłego roku przedłużył z Białą Gwiazdą kontrakt. Złośliwi wypominają mu rekordy w zbieraniu żółtych kartek, ale uczciwie trzeba przyznać, że Łukasz w tym sezonie zrobił kolosalny postęp. Jeżeli otrzymał podwyżkę, to na nią zasłużył” (Mucha 2014), koniec, kropka. Krótko i węzłowato. Nadmiar myślenia szkodzi zdrowiu umysłowemu?

18000 – “Ciut tylko więcej miał zagwarantowane w Cracovii Wojciech Stawowy, który dwa tygodnie przed powstaniem raportu został zwolniony z posady. I taką samą kwotę Pasy zagwarantowały Dawidowi Nowakowi. Jego angaż latem poprzedniego roku był ryzykiem ze względu na skłonność napastnika do kontuzji. W sumie jednak opłaciło się, bo Nowak wniósł, jak zapewniają autorzy raportu, nową „jakość do zespołu, a budżetu jakoś strasznie nie obciążył, zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, że w Bełchatowie Dawid inkasował niemal cztery razy więcej” (Mucha 2014). Jest to kolejna niekonsekwencja w myśleniu autorów – powyżej usprawiedliwiali oni wysokie pensje piłkarzy ich rzekomo wysokimi umiejętnościami, a zatem cechami posiadanej siły roboczej, gdy teraz powołują się na rynek jako ostateczną instancję mającą wskazywać, jaka pensja jest „słuszna a jaka nie zgodnie z prawami popytu i podaży.

20000 – Tyle mniej więcej ma wynosić płaca Juraja Dancika, słowackiego obrońcy Podbeskidzia. Przypadek to jednak szczególny. „Nie chce go klub, więc Dancik nie gra w ekstraklasie. Jest związany z Góralami od 6,5 roku. Kiedy drużyna utrzymała się w ekstraklasie w ubiegłym sezonie, kontrakt Dancika tak był skonstruowany, że zakładał automatyczne przedłużenie i podwyżkę. Słowak oczywiście z tego skorzystał. Jest ponoć najlepiej zarabiającym piłkarzem w klubie, ale trenuje i gra w trzecioligowych rezerwach. Jesienią »Fakt« wyjawił, że Dancik skierował przeciwko klubowi sprawę do sądu. Oskarżył o mobbing, bo ponoć jako jedyny nie mógł liczyć na regularne wypłaty, a w dodatku w ramach kontraktu (umowy o pracę) musiał przychodzić kilka razy w tygodniu do klubu i wykonywać prace biurowe…” (Mucha 2014). No cóż, można zrozumieć zarząd klubu, który chciał mieć choć jakiś pożytek z nominalnego, ale pociągającego za sobą realne koszty pieniężne, zawodnika, wykorzystując jego silę roboczą do prac biurowych. Zwraca uwagę względność rzeczy. Chociaż dla wielu praca w biurze jest symbolem nudy, to przypuszczam, że osóbka dawniej zwana sekretarką prędzej nazwałaby mobbingiem zmuszanie jej do kopania piłki na boisku niż dokładanie kolejnej paczki akt do przejrzenia.

Autorzy piszą dalej, że powyższa suma to „także dość solidne uposażenie doświadczonego pomocnika Pogoni Szczecin oraz kilku zawodników Piasta Gliwice: pomocnika Tomasza Podgórskiego, napastnika Rabioli i obrońcy Csaby Horvatha, który w Lubinie, jesteśmy przekonani, miał mimo wszystko lepszy kontrakt. Z tego grona najmniej doceniany wydaje się zdecydowanie Podgórski. Natomiast we wspomnianym Lubinie na podobnym poziomie wynagradzany był bramkarz Michał Gliwa. Nie szanowany przez kibiców, zimą wyjechał do Rumunii, gdzie ponoć broni przyzwoicie, a i kasa pewnie lepsza niż w Polsce” (Mucha 2014).

25000 – “Tyle,” – uwaga! – „po wprowadzeniu planu oszczędnościowego, docelowo mają wynieść średnie zarobki w Wiśle Kraków. To efekt zaciskania pasa, jakie wprowadził zarząd klubu. Skończyły się czasy, że przeciętny obcokrajowiec zarabiał przy Reymonta 100 tysięcy złotych miesięcznie”. Na 25 kawałków (według „PS”) mogą natomiast przypuszczalnie liczyć bramkarz Widzewa Łódź Maciej Mielcarz oraz hiszpański napastnik Piasta Gliwice Ruben Jurado – bez wątpienia uczciwie pracujący na swoje pobory, choć zapewne smutniej mu się robi wówczas, gdy pomyśli, że jego młodzieńczy kompan Sergio Ramos inkasuje 70 razy więcej…

Jeden z najciekawszych pomocników ekstraklasy Dani Quintana ma podobno gwarantowaną taką właśnie sumkę. Jak na jego klasę, to naprawdę niewygórowana stawka. Jasno widać, że to piłkarz promocyjny. Przecież Jaga pozyskała go z III ligi hiszpańskiej, płacąc zaledwie 50 tysięcy euro” (Mucha 2014). No cóż, ocena 25 tysięcy złotych miesięcznie jako zaniżonego wynagrodzenia dla trzecioligowca, niechby nawet i hiszpańskiej ligi, to ciekawy pogląd. Ciekaw jestem, ilu czytelników utrzymujących się wyłącznie z dzierżawy swej siły roboczej zarabia takie pieniądze. Ile razy mniej zarabia profesor zwyczajny (a jakby nie liczyć, jest to chyba trochę więcej niż trzecia liga), szkoda nawet mówić.

