O sensowności zajmowania się wyzyskiem we współczesnym marksizmie – pytanie retoryczne czy otwarte?


Karl_Marx2(na marginesie książki Moniki Abucewicz, Problem wyzysku we współczesnym marksizmie zachodnim, IPSiR UW, Warszawa 2013)

Monika Abucewicz w swojej książce wywołała kwestię, której znaczenie dla politycznego bytu lewicy wydaje się fundamentalne. Stosunek społeczny oparty na wyzysku to „mit założycielski” lewicy – tak zdaje się brzmieć epitafium na nagrobku tej ostatniej. Istnienie wyzysku jako mechanizmu społecznego warunkuje tożsamość lewicową, a jego zanegowanie znosi jasność podziału na lewicę i prawicę. Nie jest bowiem kryterium takiego podziału słynna „wrażliwość społeczna”, całkowicie do pogodzenia z uznaniem przypadkowości niesprawiedliwego podziału dochodów w ustroju klasowym, i zastępująca rewolucyjne zniesienie władzy kapitału odwołaniem do mechanizmu filantropii.

Książka Abucewicz, porządkując koncepcje zachodniego marksizmu, które stały się obowiązujące w Polsce po 1989 roku, trafnie wskazuje przyczyny dzisiejszej śmierci klinicznej lewicowej formacji, chociaż sama Autorka chyba nie zdaje sobie sprawy z faktu, iż jej niezaangażowany opis zjawiska jest tym mocniejszy w swojej obiektywistycznej wymowie. Mimo stałego odwoływania się lewicy do pojęcia wyzysku, to sposób rozumienia tej problematyki rozmija się ze sposobem jej postawienia przez Marksa.

Autorka przeprowadza dowód nie wprost na to, że krytyka teorii wyzysku K. Marksa w swej istocie nie odbiega od krytyki, z jaką ta teoria spotkała się jeszcze za życia swego twórcy i tuż po jego śmierci. Fakt, że krytyka owa została podbudowana argumentacją opartą na późniejszych doświadczeniach, nie zmienia jej zasadniczego kierunku ani punktu widzenia, z jakiego jest ona prowadzona.

Zasadniczy zarzut wobec teorii Marksa zrodził się w warunkach mocnej pozycji socjaldemokracji, zwłaszcza w Niemczech, przed I wojną światową. W splocie okoliczności, jakie wówczas miały miejsce (radykalizacja świadomości społecznej), partia socjaldemokratyczna, która weszła do parlamentu, a tym samym jej przedstawiciele znaleźli się w elicie władzy, poczuła się reprezentantem całego narodu, a nie tylko jednej, skazanej wszakże na zagładę wraz ze swym przeciwnikiem, klasy robotniczej.

Nie tylko ta ostatnia klasa, ale i pozostałe warstwy i grupy społeczne zaczęły odczuwać boleśnie swe podporządkowanie. W tym też czasie pojawiły się pierwociny ruchu emancypacyjnego kobiet jako samodzielny ruch, związany z walką z przeżytkami patriarchalizmu i konserwatyzmu obyczajowego, niezwiązany z klasową przynależnością kobiety. W związku ze wzrostem roli protekcyjnej państwa w życiu gospodarczym (paradoksalnym bratem-bliźniakiem wolnorynkowej ideologii i frazeologii) spod bezpośredniego patronatu prywatnych mecenasów wyrwały się grupy pracowników umysłowych i intelektualistów. Specyficzny układ z państwem w roli głównej uprawdopodobnił opinię, iż tego typu intelektualni usługodawcy są niezależnymi producentami wartości dodanej, tego „umysłowego” odpowiednika Marksowskiej wartości dodatkowej, krytykowanej i odrzucanej ze względu na niemożność przypisania tej kategorii równie wymiernego matematycznie charakteru, co innym pojęciom ekonomicznym, jak cena czy płaca. Tę cechę ilościową, wymierną, posiadała natomiast kategoria wartości dodanej, wtapiając się w logikę mikroekonomiczną burżuazyjnej ekonomii. Niemniej swój autorytet w politycznym nurcie radykalnym zawdzięcza ona podszyciu się pod kategorię Marksowską wartości dodatkowej. Ten kostium okazuje się użyteczny po dziś dzień, skoro nawet współcześni radykałowie na lewicy wciąż utrzymują, wbrew oczywistości, że wartość dodatkowa i dodana to jedno i to samo.

Poza różnicą wynikającą z samej definicji obu pojęć (wartość dodana to z definicji płace pracowników najemnych, czego nie ma w wartości dodatkowej), mamy do czynienia z różnicą w sensie ogólniejszym, filozoficznym. Wartość dodana dotyczy transferów dochodów, które mają pokrycie w już istniejących dobrach, natomiast wartość dodatkowa to ta wielkość, która weszła zupełnie świeżo do obrotu rynkowego, z zewnątrz, od przyrody. Można by, oczywiście, powiedzieć, że w wartości dodanej mierzy się wartość dorzuconą również z zewnątrz, z mózgu pracownika, który to czynnik jakościowy (usługa) również przyczynia się do wzrostu bogactwa społecznego. Jednak rzeczywistość jest trochę prostsza. Usługa nie wchodzi do obrotu rynkowego tworząc nową wartość, na podstawie której można wytworzyć coś nowego o wartości przekraczającej wrzucony koszt (wycenę). W miarę upływu czasu i powtarzania się obrotu środków pieniężnych, owe środki dzielą się na coraz mniejsze części, którymi opłaca się coraz tańsze usługi lub owe części są gromadzone (oszczędzane) po to, aby skumulowane służyły do zakupu jakiegoś dobra lub usługi o wyższej cenie. Jednak, jak by nie liczył, środki te, wydatkowane na dobra (co jest oczywiste) czy usługi (co stanowi sedno legitymizacji wartości dodanej), tylko różnie przegrupowują posiadane środki finansowe, ale nie dodają żadnej nowej wartości do ogólnego obiegu.

Współcześni radykałowie lewicy, podobnie jak pierwsze pokolenie krytyków Marksa, twierdzą, że skupienie się na wyzysku robotników jest zbyt wąskim ujęciem kwestii wyzysku (np. R. Miliband, R. Goodin). W wyniku tego zawężenia pola działania mechanizmu wyzysku pomijane jest ogólne zjawisko panowania. Nawet w analizie J. Brewera, który wyłamuje się z tej opinii i podkreśla ekonomiczny wymiar wyzysku, akcent jest położony na praktyczny problem nierówności w zakresie kontroli i władzy w procesie pracy. Takie ujęcie sprowadza zagadnienie do kwestii organizacyjnych, a więc negocjowalnych w ramach systemu.

Konsekwentnie, marksiści analityczni (których poglądy przedstawia Autorka) poszukują źródeł niesprawiedliwości społecznej i nierówności w swobodnych relacjach wymiany w przeszłości (efekt sytuacji zastanej, np. pogwałcenie jakiegoś prawa w przeszłości, co skutkuje wyzyskiem obecnie, ale bez współczesnego naruszania prawa – H. Steiner), zaś środków zaradczych w zaleceniach typu: sytuacja przewagi jednego z uczestników wymiany apeluje do obowiązku ochrony słabszego z partnerów relacji (R. Goodin). H. Steiner nie bierze pod uwagę faktu, że odsuwanie w przeszłość faktu pogwałcenia prawa jest jałowe, ponieważ w przeszłości istniały inne prawa, które za każdym razem legitymizowały zawłaszczanie zasobów i wynikający stąd wyzysk bezpośrednich producentów. Odwoływanie się wyzyskiwanych do zaszłej niesprawiedliwości nie ma mocy prawnej dla współczesnego wymiaru sprawiedliwości ani tym bardziej moralnej dla współczesnych wyzyskiwaczy.

Sprowadzenie wyzysku do relacji między konkretnymi jednostkami w celu uzyskania efektu naukowości wywodu (w rozumieniu nauki opartej na pojmowaniu świata ludzkiego jako efektu indukcji poszczególnych relacji i ich agregacja – co umożliwia policzalność czynników branych pod uwagę) prowadzi do szybkiego wniosku, że dla zniesienia wyzysku kwestia likwidacji własności prywatnej środków produkcji jest najzupełniej obojętna (a nawet błędna – J. Roemer). Ważne jest wyposażenie jednostki w umiejętności i talenty. Przeciwdziałanie nierówności w dystrybucji zasobów jest więc w efekcie ograniczone nierównościami w poziomie utalentowania jednostek. Niemożność przełamania burżuazyjnego ograniczenia myślenia o nierównościach jest wynikiem bezkrytycznego przyjmowania perspektywy jednostkowej, sprowadzania wolności do agregacji indywidualnych swobód, tak aby ów poziom wolności był „naukowo” policzalny.

