Na witrynie Stowarzyszenia Marksistów Polskich uderza brak wyjaśnienia, co oznacza słowo „marksizm”. A przecież jasne jest, że „marksista” jako członek stowarzyszenia jest po prostu osoba uznająca i praktykująca to, czym jest przedmiot określony wspomnianym mianem. O ile więc pozbawione sensu jest stwierdzenie „jestem marksistą”, jeżeli nie potrafię wytłumaczyć, czym różni się marksista od niemarksisty, to nie jest możliwe wypełnienie tego warunku bez jasnego określenia istoty marksizmu.
Przypuszczam, że wspomniany brak witryny SMP wynika z przekonania wyrażanego przez wielu głoszących się znawcami zagadnienia (np. Leszek Kołakowski), iż marksizmów jest wiele. Przekonanie to jest moim zdaniem błędne. Przecież marksizm zmienia świat i to w sposób jednoznacznie określony, co twierdzą nawet jego wrogowie[1]. Jeżeli więc jest jeden skutek, to jest także jedna przyczyna, a by ją poznać, należy po prostu określić, czym różnią się przemiany społeczne, które odbywały się spontanicznie od tych, na bieg których wpływały elementy myśli marksistowskiej i próbować wskazać czynniki obecne tylko w tych drugich. One wskażą, co to jest marksizm, ten który nie jest majakiem, bezpostaciową pseudofilozoficzną ideą, lecz jest tym, co właściwie pojęte, zdolne jest pokierować w sposób racjonalny, miotającymi się w kolejnych paroksyzmach wojen i plemiennych walk, masami ludzkimi.
Jest to zadanie trudne i nie spodziewam się, bym zdołał wykonać je w sposób przekonujący każdego. Przecież jest oczywiste, że ludzie wprowadzający w czyn ową myśl nieraz błądzili wypaczając rozumienie, a zarazem elementy myśli marksistowskiej mogą – i nieraz rzeczywiście miało to miejsce – pojawić się w umysłach po prostu w wyniku zwykłego, prawidłowego rozumowania, niezależnego od wpływu Marksa. [2] Zakładam więc, że istotę marksizmu można określić tylko, jeśli uda się wyodrębnić zjawiska towarzyszące sukcesom przemian społecznych, a nieobecne lub zdeformowane w okresach cofania się dokonanych zmian lub zwłaszcza, gdy mamy zastój, albo zmiany dokonują się powoli i bez wyraźnie widocznych objawów.
Nie jest tym czynnikiem skrajna bieda i niesprawiedliwość, które mobilizują masy ludzkie do sprzeciwu wobec panujących stosunków, lecz nie gwarantują zmian odpowiadających aktualnym potrzebom. Nie jest bowiem złudzeniem stwierdzenie o istotnej różnicy między wynikami buntów takich jak te wiązane z postaciami Spartakusa, Pugaczowa, Cromwella. Robespierre’a, rezultatami XIX-towiecznej Wiosny Ludów, a przemianami, w których znaczącą rolę odegrała myśl marksistowska.
Należy więc odpowiedzieć na pytanie o czynnik, którego istnienie spowodowało związane z burzliwym rozwojem związków robotniczych polepszenie warunków ludzi pracy, dało sukces powstania 1-szej Międzynarodówki, rewolucji bolszewickiej, dekolonizacji, utworzenia republik ludowych w Chinach, na Kubie itp., a którego zabrakło w takich zdarzeniach jak bunty chłopskie, czy przewroty faszystowskie. Przy tym poszukiwanie tego czynnika jest ułatwione przez fakt, że we wszystkich znanych nam przypadkach, po okresie burzliwego rozwoju powstałej formacji społecznej nastąpił regres. Otóż dokonując (niestety siłą rzeczy bardzo uproszczonego i powierzchownego) przeglądu można zauważyć, że we wszystkich momentach sukcesu działania były podporządkowane myśli opartej na doświadczeniu, a zarazem uznającej zmienność warunków powodującą potrzebę ciągłego dostosowywania taktyki do nowej rzeczywistości, a cofnięcie było poprzedzone pojawieniem się odruchów kierowanych emocją i zarazem fundamentalistycznych – uzasadnianych bez należytego rozpatrzenia aktualnych warunków [3]. Ponieważ zaś myśl opartą na badaniu rzeczywistości nazywamy materializmem, a zmienność i wzajemne warunkowanie się przyczyn i skutków – dialektyką, należy stwierdzić, że istotą marksizmu jest materializm dialektyczny.
Z dokonanego przeglądu (podkreślam bardzo pobieżnego i uproszczonego!) wynika, że marksizm przejawia swą zdolność do wpływania na przemiany społeczne nie jako światopogląd, doktryna filozoficzna, czy ideologia, lecz jako zastosowanie rządzącej rozwojem nauk metody materializmu dialektycznego do potrzeb strategii polityczno-społecznej. Jestem przekonany, że obiektywnie dokonany przegląd wydarzeń dowodzi, iż nie ma korelacji wskazującej na związek przyczyny ze skutkiem między głoszeniem zarówno nazywanych marksistowskimi filozofią, ideologią lub doktryną a znaczącymi przemianami społecznymi. Nawoływania do upowszechnienia czy to „naukowego światopoglądu”, czy wiedzy o konieczności walki klas, czy apele o zniesienie własności prywatnej oraz do innych podobnych, powołujących się na jakiś dogmat, poprzedzały zarówno okresy burzliwych przemian jak i stagnację, a ich nieskuteczności doświadczamy aktualnie w Polsce. Istnieje natomiast niewątpliwa korelacja między sukcesami przemian a poprzedzającymi je elementami charakterystycznymi dla materialistyczno-dialektycznej analizy warunków bazowych i tworzenia na tej podstawie strategii i taktyki. Im te elementy bardziej są kompletne, im bliższe metody marksistowskiej jest działanie, tym efekt jest większy i trwalszy.
Często przemiany społeczne dokonują się bez świadomego stosowania marksizmu. Np. pozytywne, rozwojowe zjawiska następują w warunkach materialistycznego i dialektycznego traktowania rzeczywistości wymuszonego przez skrajnie ciężkie warunki bytowe. Jest przy tym charakterystyczne, że regres następuje bardzo szybko po pierwszych sukcesach, gdy owe wymuszające prawidłowe pojmowanie zdarzeń nędza i poniżenie ustępują euforii dającej pole skłonności ludzkiego umysłu do dogmatyzmu i tworzenia idealistycznych fantazji.