27000 – Redaktorzy raportu twierdzą, że to „niezbyt wygórowane wynagrodzenie Saidiego Ntibazonkizy (choć słyszeliśmy również o kwocie 35 tysięcy). Burundyjczyk to przecież filar Cracovii, z tym że on akurat już się przy Kałuży dość obłowił. W 2011 roku miał kontrakt w wysokości 300 tysięcy dolarów rocznie, co uczyniło go najlepiej zarabiającym sportowcem wywodzącym się z Burundi, a dopiero po spadku Pasów z ekstraklasy nastąpiła renegocjacja warunków zatrudnienia”.

33300 – “Pensja ulubieńca Franciszka Smudy Semira Stilicia. Bośniacki rozgrywający nie zrobił kariery poza granicami Polski, więc skwapliwie został przygarnięty przez Franza w Krakowie. Nie zawodzi: uczciwie pracuje na swoje 100 tysięcy euro rocznie. Co prawda w Lechu Poznań miał więcej, ale czasy jednak się zmieniły…”

36600 – “Trochę więcej ma Paweł Brożek. Po początkach, jakie miał w Wiśle, oczywiście już po powrocie do niej, wydawało się, że to kwota i tak przesadzona. Dziś skłonni jesteśmy przypuszczać, że jednak adekwatna do wkładu „Brozia” w wyniki Białej Gwiazdy”.

50000 – “To szacowane pobory Arkadiusza Głowackiego i Łukasza Garguły, dwóch liderów Wisły Kraków. Tyle też otrzymuje otrzymuje stoper warszawskiego klubu – Jakub Rzeźniczak.

Sporo, ale chyba adekwatnie do piłkarskiej klasy i tego, co dał zespołowi przychodząc do Lubina, pobiera Arkadiusz Piech. W porównaniu z innymi napastnikami Miedziowych Piech zasłużył na każdą złotówkę swojego kontraktu”.

Rafał Murawski “w Pogoni może liczyć na roczny kontrakt w wysokości 150 tysięcy euro, czyli właśnie 50 tysięcy złotych miesięcznie. Przypomnijmy jednak, że zimą w atmosferze skandalu on oraz Bartosz Ślusarski zostali spieszeni w Lechu Poznań. Właśnie przy Bułgarskiej „Muraś”, wieloletni lider ekipy, miał bardzo wysokie uposażenie, konkretnie 380 tysięcy euro rocznie. Lech po incydencie na zgrupowaniu rozwiązał z nim (oraz „Ślusarzem”) umowę, lecz musiał wypłacić należne wynagrodzenie, zgodnie z umową, która miała obowiązywać do końca czerwca. A to oznacza, że przez pewien czas właściwie kontrakty Murawskiego w Lechu i Pogoni się sumowały. Skoro tak, to razem było to 530 tysięcy euro w skali roku, a po zamianie na złotówki i miesiące dałoby prawie 180 tysięcy, zatem pierwsze miejsce w raporcie. Ponieważ była to jednak krótkotrwała kumulacja, a niewykluczone, że podobnych, w sumie eleganckich przypadków było więcej, sytuujemy „Murasia” niżej.

55000 – “Dziś w Cracovii w życiu tyle nie zarobi, ale nim odszedł z Zagłębia, na tyle właśnie szacowany był Deniss Rakels, łotewski snajper lubiący się również czasem dobrze zabawić i miło spędzić czas ze znajomymi… Na podobnym poziomie sytuuje się prawy obrońca Miedziowych Paweł Widanow”.

60000 – “Jeszcze więcej od Rakelsa ma inny as ataku Zagłębia Michal Papadopulos. Fakt, że pierwsze kroki piłkarskie stawiał w Arsenalu Londyn, nie powinien jednak przesłaniać niedostatków, zwłaszcza w skuteczności, czeskiego napastnika. To także sumka co miesiąc przeznaczona ponoć dla Ivicy Vrdoljaka, kapitana Legii, który uczciwie – trzeba przyznać – wiosną pracuje na swoje pobory w pocie czoła. Chociaż Chorwat był naszym zdaniem zakupem przeinwestowanym (kosztował milion euro)”.

73300 – “Sporo jak na napastnika rezerwowego – Władimir Dwaliszwili w Legii bierze fortunę”.

83300 – “Czyli ćwierć miliona euro rocznie. To suma w zasięgu Prejuce’a Nakoulmy, skrzydłowego Górnika Zabrze. Dodajmy – całkiem zasłużona. Już w czerwcu jednak Prezes zejdzie z listy płac przy Roosevelta, co wydatnie odciąży budżet klubu. Natomiast wciąż podobną kwotę będą musieli wypłacać przy Łazienkowskiej, bo to także zarobki stopera mistrzów – Dossy Juniora. A dzięki Złotej Setce »Super Expressu« dowiadujemy się, że również Tomasza Jodłowca i lechity Szymona Pawłowskiego. Trochę mniejszą sumę co miesiąc błyskotliwy skrzydłowy Lecha pobierał w Zagłębiu, a w Poznaniu nie może mieć mniej, skoro przeszedł do Kolejorza z własną kartą na ręku” (Mucha 2014). Widzimy tu praktyczne korzyści z faktu bycia ekonomicznym właścicielem siły roboczej czyli w żargonie sportowym, wolnym agentem.