Fetysz swobód jednostkowych, leżący u podstaw tzw. radykalnej demokracji, uniemożliwia tworzenie ogólnych reguł sprawiedliwego i równościowego społeczeństwa, w którym możliwe są przypadki nierówności i niesprawiedliwości, ale które nie nie naruszają całościowego systemu, są przejawem jego żywotności, normalnej walki przeciwieństw, która jest nieodłącznym elementem żywego organizmu. Budowanie sprawiedliwego systemu jako procesu indukcyjnego, poprzez składanie się w całość pokawałkowanych i przeregulowanych elementów składowych, jest czystym absurdem. Proces budowania sprawiedliwego społeczeństwa wymaga, aby proces toczył się obustronnie – indukcyjnie i dedukcyjnie, od konkretu do abstrakcji, ale i od abstrakcji do konkretu (rozumiejąc dialektycznie, po Heglowsku i po Marksowsku zarówno abstrakcje, jak i konkret). I w tym procesie lekką przewagę musi mieć aspekt teoretyczny, który musi wyprzedzać o krok proces tworzenia, ponieważ cechą charakterystyczną dla gatunku ludzkiego jest tworzenie wedle planu, wedle wcześniejszego zamysłu. Ale nie można pomijać jako rzeczy nieważnej doświadczenia praktycznego. Tak uczy dialektyka. Myślenie nowolewicowe jest myśleniem antydialektycznym. W sytuacji, kiedy światem wstrząsają potężne starcia przeciwieństw, wyzbywanie się dialektyki w walce politycznej jest politycznym samobójstwem. To tłumaczy samobójstwo lewicy we współczesnym świecie.

Poza nierównościami, które mają charakter zaszłości zastanej, społeczeństwo kapitalistyczne jest niesprawiedliwe o tyle, o ile opiera wyzysk na równie zastanej nierówności zasobów (kapitału ludzkiego, jak byśmy dziś powiedzieli). Wyrównywanie szans poprzez poszerzanie zakresu edukacji nie wymaga zniesienia systemu społeczno-gospodarczego, tylko jego reformowania. Podobnie jest z wszelkimi przejawami nierówności dystrybutywnej w państwie. Zwolennicy tych koncepcji nie wierzą w konieczność reprodukcji niesprawiedliwego systemu, czyli w to, że nie jest możliwe, aby wszyscy stali się posiadaczami najlepszych zasobów i przez to awansowali do grup podlegających ograniczonemu, nie przynoszącemu zbytnich niedogodności, wyzyskowi. Faktycznie, w okresie trzydziestu lat powojennych mogło się wydawać, że społeczeństwa rozwiniętego kapitalizmu uniknęły fatalizmu niesprawiedliwej struktury społecznej kapitalizmu. Stało się tak dzięki specyfice momentu historycznego, w którym zadziałały mechanizmy pomocowe, ograniczenie rywalizacji na rzecz prób integracji ekonomicznej Europy oraz wyzysk krajów Trzeciego Świata. Te czynniki odsunęły przejawianie się mechanizmu właściwego kapitalizmowi, stwarzając pozory, że system ten jest grą o sumie niezerowej. Kumulacja sprzeczności, które ten model ekonomiczny stworzył, daje o sobie znać dzisiaj.

Dla M. Lebowitza marksizm analityczny jest antymarksizmem. Wychodzi bowiem od atomistycznych jednostek (neoklasyczna teoria). Nie potrafi trafnie przejść od poziomu indywidualnego na poziom całości. Dostrzega tylko tyle, że robotnik jest wynagradzany zgodnie ze swym wkładem w wyprodukowanie towaru. Czyli, że wszystko jest w porządku z prawnego punktu widzenia, a co najwyżej może razić z perspektywy moralnej. W tej sytuacji jednak najlepszym rozwiązaniem, do którego ucieka się społeczeństwo burżuazyjne, jest filantropia – wbrew własnym zasadom, że należy biedakom dawać wędkę, a nie rybę – żeby uniknąć demoralizacji. Problem w tym, że klasa panująca woli dawać rybę, ponieważ wędką byłyby – niefortunnie dla owej klasy, a zupełnie naturalnie z punktu widzenia klasy robotniczej – środki produkcji. Nie chcecie dawać ryby biedakom, dawajcie im komunistyczną własność środków produkcji, czyli wędkę!

Autorka, podążając drogą wytyczoną przez socjaldemokratyczną tradycję krytyki Marksa, poza uwagami krytycznymi pod adresem marksizmu analitycznego, formułuje również dobre rady dla nurtu marksistowskiego w ogóle. Zgadza się, że „… czysto teoretyczne twierdzenia marksizmu analitycznego na temat wyzysku, sugerujące zastąpienie teorii wyzysku marksistowską teorią sprawiedliwości dystrybutywnej, abstrahują od realiów życia w kapitalistycznym społeczeństwie…”
Niemniej, jak dalej twierdzi: „niewątpliwą zasługą analitycznego marksizmu – poza naciskiem na rygoryzm i ścisłość rozumowania oraz krytyczną ocenę dorobku myśli marksistowskiej – jest zwrócenie uwagi na potrzebę rozwijania marksistowskiej teorii sprawiedliwości dystrybutywnej. Marksizmowi brakuje rozwiniętej teorii z zakresu filozofii politycznej…” Według niej, zaproponowana przez marksizm analityczny konceptualizacja wyzysku kieruje uwagę badaczy na polityczny wymiar tego zjawiska.

Mamy tu klasyczne uwagi pod adresem marksizmu: brak ścisłości naukowej (niepoliczalność kategorii Marksowskich przekładająca się na niemożność analizy empirycznej), przeoczenie wagi teorii sprawiedliwości dystrybutywnej w wyniku nacisku na niesprawiedliwość w wyłącznej relacji między robotnikiem a kapitalistą), przypisywanie braku zainteresowania politycznym wymiarem wyzysku na rzecz zainteresowania jego aspektem ekonomicznym. Polityczny wymiar jest rozumiany na modłę burżuazyjnego typu polityczności, czyli formalizmu polityczno-prawnego.

Inny badacz należący do nurtu marksizmu analitycznego, E.O. Wright, niejako podsumowuje problemy, jakie ujawnił ów nurt krytyki marksizmu, ukazując istotę sprawy. Otóż – jak twierdzi Wright – marksizm nie daje satysfakcjonującego sposobu konceptualizacji klasy średniej, co stanowi jeden z głównych problemów marksistowskiej teorii klas. Faktycznie, problem ten stanowi główną oś rozważań krytyków marksizmu z socjaldemokratycznej perspektywy. Ponieważ klasa robotnicza w jej klasycznej postaci nie jest już problemem – problem sam się rozwiązał dzięki postępowi technicznemu i przemianom struktury społecznej kapitalizmu – na plan pierwszy wysuwa się problematyka klasy średniej. Perspektywa drobnomieszczańska jest jednocześnie perspektywą badaczy zajmujących się nauką, co dodatkowo wpływa na przekonanie, że ta właśnie warstwa, ze względu na jej liczebność w krajach rozwiniętych, stała się pępkiem świata. Celem politycznym drobnomieszczaństwa nie jest zniesienie kapitalizmu, albowiem ta warstwa ma teoretyczne możliwości poszerzania swych zasobów (umiejętności i talentów), co daje jej poczucie nadziei na wygraną w rywalizacji o część wartości dodatkowej. Radykalizm drobnomieszczański jest bardzo często wyraźny, co przejawia się w nawiązywaniu do pojęć i kategorii ukutych dla walki klasy robotniczej, przeniesionych na zrewoltowaną świadomość społeczną tzw. klasy średniej. I tak „wg. Wrighta (i Roemera) – pisze M. Abucewicz – stosunki własności determinują klasy, przy czym struktura klasowa konstytuuje podstawowy mechanizm dystrybuowania dostępu do zasobów w społeczeństwie.”

Możliwości dostępu klasy średniej do zasobów są więc zdeterminowane stosunkami klasowymi. Jednocześnie, jednostkowe szanse owego dostępu są spore, choć uzależnione od cyklu koniunkturalnego i ogólnego cyklu rozwoju kapitalizmu. To państwo daje klasie średniej wsparcie w oczekiwaniu na udostępnienie lepszych warunków dostępu do wartości dodatkowej. To przekonanie leży u podłoża drobnomieszczańskiej (socjaldemokratycznej) krytyki marksizmu.

E.O. Wright trafnie charakteryzuje chwiejną sytuację społeczno-ekonomiczną owej niejednorodnej grupy społecznej. Następująco przedstawia swoją wizję podziałów na grupy dystrybucyjne w społeczeństwie burżuazyjnym: „… burżuazja, drobni przedsiębiorcy, średnia burżuazja i proletariat.
Dostęp do środków produkcji mają trzy pierwsze grupy. Proletariat dzieli się na 8 kategorii na podstawie kryterium posiadania innego rodzaju zasobów: wyspecjalizowani menedżerowie, wyspecjalizowani kierownicy, eksperci spoza kadry menedżerskiej, nie w pełni wykwalifikowani menedżerowie, nie w pełni wykwalifikowani kierownicy, nie w pełni wykwalifikowani robotnicy, niewykwalifikowani menedżerowie oraz niewykwalifikowani kierownicy.” (Abucewicz, tamże)

Autorka pisze dalej: „Wright wykorzystuje model racjonalnego wyboru, aby ukazać najbardziej racjonalny wybór dla zaangażowanych jednostek posiadających zróżnicowany kapitał początkowy.”

