Pisanie w afekcie, nigdy nie jest dobrym doradcą. Dzisiaj już przyblakło głębokie rozżalenie informacją o wizycie policji na organizowanej w Pobierowie przez Uniwersytet Szczeciński Konferencji poświęconej Karolowi Marksowi z okazji dwustulecia jego urodzin.
W końcu trzy tygodnie wcześniej uczestniczyłem analogicznej konferencji w Turawie organizowana przez Uniwersytet Opolski i Centrum im. Ignacego Daszyńskiego a w połowie czerwca ma odbyć się w Warszawie konferencja organizowana przez Uniwersytet Warszawski. Jako osoba, która uczestniczyła w jednej z tych konferencji a wysłała zgłoszenie na drugą, czułem się oszukany przez los, który pozbawił mnie największej atrakcji sezonu.
Jeżeli jednak przyjrzeć się samemu wydarzeniu sine ira et studio sprawa jest niestety znacznie poważniejsza.
Na polecenie prokuratury policja weszła na Uniwersytet żeby sprawdzić, jak wynika z doniesień prasowych, czy przypadkiem uczestnicy konferencji naukowej w ramach swojej działalności nie „propagują publicznie treści totalitarnych”?
Jak głosi cytat z oświadczenia prokuratury:
„Z uwagi na złożenie do prokuratury pisma, w którym osoba zawiadamiająca wskazała, iż istnieje podejrzenie, że podczas organizowanej konferencji pt. „Karl Marx 1818-2018, urodziny Karola Marksa”, może dojść do publicznego propagowania treści totalitarnych, prokurator bez wszczynania śledztwa zlecił właściwej miejscowo jednostce policji, jedynie poczynienie ustaleń w zakresie kwestii będących przedmiotem zawiadomienia, w celu jego zweryfikowania, niezbędnych do podjęcia decyzji merytorycznej – wyjaśnia prokurator….”.
Jak wynika z owego cytatu w Polsce uczelnie wyższe znajdują się pod nadzorem prokuratury w zakresie nauczanych przez siebie treści. Co więcej to prokuratorzy, ni mniej ni więcej, tylko oceniają merytorycznie to co się na uczelniach dzieje. Skoro to prokuratorzy ocenia merytorycznie to nasuwa się oczywiste pytanie dlaczego sami nie uczą? Może im się nie chce, ale dlaczego nie zatwierdzają programów nauczania to już jest pytanie znacznie poważniejsze. Bo przecież powinni. Ktoś kto chce zorganizować konferencję naukową powinien zgłaszać się do prokuratury z programem do zatwierdzenia. Żeby uniknąć kłopotów należałoby się chyba zwracać do prokuratury o wysyłanie policyjnych obserwatorów na konferencje naukowe. Jest jeszcze jeden problem. Konferencja w Pobierowie odbywała się w budynku należącym do uniwersytetu. A gdyby odbywała się w jakimś hotelu czy ośrodku konferencyjnym pozbawionym tego statusu, to co wtedy?
Wszystkie te problemy nie są niczym szczególnym. Są one normą w państwach autorytarnych czy tez tzw., „totalitarnych”. To, że Korei Północnej, Chińskiej Republice Ludowej, istnieją takie mechanizmy, a w Arabii Saudyjskiej chyba nie istnieje nawet nauka jest oczywiste i nie budzi wątpliwości ani zdziwienia. Zdziwienie budzi to, że w Polsce obowiązują reguły Arabii Saudyjskiej a nie jakiejś tzw. demokracji Zachodu.
Coraz bardziej otwarcie, i coraz więcej osób mówi, że w Polsce mamy dyktaturę, i zgadzam się z nimi w stu procentach. Można by więc powiedzieć że skoro mamy dyktaturę to legitymowanie jakichś tam „wykształciuchów” jest czymś oczywistym. Problem polega na tym, że organizatorzy tych działań działają we własnym przekonaniu, w oparciu o konstytucję z 1997 roku i ustawy i prawa z niej się wywodzące. Ziobroratura jest tutaj tylko bardziej konsekwentna od prokuratur ją poprzedzających w rozwoju historycznym. Warto więc się temu przyjrzeć.