100000 – “Równa stówka należy się podobno Helio Pinto. Przychodził jako gwiazda ligi cypryjskiej i wielka nadzieja, że stanie się w Legii rozgrywającym formatu Leszka Pisza. Niestety, w rankingach strzelecko-asystenckich nie ma go w czołówce, na naszej liście płac jednak wysoko”. (Mucha 2014) Interesujące jest tunelowy sposób myślenia jakiemu hołdują autorzy „PN”; jeśli istnieją przynajmniej jakieś pozory po temu, to natychmiast podkreślają, że sowite uposażenie jest jak najbardziej zasłużone przez danego zawodnika; kiedy zaś nawet takich pozorów brak na horyzoncie, po prostu unikają komentarza, implicite sugerując, iż omawiany przypadek podpada pod „proste” i „oczywiste” reguły czy wyjaśnienia na jakie powoływali się na wstępie. Uczony który w ten sposób dobierałby sobie argumenty lub fakty je podpierające automatycznie by się zdyskwalifikował.

116600 – „Potężne pobory niedawnego kapitana Śląska Wrocław Sebastiana Mili wynikające z rocznego kontraktu w wysokości 350 tysięcy euro”.

133300 – “Tak nam doniesiono, choć uczciwie przyznajemy, że w mediach pojawiała się kwota niższa. Chodzi o kontrakt Orlando Sa, czyli głośnego zimowego transferu Legii, na który mistrz Polski wydał około pół miliona euro. Roczny kontrakt Portugalczyka najczęściej szacowany był na 300 tysięcy euro, ale w ostatniej chwili, otrzymując cynk, zdecydowaliśmy się go podnieść o stówkę”.

140000 – “Wygląda na to, że chyba to już nie jest rekord polskiej ekstraklasy. Manuel Arboleda otrzymał kilka lat temu w Poznaniu kontrakt na poziomie 420 tysięcy euro rocznie. Przez długi czas, choć były to pieniądze ogromne, nikt mu niczego nie wypominał. Kolumbijczyk należał do liderów drużyny i najlepszych obrońców w Polsce. Od pewnego czasu jest już jednak poza pierwszą jedenastką i zarobki doświadczonego defensora mocno uwierają budżet Kolejorza. 30 czerwca umowa Arboledy z Lechem dobiegła końca. Spekulowano o możliwości jej przedłużenia wraz z obniżką kwoty gwarantowanej” (Mucha 2014), ale ostatecznie w klubie zdecydowano nie przedłużać kontraktu.

166600 – “W ostatnich latach największym krezusem polskiej ligi był ekscentryczny Danijel Ljuboja. Rodak, kompan i przyjaciel Miroslava Radovicia. Ljuboja musiał odejść z Legii po pamiętnym wieczorze w nocnym klubie, [7] natomiast w szeregach mistrza Polski został „Rado”. Obiektywnie to dziś największa gwiazda ekstraklasy. [8] Jeszcze w poprzednim roku był sklasyfikowany „oczywiście w czołówce, ale z rocznym kontraktem szacowanym na 350 tysięcy euro rocznie. Już wtedy pojawiał się problem, bo różne źródła podawały różną wysokość zarobków Serba. Wcześniej było 240 tysięcy, ale przecież „Rado” przedłużał umowę z warszawianami na lepszych warunkach. W ostatniej chwili musieliśmy rozwiązać jeszcze jedną zagadkę. Otóż z dobrze poinformowanego źródła dowiedzieliśmy się, że serbski snajper i rozgrywający w jednej osobie może liczyć jednak na około pół miliona euro rocznie! A taka kwota daje mu pierwsze miejsce w naszym rankingu! Zasłużenie” (Mucha 2014). No jasne, innego osądu nie można po autorach z „PN” się spodziewać, postępują oni wedle zasady „każda sroczka swój ogon chwali”. Nie będziemy tu porównywać urody sroki z innymi ptakami, ale nietrudno byłoby dowieść, że wśród tych ostatnich znalazłoby się dobrych parę gatunków, przewyższających urodą tę pierwszą.

Dla identyfikacji socjoekonomicznej jakości dochodów graczy polskiej ekstraklasy posłużymy się nieco innym lecz bardzo wymownym wskaźnikiem; przy krezusach z lig światowych sumy były tego rzędu że mówiły niejako same za siebie i choć na dobrą sprawę różnica na niekorzyść rodzimych ligowców nie jest znowu taka wielka, określmy ich własnościowo-klasowe położenie za pomocą metody kapitalizacji dochodu, wychodzącej z założenia, iż dana suma dochodu odpowiada konkretnej kwocie kapitału akcyjnego (przyjmujemy dla celów analizy ten najbardziej typowy dla nowoczesnego kapitalizmu typ kapitału).

Otóż W 2013 roku poziom stopy dywidendy czyli dywidendy na akcję dla spółek GPW wyniósł średnio 3,71%. wobec 3,45% w 2014 roku (Polak 2015). Serbski lider rankingu za 2013 r. otrzymał sumę w przeliczeniu na złote 2 mln rocznie, która wyraża – przy powyższej stopie procentowej – kapitał akcyjny wart 53908355,795148247978436657681941 PLN. Otóż jeśli uznać tę sumę za wyraz wielkości kapitału akcyjnego, to w przełożeniu na dane konkretnych spółek odpowiada ona mniej więcej wartości rynkowej kapitału akcyjnego takich np. spółek notowanych na głównym parkiecie GPW, skąd w 2011 r. przeszły z rynku New Connect, jak firmy Wadex oraz grupy SMT, holdingu firm z obszarów e-commerce, komunikacji cyfrowej i innowacyjnych technologii (Skopowska 2013).