Czyli dobre rady: jak najlepiej radzić sobie w wyścigu szczurów. Jeśli nie odrzuca się wyścigu szczurów, nie neguje się faktycznie systemu kapitalistycznego. A więc stawia się jednoznacznie poza marksizmem. Pozostając lewicą burżuazyjną lub drobnomieszczańską.

Jak dalej streszcza poglądy Wrighta: w społeczeństwie kapitalistycznym istnieją różne formy wyzysku, nie tylko wyzysk kapitalistyczny. Te mechanizmy niekapitalistyczne mogą same w sobie stanowić podstawę dla określonych form stosunków klasowych, które EOW nazywa „formami drugiego rzędu”.

W realnie istniejącym kapitalizmie funkcjonują więc dwa potencjalne mechanizmy wyzysku drugiego rzędu: 1) oparty na kontroli zasobów organizacyjnych, 2) na zmonopolizowaniu określonych umiejętności, zwłaszcza tych potwierdzonych formalnymi certyfikatami.

Nierówności generowane przez posiadane kwalifikacje są – wedle Wrighta – potencjalnie wyzyskujące, ale nie wszystkie nierówności dochodowe związane ze zróżnicowanymi umiejętnościami koniecznie odzwierciedlają wyzysk (może to być zwrot poniesionych nakładów na zdobycie kwalifikacji). Wyzyskujący element w płacach zawiera się w tej części, która bezpośrednio odzwierciedla zmonopolizowaną kontrolę podaży owych umiejętności. Jedna jej forma zawiera się „naturalnych” talentach, inna, ważniejsza, oparta jest na certyfikatach. Jej rezultatem jest renta monopolistyczna. Wykwalifikowani pracownicy, przywłaszczając ową rentę (część wartości dodatkowej) przywłaszczają po prostu część wygenerowaną przez siebie. A ponieważ wyspecjalizowana siła robocza przyczynia się w większym stopniu do tworzenia wartości dodatkowej aniżeli niewykwalifikowana, to wyższe dochody nie muszą zawierać żadnej formy wyzysku niewyspecjalizowanych pracowników.

W ten sposób z warstw pośrednich zostaje zdjęte odium współuczestnictwa w wyzysku klasy robotniczej. Przypomnijmy, że w świetle Marksowskiej koncepcji, wartość dodatkowa jest wyciskana wyłącznie z robotników produkcyjnych, zaś pozostałe grupy społeczne uczestniczą w podziale owej wartości dodatkowej na zasadzie wtórnego podziału dochodu i dochodów, dzięki świadczeniu usług klasom, które uczestniczą w pierwotnym podziale wartości dodatkowej (kapitaliści i robotnicy).

Dla Marksa grupy pośrednie pracujące w sferze produkcji wchodzą w skład robotnika zbiorowego, przyczyniając się bezpośrednio do wzrostu produktywności procesu wytwórczego. Rozpatrywanie, czy menedżer kapitalistyczny należy do kategorii wyzyskiwanych czy wyzyskujących ma charakter równie odkrywczy, co analiza tego, ile diabłów zmieści się na główce szpilki. Jeżeli za kryterium wyceny siły roboczej przyjmiemy cenę produktów potrzebnych (w oparciu o historyczny zwyczaj obowiązujący w danym kraju) do utrzymania przy jej życiu i do jej reprodukcji, to możemy zauważyć, że w przypadku robotników tradycyjny poziom życia w danym kraju określa zazwyczaj górną granicę płacy, zaś dolna niekoniecznie bywa ograniczana chociażby przez minimum egzystencji.

Można powiedzieć, że kapitalistyczne zasady wynagradzania za pracę najemną są takie same we wszystkich sytuacjach, w które zaangażowana jest najemna siła robocza. Zasadniczą różnicę stanowi więc nie różnica wśród typów pracy najemnej, ale w charakterze produkcji. Wracamy więc do punktu wyjścia, który mówi o różnicy między robotnikami sfery produkcji a resztą pracowników najemnych. Można więc wysnuć z tego wniosek, że coraz bardziej drążące w głąb analizy sytuacji grup społecznych wyodrębnianych na zasadzie coraz bardziej szczegółowych kryteriów nie służą niczemu poza zdobywaniem coraz bardziej totalnej wiedzy o coraz mniej ważnych zjawiskach.

Cóż bowiem dla walki klasowej wynika z następujących wniosków Wrighta, który stwierdza, że są możliwe 2 różne rozwiązania teoretyczne przynależności klasowej pracowników wyspecjalizowanych: 1) stanowią oni potencjalnie kategorię wyzyskującą i w związku z tym zajmują sprzeczne pozycje klasowe (opinia EOW); 2) stanowią uprzywilejowaną warstwę w ramach klasy robotniczej, mogącą zmniejszać zakres własnego wyzysku dzięki przywłaszczaniu wyprodukowanej przez siebie wartości dodatkowej?

Pojęcie „sprzeczne pozycje klasowe” oznacza w praktyce, że potencjał rewolucyjny takiej grupy społecznej jest miałki lub żaden.

Co do wyzysku organizacyjnego, to wedle Wrighta, „menedżerowie nie korzystają z wyzyskujących transferów wartości dodatkowej, ponieważ zajmują w firmie strategiczne pozycje i to od nich zależy w dużej mierze całkowita produktywność firmy. Wyższe dochody, jakie otrzymują, odzwierciedlają po prostu ich wkład w produktywność” (Abucewicz, tamże).

EOW nie potrafi się wyzwolić spod wpływu liberalnej ekonomii, która szuka wyjaśnienia wartości towarów w agregacji cen czynników produkcji. Nie wyciąga wniosków choćby z tego, co ustalili już inni marksiści analityczni, a mianowicie z faktu, że zawłaszczanie zasobów (w tym wypadku edukacyjnych) przez menedżerów już jest elementem niesprawiedliwości społecznej i przyczyną reprodukcji stosunków wyzysku w kapitalizmie, gdzie nie są jednak pogwałcone żadne prawa, a więc moralna odpowiedzialność za wyzysk nie istnieje. Tymczasem wykształceni menedżerowie nie są twórcami wiedzy, którą wykorzystują w swojej aktywności zawodowej. Jak sam Wright wskazuje, czerpią oni rentę monopolistyczną z zawłaszczania zasobu „niczyjego”, który prywatyzują i po otrzymaniu certyfikatu wykorzystują jako tytuł własności do uczestnictwa w podziale wartości dodatkowej. Ich siła robocza jest wyceniana wedle wartości rynkowej z tym, że, w przeciwieństwie do klasy robotniczej, jej wartość zawiera już uprzedmiotowioną wartość, ucieleśnioną pracę żywą minionych pokoleń. Ta wartość była możliwa dzięki wartości dodatkowej wyciśniętej z pracowników produkcyjnych minionych epok i została nagromadzona na wyzysku owych klas. Taka jest perspektywa marksistowska, która wskazuje na wielkie trendy w rozwoju cywilizacyjnym, a nie koncentruje się na każdorazowo uzasadnianym w świetle obowiązujących regulacji prawnych narzucanych przez system klasowy sposobie korzystania z udziału w wartości dodatkowej.

Ten „pragmatyzm” myśli marksistowskiej po Marksie wynika po części z niedostrzegania filozoficznej składowej marksizmu. Filozofia leżąca u podłoża wyróżnionej roli klasy robotniczej została odrzucona już przez pokolenie marksistów podążających śladem Bernsteina, a następnie myślicieli, takich jak Karol Kautsky, którzy definiowali naukowość za burżuazyjnymi autorami. Została odrzucona dialektyczna część nauki marksizmu. Uznano, że „wprawki filozoficzne” były dla Marksa etapem przezwyciężonej młodości i jego teoria została przez gorliwych uczniów uzupełniona etyką neokantyzmu. Następnie Marks – wedle jego socjaldemokratycznych następców – stał się propagandystą nie mającym nic wspólnego z uprawianiem nauki. Przyjmując te oba pola jako niezagospodarowane, (re)interpretacje marksizmu przybierają takie formy, jakie dzisiaj widzimy.

Wracając do EOW: jednak kontrola menedżerów nad zasobami organizacyjnymi wynikająca ze społecznej organizacji produkcji tworzy wystarczające podstawy dla organizacyjnego wyzysku.

Jak widzimy więc, u EOW także rozpatrywanie wyzysku koncentruje się na udawaniu, że mamy do czynienia z sytuacją nową, bez żadnych historycznych zaszłości. Zawłaszczenie przeszłych zasobów nie podlega rozpatrywaniu (widzieliśmy, że zwrócenie uwagi na ten element sytuacji wyzysku służył już H. Steiner do wzięcia go w nawias i pozbawienia znaczenia w konkretnej analizie teraźniejszości. Z tego manewru korzysta EOW, skupiając się już prawomocnie na tropieniu relacji wyzysku bez obciążenia przeszłością). Wytropienie sytuacji wyzysku w relacjach organizacyjnych wydaje się na pierwszy rzut oka posunięciem radykalnym. W praktyce służy ono jednak paradoksalnie wysnuciu mało radykalnego wniosku, całkowicie zbieżnego z propagandą nauki pozostającej na usługach kapitału, a mianowicie – jak relacjonuje poglądy EOW M. Abucewicz: „wyzyskujące transfery do menedżerów mogą mieć miejsce nawet wtedy, gdy nie zachodzi kapitalistyczny wyzysk. W społeczeństwie bez prywatnej własności środków produkcji menedżerowie mogą nadal zajmować pozycje, które pozwalają im na wymuszanie pracy dodatkowej.”