Wyraźnie wpływ tak pojmowanego marksizmu jest – jak sądzę – widoczny w dziejach ZSRR. Nie znam niestety żadnego zasługującego na uwagę opracowania tych wydarzeń dokonanego w sposób zgodny z zasadami materializmu dialektycznego, nie mniej, godząc się na ogromne uproszczenia można ten wpływ przekonywująco wykazać. Tak więc w początkowej fazie rewolucji można zauważyć zdumiewający wpływ nielicznej w owym momencie partii bolszewików, którzy w bardzo krótkim czasie potrafili uzyskać uznanie zbuntowanych ludzi i racjonalizowali spontaniczne, kierowane emocjami działania mas. Dały się przy tym zauważyć różnice między ośrodkami skupienia robotników, a obszarami rolniczymi. Tam gdzie przeważali robotnicy przygotowani przez uwarunkowania klasowe do zrozumienia zasad marksizmu (powodowało to, że świadomi bolszewicy byli w tych ośrodkach względnie liczni), rozwój rewolucji odbywał się bez nadmiernych ekscesów przemocy podczas, gdy proporcjonalnie do odległości od tych centrów działo się gorzej.
Jako wniosek tych rozważań otrzymuję stwierdzenie, że istotę marksizmu stanowi zastosowanie metody materialistyczno-dialektycznej do badania przemian społecznych i politycznych.[4]
Przypisy:
[1] Taką jedność skutku (a więc i przyczyny) stwierdzają np. liczni prawicowcy twierdzący, że marksizm wywołuje krwawe przewroty w krajach, które jakoby bez tej podniety myśli kwitły by w pokoju, że bez tej podniety wszelkie problemy wskazywane przez rewolucjonistów jako przyczyna nieszczęść rozwiązano by kierując się religijnością, humanitaryzmem, oraz „niewidzialna ręką samoczynnie regulującego się wolnego rynku”.
[2] Tego rodzaju wpływ przypisuję np. encyklopedystom na Wielką Rewolucję Francuską.
[3] Najczęściej i najwyraźniej widocznym odruchem powodowanym emocjami a popartym jakąś fundamentalistycznie traktowaną jako dogmat ideą fix, okazuje się stosowanie terroru. Szczególnie łatwo zauważyć to zjawisko i jego degenerujący wpływ w Wielkiej Rewolucji Francuskiej, w przebiegu której jednak – jak sądzę – odegrały znaczącą rolę inne czynniki zaprzeczające nieznanej przecież wówczas metodzie marksistowskiej. Z kolei co do roli odegranej przez terror w Rewolucji Bolszewickiej wiele wyjaśnia zestawienie faktów dokonane przez Andrzeja Witkowskiego w książce pt. „Wokół terroru białego i czerwonego 1917-1923”. Ten i dalszy pobieżny przegląd zdarzeń w historii ZSRR, oraz w innych przemianach odbywających się pod choćby niewielkim wpływem myśli marksistowskiej, pozwala stwierdzić, że stosowanie przemocy (za dużo i chaotycznie, lub w nielicznych przypadkach – jak np. w Chile za prezydentury Allende – za mało), gdy nie wynika z materialistyczno-dialektycznej analizy, jest jednym (nigdy jednak nie jedynym!) z czynników deformujących rewolucję.
[4] Metoda materialistyczno-dialektyczna popularnie znana też jako „metoda naukowa” polega – jak to skrótowo wspomniałem wyżej – na oparciu wnioskowania – czy ogólniej myślenia – na badaniu rzeczywistości materialnej z uwzględnieniem zmienności i złożoności powiązań skutkowo-przyczynowych. Metoda wykształtowała się jako obowiązująca w naukach matermatyczno-przyrodniczych, w których ostatecznie odrzucono zarówno arystotelestowsko-scholastyczną metodę stawiającą na pierwszym planie rozważania i wyobraźnię jak i dogmatyczne traktowanie Biblii. Pozostałe jednak gałęzie wiedzy, w tym szczególnie te, które zajmują się zjawiskami społecznymi, okazały się konserwatywne. Mimo przełomu dokonanego przez Marksa, metoda greckich filozofów idealistycznych utrzymuje się w badaniu zjawisk społecznych i w polityce, co widać np. w Polsce. Znamiennym jest, że trendowi temu poddają się również koła powołujące się na marksizm. Przykład takiego naiwnego rozumowania „marksisty” opisałem w polemice zatytułowanej „Refleksje przy lekturze rozważań J. Kochana o realnym socjalizmie”, dostępnej pod adresem http://klubwmpg.pomorskie.pl/teksty/lekt_klb.html#1.
Stach Głąbiński
Gdańsk, 2016-03-28
Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski: „WALKA O SYMBOLE – WALKĄ O GODNOŚĆ KLASY ROBOTNICZEJ”
O ile dobrze rozumiemy według Stacha Głąbińskiego sukcesem marksizmu (prawdziwego, materialistycznego, nie „fundamentalistycznego”) było przejęcie fali buntu społecznego, który doprowadził do rewolucji, i zbudowanie na tym nowego społeczeństwa. Dopóki polityka rządzących marksistów była elastyczna i niedogmatyczna, społeczeństwo w swej większości popierało władzę i sukces przewrotu społecznego nosił znamiona trwałości. Czyli – sukces związany jest z poddaniem się świadomych rewolucjonistów spontanicznej fali buntu.
Natomiast później władza straciła umiejętność opierania się na spontaniczności mas i wytworzyła/oparła się na doktrynie, teorii, która jest zbyt skostniała, zbyt mało elastyczna, przez co nie potrafi odpowiadać na zapotrzebowanie społeczne i traci wszystko, co zostało poprzednio zdobyte.
Jak pisze Stach: „Jestem przekonany, że … nie ma korelacji wskazującej na związek przyczyny ze skutkiem między głoszeniem … nazywanych marksistowskimi filozofią, ideologią lub doktryną a znaczącymi przemianami społecznymi”. Wedle Stacha przemiany społeczne dokonałyby się i tak, nawet bez pomocy teorii marksistowskiej. Co prawda, jak pisze ten sam Stach, ekscesy związane ze spontanicznym buntem wynikają z braku oddziaływania na pewne grupy społeczne przez rewolucjonistów, którzy mogli dyscyplinować szeregi robotnicze dzięki istnieniu partii komunistycznej (nosicielki świadomej teorii będącej podstawą działania rewolucyjnego), ale już nie na chłopstwo.
Co ważne – po rewolucji, kiedy klasa robotnicza została przetrzebiona w ogromnym stopniu, kierownictwo rewolucyjne musiało się cofnąć, aby nie stracić całego dorobku rewolucji. Wedle anarchistów (do których stanowiska Stach wydaje się przychylać) władze powinny podążać za aktywnymi masami, które nie potrzebują żadnej teorii, aby czuć swój interes i instynktownie wiedzieć, co jest dla nich dobre.