6. Wynagrodzenie piłkarzy a renta ekonomiczna.

W powyższych komentarzach do raportu sporządzonego przez „Piłkę Nożną” uwypuklaliśmy liczne momenty w których autorzy podkreślają sprawiedliwy w sensie zasłużony charakter większości dochodów zgarnianych przez ligowych graczy. Pierwsza pretensja jaka od razu nasuwa się na myśl jest analogiczna do zarzutów wzmiankowanych wyżej – od redaktorów branżowego pisma należałoby oczekiwać znajomości podstawowej literatury przedmiotu no i korzystania z tej wiedzy. Tymczasem jeśli nawet autorzy słyszeli o teorii renty ekonomicznej w zastosowaniu do sportu (a jakoś trudno swoją drogą przypuszczać, że istotnie ta wiedza z jakichś powodów ich ominęła), to nie wspominają o niej ani słowem w kontekście swojej listy, choć jej wyniki same się o to proszą.

Na wstępie należy zwrócić uwagę na pewne odmienności znaczenia nadawanego centralnemu pojęciu w strukturalizmie socjoekonomicznym i wymienionej teorii ekonomicznej, wchodzącej w skład ABC każdego podręcznikowego zestawu. Aczkolwiek przyjmowane w naszej socjoekonomicznej teorii własności pojęcie renty jako niezarobionego dochodu oddaje znaczenie odnośnej kategorii w ekonomii podręcznikowej, to w tej ostatniej posiada ona swoją specyfikę.

Mianem renty ekonomicznej opatruje się w teorii ekonomii „dochody (dodatkowe wynagrodzenie) przynoszone przez czynniki produkcji, które stanowią nadwyżkę ponad minimalne dochody niezbędne do tego by czynnik był oferowany na sprzedaż – czyli inaczej, jest to nadwyżka ceny ponad koszty produkcji”.

To ostatnie wyrażenie wiąże się z koncepcją konkurencji doskonałej, jaka stanowi teoretyczną podstawę ujęcia renty w ekonomii neoklasycznej – zakłada się bowiem, że w tym wyidealizowanym do platońskich rozmiarów stanie podmioty gospodarujące osiągają wyłącznie tzw. zysk normalny, tj. z definicji oczyszczony z wszelkich nadwyżek.

Wyrażając się nieco inaczej, renta ekonomiczna to „dodatkowa wypłata, jaką otrzymuje dany czynnik produkcji ponad dochód transferowy konieczny do skłonienia go do świadczenia swych usług właśnie w tym zastosowaniu”.

Praktycznie rzecz biorąc, pomylimy się niewiele, definiując rentę jako „Różnicę między przychodem generowanym przez dany [czynnik produkcji] a wartością możliwą do uratowania, czyli drugim możliwym najlepszym wykorzystaniem [danego czynnika] po obecnie wykorzystanym” (Milewski 2003: 184-6).

Poświęćmy jeszcze kilka zdań tej problematyce, bo jej waga dla naszego centralnego zagadnienia jest trudna do przecenienia.

W zachodniej literaturze ekonomicznej można się często spotkać z definicją renty ekonomicznej jako kosztu (dochodu) przysługującego czynnikowi unikalnemu albo charakteryzującemu się nieelastyczną podażą. Niezbędnym uzupełnieniem tego sformułowania jest podkreślenie, że „renty są przechwytywane przez właścicieli zasobów wytwórczych cechujących się permanentną przewagą popytu nad stałą podażą (w przypadkach, gdy taka nierównowaga ma jedynie charakter przejściowy, np. wskutek wydania patentu obowiązującego ileś lat, mówi się o quasi-rencie).

W ekonomii klasycznej typowego przykładu renty dostarczała ziemia i zapewniana przez nią renta gruntowa teorię której rozwinęli Ricardo a potem Marks. W ekonomii neoklasycznej pojęcie to uległo rozszerzeniu i właśnie bazując na ujęciu ojca mikroekonomii neoklasycznej Alberta Marshalla socjolog Sørensen wywodził, że pewne jednostki otrzymują rentę z racji posiadania rzadkich zdolności czy umiejętności na jakie istnieje zapotrzebowanie. Wedle tego ujęcia indywidua uzyskują renty dzięki swym zdolnościom, które są dane przez naturę.

Nie dość, że w odniesieniu do zawodowych piłkarzy nader wątpliwy wydaje się nam pogląd wywodzący całokształt ich kwalifikacji określających ich wartość rynkową z „daru natury” którym jedni szczęśliwi wybrańcy fortuny zostali obdarzeni, podczas gdy inni nie. Pomija się tu nie tylko wkład własnego treningu zawodnika, bo jeśli komuś się wydaje, że można urodzić się jak Atena wyskakująca z głowy Zeusa gotowym do wybiegnięcia na murawę boiska, to myli się bardzo. Ponadto, i tu zaczynamy dochodzić do specyfiki ujęcia renty właściwego teorii własności w strukturalizmie socjoekonomicznym, uformowanie siły roboczej piłkarza jest w dużej mierze dziełem szkoleniowców, trenerów itp., nie zapominając o masażystach, lekarzach i innym fachowym personelu angażowanym przez współczesne kluby futbolowe do obsługi swej kadry. Mówiliśmy już o tym w rozdziale trzecim, podkreślając istnienie niezbywalnych ponadindywidualnych czynników konstytuujących własność siły roboczej i środków świadczenia usług sportowych w danej dziedzinie. Nasze pojęcie renty jest zatem nie tylko szersze, ale zarazem, paradoksalnie, także bardziej konkretne i ścisłe od tego stosowanego w ekonomii – identyfikując konkretne namacalne korzyści wypływające z danych dających się empirycznie określić stosunków jesteśmy całe mile od Popperowskiego „Trzeciego świata”, neoplatońskiego bytu zamieszkiwanego przez idee w rodzaju teorii konkurencji doskonałej, której warunki są tak wymagające, że nigdzie w świecie realnej gospodarki niespełnialne. I konia z rzędem temu, komu uda się zademonstrować w wiarygodny sposób aplikację tej teorii do przypadku obdarzonego „darem od Boga” piłkarza; jak pokazać, że wynagrodzenie jakie ten ostatni otrzymuje to istotnie renta ekonomiczna a nie wypadkowa innych sił ekonomicznych i społecznych działających na polu sportów zespołowych. Dlatego m.in., jak pisze jeden z komentatorów, nie można wszak wykluczyć, że gracz otrzymuje wynagrodzenie według konkurencyjnych stawek (Morgan 2007), a my moglibyśmy dodać do tego, że są to kwestie poddające się empirycznej weryfikacji do jakiej ekonomiści ze swoim zamiłowaniem do abstrakcyjnych tzw. myląco teoretycznych modeli nie wykazują szczególnej ochoty.