Walka klasy robotniczej o zmianę ustrojową jest więc z góry pozbawiona sensu. Sens, w myśl analiz marksizmu analitycznego, ma jedynie walka o doraźne łagodzenie największych, bieżących bolączek kapitalizmu, diagnozowanych z punktu widzenia klasy średniej, która – dzięki swemu specyficznemu usytuowaniu okrakiem na sprzecznych podziałach klasowo-warstwowych – doświadcza szerokiej gamy sytuacji wyzysku, stwarzając w ten sposób dogodne pole dla analizy tego zjawiska w jego pełnym spektrum.

EOW odróżnia więc aptekarsko wyzysk od opresji ekonomicznej. W sytuacji opresji ekonomicznej nie zachodzi żaden transfer owoców pracy od uciskanych do uciskających, a dobrobyt uciskających zależy od wykluczenia uciskanych z dostępu do pewnych zasobów, a nie od ich wysiłku. Natomiast w relacji wyzysku wyzyskujący potrzebuje wyzyskiwanego, ponieważ usytuowanie pierwszego zależy od wysiłków drugiego.

Pewne niedogodności ugruntowane społecznie są więc akceptowalne z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej, co się dobrze składa, ponieważ robotnicy są grupą małoliczną i mało liczącą się w społecznej fali postulatów dotyczących radykalizacji wzorców demokratycznych. Zasadniczy trzon koncepcji Marksa został więc odsunięty z pola widzenia jako osobny problem i zastąpiony całą gamą problemów drugorzędnych, których znaczenie z punktu widzenia całości społecznej jest minimalne, natomiast przesłania cały horyzont tzw. klasie średniej, czyli eufemistycznie tak ochrzczonemu drobnomieszczaństwu.

EOW trafnie stwierdza, że „zarzuty pod adresem jego koncepcji wyzysku opartego na umiejętnościach oraz wyzysku organizacyjnego jako kryteriach wyróżnienia specyficznego miejsca w strukturze klasowej nie dotyczą istnienia bądź nie strategicznej lub monopolistycznej renty zawartej w wynagrodzeniach, ale kwestii głównych klasowych interesów menedżerów i technokratów.” Faktycznie, rzecz idzie o wnioski z jej koncepcji i to, czy służą one walce klasowej. Wytyczne wynikające z analiz marksistów analitycznych i samego EOW są weryfikowane w praktyce dzisiejszej walki lewicy radykalnej. Sądząc po niezachęcającym stanie owej walki możemy śmiało powiedzieć, że w przypadku krytyki teorii Marksa przez socjaldemokratycznych naśladowców Bernsteina, zasadność tej krytyki została w pełni sfalsyfikowana.

Sama Autorka powołuje się tu na P. Meiksinsa, który wyraził ten stan rzeczy następująco: „jest nie do pomyślenia, aby menedżerowie lub intelektualiści w rozwiniętym kapitalizmie kiedykolwiek zaakceptowali autonomiczny projekt klasowy”. Problem politycznej, antykapitalistycznej mobilizacji interesów klasy średniej jest tylko częścią szerszego problemu, z jakim borykają się współcześnie socjaldemokratyczne partie polityczne i organizacje związkowe – zauważa przytomnie Autorka.

Przechodząc do omówienia heterodoksyjnego podejścia do wyzysku w marksizmie, Autorka zwraca uwagę na fakt usamodzielnienia się sektora finansowo-bankowego od kapitału przemysłowego i wzajemnie. Przeczy to ustaleniom i przewidywaniom „ortodoksyjnego” marksizmu (Hilferdinga i Lenina), przekreślając jednocześnie ich wizje przyszłego rozwoju sytuacji. Natomiast reprezentujące sektor finansowy banki „zaczęły poszukiwać zysków z ‘finansjalizacji’ indywidualnych dochodów …” (s. 80).

Natomiast przewidywany przez Hilferdinga zacieśniający się związek między kapitałem bankowym a przemysłowym nie nastąpił. Naszym zdaniem, można to zjawisko wytłumaczyć odwołując się do zmian, jakie wywołały modyfikacje w modelowym rozwoju kapitalizmu, wynikające z rozwijania się kapitalizmu opartego na malejącym udziale produkcji, zaś rosnącym udziale usług, generującym konieczność znalezienia przez instytucje finansowe własnego tytułu do udziału we wtórnym podziale wartości dodatkowej. Tytuł ten nasuwa się sam w sytuacji, kiedy również większość społeczeństwa opiera swe dochody na uczestnictwie we wtórnym podziale wartości dodatkowej. Nie sądzę, aby konstatacja błędu Hilferdinga dotyczyła zasadniczego trzonu kapitału finansowego, zaangażowanego nie w obsługę kredytów konsumpcyjnych, ale w obsługę sektora, np. wydobycia i przetwórstwa ropy naftowej.

Badacze relacji między instytucjami finansowymi a klientami indywidualnymi podkreślają, że nie da się utożsamić wyzysku i „finansowego przywłaszczenia” (s. 85). Problemy, które się tu pojawiają, mają podobny charakter, jak problemy, które omawialiśmy przy okazji marksizmu analitycznego, a nawet bardziej niepoddający się prostej analogii z wyzyskiem rozszerzonym na inne grupy społeczne na zasadzie zewnętrznego podobieństwa. Klienci instytucji finansowych są do pewnego stopnia ich „pracodawcami”, a przecież znajdującymi się w sytuacji przymusowej, która odwraca formalną relację czerpania korzyści. Mieszcząc się całkowicie w sferze pozaprodukcyjnej (skoro zerwane zostały wszelkie więzi z kapitałem produkcyjnym), działanie instytucji finansowych odnosi się do operowania wyłącznie środkami pochodzącymi ze sfery cyrkulacji.

Gdyby zastosować rozumowanie zaczerpnięte z poprzednich rozważań o „rencie monopolistycznej”, to moglibyśmy stwierdzić, że zasoby potrzebne dla sprawnego działania tak skomplikowanej instytucji, jak instytucja finansowa, są bardzo duże. Koszty, jakie ponosi klient są tylko rekompensatą za wysoki poziom „umiejętności i talentu”, jaki reprezentuje system bankowy. Ponadto, można uznać, że wysoka rentowność usług owych instytucji jest „nadzwyczajną wartością dodatkową”, która może ulec zredukowaniu z chwilą upowszechnienia systemu. Faktycznie, rozbudowa systemu instytucji świadczących usługi finansowe generuje całą sieć instytucji dostępnych dla najbiedniejszych, co nie znaczy, że tanich.

System państwowo-finansowy stwarza sieć oplatającą społeczeństwo i czerpiącą z niego środki na swoje utrzymanie. W potocznym znaczeniu, „wyzysk”, jaki to generuje jest potężny, z drugiej jednak strony ów wyzysk nie przekłada się na nową wartość, która dopiero może zostać wytworzona dzięki zainwestowaniu tak pozyskanych środków w działalność albo produkcyjną (przemysłową), albo w konkurencję między organizmami państwowymi walczącymi o udział w wartości dodatkowej wygenerowanej gdzie indziej. W pewnym sensie, znajdujące się w fazie starczej państwo kapitalistyczne usiłuje powtórzyć magiczną sztuczkę ze swej fazy „bohaterskiej”, czyli dokonać akumulacji kapitału na wewnętrznym, „niekapitalistycznym” otoczeniu zewnętrznym, czyli na społeczeństwie. Jest to niezbędne, aby zwiększyć szanse w rywalizacji na rynku międzynarodowym. Pozbawienie państwa sfery produkcyjnej jest więc przyczyną takiej konieczności akumulowania kapitału w sytuacji załamania pozorów integracji gospodarczej Europy i świata, oraz kurczącej się możliwości przerzucania działalności produkcyjnej wytwarzającej realną wartość dodatkową na kraje nierozwinięte, które bronią się wszelkimi dostępnymi metodami, czego ilustracją jest – w wypaczonej, choć adekwatnej postaci – wzrost islamu jako nurtu politycznego.

Jeżeli uznać, że sprawdzianem prawdziwości teorii jest praktyka, to sprawdzianem prawdziwości Marksowskiej teorii wartości dodatkowej i, szerzej, teorii wartości opartej na pracy, jest współczesny dowód w postaci niemożności produkcji nowej wartości z cyrkulacji choćby największego strumienia finansowego.

*

Wyzysk u Marksa był kategorią konkretnohistoryczną w tym znaczeniu, że zachodził w specyficznym układzie uwarunkowań, który w danym momencie historycznym skupiał w sobie istotę konkretnego systemu polityczno-ekonomicznego, dzięki czemu pojawiała się jedna na milion możliwość podważenia systemu. Poza tym chwilowym splotem okoliczności, inercja kolejno po sobie następujących systemów panowania klasowego uniemożliwia rewolucyjną zmianę.