Można by powiedzieć, że taki pragmatyzm był w PRL motywem przewodnim partii rządzącej. W końcu Stach nie wypadł sroce spod ogona, tylko gdzieś przesiąkł tego typu ideami. Na jego przykładzie możemy dokonać rozbioru myśli upowszechnianej w szeregach PZPR, myśli, która mogła być akceptowana przez sporą liczbę osób związanych z partią rządzącą, nie mających nic przeciw temu, że nominalny władca środków produkcji w socjalizmie – klasa robotnicza – była grupą społeczną najbardziej wyzyskiwaną. Pozostałe grupy społeczne (poza uprzywilejowanymi elitami dawnej Polski) miały obecnie lepiej. Nawet elitom nie działa się krzywda (o ile nie działały aktywnie przeciwko nowej władzy). Oczywiście, dla nich samych krzywdą była sama utrata przywilejów społecznych i konieczność utrzymywania się z własnej pracy.
Obecne „sieroty po PRL” (a głównie po PZPR), wchodząc w „nową” Polskę (klasową), mają poczucie konieczności ekspiacji po „komunizmie”, czyli po okresie dogmatycznego trzymania się ideologii i filozofii marksistowskiej rozumianych jako „partyjny” punkt widzenia zaledwie części społeczeństwa (robotników). Chociażby w ramach pragmatyzmu PZPR-owskiego rola klasy robotniczej była zaledwie pozorowanym chwytem rytualnym, a nie żadnym faktycznym drogowskazem PRL-owskiej biurokracji.
Tym, co irytuje pogrobowców PZPR, to trochę zbyt długo ciągnący się okres narzuconej pokuty. Zwolennicy kapitalizmu, czy to PiS-owscy, czy PO-wiaccy, nie chcą przyjąć do wiadomości, że dawni PZPR-owcy są tacy sami, jak oni – nic na siłę, zawsze słuchać mas i nie rozbić nic poza to, czego one żądają.
Stąd bierze się głęboki żal Stacha: „Nawoływanie do upowszechnienia czy to ‘naukowego światopoglądu’, czy wiedzy o konieczności walki klas, czy apele o zniesienie własności prywatnej oraz do innych podobnych, powołujących się na jakiś dogmat, poprzedzały zarówno okresy burzliwych przemian jak i stagnację, A ICH NIESKUTECZNOŚCI DOŚWIADCZAMY AKTUALNIE W POLSCE”.
Już byśmy się dogadali ze zwolennikami kapitalizmu, gdyby nie to odium komunistyczne, które przylgnęło do porządnych wszak ludzi i nie pozwala zacnym ludziom z przeciwnego obozu politycznego dostrzec, że ci pierwsi niczym się od drugich nie różnią.
Jednocześnie, Stach czuje, że jednak reprezentuje „siły postępu” w stosunku do prawicy. Chodzi mu wszakże o interesy szerokich rzesz społecznych, które są wyzyskiwane przez bezwstydnych, żądnych zysku kapitalistów. W tym celu owi kapitaliści tłumią demokratyczne pragnienia mas.
Stach reprezentuje typowe rozdwojenie jaźni charakterystyczne dla sierot po realnosocjalistycznej biurokracji. Jest to widoczne tym bardziej z tego powodu, że współczesny kryzys kapitalizmu radykalizuje świadomość społeczną, czyli ten spontaniczny przejaw klasowego niezadowolenia, nieukierunkowany i niezdolny do własnego ruchu, podatny na wpływy populistycznej prawicy walczącej za pomocą symboli. Stach, podobnie jak jemu podobni, nie potrafią zrozumieć, że jakby się nie starali zaskarbić sobie łask burżuazji, tamci nie zrezygnują z tak doskonałego narzędzia mordowania wroga klasowego, którym pozostaje wyłącznie świadoma swoich klasowych celów polityczna elita walki klasowej i robotniczej, jakim jest wykorzystywanie symbolu antykomunizmu. Nieważne, że rzekomi „komuniści” nigdy komunistami nie byli – w świetle powyższego jest to jasne. I jest to jasne także dla przeciwników politycznych, o czym świadczą dokumenty Kiszczaka i cały szum napędzany przez PiS, pokazujący kapitulanctwo tzw. strony rządowej, strony reprezentującej „komunę”. Trudno, aby PiS rezygnował z tak doskonałego narzędzia walki z prawdziwym zagrożeniem, jakim jest świadoma siła polityczna broniąca interesów klasy robotniczej, występująca o społeczeństwo bezklasowe, o zniesienie własności prywatnej środków produkcji. Walenie w „postkomunę” nie ma na celu zwalczania uległej i dawno przetrąconej biurokracji państwowej i partyjnej PRL, ale wypalenie ogniem i mieczem, do ostatniego tchnienia, tej prawdziwej, świadomej myśli emancypacyjnej. Żeby się więcej chamom nie zachciało wolności!!!
Walka na symbole ma ogromne znaczenie właśnie teraz, w okresie jak najbardziej materialistycznej walki o podstawowe interesy społeczne. Z chwilą, kiedy klasa robotnicza utraciła choćby pozorną pozycję, choćby wyśmiewaną i zaszmaconą pozycję „hegemona”, z tą chwilą inne grupy społeczne, nie należące do uprzywilejowanej elity także straciły swoje dotychczasowe zdobycze socjalne. I o ile nie złamie się kręgosłupa klasie robotniczej, nie będzie spokoju i z pozostałymi warstwami społecznymi. Dlatego walka o symbole jest tak istotna!
Paradoksalnie, ludzie niekoniecznie idą na całość w imię zwykłego interesu ekonomicznego, szybko rezygnują z walki, kiedy dostaną ledwie jakiś ochłap – bo im wstyd, że są dziadami żebrzącymi. Natomiast wszelkie bunty, w których ludzie stoją do końca, to są konflikty o symbole, o symbole, które sprawiają, że nie czują się jak żebracy, ale jak bojownicy o sprawiedliwość, o wyższą prawdę…
Takimi symbolami są w marksizmie te właśnie teorie i doktryny, o których z taką pogardą wyraża się Stach. Nie o podwyżkę o 5% ludzie chcą umierać, ale o sprawiedliwość, która mówi, że środki produkcji powinny być własnością tych, którzy na nich pracują w pocie czoła. Odrodzenie marksizmu ma za zadanie wrócić ludziom to poczucie godności. Nie ma możliwości ustanowienia sprawiedliwego społeczeństwa bez idei, ideologii, która da ludziom mającym walczyć o takie cele poczucie godności, poczucie, że walczą o coś wielkiego, a nie tylko o płaski interes materialny. Zwłaszcza, że walka o zwykły interes materialny przeradza się – bez idei – w powód do natychmiastowych zawiści i konfliktów.
27 lat „postkomuniści” biją głową w ścianę usiłując wtargnąć na burżuazyjne salony. Bez powodzenia. Nie widzą przy tym sytuacji obiektywnej, tego homeryckiego śmiechu elit, które na plecach przegranego narodu i klasy robotniczej dorwały się do władzy i które manipulują masami używając do tego straszaka komunizmu, które to narzędzie elity post-PZPR-owskie dały im do ręki dzięki swej tchórzliwej i głęboko antyspołecznej i antyrobotniczej postawie.