Niewyczerpanym źródłem, wszelkiego rodzaju zakazów i nakazów mających zbliżać nas do Republiki Islamskiej jest ponoć artykuł !3. naszej ustawy zasadniczej, który przypomnijmy in extenso:
„Art. 13. Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.”
Otóż, gdy się czyta ten dokument, trudno nie zauważyć, że artykuł ten dotyczy organizacji politycznych i praktyki politycznej. Mówi się o „metodach i praktykach”, „programach i działaniach”. Można zasadnie domniemywać, że skoro ustawodawca mówi o „metodach i praktykach” to odróżnia je od „teorii i symboli” bo inaczej poco by to robił. Co więcej można domniemywać, że skoro zakazuje „metod i praktyk” to nie odnosi tego „teorii i symboli” dokładnie na takiej zasadzie jak zakaz publicznego uprawiania stosunków seksualnych zakłada swobodę ich uprawiania prywatnie.
Jest, jak sądzę, rzeczą oczywistą, że z taka samą sytuacją mamy do czynienia w przypadku „nazizmu, faszyzmu i komunizmu”. Imiennie zakazane zostały „metody i praktyki” żeby nie zakazywać „teorii i symboli”. Swój sąd o tym, że ustawodawca unikał zakazania „teorii i symboli” opieram na znajomości elementarnych zasad ustroju demokratycznego.
Demokracja jest ustrojem, w którym władza najwyższa należy do ludu czyli ogółu mającego prawa obywatelskie i wyborcze i podejmującego decyzje w głosowaniach. Jeżeli przyjmuje się taki ustrój jako sensowny to tylko wtedy gdy uznaje się obywateli za wystarczająco inteligentnych bu podejmować sensowne decyzje. Oczywiście dotyczy to zawsze zdecydowanej większości, która przeważa nad mniejszością do tego niezdolną (bo oczywiście, istnienia w społeczeństwie mniejszości ludzi niepełnosprawnych intelektualnie, czy też „sprawnych inaczej” nie można wykluczyć).
Ci należący do większości, zdaniem demokratów, z założenia maja zdolność czytania ze zrozumieniem i refleksji nad własnymi przeżyciami a więc w związku z tym powinni mieć prawo nieograniczonego dostępu do informacji niezbędnych dla samodzielnego podejmowania decyzji. Prowadzi to do tego, że elementarną przesłanką demokracji jest nieograniczony dostęp do informacji i swoboda wypowiedzi. Zakazywanie czegokolwiek w tej sferze jest ograniczaniem demokracji i otwieraniem drogi do manipulacji informacją, zakazywania, ograniczania itd.. Uniemożliwiania sytuacji kiedy przez manipulację np. edukacją szkolną rządzący mogą wychowywać sobie przyszłych wyborców. Gwarancje wolności słowa, swobody informacji i obiektywności treści kształcenia to „fundamentalne fundamenty” demokracji.
Dlatego autorzy polskiej Konstytucji z 1997 roku napisali to, co napisali. Pisząc o „metodach i praktykach” zwracali za to uwagę na niebezpieczeństwo mechanizmów wywierania presji, zastraszania, szykanowania, szczucia itd., które okazały się odgrywać rolę w zdobywaniu i sprawowaniu władzy przez „nazizm, faszyzm i komunizm” chociaż niestety nie stanowią ich monopolu.
Twórcy polskiej Konstytucji 1977 usiłowali ją pisać dla państwa demokratycznego niestety wyszło jak zwykle.
