Nieprzekraczalny horyzont poznawczy mass mediów. Mix informacyjny przytomnego obywatela 1


Nieprzekraczalnym horyzontem naszej epoki jest liberalna demokracja i wolny rynek. Zastąpienie „narodowych” mediów „wolnymi” polepszy nieco orientację odbiorców w tym, co się dzieje w kraju i na świecie. Oko kamery będzie nadal obecne  na ulicach miast i miasteczek. Widzowie zobaczą kto strzelał i do kogo. Ale czy będą lepiej rozumieli, dlaczego takie rzeczy się dzieją? Dlaczego trwa obłędny wyścig zbrojeń z wykorzystaniem najnowocześniejszych innowacji, i to bez żadnej kontroli? Albo dlaczego ma takie duże powodzenie prawicowy populizm: w Polsce, w Europie, w Argentynie, i w przewodnim społeczeństwie za Atlantykiem? Wolne media niewiele w tym pomogą. Bo ani ich polityczni kuratorzy, ani szczebioczący dziennikarski komentariat tego nie wiedzą, sądząc po ich słowach i czynach. Potrzebny do tego byłby inny mix informacyjny.

Wszystkie media, czy „narodowe”, czy „wolne”, stanowią ważne ogniwo aparatu ideologicznego Systemu. Wśród gości w studio zawsze świeci nieobecność  Rynkowego Pana. Rzuca on tylko cień na ekran, kiedy trwa uliczny protest, strajk w strefie specjalnej, kiedy zatonie tratwa z afrykańskimi uchodźcami. Rynkowy Pan obdarza wybrańców swoimi łaskami: dobrą posadą w firmie, nieruchomościami, elektrykiem, podmiejską rezydencją. Prawdy rynku to niekwestionowane przesłanki wszystkich debat i wywiadów.  Dlaczego System jest przezroczysty dla mediów? System to wyczynowy kapitalizm wielkich korporacji i wielkich krezusów, teraz władców aplikacji z Doliny krzemowej. W telewizji dominuje siłą rzeczy obraz uzupełniony słowem. Tutaj serwisy informacyjne zastąpiły gazety, a dawne ideologie zastąpił marketing (debaty telewizyjne, relacje z parteitagów, medialne kampanie polityczne zamiast ulicznych mobilizacji). Agora skurczyła się do wymiaru studia telewizyjnego, a nawet szkiełka telefonu. Niewątpliwie postępem będzie likwidacja TVPiS – tej tuby propagandowej obozu narodowo-katolicko-konserwatywnego. Poza przywróceniem kilku postulatów socjalnych, które zresztą zżera inflacja, formacja ta dokonała niezwykłego regresu w organizacji aparatu państwa,  a także w sferze praw i wolności  obywatelskich, w strategii realizacji interesu narodowego. Dlatego pilną potrzebą jest stopniowe przezwyciężanie dylematu aktywnego państwa. Z jednej strony żadna wspólnota życia i pracy nie może sprawnie funkcjonować bez dystrybucyjnych, opiekuńczych i rozwojowych funkcji własnego państwa. Jednak z drugiej strony każda administracja publiczna ma swoją rozsądkową, biurokratyczną, partykularną  racjonalność. Oprócz fachowej wiedzy, dobry technokrata musi być zręczny w operowaniu funduszami i literą prawa, musi się poddać logice walki ideologicznej i politycznej. Zawsze obecna jest tu pokusa działań pozaprawnych, korupcji, wydatkowania funduszy według grupowo-partykularnych kryteriów, w końcu – autorytaryzmu. Jak będzie tym razem, zobaczymy. Po czynach ich poznamy.

Ale czy można liczyć na coś więcej ze strony partyjnych aparatczyków ? Można mieć tylko nadzieję, że dobrze odczytali sygnały wyborców i wiedzą już, dlaczego przegrali kilka poprzednich kampanii wyborczych. Nie mogą obsługiwać tylko pieszczochów neoliberalnej transformacji, ustępować lobbystom bieda-biznesu, ignorować potrzeby budżetówki. Wyborcy chcą  w końcu żyć w „normalnym” społeczeństwie. Tylko co to teraz znaczy?