Niesprawiedliwe czy nierównorzędne stosunki międzyludzkie są stałym elementem dziejów ludzkości. Sam ten fakt nie czyni z nich automatycznie mechanizmu skutecznego oporu wobec panowania klasowego jako takiego. Zasługą Marksa było odkrycie warunku, który sprawiał, że dany stosunek wyzysku miał charakter wyróżniony i rzeczoną zmianę rewolucyjną umożliwiał.

Niemniej, w społeczeństwie klasowym, poddanym klasowej propagandzie, sprawa nie wydaje się oczywista. Panuje w marksizmie zgoda co do tego, że refleksja nad zagadnieniem wyzysku jest prowadzona w kontekście rozważań nad teorią wartości. Jednak w odniesieniu do pojmowania samej teorii wartości Karola Marksa narosło wiele nieporozumień. Wynikają one nie tylko i nie tyle z przemian w ruchu robotniczym, które miały miejsce po II wojnie światowej, a które dotyczyły zmiany w tradycyjnie rozumianej klasie robotniczej i zmian w teorii, która chciała te przemiany odzwierciedlać, ale ciągną się one już od czasów samego Marksa i pierwszego pokolenia jego kontynuatorów. To zaś sugeruje, że problemy, z jakimi stykamy się dziś na gruncie marksizmu nie są wynikiem jedynie ewentualnych błędów popełnionych przez teoretyków z powodu zawikłanej historii ruchu robotniczego w XX wieku, w tym stalinowskich prób „systematyzacji” marksizmu, ale mają głębsze korzenie. Znalazły one odbicie już w pierwszych sporach teoretycznych między zwolennikami E. Bernsteina, opierającego swą interpretację marksizmu na rewelacjach E. Boehm-Bawerka, a Różą Luksemburg. W przyszłości drogi obu nurtów miały się rozejść w sposób, który doprowadził do jawnego odrzucenia teorii Marksa, z jednej strony, i do niszowego stanu przetrwalnikowego, z drugiej. W tym drugim nurcie mamy dziś do czynienia z zastojem, który sprawia, że sama teoria wydaje się mało atrakcyjna jako pozbawiona możliwości tłumaczenia zjawisk i procesów zachodzących we współczesnym świecie.

Nurt socjaldemokratyczny, wywodzący się z bernsteinowskiej rewizji pierwotnej koncepcji Marksa, szuka swojego uzasadnienia w przydatności do analizowania różnych empirycznych przejawów niesprawiedliwego podziału dochodów w niekwestionowanych ramach współczesnego modelu kapitalizmu. Rozpatrywana tu książka M. Abucewicz wpisuje się w ten postulat, który wydaje się zdroworozsądkowy, niemniej z punktu widzenia celów naukowych i społeczno-politycznych marksizmu – jest beznadziejną pułapką.

Niemniej, książka M. Abucewicz dokonuje ważnego przeglądu współczesnych koncepcji opartych w mniejszym lub większym stopniu na teorii Marksowskiej. Dokonuje tego przyjmując kryterium trafne i dzięki temu dające spore możliwości dookreślenia stanu i przyczyn rozbieżności stanowisk. I to stanowi o wyróżniającym statusie tej pozycji w spisie różnych współczesnych lektur na temat marksizmu.

*

I tak Abucewicz pisze: „Z punktu widzenia współczesnej teorii wyzysku ekonomicznego szczególnie istotne jest rozróżnienie Marksa na pracę produkcyjną i nieprodukcyjną, ponieważ według niemieckiego badacza wyzysk ma miejsce jedynie w sektorze produkcji – tam, gdzie mamy do czynienia z wytwarzaniem wartości dodatkowej. W związku z tym, nie można mówić o wyzysku w sferze wymiany i cyrkulacji kapitału.” (s. 25)

Przypomnienie tego faktu przez M. Abucewicz ma kluczowe znaczenie, ponieważ dzisiejsza tzw. nowa radykalna lewica postrzega zjawisko wyzysku w dowolnej sferze aktywności ludzkiej, włącznie ze stosunkami wewnątrzrodzinnymi. Abucewicz, dzięki przypomnieniu stanowiska Marksa, daje możliwość rozróżnienia między naukową definicją wyzysku a definicjami potocznymi, pozostającymi poza kryteriami naukowymi.

Nigdy dość podkreślania wskazanego przez Abucewicz kryterium naukowego zdefiniowania zjawiska wyzysku, którym jest rozróżnienie na pracę produkcyjną i pracę nieprodukcyjną. Dalszą sprawą jest to, w jaki sposób definiuje się obie te kategorie. Pomieszanie pojęć w tym zakresie również wynika z zakorzenionego w odległej historii myśli marksistowskiej sporu, o którym wspomnieliśmy wyżej. Jeżeli jednak chcemy zrekonstruować teorię marksizmu w odróżnieniu od różnorodnych nurtów neo- czy postmarksizmu, w ustaleniach M. Abucewicz znajdujemy trafnie określony punkt wyjścia.

Niekoniecznie jednak, jak widać z dalszego toku wywodów Autorki, zdaje sobie ona z tego sprawę.

Autorka nie zdaje sobie zatem sprawy z implikacji jej własnego ustalenia. Definiowanie wyzysku jako zjawiska zachodzącego niezależnie od sfery aktywności człowieka zostało określone jako nienaukowe (na gruncie marksizmu). Nie przeszkadza nam to rozpatrywać potoczne (nienaukowe) rozumienie zjawiska wyzysku w dowolnej sferze aktywności człowieka. I wówczas, jak to już sam Marks zauważył, możemy stwierdzić, że ten rodzaj wyzysku może nawet przewyższać wyzysk, jakiemu podlegają robotnicy zatrudnieni w sektorze produkcyjnym. Przykładem może tu być służba domowa, do której to grupy społecznej współczesna radykalna lewica zalicza faktycznie kobiety prowadzące dom. Rozwiązanie, jakie lewica proponuje w tej kwestii obnaża wyraźnie jej (radykalnej lewicy) stosunek do kapitalizmu. Proponowane rozwiązanie sprowadza się do komercjalizacji życia rodzinnego, czyli do wpuszczania stosunków kapitalistycznych w świat, w którym – można by złośliwie stwierdzić – jeszcze przetrwały stosunki feudalne. Rozwiązaniem problemów feudalizmu są, logicznie, stosunki kapitalistyczne, przynoszące większy zakres wolności w porównaniu z poprzednim systemem. Trudno dziwić się, że współczesna, jakże nowoczesna radykalna lewica, w swej krytyce społecznej cofa się do okresu przedmarksowskiego, wbrew swym gromkim zapewnieniom, że to nie ona, ale Marks jest przestarzałym, XIX-wiecznym myślicielem.

Przyjęcie jako naukowego potocznego znaczenia pojęcia „wyzysk” ma implikacje dla teorii. Jak widzimy w rzeczywistości i jak wykazuje Autorka w swojej książce, brak naukowej precyzji w definiowaniu tego pojęcia skutkuje niemożnością stworzenia adekwatnej teorii naukowej kapitalizmu, prowadzącej do określenia warunków skutecznej krytyki systemu i mobilizacji społecznej przeciw owemu systemowi.

Autorka, zgodnie z dominującymi tendencjami w zdroworozsądkowym myśleniu nauki burżuazyjnej, możliwości rozwoju teorii upatruje w zastosowaniu (problematycznych) narzędzi teoretycznych do analizy zjawisk, które w dzisiejszym świecie są najbardziej jaskrawym przejawem kryzysu ustroju. Ten postulat wydaje się jak najbardziej racjonalny. Wszakże marksizm powinien mieć zastosowanie do największych bolączek współczesnego kapitalizmu, do kryzysów, jakie ten system generuje. Trudno tutaj się spierać – a jednak…

W świetle naukowej definicji wyzysku, opartej na marksowskiej interpretacji teorii wartości dodatkowej, można by rzec, że te najbardziej bolesne zjawiska schyłkowego kapitalizmu są – ujmując rzecz dialektycznie – abstrakcjami pozbawionymi coraz bardziej konkretnej treści. Jakby nie były dokuczliwe, te abstrakcje są wyrazem chaotycznego rozwiązywania ad hoc sprzeczności kapitalizmu w interesie kapitału, a nie wyrazem prężnej siły czerpiącej swoją moc z energii przynależącej młodemu organizmowi, mającemu własną logikę rozwojową – poprzez sprzeczności, ale też w dążności do ich przezwyciężenia w nowej syntezie i przez to mogącemu przezwyciężać owe sprzeczności. Sprzeczności bowiem podlegają przezwyciężaniu, zaś ich rozwiązywanie w ramach prób konstruowania regulacji wynikających z analizy wewnętrznej logiki systemu (składającego się, jak każdy organizm żywy, ze splotu sprzeczności) prowadzi do obnażenia beznadziei owego przedsięwzięcia.