Jeśli mamy się zgodzić co do tego, czym jest marksizm, to powiedzmy sobie szczerze, że to wszystko, co Stach przedstawia jako istotę marksizmu – materializm i dialektyka – to są te nurty myśli humanistycznej, do których włącza się marksizm, rozwija je i nadaje im niespotykaną dotąd rangę. Ale istotą marksizmu, tym, co stanowi o jego niepowtarzalności i wyjątkowości, jest teoria walki klasy robotniczej i teoria wartości dodatkowej. Dzięki tej konkretnej postaci teorii marksizmu, materializm i dialektyka stały się tak skutecznym narzędziem wyzwolenia społecznego. Nie można oderwać jednego od drugiego, nie można zapominać bowiem o dialektyce konkretu i abstraktu. Nie można zapominać o tym, że materializm nie oznacza braku refleksji teoretycznej, braku czynnika świadomości w przemianach społecznych. Stach odwołuje się do wulgarnego materializmu, zaś dialektykę sprowadza do formalistycznego związku przyczynowo-skutkowego, co jest zaprzeczeniem dialektyki.
Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski
3 kwietnia 2016 r.
Pozwól Stanisławie, że i ja się włączę do tej naszej dyskusji ze swoimi pięcioma groszami, odnosząc się głownie do tego, co Ciebie najbardziej trapi („definicja markizmu”, jej obecności lub braku itd.)
1. Myślę, że warto zawsze pamiętać, że marksizm w przeciwieństwie np. do nauki medycyny, jest nie tylko nauką społeczną, ale w tym społecznym charakterze dodatkowo nauką silnie polityczną (mówiąc choćby o walce klas, interesach społeczno-klasowych itd.). Tym samym wszelkie definiowanie marksizmu ma również charakter polityczny – i od tego się nie ucieknie. To nie to samo co zdefiniowanie równic między żukiem a słoniem, albo różnic i specyfiki nauki medycyny od nauki chemii.
2. Jako, że definicja marksizmu jest polityczna to trudno oczekiwać, że zostanie podana (np. na stronie SMP) encyklopedyczna jego definicja, obiektywna i bezdyskusyjna. Gdyby tak było, nie mielibyśmy tylu dziesiątków kontrowersji wewnątrz marksizmu na tle jego ponad 150-letniej historii.
3. Jako, że definicja marksizmu jest polityczna – można zaryzykować twierdzenie – to samo definiowanie i stanie na stanowisku danej definicji w jakimś sensie jest przejawem walki klasowej w ramach teorii. To wyjaśnia choćby kontrowersje między marksizmem odczytywanym „w starym, klasycznym sensie” (branym wprost od Marksa, Engelsa, Lenina) i odczytywanym „we współczesnym, nowoczesnym sensie” (przykład: formacja „nowej lewicy” i setki jej lepszych czy gorszych teoretyków).
4. Kontrowersje te – a w każdym razie ich refleksy – będą mieć miejsce także w łonie stowarzyszenia grupującego marksistów z definicji: „różnych odcieni”. Prawdą jest więc, że ten „marksizm różnych odcieni” w dużej mierze zasadza się na subiektywnym poczuciu danego członka stowarzyszenia dot. tego, czy i jakim jest marksistą, a nie obiektywistycznego kryterium. W SMP nie słyszałem, by ktoś postulował testy kwalifikacyjne czy egzaminy sprawdzające. Bo niby co miałyby sprawdzać, i kto miałby to robić? Niestety, jedyne osoby, które przychodzą mi do głowy, a których autorytet (w zakresie teorii i praktyki) można by było przyjąć – już nie żyją. W dodatku problem jest też taki, że Marks nie chciał być określany jako marksista ?
5. Zarzut „fundamentalizmu” czy „dogmatyzmu” jest w świetle powyższego jedynie ekspresją Twojej niezgody na określony sposób określania i rozumienia marksizmu. Jest to jednak ekspresja tylko i wyłącznie o charakterze emocjonalnym, ale nie naukowym czy w jakikolwiek sposób przybliżającą „rozwiązanie zagadnienia”. Zresztą, jako człowiek o dość dużym życiowym doświadczeniu, powinieneś mieć z tyłu głowy, że zarzuty o rzekomy „fundamentalizm” i „dogmatyzm” najczęściej wysuwały osoby i formacje, które w rezultacie historycznym prowadziły albo do demontażu/rozbrojenia marksizmu (w klasycznym rozumieniu) albo do jego roztopienia w „obiektywnej nauce” mieszczańskiej. Z polskiego podwórka wolę więc „dogmatyka i fundamentalistę” Ładosza niż „nowoczesnego marksistę” J.J. Wiatra czy W. Wesołowskiego. A Ty?
Trudno mi jest napisać komentarz do komentarzy B&B oraz Piotra Strębskiego, gdyż te są mało konkretne. Nie ma w nich prostych stwierdzeń w rodzaju – to zdanie (ew. akapit czy podobne) jest błędne, a z tym się zgadzam. Szczególnie brakuje oceny podstawowego mojego założenia, że aby opisać istotę marksizmu należy szukać w jego historii tego czegoś, co niezmiennie towarzyszy momentom sukcesu, a zanika przed każdym okresem niepowodzeń.
Piotr Strębski mylnie pojmuje naukę. Ta zajmuje się rzeczywistością, zdarzeniami, faktami – obiektami istniejącymi niezależnie od poznającego je umysłu – i z tego względu jest obiektywna. Twierdzenie pretendujące do naukowości albo jest prawdziwe (w granicach stosowalności – dialektyka!), albo musi być odrzucone. Czy będzie ono wykorzystane w polityce, czy w filozofii, socjologii itd. nie ma na to wpływu.
Razi mnie u Komentatorów fundamentalistyczne traktowanie twierdzenia o istnieniu i historycznej roli walki klas. Np. zdanie „to samo definiowanie i stanie na stanowisku danej definicji w jakimś sensie jest przejawem walki klasowej” nasuwa podejrzenia, że PS uważa marksizm za produkt walki klasowej, a nie odwrotnie.
> „Szczególnie brakuje oceny podstawowego mojego założenia, że aby opisać istotę marksizmu należy szukać w jego historii tego czegoś, co niezmiennie towarzyszy momentom sukcesu, a zanika przed każdym okresem niepowodzeń.”
Drogi Stanisławie, generalnie wyznaję zasadę, że czasy jedynie słusznej metody badania marksizmu i jego historii są już dawno za nami – i nie przyniosły one niczego dobrego. Pozwól więc, że Twojego założenia metodologicznego, zwłaszcza na tak wysokim poziomie abstrakcji w jego sformułowaniu („aby opisać istotę marksizmu należy szukać w jego historii tego czegoś, co niezmiennie towarzyszy momentom sukcesu, a zanika przed każdym okresem niepowodzeń”) nie będę oceniać (jako „błąd”/”prawda”). Jeśli uważasz, że to założenie jest prawidłowe – to zacznij swoje badania, a jego ewentualne wyniki czy ustalenia zostaną poddane komentarzowi i ocenie.