Kapitał bez granic odmienił oblicze tej ziemi. Nadwyżka uzyskiwana dzięki taniej pracy na peryferiach, dochody z platform cyfrowych, z eksploatacji węglowodorów i minerałów popłynęły do bogatej Północy, G-7. Te dochody i majątki jeszcze bardziej podzieliły społeczeństwa i regiony świata. W tej sytuacji wszystkie media głównego nurtu wbijają do głowy odbiorcy „świętą” prawdę, że wszelkie reformy kapitalizmu prowadzą do krwawej łaźni, w której odźwiernym może być jakiś nowy Pol Pot. Egzystencjalne potrzeby klas pracowniczych to roszczenia. Należą do nich: sprawny sektor publiczny, progresja podatkowa, gwarancje zatrudnienia, umowy zbiorowe, słowem, instytucjonalna przeciwwaga klas pracowniczych wobec kapitalisty indywidualnego czy zbiorowego. Bezpośrednio po drugiej stronie barykady stoi menedżer albo zarząd wielkiej korporacji, ostatecznie polityk. Natomiast politycy nic nie mają przeciwko lobbingowi polskich mini-firm, żerujących na taniej pracy. O ich zadowolenie z polityki podatkowej i fiskalnej konkurują teraz wszystkie partie, z  Trzecią Drogą na czele. Odbudowa przeciwwagi dla właścicieli różnej postaci kapitału to główny problem polityczny naszych dni, miesięcy, dekad. Na ten problem wskazuje wielu analityków tzw. rynkowej gospodarki. Czynili to John M. Keynes i Michał Kalecki, w USA onegdaj John K. Galbraith, obecnie John Bellamy Foster. Ale tego problemu nie dostrzegają zarówno nadwiślańscy liberałowie,  jak i liberalna lewica z kręgu „Krytyki Politycznej”, podobnie jak socjalliberalna Nowa Lewica. „Klasę ludową”, głównie tych, którzy z oddali spoglądali na szwedzki stół w salonie III RP, zostawili PiSowi. To głównie zubożałe klasy pracownicze prowincji.

TVN zaś to tuba ideologiczna beneficjentów polskiego peryferyjnego kapitalizmu – klas i stanów obsługujących zagraniczne firmy i polski, głównie siermiężny bieda-biznes. Łącznie to około 15-17% polskich obywatelek i obywateli. Zwycięzcy komuny, zachłyśnięci Zachodem i wolnością, spragnieni sukcesu materialnego, który pozwala demonstrować symboliczna konsumpcja, kiedyś SUV, teraz elektryk. Kroczą dumnie aleją neoliberalnej transformacji, a kamienie milowe na drodze ich sukcesu to m.in.  deregulacja obrotu kapitału, prywatyzacja majątku publicznego, emerytur, komercjalizacja służby zdrowia i edukacji, uelastycznienie stosunków pracy. Swoją kulturową hegemonię umacniają zarażając własnymi strachami gołodupców: a to galopującą inflacją (bo topnieją oszczędności), a to długiem publicznym (choć jest on zupełnie czymś innym niż dług cioci Jadzi), a to deficytem budżetowym czy fobią antypodatkową. Politycy, którzy ich reprezentują (obecnie ex-makler Andrzej Domański) to rycerze stabilizacji finansowej. Pomagają im reklamy. Te zaś utrwalają amerykański styl życia: konsumpcjonizm, sukces indywidualny, filantropię zamiast rozwiniętej opieki społecznej. Symbolem jest tu Orkiestra Świątecznej Pomocy – dzień czyszczenia sumień pieszczochów Systemu. Wszystkie siły polityczne przytulają się do amerykańskiego monopolisty na broń, na pieniądz i na słowo. Wciąż buduje on, kosztem biliona dolarów co roku, piramidy żelastwa, kiedy miliardy ludzi w kraju i na globalnym Południu żyją w ubóstwie. Kontroluje też krwiobieg globalnej gospodarki, ma bowiem pieniądz światowy, a obligacje tego państwa są w miarę bezpieczną przystanią dla rentierów świata. Rozdęty sektor finansowy stał się wielkim kasynem dla światowych oszczędności. Polska elita rządząca nie kontestuje też regionalnego parku technoliberalizmu, jakim jest od początku UE. To bowiem w istocie tylko strefa wolnego przepływu towarów, kapitału, osób. Słowem, to raj dla biznesu – bez podatków dla wielkich korporacji, z tanią siłą roboczą na żądanie, z niby-zieloną transformacją energetyczną. W tej sytuacji System dryfuje. Rozkłada go strukturalna sprzeczność między przymusem inwestycji, wzrostu gospodarczego a coraz bardziej księżycową planetą. Powstają Himalaje towarów, morza usług. Coraz trudniejsza jest ich przemiana w formę pieniężną za sprawą wymuszanej konsumpcji. W tej sytuacji neoklasyczni ekonomiści nadal muszą wmawiać wszystkim, że mają nieograniczone potrzeby. Zintegrowany, wyczynowy kapitalizm coraz bardziej pogrąża błąd złożenia: racjonalne z pozoru dążenia firm do obniżki kosztów, głównie płacowych, skutkują ostatecznie osłabieniem efektywnego popytu. Sam kredyt go nie podtrzyma. Najlepiej by funkcjonował, gdyby wszystko zamienić w towar: edukację, opiekę medyczną, czas wolny.  Nikt tu nie dyskutuje o „innym możliwym świecie”. Byłby to świat, w którym decyzje garstki kalifornijskich władców aplikacji co do kierunku inwestycji i rozwoju mocy produkcyjnych cywilizacji – zastępuje zbiorowa decyzja mieszkańców planety. Decyzja o tym, w jakim świecie chcą żyć oni i przyszłe pokolenia.