Przyjrzyjmy się bliżej argumentacji zwolennika stosowalności owej obiegowej teorii renty ekonomicznej do futbolu. Ekonomista powiada nam, że Ronaldo dostaje na rękę 26 mln USD, jednak jako człowiek kochający futbol z pewnością zgodziłby się grać za jedyne 30 tys. A to oznacza, że uzyskuje rentę: $26,000,000-$30,000 = $25,970,000 na rok (Manove 2015). Dobre wychowanie i dyskrecja zabraniają nam zbyt natarczywego dopytywania się, skąd czcigodny autor wziął tę sumę; nawet gdyby pochodziła od samego piłkarza, jej wiarygodność dla socjologa gospodarki byłaby zbliżona do zera. A że nawet takim źródłem, czy to w formie wywiadu czy pisemnie zadanego pytania i udzielonej na niej odpowiedzi cytowany ekonomista najwidoczniej pochwalić się nie może, bo inaczej raczej by takie źródło przywołał dla zwiększenia wiarygodności podanej liczby, pozostaje tajemnicą czeluści jego przepastnego umysłu na jakiej drodze udało się mu wyodrębnić z tych pierwszych tę drugą. Ekonomista w istocie sam najbardziej skutecznie przeprowadza krytykę swego pseudorachunku, podając dla porównania analogiczny w jego przekonaniu przykład ekonomicznej renty. Różni się on realiami, bowiem dotyczy rolnictwa, skądinąd klasycznej dziedziny jaka stała się pożywką dla teorii renty gruntowej sformułowanej przez Davida Ricardo.

Farmer Jones podobnie jak wszyscy jego sąsiedzi uprawia zboże. Jonesa różni jednak od innych rolników fakt gospodarowania na lepszym, bardziej wydajnym, a więc zakładającym niższe koszty krańcowe gruncie. Dzięki temu Jones mógłby sprzedawać zboże taniej niż inni, ponieważ obiektywnie wytwarza je taniej, po niższych kosztach produkcji. Jednak nasz homo oeconomicus nie decyduje się na taki krok, sprzedając swoje zboże po normalnej cenie rynkowej, która przewyższa tę, jaką byłby skłonny ustalić na podstawie swych obiektywnych kosztów wytwarzania pszenicy. Sięgając czy to do poprzedniej ilustracji czy to do przytoczonych na wstępie definicji, łatwo uchwycić pojęcie (różniczkowej, bowiem w wykładzie nie wspomina się o rencie absolutnej, do teorii której istotny wkład wniósł Marks) renty. Ale też od razu ujawniają się mielizny rozumowania użytego w pierwszym przypadku. Celowo podkreślano dlatego, że w rolniczym czy zbożowym schemacie podawane wielkości mają obiektywny charakter, inaczej niż w „futbolowym”, gdzie autor zestawiać musi pracę nad sobą Ronaldo (o pracy innych nie wspomina, pewnie uważając to za tak oczywiste, że niegodne wzmianki), rekompensatą za którą ma być owe 30 tysięcy, domniemany talent piłkarza, jaki staje się obiektem oddziaływania niewidzialnej ręki” czyli sił działających na konkurencyjnym rynku, doprowadzających jego wynagrodzenie do wspomnianej wyżej stratosferycznej wysokości. Proszę się jednak przygotować na dość niestety długą listę istotnych czynników czy faktów, które wywód cytowanego ekonomisty wygodnie pomija. Raz, przypisywać rynkowi futbolowemu generalnie charakter konkurencyjny to nie liczyć się z omawianymi w innych miejscach książki licznymi wypaczeniami i zniekształceniami w idealnych założeniach konkurencyjnego rynku przez same zaangażowane podmioty, z cichym lub otwartym poparciem regulatorów.

Po drugie, wysokie dochody nigdzie nie cieszą się specjalną sympatią i poklask opinii publicznej na pewno łatwiej uzyskać atakując je niźli broniąc, jednak – nie wpadając bynajmniej w tę drugą skrajność – gwoli elementarnej sprawiedliwości godzi się zwrócić uwagę na kilka fundamentalnych faktów. Gdyby zamiast przeciwstawiania genów alias bożego daru wymyślonym danym liczbowym odpowiadającym nie wiadomo zupełnie jakiemu zawodowi czy specjalności, ekonomista kierował się w zamian teorią własności siły roboczej, pozwoliłoby to na uempirycznienie jego typowo abstrakcyjnych rozważań. Opierając się na analizie cech zawodniczej siły roboczej należałoby określić spektrum pozycji w społecznym podziale pracy dostępnych dla nosicieli tego typu biopsychicznych właściwości. [9] Analiza teoretyczna, jak zawsze, powinna i tu połączyć się z empirycznym badaniem autentycznych przypadków piłkarzy imających się innych zawodów.