Podejmowanie dyskusji nt. „właściwej metody” uważam też generalnie za jałowe; towarzyszyły one raczej okresom upadku myśli marksistowskiej niż świadczyły o jego żywotności. „Poznacie ich po ich owocach”.
> „Piotr Strębski mylnie pojmuje naukę. Ta zajmuje się rzeczywistością, zdarzeniami, faktami – obiektami istniejącymi niezależnie od poznającego je umysłu – i z tego względu jest obiektywna. Twierdzenie pretendujące do naukowości albo jest prawdziwe (w granicach stosowalności – dialektyka!), albo musi być odrzucone. Czy będzie ono wykorzystane w polityce, czy w filozofii, socjologii itd. nie ma na to wpływu.”
Bardzo przepraszam, ale obawiam się, że ma Pan bardzo naiwne (zdroworozsądkowe i niekrytyczne) pojęcie nt. tego, czym jest nauka. Żaden – nawet najdalszy od marksizmu – teoretyk nauki czy metodolog (przychodzą mi tu na myśl Popper i Kuhn) nie zgodziłby się z Panem. Jeśli nauka „zajmuje się rzeczywistością, zdarzeniami, faktami – obiektami istniejącymi niezależnie od poznającego je umysłu – i z tego względu jest obiektywna” to jak wyjaśni Pan istnienie w jej obrębie paradygmatów, szkół, różnych (często przeciwnych sobie) metodologii, czy też różnicę między naukami przyrodniczymi a naukami społecznymi? Przecież – Pana zdaniem – nauka jest „zero-jedynkowa”, „albo prawda albo fałsz”. Nie muszę chyba przypominać, że samo pojęcie „faktu”, na które się Pan powołuje, jest już mocno obciążone przyjętą perspektywą…
Można by napisać o tym całą książkę, dlatego odsyłam – w celu pogłębienia wiedzy czym jest nauka – do już istniejących publikacji.
> „Razi mnie u Komentatorów fundamentalistyczne traktowanie twierdzenia o istnieniu i historycznej roli walki klas. Np. zdanie „to samo definiowanie i stanie na stanowisku danej definicji w jakimś sensie jest przejawem walki klasowej” nasuwa podejrzenia, że PS uważa marksizm za produkt walki klasowej, a nie odwrotnie.”
Naprawdę? Czy ja dobrze rozumiem: uważa Pan, że to walka klas jest produktem marksizmu? Że koncept intelektualny, myśl (jaką jest marksizm) tworzy (produkuje) zjawisko rzeczywistości społecznej (jakim jest walka klasowa)?
A czy przed powstaniem teorii marksizmu walka klas istniała, czy nie istniała?
Rozumiem, że warunkiem powstania pokoju społecznego (zaniku walki klas) jest więc likwidacja przyczyny jego zakłócania – istnienia myśli marksistowskiej, a może nawet – samych marksistów, jako jej nosicieli?
Metaforyczne ujęcie nazwy „walka klas” zostało wprowadzone w zdaniu „stanie na stanowisku danej definicji w jakimś sensie jest przejawem walki klasowej” i do tego, zapisanego przez siebie, zdania winien odnieść Strebski swoje zastrzeżenia. Ja jedynie kontynuowałem wprowadzone przez niego – trzeba przyznać, że dość wątpliwe logicznie – pojmowanie tego złożonego z dwu słów określenia. Tak samo bowiem kształtuje się sens zdania „marksizm jest produktem walki klasowej” (tak zrozumiałem zagmatwane wyjaśnienie Strebskiego), jak i zdania przedstawiającego zależność odwróconą.
LAJKOWANIE MARKSA
„Twierdzenie pretendujące do naukowości albo jest prawdziwe (w granicach stosowalności – dialektyka!), albo musi być odrzucone.” (Stach Głąbiński)
Przede wszystkim, nie zgadzamy się ze Stachem Głąbińskim co do „fundamentalistyczno-dogmatycznego” charakteru wyników badań naukowych. Wymaganie od marksistów, aby jednoznacznie opowiedzieli się, np. za jednym z członów charakterystyki cząstki elementarnej, czyli albo za jej korpuskularnym, albo falowym kształtem, prowadziłoby raczej do ośmieszenia marksizmu niż do budowania jego autorytetu w nauce. Nie namówi nas więc SG do udziału w zbiorowym samobójstwie.
Ten przykład (cząstek elementarnych) dobrze obrazuje zresztą pojęcie dialektyczności – przenikania się sprzeczności, ba, konieczności ich istnienia dla podtrzymania ruchu materii, bez czego nie ma życia. Obrazuje też różnicę między „obiektywną” rzeczywistością a jej odbiciem w naszej głowie, które jest już obciążone koniecznością rozdzielenia tego, co w rzeczywistości jest nierozdzielne.
Natomiast odwołanie się do dialektyki przez SG w kontekście ograniczeń stosowalności, jak rozumiem, konkretnych metod naukowych, jest – przyznaję – jakimś kuriozum. Akurat dialektyka jest najogólniejszą „metodą” pojmowania rzeczywistości, więc wymyka się wszelkim tego typu ograniczeniom.
„Lajkowanie” marksizmu na zasadzie uciechy z faktu, że Marks jakimiś szamańskimi metodami przednaukowymi (bo prawdziwie naukowa jest wyłącznie nauka burżuazyjna) mgliście przewidział coś, co można podciągnąć pod prekursorstwo opisu jakiegoś zjawiska z przyszłości (taki Juliusz Verne socjologii czy antropologii kulturowej!), jest przejawem zrezygnowanej akceptacji wtórności marksizmu jako takiego.
Powoływanie się na autorytet nauki w kontekście praktycznego zastosowania marksizmu służy jako usprawiedliwienie dla uprawiania taktyki analogicznej wtórności w sferze polityki. Ma więc uzasadnienie socjo-psychologiczne i żadne inne. Nasza fundamentalna niezgoda odnosi się do całokształtu tego typu poglądów, a nie do jakichś konkretnych tez. Nie ma potrzeby szukania zgody na bazie kilku twierdzeń wyrwanych z popularnych bryków marksistowskich, zwłaszcza kiedy ich „twórcze rozwinięcie” wskazuje na kompletne niezrozumienie istoty zagadnienia.
Sądzę, że wyjaśnianiem tego typu zagadnień można będzie się zająć w ramach samokształcenia członków SMP.
> „Metaforyczne ujęcie nazwy „walka klas” zostało wprowadzone w zdaniu „stanie na stanowisku danej definicji w jakimś sensie jest przejawem walki klasowej” i do tego, zapisanego przez siebie, zdania winien odnieść Strebski swoje zastrzeżenia.”