Widzi to każdy, poza tzw. nową radykalna lewicą, która jest przywiązana do swych tradycyjnych, socjaldemokratycznych prób szukania rozwiązań w ramach systemu, który swój potencjał umożliwiający zamiatanie pod dywan wewnętrznych konfliktów ma już dawno za sobą. Atrakcyjność nurtów nacjonalistycznych, tj. nastawionych na obronę przed konsekwencjami płynącymi z coraz dokuczliwszych przejawów wewnętrznych, nierozwiązywalnych, ani nie mogących zostać przezwyciężonymi, antagonizmów wewnętrznych systemu, wynika właśnie stąd. To jest zasadnicza przyczyna jałowości intelektualnej i politycznej lewicy, w tym tzw. radykalnej lewicy.

Odnosząc się do wywodów Autorki, abstrahując od nienaukowości wyzysku w odniesieniu do sfery nieprodukcyjnej, nie istnieje analogia między relacją: służba – pracodawca a bank – klient. W przypadku pierwszej relacji, stroną poszkodowaną jest dostarczyciel usługi, w drugim – jej odbiorca. Formalnie to klient jest „pracodawcą” banku, a na pewno jest zleceniodawcą, chociaż faktycznie ów zleceniodawca nie ma zbyt wiele do gadania.

Tak więc, rozszerzanie teorii Marksa na tego typu obszary dobrze uwidacznia nieporozumienie, na jakim to rozszerzenie się opiera. Jednocześnie, taki sposób myślenia wprowadza kompletny chaos w przejrzystość struktury społecznej, dostępnej nawet kucharce – wbrew prześmiewczym uwagom lewicy wyznającej kult nauki jako przedmiotu dla wtajemniczonych. Tłumaczy to jednocześnie, w jaki sposób początkowo rewolucyjna teoria staje się konsekwentnie całkowicie niezdolna do wyjaśnienia czegokolwiek, nie mówiąc już o społecznie znaczącej interpretacji zjawisk.

Autorka nawołuje – zgodnie z modą panującą na lewicowych salonach – do wzmocnienia związku między teorią a empirią. Tymczasem, mamy prawo przypuszczać, że skrupulatna analiza materiału empirycznego dotyczącego relacji bank – klient będzie interesująca z punktu widzenia rzeczoznawcy, ale już nie z punktu widzenia kogoś zainteresowanego politycznymi konsekwencjami owej analizy. Co zresztą znajduje swoje potwierdzenie w faktycznym stanie tak teorii, jak i praktyki lewicowej współcześnie.

Marks w Kapitale pisze tak: „Z początku (patrz rozdział piąty) rozpatrywaliśmy proces pracy abstrakcyjnie, niezależnie od jego form historycznych, jako proces zachodzący między człowiekiem a przyrodą. Powiedzieliśmy tam: ‚Jeżeli rozpatrywać cały proces pracy z punktu widzenia jego wyniku, to zarówno środek pracy, jak i przedmiot pracy występują jako środki produkcji, sama zaś praca występuje jako praca produkcyjna’. A w przypisie siódmym uzupełniliśmy: ‚To określenie pracy produkcyjnej, które uzyskujemy przy rozpatrywaniu prostego procesu pracy, bynajmniej nie wystarcza, gdy chodzi o kapitalistyczny proces produkcji’.” (s. 602)

Można odnieść wrażenie, że większość interpretatorów myśli Marksa wyciąga stąd wniosek, że po odbębnieniu jego wstępnych rozważań o prostym procesie pracy, powinniśmy przejść do właściwego zagadnienia, czyli do analizy kapitalistycznego sposobu produkcji w całej jego współczesnej empirycznej złożoności, nie obciążeni pamięcią o „abstrakcyjnych” i filozoficznych rozważaniach autora Kapitału. Tymczasem owe rozważania nie są wyłącznie ozdobnikiem mającym na celu zagmatwanie prostych reguł gospodarki rynkowej i mniej lub bardziej udolną próbą Marksa zbudowania sobie autorytetu na modłę ówczesną, czyli preferującą skomplikowane, niejasne wywody filozoficzne, oderwane od rzeczywistości empirycznej. Jeżeli tak postępując zechcemy upierać się przy tezie, że z Marksa najważniejszą pozostaje dla nas jego metoda, to należałoby w sposób oczywisty stwierdzić, że rację mają krytycy Marksa, którzy twierdzą, że jego metoda jest niczym innym, jak gorszą wersją burżuazyjnych metod analizy naukowej. Konia z rzędem temu, kto wskazałby w takim pojmowaniu metody Marksa jakiś faktyczny krok milowy.

W naszym rozumieniu metody Marksa, podkreślić należy decydujące znaczenie Marksowskiej perspektywy badawczej, sprowadzającej istotę produkcyjnej aktywności człowieka jako procesu zachodzącego między nim (człowiekiem) a przyrodą. Społeczne formy przejawiania się tego procesu mają charakter historyczny i są zmienne, podczas gdy fakt, że w ostatniej instancji jest to relacja człowieka do przyrody, pozostaje niezmienny. Ba, jest jednocześnie potencjałem zmiany tego stosunku. Zmiany uzależnionej od empirycznie istniejącego typu relacji społecznych.

Wszelkie formy ułożenia stosunków społecznych są w istocie uzależnione od stopnia uzależnienia gatunku ludzkiego od środowiska przyrodniczego. Oczywiście, nie jest to relacja automatyczna, liniowa, ale podlegająca w procesie historycznym własnym, immanentnym prawom tożsamym z prawami dialektyki, czyli nieustającej zmienności, rozwijania potencjału tkwiącego w zarodku, poprzez walkę sprzeczności, aż do przekształcenia w swe przeciwieństwo po to, aby w następnym etapie utworzyć jakąś postać syntezy dotychczasowych, sprzecznych nurtów.

Również pamięć o tej relacji człowiek – przyroda daje nam kierunkowskaz pomocny przy analizowaniu empirycznych form relacji klasowych w konkretnym społeczeństwie. Pozwala bowiem na ustalenie hierarchii ważności zachodzących procesów i zjawisk obserwowalnych empirycznie. Marksista bada społeczeństwo i stosunki w nim panujące w kontekście najbardziej podstawowych ram, czyli relacji człowiek (społeczeństwo) – przyroda, oraz w kontekście potencjału rewolucyjnego (zmiany o charakterze dialektycznym) zawartego w konkretnych relacjach społecznych.

Jeśli z tego punktu widzenia spojrzeć na pracę produkcyjną, to odchodzi problem, jak tę pracę rozumieć w świetle marksizmu. Niezależnie jak złożone nie byłyby procesy ekonomiczne zachodzące w społeczeństwie, musimy je rozpatrywać mając w głowie hierarchię ważności relacji międzyludzkich. Zasadniczy antagonizm klasowy zachodzi w procesie produkcji leżącym u podstaw tworzenia się społeczeństwa ludzkiego, a mianowicie w procesie pozyskiwania środków przetrwania od przyrody. Z tego najpierwszego etapu zawłaszczania zasobów przyrody wynika dalszy, klasowy charakter społeczeństwa, który przejawia się w całej gamie różnorodnych, konkretnych form. Ponieważ dostęp do zasobów przyrody został zawłaszczony już na samym wstępie i należy do porządku symbolicznego świata ludzkiego (a więc nie podlega kwestionowaniu), strategie przetrwania ludzi w społeczeństwie są zależne od formy istniejących stosunków, a jednocześnie kształtują się w toku walki klasowej.

Współczesna rzeczywistość potwierdza fakt, że grupy społeczne, które podlegają wyzyskowi wtórnemu (czy „w potocznym znaczeniu”), nie są w stanie wytworzyć wspólnego światopoglądu opartego na interesie grupowym innego niż implikujący spotęgowanie wyzysku pierwotnego pracownika (robotnika) produkcyjnego. Ponieważ owe grupy są usługodawcami klasy dysponującej wartością dodatkową (bezpośrednio lub w ramach podziału części owej wartości dodatkowej między kapitał obsługujący kapitał produkcyjny), dochody uzyskiwane przez nie od owej klasy są zależne od kompetencji fachowych własnych lub od stopnia wyzysku pracowników produkcyjnych. W sytuacji dynamicznego rozwoju gospodarczego wydaje się, że rozwijanie własnych kompetencji zawodowych zapewni godziwy poziom życia, więc grupy te nie są nastawione rewolucyjnie. W sytuacji kryzysu najprostszym, narzucającym się rozwiązaniem jest przykręcenie śruby bezpośrednim producentom.

We współczesnym świecie znajduje to odzwierciedlenie w atrakcyjności ideologii nacjonalistycznych, albowiem działalność produkcyjna współczesnego, tzw. cywilizowanego świata przeniosła się poza granice własnego kraju. Poszczególne kraje konkurują między sobą o udział w wyzysku krajów, które przyjęły na siebie rolę bezpośredniego producenta.