W tę stronę zdaje się zmierzać, chociaż czyniąc jedynie pierwsze kroki na tej drodze, inny ekonomista, który rozumuje tak: taki Sam Bradford albo któryś z jego kolegów zarabiający te 8 mln czy 800 tys. byliby gotowi wykonywać tę samą pracę za 80 tys. dolarów. Autor zdaje się tu myśleć następująco: piłkarz na pewno będzie wolał tę osiemdziesiątkę niż mozolne poszukiwanie pracy w Oklahoma City (Brown 2011), czego rezultaty nie są ani pewne ani a jeszcze mniej zachęcające w porównaniu z poprzednio wymienioną kwotą, co skłania cytowanego ekonomistę do wniosku, że mamy tu do czynienia z rentą. Co więcej, rozwijając tę myśl, Brown twierdzi, że nie zna drugiej takiej multimiliardowej organizacji czy przedsiębiorstwa, w którym ponad 60 proc. przychodów przywłaszczaliby sobie pracownicy.

Jednak, mimo że zarys kierunku jego myślenia o rencie jest obiecujący, pozostaje on szkicem pomysłu, bez dostatecznych podstaw empirycznych i przede wszystkim – warsztatu pojęciowego. Pojedyncze ilustracje zawsze będą narażone na zarzuty w rodzaju tego, jaki sformułował pod adresem przytaczanej argumentacji inny autor, stwierdzając, iż nie pojmuje, dlaczego tamten ignoruje odpowiedź rynku na postawione pytanie na korzyść własnej arbitralnej kwoty 80 tys.? Gracze są zrzeszeni w związku i w ramach przetargów zbiorowych negocjują z pracodawcami minima płacowe, poniżej których odmówią grania, podejmując za to strajk. Kiedy autor pisze, że zawodnicy powinni grać za mniej, to wprowadza do ekonomicznego rozumowania element moralny. Mógłbym powiedzieć, że lekarze powinni leczyć za mniej, szefowie korporacji pracować za mniej, właściciele stadionów żądać mniej od rodzin pragnących skorzystać z obiektu w ramach aktywnego wypoczynku, że hodowcy mlecznego bydła powinni rozdawać darmo mleko na placach zabaw czy cokolwiek innego. Jednakże dolarowa kwota jaka wedle autora winna skłonić człowieka do uprawiania profesjonalnego futbolu jest pozbawiona podstaw ekonomicznych (Brown 2011) . Krytyk ma sporo racji, choć nie we wszystkim, pytania, jakie ze wzruszeniem ramion odrzuca jako niepoważne mają taki status jedynie w burżuazyjnej siatce pojęciowej, po otrząśnięciu się z której wątpliwości odnośnie do zgodności z elementarną sprawiedliwością społeczną wielocyfrowych dochodów korporacyjnych menedżerów czy bankierów są jak najbardziej uprawnione i nasuwały się one wielu – zwłaszcza w ostatniej erze, która szczególnie w formacji kapitalizmu akcjonariuszy praktycznie zniwelowała cały powojenny postęp osiągnięty na drodze do większej równości społeczno-ekonomicznej. Ale o tym szerokim problemie można przeczytać m.in. w ostatnich książkach obecnego autora (Tittenbrun 2015a, 2015b), tu zaś zwróćmy życzliwą uwagę na uwypuklenie roli organizacji pracowniczej, kształtującej – w naszych kategoriach – kolektywną siłę roboczą. Zostawmy też dlatego na boku polemikę z naiwnym fundamentalizmem rynkowym cytowanego komentatora, przyjmującym automatycznie, że wszelkie rozwiązania wymuszone przez rynek i tylko sam rynek są z definicji opatrzone znakiem dodatnim. Krytyka takiego poglądu byłaby w istocie dość łatwa.

Trzymając się analizy specyfiki piłkarskiej siły roboczej, obraz szybujących w niebo zarobków należy zestawić z faktami mówiącymi o znacznie szybszym zużyciu siły roboczej piłkarzy, co powoduje, że owe sumy wynagrodzeń trzeba rozłożyć na typowo krótszy okres niż w przypadku przeciętnego szeregowego nosiciela siły roboczej. Wedle związku piłkarzy zawodowy żywot przeciętnego gracza NFL trwa zalewie 3,3 lat, sama liga podaje wyższy pułap – 6 lat (Statista 2015), co w obu przypadkach – różniących się naturalnie klasowym punktem widzenia – daje wielkości znacznie niższe od przeciętnych dla gospodarki jako całości (zauważalny w niej trend do skracania okresu pracy dotyczy zatrudnienia w jednej firmie w przeciwieństwie do modelu długookresowego dożywotniego zatrudnienia, natomiast stagnacja w poziomie płac skłania wielu pracujących do wydłużania czasu zawodowego wykorzystywania swej siły roboczej, także w celu podreperowania lichych emerytur). Dalszą tego konsekwencją jest spostrzeżenie, iż bynajmniej nie jest prima facie oczywiste, co stanowi optymalny model kariery: bardzo wysokie wypłaty skoncentrowane w kilku latach czy też proporcjonalnie mniejsze ale rozłożone na większą ilość lat i przez to wolne od takich skokowych ruchów w górę i, jak to się często dzieje, w dół. Według statystyk, aż 78 proc. graczy NFL deklaruje w jakimś momencie żywota personalne bankructwo (Brown 2011) – model złotego deszczu na przemian z okresami totalnej suszy nie pozwala w istocie na rozsądne planowanie i oszczędzanie dochodów, co ma nader często opłakane skutki. Jeszcze jedna niekorzyść odbierania dochodu w porcjach skoncentrowanych raczej niż rozłożonych w czasie polega na ponoszeniu z tej racji znacznie większych podatków, bowiem istnieje większe prawdopodobieństwo, że w pierwszym przypadku przekroczy się kolejny próg stawek podatkowych.