A kto powiedział, że jest to użycie „metaforyczne”? Coś mi Pańska wypowiedź trąci pustą erystyką i próbą nakazania oponentowi dowodzenia, że nie jest wielbłądem.
„Walka klas” to w dodatku nie „nazwa”, lecz zjawisko świata społecznego. Mówimy chyba o świecie, a nie o metajęzyku?
Po trzecie zaś, nie wiem czemu miałbym sam odpowiadać na zadane Panu pytania, skoro to Pan jest polemistą względem zaprezentowanego przeze mnie ujęcia marksizmu.
> „Tak samo bowiem kształtuje się sens zdania „marksizm jest produktem walki klasowej” (tak zrozumiałem zagmatwane wyjaśnienie Strebskiego), jak i zdania przedstawiającego zależność odwróconą.”
Znów nie wiem jak można wyszukiwać metaforycznego sensu w stwierdzeniu „marksizm jest produktem walki klasowej”. Może, aby dyskutować, warto brać słowa oponenta takimi, jakimi są? Chyba ze zdania tego logicznie wynika zależność między marksizmem jako produktem intelektualnym, a walką klasową jako zjawiskiem świata społecznego; pojęcie „produktu” trzeba oczywiście brać niedosłownie, bo walka klasowa nie jest maszyną produkującą na podobieństwo produkcji masła czy wiertarki. Mam jednak prawo zakładać elementarną inteligencję u osoby, z którą dyskutuję.
Przykro mi, że do dyskusji opartej na mojej pisaninie włączam się tak późno. Tłumaczy mnie fakt, że w dniach od2 do 7 b. m. nie miałem dostępu do internetu. Próbując nadrobić tą zaległość ograniczam się do uwag dotyczących sprawy w moim eseju głównej: definicji marksizmu.
Otóż twierdzenie, iż treść marksizmu stanowią „teoria walki klasy robotniczej i teoria wartości dodatkowej” sugeruje, że nauka ta umożliwia jedynie objaśnienia konfliktów występujących w kapitalizmie, a zwłaszcza że jest ona nieprzydatna dla społeczeństwa bezklasowego tzn. dla wspólnoty pierwotnej i społeczności przewidywanej po rewolucji socjalistycznej. Stanowczo twierdzę, że przypisywanie myśli marksistowskiej takiego fundamentalizmu, czy nawet tworzenia dogmatów, jest poważnym błędem. Zaś obojgu B&B zarzucam skłonność do oderwanej od faktów spekulatywności widocznej np. w bez uzasadnienia przypisywanych mi jakiś powiązań ideowych.
Nie w charakterze argumentu w dyskusji, lecz raczej jako pewnego „materiału pomocniczego” do wyrabiania zdania własnego, zważywszy na zbieżność rozstrzyganego problemu, podaję cytat z książki zmarłego nie tak dawno Romualda Łozińskiego:
„Niedostatek uznanych kryteriów kwalifikacyjnych uniemożliwia najczęściej rozstrzygnięcie, czy dany filozof powołujący się na Marksa jest, czy nie jest marksistą. Toczona w 1968 r. dyskusja na łamach „Współczesności” pod hasłem „marksiści i niemarksiści” w niewielkim niestety stopniu przyczyniła się do rozjaśnienia tej sprawy. Ponieważ w pracy tej zajmuję się marksizmem, nie zbędne będzie krótkie wyjaśnienie, jakie kryteria „bycia marksistą” zostały w niej przyjęte. Gdy mówię o kryteriach kwalifikacji poglądów filozoficznych, mam na myśli przede wszystkim sytuację istniejącą od wielu lat w filozofii marksistowskiej (choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że problem owych kryteriów jest nieporównanie szerszy). Sprawa byłaby zupełnie prosta, gdyby istniały: z jednej strony, skończony zbiór tez, teorii, zasad, metod itd. filozofii marksistowskiej, z drugiej zaś, obiektywne i bezsporne „metody kontroli zgodności” rozmaicie przecież formułowanych poglądów z tym właśnie zbiorem tez, teorii, zasad itd. Marksistami byliby wówczas ci wszyscy, których poglądy przy użyciu owych metod sprawdzone okazywałyby się zgodne z owym zamkniętym zbiorem tez itd. W przypadku konkretnych systemów filozoficznych lub tzw. całokształtów poglądów należących do historycznej przeszłości sprawa się o tyle upraszcza, że mamy wówczas do czynienia ze skończonym, niezmiennym już zbiorem wypowiedzi, który można jakoś usystematyzować i skanonizować. W odniesieniu do marksizmu dotyczy to np. teoretycznych dzieł jego klasyków (Marks, Engels, Lenin itd.). Jednakże i w tym przypadku pozostaje otwarty problem drugi: problem obiektywnych i uzgodnionych metod kontroli zgodności (czyichkolwiek poglądów z poglądami klasyków). Ale przecież filozofia marksistowska jako nauka nie jest i nie może być zamkniętym zbiorem twierdzeń, teorii itd. W związku z tym — nawet gdyby istniały wspomniane metody kontroli zgodności — poszczególne poglądy głoszone obecnie przez jej zwolenników nie mogłyby być sprawdzane przez porównanie z poglądami klasyków! Tego rodzaju usiłowanie (spotykane w historii marksizmu) podważałoby zasadność pojmowania filozofii marksistowskiej jako nauki. Któraż nauka sięga do swojej teoretycznej przeszłości po to, ażeby udowodnić wartość poznawczą aktualnych twierdzeń przez wskazanie, iż są one ściśle zgodne z twierdzeniami minionymi?! Jedynym kryterium wartości jej twierdzeń jest praktyka (w najrozmaitszych swoich formach). Podobnie w filozofii marksistowskiej kryterium wartości poznawczej jej tez i koncepcji jest historyczna praktyka społeczna. Dążąc do stwierdzenia, że miarą wartości poznawczej teorii, tez, pojęć itd. filozofii marksistowskiej jest historyczna praktyka społeczna, pozornie tylko odszedłem od pytania początkowego: jakie są kryteria kwalifikacji poglądów filozoficznych na marksistowskie i niemarksistowskie? W rzeczywistości zbliżyłem się, jak myślę, do sformułowania jednego z podstawowych kryteriów. Przy założeniu (nie twierdzę przy tym, iż jest to jedyne założenie przyjmowane przez marksistów), że filozofia marksistowska jest nauką, tylko te poglądy filozoficzne, które posiadają wysoką wartość poznawczą (tj. są naukowe), można uznać za marksistowskie. Jest to kryterium bardzo ogólne i skomplikowane (trzeba bowiem uprzednio rozwikłać wiele zagadnień związanych z określeniem nauki, z jej klasowym charakterem, itd.), tym niemniej jest to niemal jedyne w naszej epoce kryterium bezsporne. Dzięki niemu odpada potrzeba rozpatrywania filozofii marksistowskiej jako zamkniętego zbioru tez, zgodność z którym (sprawdzana za pomocą takich lub innych metod) miałaby być miernikiem „bycia marksistą”. Zatem marksistą jest nie ten, kto