Mix informacyjny. Najważniejszą rzeczą w systemie komunikacji społecznej jest to, by był on pluralistyczny. Obecnie walczą o uwagę i uznanie formacje podtrzymujące kapitalistyczne status quo. Różnią je poglądy na temat roli państwa w gospodarce i przekonania światopoglądowe, głównie na zakres moralnej autonomii jednostki. Różnica też sprowadza się do tego, czy kapitał zagraniczny ma być wspierany miejscowym, czy odwrotnie: ma dominować rodzimy ewentualnie uzupełniany zagranicznym. O prymat walczą: libertariańska i konserwatywna Konfederacja, liberalna gospodarczo i konserwatywna światopoglądowo Trzecia Droga (Polska 2050 i PSL). Nowego miejsca na scenie politycznej będzie szukał PiS. Dalej ku centrum zmierzają obecnie socjalliberałowie PO i Nowej Lewicy. Na drugim biegunie plasuje się socjaldemokratyczne Razem. Ale w programowo-ideologicznym spektrum głównych mediów brak krytycznej perspektywy; perspektywy, która by ukazywała ograniczenia i sprzeczności realnego kapitalizmu. Tylko krytyczna perspektywa stwarza szanse trafnych diagnoz przyczyn istniejących trudności.  Dopiero one mogę być podstawą naprawczego programu, który może inspirować stare i nowe ruchy zmiany społecznej, nie tylko partie polityczne i związki zawodowe. Dlatego opinia publiczna powinna się rozpościerać na trójnogu orientacji ideowo-programowych: na dwóch wariantach prokapitalistycznych: socjalliberalnym i narodowo-konserwatywnej prawicy oraz na kontestującym obecny ład – nurcie krytycznym. Postulowane prace nad nowym systemem medialnym powinny uwzględniać gwarancje dla pluralizmu debaty. Główny temat to, za pomocą jakiej zmiany instytucjonalnej rozwiązać polski problem milenium – i kulturowego, i gospodarczego zacofania względem przodującej G-7. A także w jakim kierunku ma ewoluować UE, szczególnie, by ograniczyć kosztowny ekologicznie i całkowicie zbędny wyścig zbrojeń. Jeszcze kilkanaście lat temu wybitny angielski historyk cywilizacji Felipe Fernandez-Armesto widział miejsce w UE nie tylko dla Turcji, ale nawet dla Rosji (tegoż, Cywilizacje, PWN, 2007, s. 380). Nadchodzi era cywilizacji Pacyfiku, i może tutaj wykształci się inny model kapitalistycznej gospodarki. Wolnorynkowy kapitalizm made in USA stanowi coraz większy wir zasysający zasoby planety. Natomiast w chińskim modelu kapitalizmu państwo zachowuje względną autonomię wobec własnego i zagranicznego biznesu. Tym samym może inicjować reformy przykrawające gospodarkę do możliwości planety. Europa nie ma tu nic do zaproponowania, będąc pod militarnym parasolem atlantyckiego patrona. Transformacja energetyczna to tylko pomysł na kolejną falę inwestycji dla koncernów samochodowych i wydobywczych.