Ta perspektywa nie ma nic wspólnego z krytyką kapitalizmu jako takiego. Konflikty, jakie zachodzą w dzisiejszych krajach zachodniego świata (umownie to ujmując), rozpatrywane w oderwaniu od globalnej sytuacji kapitału są pozbawione sensu. Analiza kapitalistycznych stosunków społecznych w ramach wyzysku wtórnego (potocznie rozumianego) jest zadowalaniem się refleksją nad abstrakcjami pozbawionymi dziś cechy konkretności. Analiza owych stosunków jest ślizganiem się po powierzchni zjawisk, pozbawionym sensu teoretycznego, czyli mającego zastosowanie szersze, systemowe. Analiza ta zresztą, jak pokazuje sama Autorka, nie wychodzi poza postulat sformułowania kolejnych przepisów regulujących relacje „wtórnego wyzysku”, ewentualnie kodeksów etycznego zachowania – w ramach systemu. Próba porządkowania chaosu wprowadzanego przez system, który przeżył sam siebie i nie posiada już potencjału innego od samodestrukcyjnego, poprzez coraz bardziej szczegółowe regulacje, prowadzi do dalszej chaotyzacji zamiast do rozwiązania problemu. W sensie społecznym bowiem (dialektycznie) nie można żywemu organizmowi narzucić innego sposobu „rozwiązywania” sprzeczności, jak tylko ich przezwyciężanie. Przezwyciężanie sprzeczności zakłada traktowanie walki sprzeczności jako próby ustanowienia syntezy, a nie rozdzielenia „przeciwników” w swoich narożnikach, tak aby nie naruszyć interesu żadnego z nich. Dlatego, jako pozbawione konkretności, próby rozwiązania problemów związanych z „wtórnym wyzyskiem” mają charakter jałowy z dziejowej perspektywy. Można powiedzieć więcej – są z tej perspektywy szkodliwe, ponieważ utrwalają system-zombie.

Największą wartością książki M. Abucewicz jest więc wskazanie na rzeczywistą podstawę sensownej refleksji nad zjawiskiem wyzysku, którego zniesienie pozostaje wciąż fundamentem uzasadniającym potrzebę istnienia lewicy w opozycji do prawicy.

*

Stan marksizmu i stan ruchu robotniczego są konsekwencją splotu dwóch okoliczności, a mianowicie faktu, że chociaż świadomość trade-unionistyczna pozostała sobą, to idea rewolucyjna – niezbędny warunek ukształtowania się świadomości rewolucyjnej – uległa w toku historii regresowi. To najlepiej tłumaczy obecny stan ruchu robotniczego i faktyczną śmierć kliniczną lewicy. Wskazuje również na niezbywalną jałowość różnych prób reanimacji przebrzmiałych koncepcji odbudowy lewicy na wartościach i hasłach mieszczących się w ramach kapitalizmu.

Problem nie polega na tym, że koncepcje socjaldemokratyczne, rozwijane od czasów Bernsteina, przechodziły różne koleje losu, a ich perspektywy poznawcze były wyznaczane przez założycielskie tezy odrzucające marksizm Marksa, Lenina czy Róży Luksemburg. Czasami te koncepcje się radykalizowały, czasami usiłowały przeciwstawić się impasom, które się pojawiały. Zasadniczą sprawą pozostaje kwestia rozwoju drugiej, „ortodoksyjnej” linii marksizmu – rewolucyjnej. Można powiedzieć, że socjaldemokratyczna gałąź myśli lewicowej rozwijała się, lepiej lub gorzej, wedle własnej logiki wyznaczanej przez logikę dyskursu naukowego. Przez to lepiej lub gorzej objaśniała rzeczywistość, a jej legitymacją było to, że w stosunku do myśli burżuazyjnej była i tak przez wiele dziesięcioleci prądem ożywczym. Cechą charakterystyczną był tu stosunek do świadomości społecznej, reprezentowanej w związkach zawodowych. Chociaż nierewolucyjna, ideologia socjaldemokratyczna i tak stanowiła krok do przodu w stosunku do świadomości reprezentowanej przez związki zawodowe, a zwłaszcza ich opiniotwórczych przywódców.

Tymczasem myśl „ortodoksyjna” – w miarę zamierania procesu rewolucyjnego – cofała się w stosunku do już wypracowanych w jej ramach koncepcji. Można ten proces próbować usprawiedliwiać tym, że to program partii reprezentującej interesy klasy robotniczej musiał narzucać ograniczenia szerokim horyzontom oczekiwań wobec systemu socjalistycznego ze względu na pragmatyzm budowania państwa. Idea nie miała więc atrakcyjności, jaką w odniesieniu do skostniałej świadomości trade-unionistycznej miała choćby koncepcja socjaldemokratyczna. Rolę namiastki takiej idei, która mogłaby rościć sobie pretensje do bycia próbą rozwijania nurtu „ortodoksyjnego”, mogłaby odegrać krytyka biurokratyzmu z perspektywy marksistowskiej.

M. Abucewicz daje przegląd koncepcji, które na dzisiejszej scenie politycznej i ideowej mogą odgrywać rolę koncepcji wciąż wartych rozpatrywania ze względu na brak konkurencji ze strony „ortodoksyjnego” nurtu marksistowskiego. Warto przyjrzeć się tym koncepcjom, jeśli chcemy powrócić do gry i nawiązać wyrównaną walkę o to, jaka ideologia będzie oddziaływała na nieuchronnie zrewoltowaną świadomość społeczną w niedalekiej przyszłości.

Na pierwszy ogień Autorka rzuciła przedstawienie marksizmu analitycznego. Wszystkie koncepcje wychodzą z socjaldemokratycznego przekonania o konieczności zastosowania marksistowskiej analizy głównej sprzeczności wewnątrz kapitalizmu do tłumaczenia mechanizmów społeczeństwa w niemal każdym jego przejawie.

Zachodnie koncepcje wyzysku w marksizmie w sposób charakterystyczny szukały zbliżenia z socjaldemokratyczną tradycją odmawiania klasie robotniczej wyróżnionej pozycji w strukturze klasowej społeczeństwa kapitalistycznego. Było to naturalną i logiczną konsekwencją opadnięcia fali radykalizacji nastrojów społecznych po II wojnie światowej. Koncepcje teoretyczne odzwierciedlały tylko to, co się działo w sferze rzeczywistości, w faktycznym stanie świadomości społecznej. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z poszerzeniem obozu „realnego socjalizmu” nie dzięki rewolucji, ale dzięki działaniom militarnym i dyplomatycznym (zdegenerowanego) państwa robotniczego, z drugiej – ze zradykalizowaną świadomością społeczną skutecznie spacyfikowaną namiastką władzy ludu w postaci burżuazyjnego welfare state. Nie było powodu, aby traktować klasę robotniczą w sposób wyróżniony z ogólnej masy społecznej. Również koncepcję radykalizmu radykalna lewica zaczerpnęła od socjaldemokracji. Radykalizm stał się synonimem radykalnie pojmowanej demokracji, która równo traktuje wszystkie klasy i warstwy znajdujące się w opozycji do wroga klasowego bardziej cechującego się autorytarnymi metodami rządzenia niż posiadaniem środków produkcji. Albowiem aspekt przynależności środków produkcji do prywatnego właściciela nie jest zagadnieniem, które dla wszystkich grup społecznych ma jednakowo ważne znaczenie. Wszystkie te kwestie stały się przedmiotem przewartościowania w łonie myśli postmarksistowskiej, w duchu socjaldemokratycznym.

I tak, zasadniczym problemem pomarksistowskiej teorii wyzysku stało się zagadnienie sprawiedliwości i praworządności. Refleksja nad marksistowską teorią wyzysku została poddana krytycznemu oglądowi z pozycji burżuazyjnej poprawności politycznej i formalizmu. Wg. H. Steiner, teoria wyzysku ujmuje wyzysk w terminach uprzedniego złamania prawa. Oznacza to, że może zachodzić sytuacja wyzysku, chociaż sam wyzysk nie narusza niczyich praw, będąc konsekwencją ich uprzedniego pogwałcenia (mogło dojść do historycznych okoliczności naruszających prawa, w wyniku czego pogorszyła się sytuacja transakcyjna jednego ze współuczestników wymiany) – jak pisze w swojej książce M. Abucewicz.

Pogląd, reprezentowany przez Steiner, wiąże wyzysk z sytuacją zastaną, niezawinioną przez nikogo z aktualnie działających aktorów. Wynika stąd, że kapitalizm niekoniecznie jest uzależniony od reprodukcji owych gwałcących prawa słabszych jednostek mechanizmów. Co więcej, realny kapitalizm może działać w kierunku wyrównywania owych krzywdzących zaszłości, jako że w teraźniejszości nie są reprodukowane mechanizmy owego gwałtu. Wręcz przeciwnie, w teraźniejszości funkcjonują mechanizmy gwarantujące aktualną równość uczestników wymiany. Już dla D. Millera „obiektywna teoria wartości typu marksowskiego jest niezdolna do dostarczenia ogólnego wyjaśnienia wyzysku na rynku”. Aby zachodził wyzysk, muszą być spełnione 2 warunki: asymetria informacji i asymetria władzy w układzie transakcyjnym (transakcja musi być korzystniejsza dla wyzyskującego i mniej korzystna dla wyzyskiwanego w porównaniu z jakąś idealną transakcją; musi nieść specjalne korzyści dla wyzyskującego, które nakłaniają wyzyskiwanego do angażowania się w niekorzystną dla niego transakcję). Muszą więc zajść specjalne okoliczności, które sprawią, że potencjalny wyzyskiwany skłoni się do wejścia w niekorzystną dla siebie sytuację.