literalnie powtarza klasyków marksizmu lub powołuje się na nich, lub „wyprowadza” swoje poglądy z ich poglądów; marksistą jest ten, kto w naukowy sposób rozwija naukową teorię marksizmu, poddając ją bezustannie rozmaitym sprawdzianom praktyki społecznej. Fakt, iż filozofia marksistowska ma długą już przeszłość historyczną, ułatwia znalezienie pewnych praktycznych, doraźnych kryteriów kwalifikacji poglądów na marksistowskie i niemarksistowskie. Oto skoro filozofia ta jest nauką (zbiorem powiązanych z sobą tez, teorii, metod naukowych itd.), społeczno-historyczna praktyka, która przez przeszło wiek poddawała ją sprawdzianom (w działaniu naukowym, społecznym, w walce klasowej itd.), wyselekcjonowała pewne quantum jej tez, teorii i metod, które okazały się najbardziej adekwatnym (przy danym poziomie praktyki i poznania) odbiciem rzeczywistości i najdoskonalszym narzędziem badania i przekształcania tej rzeczywistości. Są to przede wszystkim tezy będące ogólnofilozoficznymi założeniami nauki oraz metody zapewniające najwyższą sprawność działania, największą skuteczność poznawczą itd. (na danym poziomie praktyki i poznania). Praktycznie biorąc, w historii marksizmu są to tezy najczęściej głoszone przez marksistów i metody najpowszechniej aprobowane. Można zarzucić, że jest to kryterium socjologiczne, statystyczne itd. I tak jest istotnie. Nie oznacza to jednak, że nie ma ono żadnej wartości praktycznej. Wartość ta zasadza się na przekonaniu, że najdłużej utrzymują się te poglądy, których wartość i cenność poznawcza są największe. Zaś utrzymywać się długo (sprawdzać się w praktyce) to zdobywać zwolenników, tj. tych którzy odtąd będą poglądy te rozwijać teoretycznie, będą ich bronić. A zatem być marksistą — z praktycznego punktu widzenia — to tyle, co rozwijać i bronić tez, teorii i metod, których teoretyczna geneza sięga dzieł klasyków marksizmu (a niekiedy i dalej), a których wysoka wartość poznawcza umożliwia im historyczne sprawdzanie się w praktyce i pozyskiwanie coraz to nowych zwolenników. Problem „bycia marksistą”, problem kwalifikacji poglądów na niemarksistowskie i marksistowskie jest znacznie szerszy, ale — praktycznie biorąc — niekiedy również prostszy. Marksizm bowiem to nie tylko filozofia (nauka), lecz także wspierająca się na niej ideologia: ideologia określonej klasy społecznej — proletariatu. Nie zatrzymując się na rozważaniach, „czym jest ideologia proletariatu”, myślę, że można zaryzykować następujące ogólne kryterium „bycia marksistą”: być marksistą to tyle, co bronić w teorii i praktyce klasowych interesów klasy robotniczej, a więc w konsekwencji aktywnie uczestniczyć w przekształcaniu świata w społeczeństwo bezklasowe. Zdaję sobie sprawę, że przedstawione uwagi są zaledwie próbą (mocno nie kompletną i ogólnikową) zasygnalizowania drogi wybrnięcia z teoretycznych zawiłości problemu kryteriów kwalifikacji poglądów na marksistowskie i niemarksistowskie. Przytoczyłem je po to, by wskazać, że poszukiwania ich powinny się stać przedmiotem odpowiednich badań. Przeprowadzenie takich badań powinno stworzyć barierę dla dowolności ocen, barierę szermowania epitetami i powierzchownymi osądami. Naczelnym zadaniem nauki jest poznanie rzeczywistości, a wyważone i przemyślane uporządkowanie poglądów (również filozoficznych) celowi temu może jedynie pomóc.”
W: „Filozofia Althussera”, Wrocław 1977, ss. 9-11.
„FILOZOFOWIE ROZMAICIE TYLKO INTERPRETOWALI ŚWIAT; IDZIE JEDNAK O TO, ABY GO ZMIENIĆ” Wydaje się, że ten cytat z Marksa – równie słynny, co „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się!” – powinien wystarczyć za odpowiedź M. Brysowi, Stachowi Głąbińskiemu i licznym rzeszom ludzi na lewicy myślącym podobnie do nich.
Cóż może bowiem dobitniej wyrazić różnicę między myślą Karola Marksa a rozmaitymi, mniej lub bardziej naukowymi koncepcjami celebrującymi swój beznamiętny, a więc „obiektywny”, stosunek do rzeczywistości?
Nasi wyżej wymienieni oponenci sądzą, iż dodają splendoru marksizmowi, kiedy dowodzą jego przynależności do sfery nauki. Tymczasem Marks osiągnął swoją sławę nie dzięki uprawianiu nauki, ale dzięki krytyce współczesnych mu koncepcji naukowych. Krytyka ta była natomiast możliwa dzięki przyjęciu konkretnego, klasowo i historycznie usytuowanego punktu widzenia. Był to punkt widzenia klasy robotniczej.
Charakterystyczne, że właśnie tę perspektywę odrzucają nasi oponenci poszukując kryterium naukowości i poprawności teoretycznej myśli Marksa całkowicie w innych obszarach niż robił to on sam. W praktyce więc traktują Marksa jak niedorozwinięte dziecko, nieporadnie udając, że żywią do niego jakikolwiek szacunek.
Czymże byłby wedle nich oryginalny wkład Marksa? Nasi polemiści wskazują na naukowość teorii Marksa, na materializm, jakim się ta teoria cechuje, na jej dialektyczność. Ale przecież Marks nie wymyślił ani materializmu, ani dialektyki. Przecież nie wystarczy być materialistą, aby zostać uznanym za marksistę, ani też nie wystarczy w tym celu być dialektykiem. Co więcej, nie wystarczy być materialistą dialektycznym, aby zostać marksistą.
Marks nawet nie wymyślił klas ani walki klasowej. Jego teoria wartości oparta na pracy jest (z chlubnymi wyjątkami) od 150 lat wyśmiewana jako totalna bzdura, zaś żaden szanujący się marksista nie odwołuje się na serio do tej teorii. A przecież akurat ta teoria jest jedynym, nie pozostawiającym cienia wątpliwości, oryginalnym wkładem Marksa, jego dumą i tytułem do chwały.
Odrzucenie tego, co czyni z Marksa myśliciela jedynego w swoim rodzaju, skutkuje odstawieniem go na zakurzoną półkę z przebrzmiałymi, XIX-wiecznymi koncepcjami, których przydatności do objaśniania świata nie potrafią uzasadnić nasi oponenci. Materializm kojarzy im się z empiryzmem, zaś dialektyka ze skomplikowanym charakterem zjawisk społecznych. Materializm dialektyczny oznacza w tej konfiguracji skazaną z góry na niepowodzenie próbę wyjaśnienia złożonych procesów społecznych za pomocą empirycznego badania poszczególnych faktów. W ostatecznym rozrachunku dialektykę zastępują teleologią.