Polscy politycy nie są w stanie ogarnąć głównego wyzwania cywilizacyjnego. Nie są one bowiem na polską peryferyjną miarę. Tę wyznacza rola polskich poddostawców i zleceniobiorców w światowej gospodarce, a jest nią praca montażowa dla zagranicznych firm. Pilnie słuchają amerykańskiego przywództwa w NATO, a ono broni przecież światowego ładu, który zapewnia  bogatej Północy (G-7)  korzyści z taniej pracy i eksploatacji przyrody. W tej sytuacji to w najlepszym razie pierwszorzędni politycy drugorzędni. Stają się kolejnymi marionetkami biznesu: krajowego, europejskiego, globalnego.

W tej sytuacji świadomy obywatel powinien tworzyć swój własny mix informacyjny: trochę migawek ze świata z mediów wizualnych, trochę lektury tygodników opinii. W artykułach świat jest bardziej złożony i wielobarwny, ma długą przeszłość i wiele dróg dalszej ewolucji. Ale ramę interpretacyjną dla zjawisk i procesów składających się na współczesny kapitalizm finansowo-oligopolistyczny można znaleźć tylko w książkach niepokornych badaczy (S. Amin , L. Dowbor, J. B. Foster , M. Husson, S. Keen, Th. Pikietty…). Np. z książki Guillaume Pitrona (o ukrytym obliczu transformacji energetycznej i cyfrowej) zapozna się z realiami tzw. rewolucji cyfrowej. Np. dowie się o tym,  że wyprodukowanie 2-kilogramowego komputera wymaga dużego poświęcenia przyrody: 22 kilogramów chemikaliów, 240 kg paliwa i 1,5 tony czystej wody. Dla dyżurnych ekonomistów kraju to temat tabu.

Dopiero taki mix informacyjny może z każdej i z każdego uczynić świadomego wyborcę, uczestnika protestów ulicznych czy ruchów politycznych nastawionych na zmianę społeczną. A bez niej nie da się uniknąć na jednej planecie bezkonfliktowego trwania bogatych na Północy i ubogich na globalnym Południu. Taki mix informacyjny stanowi wielkie wyzwanie dla członków klas pracowniczych. Ich horyzont poznawczy kształtuje miejsce w społecznym podziale pracy i własności.  Ich imaginarium, horyzont poznawczy zakreślają potrzeby bytowe. To proza codziennej egzystencji, to troska o podwyżkę płacy, to pogoń za promocjami, strach przed Putinem, przed wścibskim państwem i jego podatkami. Reszta to egzotyka jajogłowych i zadania dla hetmanki Narodu Polskiego.

Tadeusz Klementewicz


Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Komentarz do “Nieprzekraczalny horyzont poznawczy mass mediów. Mix informacyjny przytomnego obywatela

  • Tadeusz Lemańczyk

    /…/ Nikt tu nie dyskutuje o „innym możliwym świecie”. Byłby to świat, w którym decyzje garstki kalifornijskich władców aplikacji co do kierunku inwestycji i rozwoju mocy produkcyjnych cywilizacji – zastępuje zbiorowa decyzja mieszkańców planety. Decyzja o tym, w jakim świecie chcą żyć oni i przyszłe pokolenia. /…/
    „Decyzje co do kierunku inwestycji i rozwoju mocy produkcyjnych cywilizacji” – a czy jednak dla zaistnienia INNEGO MOŻLIWEGO ŚWIATA wystarczy ukazana powyżej zmiana decydentów? Czy jednak nie trzeba dokonać jakiejś radykalnej zmiany w samej bazie ekonomicznej, aby z mieszkańców planety wkrótce pod wpływem tej bazy nie wyłoniła się nowa garstka władców?
    /…/ na kontestującym obecny ład – nurcie krytycznym /…/
    Czyli, na jakim konkretnie nurcie?
    /…/ w chińskim modelu kapitalizmu państwo zachowuje względną autonomię wobec własnego i zagranicznego biznesu /…/
    Jak długo jeszcze?