Zakończenie

Socjoekonomiczna analiza położenia własnościowo-klasowego zawodników zawodowych klubów piłki nożnej prowadzi do interesujących wniosków. Na pierwszy rzut oka, jako pracownicy tych swoistych przedsiębiorstw sektora usług, jaki w ramach naszej ogólnej teorii strukturalizmu socjoekonomicznego umiejscawiamy w podstrukturze reprodukcyjnej społeczeństwa jako całości (związanej z regeneracją siły roboczej i obejmującej także rozrywkę, medycynę, rodzinę itp.) są oni jako posiadacze odpowiedniego rodzaju kwalifikowanej siły roboczej członkami odpowiedniej klasy pracowniczej. Po pierwsze jednak, w porównaniu z klasycznymi pracownikami – swobodnymi dysponentami swej siły roboczej – futboliści nawet dzisiaj, a historycznie w jeszcze wyższym stopniu cierpią na różnorakie ograniczenia własności siły roboczej. Po drugie, jakkolwiek nie należy traktować tego twierdzenia jako apriorycznej generalizacji lecz raczej jako hipotezę roboczą do konkretno-empirycznej weryfikacji w konkretnych przypadkach, to faktem jest, że uposażenia wielu graczy w świetle analizy socjoekonomicznej kwalifikują się jako wyraz realno-ekonomicznej własności kapitału. Takie jest – z punktu widzenia rentowej teorii własności – ich źródło oraz, dodajmy, prawdopodobne przeznaczenie znacznej części z tych sum, jakie najprawdopodobniej obraca się w faktyczny kapitał przynoszący procent. Z tego zatem punktu widzenia osobnicy danej kategorii podpadają pod rubrykę klasy mieszanej, albowiem nie można i nie należy zaprzeczać, że podstawą ich burżuazyjnych dochodów jest praca (świadczenie usług sportowych) oparta na posiadaniu specjalnie wyszkolonej siły roboczej.

Jacek Tittenbrun

LITERATURA:

Associated Pres,. 2013, NFL, ex-players agree to $765M settlement in concussions suit, dostęp: http://www.nfl.com/news/story/0ap1000000235494/article/nfl-explayers-agree-to-765m-settlement-in-concussions-suit

Blind Side Blitzzz, 2011, Billionares vs. Millionares czyli o co chodzi z lockout’em. dostęp: http://blindsideblitzzz.blogspot.com/2011/06/billionares-vs-millionares-czyli-o-co.html

Brown R., 2011, Research Note: Estimates of College Football Player Rents, „Journal of Sports Economics”, t.12, nr.2, ss. 200-212.

Cahalane C., 2014, Is fan ownership the answer to struggling football clubs? Guardian Professional, dostęp: http://www.theguardian.com/social-enterprise-network/2013/nov/27/fan-ownership-football-premier-league

Fainaru-Wada M., Fainaru S., 2013, League of Denial, brak miejsca wydania: Crown Archetype.

Ginitti M., 2015, NFL Salary Rankings . Breaking Down Upcoming Salary Guarantees or Roster Bonuses by NFL Team, dostęp: http://www.spotrac.com/research/NFL/breaking-down-upcoming-salary-guarantees-or-roster-bonuses-by-nfl-team-501/

Grant, W.,. 2014. Lower league football finances in Scotland, “Political Economy of Football” 11/12.

Innosphere, 2013, Accelerating Entrepreneurship and Job Creation, 2013 Annual Report, dostęp: http://www.innosphere.org/files/2013%20Innosphere%20Annual%20Report%20Lowres.pdf.

Jachym P, 2014, Boks. Floyd Mayweather najbogatszym sportowcem świata, Sport.pl, dostęp: http://www.sport.pl/boks/1,64992,16139050,Boks__Floyd_Mayweather_najbogatszym_sportowcem_swiata.html

Kralka J., 2014, Czy Neymar jest znakiem towarowym? Wizerunek piłkarza a prawo dostęp: http://techlaw.pl/wizerunek-pilkarza-a-prawo/

Kubiak Z., 2014, Ile zarabiają piłkarze w polskiej ekstraklasie?, regiopraca.pl, dostęp: http://www.regiopraca.pl/portal/rynek-pracy/zawody/ile-zarabiaja-pilkarze-w-polskiej-ekstraklasie-sprawdz-zarobki-najlepszych-zawodn

Milewski R., 2003 Podstawy ekonomii,Warszawa: PWN.

Mucha Z., 2014, Raport PN: Tak zarabia się w polskiej piłce, dostęp: http://www.pilkanozna.pl/index.php/Wydarzenia/Ekstraklasa/468571-raport-pn-tak-zarabia-si-w-polskiej-pice.html

PAP Life, 2013, 180 tys. dolarów za dzień pracy w NFL, “Dziennik Związkowy”, 28 lipca.

Settimi C., 2014, The World’s Highest-Paid Soccer Players, “Forbes”, dostęp: http://www.forbes.com/sites/christinasettimi/2014/05/07/the-worlds-highest-paid-soccer-players-3/

Taioli, Emanuela. 2007, Causes of mortality in male professional soccer players, “Journal of Public Health, Vol. 17, No. 6, ss. 600–604.

Tittenbrun J., 1991a, Nowi kapitaliści? Pracownicze fundusze emerytalne a własność kapitału akcyjnego, Poznań: Nakom.

Tittenbrun J., 1991b, Instytucje finansowe a własność kapitału akcyjnego, Poznań.

Tittenbrun J., 1983, Własność w świetle prac Karola Marksa, “Ekonomista”, 3,273-92.