Dla marksistów, którzy tak rozumieją marksizm, niepojmowalną naukowo sprawą jest choćby nie poddający się prostym kategoriom przyczynowo-skutkowym związek między obiektywnym interesem klasowym a stanem świadomości społecznej proletariatu. Postulując naukowość, owi marksiści znajdują jedynie wyrazy oburzenia dla tych wszystkich, którzy nie potrafią dostrzec swego obiektywnego interesu, zamiast zająć się marksistowskim objaśnieniem tego nader interesującego zjawiska.
Jako marksistów zastanawia nas w tym kontekście, jak w ogóle można mówić o dialektyce bez zająknięcia się o rozwoju poprzez sprzeczności, o jedności przeciwieństw, o przechodzeniu ilości w jakość…
Innym elementem powszechnego wśród współczesnych marksistów uwielbienia dla Marksa jest poprawianie jego koncepcji w kwestii definiowania i rozumienia roli klasy robotniczej. Wyrzucenie tego elementu jego teorii w ostateczny sposób pozbawia jej jakiegokolwiek rysu oryginalności i odkrywczości, kastrując ją i upodobniając do tysiąca innych mniej lub bardziej nieadekwatnych przyczynków do poznania świata.
Kwestię wyróżnionej roli klasy robotniczej podejmowaliśmy w naszej publicystyce niejednokrotnie, więc nie ma potrzeby wracania do podstawowych wyjaśnień. Wystarczy, że stwierdzimy, iż proletariat i klasa robotnicza to nie to samo. Proletariat, jako grupa wyzyskiwana, ma obiektywny interes w tym, aby dążyć do obalenia kapitalizmu (wszelkiego systemu opartego na wyzysku), zaś świadomość tego interesu niekoniecznie pojawia się spontanicznie, a broń do walki o ten interes ma w swym ręku klasa robotnicza. Dlatego w ramach proletariatu, klasa robotnicza pełni rolę przewodnią. Dlatego też hasło jednoczenia się zostało przez Marksa zaadresowane do szeroko pojętego proletariatu. Jednak obiektywny interes a świadomość klasowa to dalece nie to samo.
Tak się składa, że w systemie kapitalistycznym wyzwolenie klasy robotniczej jest tożsame ze zniesieniem systemu eksploatacji jako takiego, ponieważ klasa robotnicza (wielkoprzemysłowa) znajduje się w newralgicznym punkcie produkcji środków produkcji dla utrzymania społeczeństwa przy życiu. Przejęcie owych środków przez klasę robotniczą z rąk kapitalistów jest faktycznym ich uspołecznieniem i dlatego może stanowić podstawę dla zapewnienia trwałości i realności uwolnienia pozostałych grup wyzyskiwanych. Przywoływana przez Brysa służba domowa, z chwilą wprowadzenia, np. zakazu posiadania służby, natychmiast odbudowałaby ten rodzaj zniewolenia i wyzysku, ponieważ pozostałaby uzależniona od pracodawcy, aby zdobywać środki do życia. Podobnie jest z pozostałymi grupami społecznymi. Tylko klasa robotnicza, przejmując warsztat pracy, który potrafi obsługiwać, przejmuje warunki funkcjonowania społeczeństwa.
Co do różnego rodzaju prac umysłowych i usługowych, to można stwierdzić, że bez ich połączenia z pracą produkcyjną mogą się one przyczyniać do przechwytywania wartości dodatkowej na rynku międzynarodowym, nie zaś do jej tworzenia.
Istotnym elementem koncepcji Marksa jest to, że w kapitalizmie zbiegły się dwa warunki konieczne zniesienia systemu wyzysku: osiągnięcie takiego poziomu rozwoju sił wytwórczych, który uwolni ludzkość od konieczności nieustającej walki o przetrwanie, i pojawienie się podmiotu społecznego, który potrafi przejąć owe siły wytwórcze, a którego miejsce w społeczeństwie sprawia, że jego wyzwolenie jest jednocześnie wyzwoleniem jako takim. Dzieje się tak, ponieważ wszystkie inne grupy społeczne mogą osiągnąć zelżenie własnego wyzysku dzięki zwiększeniu zniewolenia klasy robotniczej (intensyfikacja przechwytywania wartości dodatkowej), zaś klasa robotnicza nie może zyskać własnego wyzwolenia przez zniewolenie dowolnej innej grupy.
Dlatego też niezrozumieniem sytuacji jest utrzymywanie, że „redukowanie” teorii Marksa do systemu kapitalistycznego jest ograniczaniem zasięgu tej teorii. Zrozumienie istoty emancypacyjnej, tkwiącej w systemie kapitalistycznym, jest wynikiem zastosowania metody dialektycznej do zrozumienia dziejów walk klasowych, jest zrozumieniem dialektycznego związku między abstrakcją a konkretem. Bez zrozumienia istoty dziejów, Marks nie byłby w stanie zrozumieć szansy tkwiącej w kapitalizmie. Szansa tkwiąca w kapitalizmie daje nam możliwość oceny dalszych losów ludzkości, która owej szansy, jak dotąd, nie wykorzystała. A ponieważ mechanizm historyczny ma charakter dialektyczny, a nie statyczny, możemy przewidzieć dalsze konflikty i konieczne staczanie się ludzkości w barbarzyństwo, skoro przeciwieństwa zamiast przerodzić się w syntezę na wyższym poziomie, przybrały charakter patologiczny, w którym jeden z czynników rozwinął się nadmiernie w stosunku do swego bieguna.
Uzasadnianie „wielkości” Karola Marksa czy Fryderyka Engelsa przez naszych oponentów zakrawa na czystą kpinę. Sam wpis świadczy dobitnie o tym, że M. Brysowi czy S. Głąbińskiemu trudno jest podać jakikolwiek sensowny przykład realnego, świadomego, ba, wartościowego wkładu klasyków w poznanie rzeczywistości. Wszystko, co Marks pisał wprost jest uznane za przeżytek albo zwykły, ludzki błąd. Sprowadzanie wkładu Marksa do tego, czego jego „wielbiciele” dopatrzyli się na siłę jako zalążek w dziedzinach, które pozostawały poza granicami ambicji samego Marksa, doceniamy jako przejaw dobrych chęci. Dobrymi chęciami jednak piekło jest wybrukowane. Lanie brylantyny na łeb Marksa po to tylko, aby pasował do zacnego towarzystwa jajogłowych, może wywołać wyłącznie westchnienie: „Broń mnie, Panie Boże, przed przyjaciółmi! Z wrogami sam sobie poradzę”.