Chociaż może się to wydać wydumanym paradoksem losy Konstytucji z 1997 roku zadecydowały się już na początku lat dziewięćdziesiątych. Rozczarowanie do rządów elit solidarnościowych, które doprowadziło do powrotu lewicy na scenę polityczną: prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego i rządów Józefa Oleksego Włodzimierza Cimoszewicza, Leszka Millera i Marka Belki wywołało w nich głęboki uraz. Każdy kij na lewicę wydawał się dobry. Prawne ekscesy takie jak „nieprzedawnialne zbrodnie komunistyczne” obejmujące zwykłe przestępstwa a nawet wykroczenia, powołanie Instytutu Pamięci Narodowej, akcje niszczenia pomników i miejsc pamięci, tworzenie zideologizowanyh historycznych pseudo-muzeów, zakazywanie symboli „totalitarnych”, oficjalny kult „żołnierzy wyklętych” to działania nie mające żadnego umocowania w prawnym ładzie konstytucyjnym państwa, a najczęściej stanowiące ostentacyjną kpinę z pryncypiów ustrojowych „demokratycznego państwa prawa”.
Gdyby tylko do kpiny rzecz całą sprowadzić byłoby pół biedy rzecz jednak polega na tym że walcząc „teoriami i symbolami” reaktywowano z cala mocą „totalitarne metody i praktyki”, o których mówiła Konstytucja z 1997.
Wspólnym wysiłkiem PO-PISu ponad wszelkimi podziałami wskrzeszono grzebanie w życiorysach, zastraszanie, zbiorową odpowiedzialność, polowania na czarownice, mityczną bezczasowość, w której nic nie przestaje być aktualne i trwa nieustanny sabat czarownic. Permanentna polska „Noc Muzeów” wskrzesza, zapomniane strofy Heinricha Heinego o „… ojczyźnie fałszywej gdzie tylko niedola i hańba są żywe, gdzie każdy kwiat wcześnie zerwany schnie marnie, gdzie robak zgnilizną i próchnem się karmi”. Nic dodać nic ująć.
Ład polityczny, w którym działalność uniwersytetów znalazła się pod ideologiczną kuratelą Prokuratury, realizowanej przez Policję nie jest niestety efektem działań Zbigniewa Ziobro ani dyktatora Jarosława Kaczyńskiego. Jest on wspólnym wytworem całego gremium, w którym obok nich poczesne miejsce należy się Donaldowi Tuskowi, Grzegorzowi Schetynie, Adamowi Michnikowi, Sławomirowi Sierakowskiemu i całym reprezentowanym przez nich środowiskom Platformy Obywatelskiej (ze szczególnym uwzględnieniem klubu poselskiego), Gazety Wyborczej i Krytyki Politycznej. Oczywiście nie chcę generalizować. W tej Sodomie jaką stała się polska „demokracja” byli z pewnością jacyś sprawiedliwi, ale nie wystarczyło ich aby Jehowa powstrzymał karzącą dłoń.
Zainaugurowana jeszcze w latach siedemdziesiątych polityka opozycji naonczas „demokratycznej” wspólnego frontu pod hasłem „nie ma wroga na prawicy” przyniosła dzisiaj zatrute owoce „dając drogę brunatnym batalionom”. Być może Jarosław Kaczyński przegra już najbliższe wybory, ale destrukcji instytucji polskiej demokracji i unicestwiania demokratycznej kultury politycznej to nie powstrzyma. Dając przyzwolenie na antykomunistyczną histerię elity polityczne III RP wpuściły w krwioobieg polskiej polityki mówiąc słowami „zdekomunizowanego” Leona Kruczkowskiego „zatruty jad czasów pogardy” i to pozostanie na długo. Młodzi narodowcy, „patrioci”, Wszechpolacy, ONRowcy, kibole, antysemici, itd., itp. będą nam towarzyszyli jeszcze długo, jeżeli kiedyś nie przejmą sterów. W końcu są młodzi i to nich należy przyszłość.
Andrzej Ciążela
Źródło pierwodruku: Dziennik Trybuna, 24 maja 2018 r.