Tittenbrun J., 1996, Problematyka własności w pracach Bronisława Malinowskiego”, w: Pietraszek E., Kopydłowska-Kaczorowska B. (red.), “Ludy i kultury Australii i Oceanii”, Wrocław.

Tittenbrun J., 2008, Z deszczu pod rynnę, Poznań: Zysk.

Tittenbrun J., 2009a, Teoria własności siły roboczej jako nowy paradygmat socjologii pracy, w: Tittenbrun J. (red.), Małe jest piękne? Stosunki własności siły roboczej w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw, Szczecin.

Tittenbrun J., 2009b, Stosunki własności siły roboczej w małych I średnich przedsiębiorstwach, w: Galor Z. (red.), Odmiany życia społecznego współczesnej Polski, Poznań.

Tittenbrun J., 2011a, Economy in Society. Economic Sociology Revisited, Cambridge: Scholars Publishing.

Tittenbrun J., 2011c., Ownership and Social Differentiation. Understandings and Misunderstandings Saarbrucken: Lambert Academic Publishing.

Tittenbrun J., 2012, Gospodarka w społeczeństwie. Zarys socjologii gospodarki i socjologii ekonomicznej w ujęciu strukturalizmu socjoekonomicznego, Poznań.

Tittenbrun J., 2013a, Anti-Capital (Human, Social, and Cultural), Farnham: Ashgate.

Tittenbrun J., 2013b, A critical Handbook of ‘Capitals’ Mushrooming Across the Social Sciences, Saarbrucken: Lambert Academic Publishing.

Tittenbrun J., 2013, Anti-Capital (Human, Social and Cultural) The Mesmerising Misnomers, Farnham: Ashgate.

Tittenbrun J., 2015, The Middle Riddle. The State of the Class, New York: Nova Science Publishers.

Złotouści, 2012, Najlepsze futbolowe cytaty, dostęp: http://www.zczuba.pl/zczuba/1,90957,12595092,Najlepsze_futbolowe_cytaty.html

Przypisy:

[1] Jak zostało wyjaśnione w pierwszej części naszego tekstu, poświęconej własności siły roboczej futbolistów, strukturalne podobieństwa futbolu amerykańskiego i piłki nożnej są dla nas ważniejsze niż formalne różnice obu gier zespołowych.

[2] Kierując się ludową mądrością porzekadła; „kiedy wszedłeś między wrony, musisz krakać jak i one”, nie usuwamy tego silnie wartościującego, ideologicznego terminu w interesie właśnie komunikowalności, choć względy merytoryczne, jak to wyjaśniamy w innym miejscu, przemawiają przeciwko temu terminowi.

[3] Powód, dla którego teksty Stiglitza, stojące na wyższym poziomie naukowym niż studium Picketty’ego nie zdobyły ani procenta rozgłosu, jaki otoczył „Kapitał XXI w.” jest prozaiczny i pozamerytoryczny zarazem – Stiglitz, zwłaszcza jak na warunki amerykańskie, ma poglądy lewicowe, a Picketty obnosi się z swoim poparciem dla wolnorynkowego kapitalizmu, odcina się też nie wiadomo po co od Marksa, tak jakby ktoś zdołał w dziedzinie nauk społecznych dokonać przeklasyfikowania porównywalnego z tym, jakim byłoby zaliczenie do jednej jakościowo kategorii Madonny i Mahlera, podkreśla, że nigdy nie „skalał się” członkostwem w partii komunistycznej, przeciwnie, ze wszystkich sił popierał upadek komunizmu w Europie Wschodniej, co zdradza kolejny obszar ignorancji naszego ekonomisty, który, jak widać, ma zasadnicze kłopoty nie tylko z pojęciem kapitału, a więc przez implikację i kapitalizmu, lecz także komunizmu i socjalizmu, przyjmując za dobrą monetę ideologiczne slogany i klisze, odrzucając natomiast naukowe kryteria identyfikowania ustrojów, czyli formacji ekonomicznych, leżące w stosunkach własności, co dziwić nie może, zważywszy na braki w analizie kapitalizm.

[4] Poprzednio zajmował tę lokatę David Beckham, który grając w Paris-Saint Germain zarobił 50,6 mln dolarów w 2012 r.

[5] Z czego dzięki samej sprzedaży koszulek z nazwiskiem Cristiano Ronaldo w ciągu sześciu lat klub wzbogacił się o ponad pół miliarda dolarów (Jóźwik 2015).

[6] „Dla pokrzepienia serc” przypomnijmy, że całkiem niedawno niektóre nasze zespoły potrafiły grać z największymi asami lig kontynentu jak równy z równymi; np. 26 października 1988 – Lech Poznań remisuje z FC Barceloną 1:1 na wyjeździe. 9 listopada 1988 – Hiszpanie w rewanżu na Bułgarskiej pokonują Lecha dopiero dzięki rzutom karnym – to słynne spotkanie zostało nazwane jednym z najdramatyczniejszych w historii.

[7] A my możemy wtrącić swoje trzy grosze o hipokryzji: a gdzie miał biedny chłopak, wyobcowany w dodatku z rodowitej społeczności wydawać swoją gażę? A temperament? Gdyby mu go zabrakło na murawie, przywitałyby go gwizdy kibicerii.

[8] Przyspieszenie jakie nadaje piłce noga takiego Radovicia niemal odpowiada szybkości przetasowań, jakie zachodzą w polskiej lidze; Serb, który uzyskał polskie obywatelstwo, wybrał mimo to Chiny, można mniemać, że bez uszczerbku dla swego statusu ekonomicznego.

[9] W samej rzeczy teoria własności siły roboczej w strukturalizmie socjoekonomicznym m.in. pozwala na przewidywanie kierunku i dystansu przebytej ruchliwości zawodowej.

Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.