Prędzej czy później, w miarę sprzyjających okoliczności i własnego samozaparcia, szanse obu stron wymiany mają szansę ulec wyrównaniu.

Widzimy, że taki obraz społeczeństwa kapitalistycznego daleko odbiega od tego, jaki kreśli Marks. Chociaż u Marksa także mamy do czynienia z tłumaczeniem obecnych dysproporcji majątkowych i sytuacyjnych poszczególnych grup społecznych przez odwołanie się do różnic w nagromadzeniu pracy uprzedmiotowionej w różnorodnych dobrach i środkach produkcji, to Marksowi służy to do argumentowania za tezą o tym, że owa rozbieżność służy powiększaniu różnic społecznych, a nie ich redukowaniu.

Z kolei, J. Brewera konceptualizacja wyzysku kładzie nacisk na jego ekonomiczny wymiar i podkreśla jego aspekty, takie jak: nierówność w zakresie kontroli i władzy w procesie pracy; ubożenie robotników; nierówność pozycji wynikająca z nierówności zasobów uczestników wymiany ekonomicznej.

Tutaj również, mimo powierzchownej akceptacji Marksowskiego paradygmatu o ekonomicznym wymiarze wyzysku, mamy do czynienia z nieznacznym pozornie przesunięciem akcentu dzięki zwróceniu uwagi na „nierówność w zakresie kontroli i władzy w procesie pracy”. Owa nierówność jest faktem, niemniej u Marksa ma ona charakter cechy immanentnej systemu, warunku jego tożsamości, zaś w ujęciu „nowolewicowym” zyskuje ona charakter zauważonej niesprawiedliwości, której przecież można zaradzić nie kwestionując systemu jako takiego.

Różnica między ujęciem Marksowskim a nowolewicowym polega na tym, że dla Marksa zakwestionowanie relacji wyzysku, niesprawiedliwości i nierówności jest jednocześnie zakwestionowaniem możliwości dalszego trwania systemu kapitalistycznego, natomiast dla nowolewicowych myślicieli jest ono asumptem do ulepszania owego systemu bez naruszania jego podstaw.

I taki wniosek wyciąga kolejny autor omawiany przez M. Abucewicz, R. Goodin, dla którego ważna jest filozoficzna refleksja nad wyzyskiem, zaś koncentracja na wymiarze ekonomicznym jest postrzegana jako wada.”Okazje do wyzysku powstają wtedy, gdy jeden ze współuczestników zajmuje szczególnie silną pozycję vis-a-vis drugiego. Te same okoliczności nakładają na silniejszego ważny moralny obowiązek ochrony słabszego.” Niesprawiedliwość polega na szukaniu korzyści, kiedy jest to niewłaściwe.

Ponieważ sprawiedliwość ma zastosowanie uniwersalne i nie odnosi się wyłącznie do robotników fizycznych, pracujących w przemyśle, krytyka wobec koncepcji Marksa posuwa się dalej tropem wyznaczonym już przez Bernsteina i jego naśladowców.

I tak Ralph Miliband oznajmia, że „skupienie się na wyzysku robotników przez pracodawców jest zbyt wąskie, pomija bowiem walki i konflikty społeczne, które nie są bezpośrednio związane z procesem wyzysku w obszarze produkcji…” Podejście Marksa przeocza ogólnie pojmowane zjawisko panowania klasowego – takie relacje społeczne, które wykraczają poza marksistowskie znaczenie wyzysku. Również w jego koncepcji zasadnicze znaczenie ma oddziaływanie na system w celu jego ulepszenia. Ograniczenie hegemonii ideologicznej (podobnie jak świadomość niesprawiedliwości) przyczyni się więc do ograniczenia wyzysku. Dla wyzysku dystrybucja władzy ma więc znaczenie kluczowe.

Różnica jest niewielka, ale jakże znacząca. Dla rewolucjonistów znaczenie hegemonii ideologicznej jest zasadnicze, gdyż stanowi niezwykle istotne narzędzie walki o zmianę systemu. Natomiast dla socjaldemokraty rzecz idzie nie tyle o forsowanie własnej (proletariackiej) hegemonii ideologicznej, ile o ograniczenie hegemonii ideologii burżuazyjnej, dzięki czemu poprawi się jakość życia proletariatu w warunkach systemu burżuazyjnego.

Przyjmując szeroką i jeszcze szerszą perspektywę światopoglądową nowej lewicy, powód pogardy wobec Marksa jest charakterystyczny – minimalizm jego teorii. Z pozycji tzw. nowej radykalnej lewicy, Marks jest wręcz myślicielem mało radykalnym. Dla Marksa panowanie kapitalizmu było przejściowe, skazane na zagładę. Dlatego też koncentruje się on na takim ujmowaniu panowania klasowego, które ma znaczenie z punktu widzenia historycznie uprawomocnionej walki z tym systemem. Nie jest dla niego interesujące zastanawianie się nad formami lepszego czy gorszego panowania burżuazji i kapitału, nad stopniem radykalizmu demokracji. Te zagadnienia były przez niego rozważane w okresie przygotowawczym do napisania zasadniczego dzieła swego życia – Kapitału. Odniósł on je do procesu dziejowego państw klasowych wyciągając wnioski co do możliwości tkwiących w owym procesie, rozpoznając prawidłowości tego procesu. Rozważania proponowane przez nowolewicowców odnoszą się do sytuacji, w której przyznajemy, że proces dziejowy, w którym klasa robotnicza ma misję do spełnienia, nie ma miejsca, system kapitalistyczny ma w związku z tym zupełnie inną dynamikę, polegającą na napędzaniu postępu społecznego metodą intelektualnego namysłu prawodawcy.

Ponieważ dodatkowo w okresie państwa dobrobytu nacisk oddolny na pracodawców był zminimalizowany, namysł intelektualny mógł wyżywać się w dość abstrakcyjnych refleksjach posługujących się coraz bardziej drobiazgowymi różnicowaniami statusów społecznych, aby w ten sposób doskonalić zasięg regulacji mającej na celu zaprowadzenie sprawiedliwości społecznej polegającej na sprawiedliwym rozłożeniu szans.

Marks natomiast wskazał na jedyną w swoim rodzaju szansę ludzkości na przejściu od etapu przedudzkiego do etapu prawdziwego człowieczeństwa. Po raz pierwszy w historii poziom rozwoju sił wytwórczych dawał możliwość zaspokojenia potrzeb wszystkich członków społeczeństwa bez obniżania poziomu rozwoju cywilizacyjnego. Wymuszający proces koncentracji system produkcji przemysłowej daje jednocześnie możliwość przejęcia procesu planowania, niezbędnego do funkcjonowania tak zglobalizowanego przemysłu albo przez elity wykorzystujące władzę ekonomiczną we własnym interesie, albo przez siłę społeczną zainteresowaną w likwidacji wyzysku i przeprogramowaniu planowania gospodarczego w interesie całego społeczeństwa. Zainteresowana likwidacją wyzysku jako takiego jest klasa robotnicza jako zajmująca miejsce bezpośredniego wyzysku wynikającego ze styku społeczeństwa z przyrodą.

Fakt istnienia innych grup, które mogą być jeszcze bardziej wyzyskiwane, nie przeczy temu, że tylko klasa robotnicza jest usytuowana tam, gdzie stopień wyzysku idzie w parze z potencjałem odrzucenia tego wyzysku i umiejętnością przejęcia procesu produkcyjnego. Deindustrializacja i zepchnięcie zasadniczej części produkcji przemysłowej do krajów Trzeciego Świata najlepiej pokazuje, że poza klasą robotniczą nie ma realnego potencjału zniesienia kapitalizmu. Nawet jeśli istnieje nasilenie wyzysku innych grup społecznych, są one niezdolne do takiej mobilizacji, jaką pokazała w swej historii klasa robotnicza. Ta niezdolność wiąże się z miejscem owych grup w (czy raczej poza) systemie produkcji (reprodukcji społeczeństwa). Miejsce klasy robotniczej było pod tym względem unikalne. Pół wieku doświadczenia związanego z likwidacją klasy robotniczej (naturalną i sztuczną) powinno myślącemu człowiekowi wystarczyć jako dowód na prawdziwość i genialność tezy (przewidywania) Marksa w tym względzie. Dlatego krytyka Marksa i jego teorii w tym punkcie jest tylko dorabianiem ideologii do faktów, które – wbrew krytykom Marksa – falsyfikują nie Marksowską teorię, ale teorie jego falsyfikatorów.

Misja klasy robotniczej jest dialektycznym przezwyciężeniem systemu kapitalistycznego jako najwyższego stadium rozwoju systemów wyzysku. Przerwanie walki przeciwieństw przejawiających się w systemie kapitalistycznym z powodu klęski ruchu robotniczego prowadzi do niemożliwości wykształcenia się syntezy wynikającej z walki owych przeciwieństw, czyli do niemożliwości przekształcenia się kapitalizmu w socjalizm/komunizm. Szansa jedna na cały proces historyczny zostaje zaprzepaszczona, a system kapitalistyczny gnije zamiast się przetransformować w nową jakość. I to jest to, co widzimy dziś gołym okiem.

Na obumarłym organizmie zaczynają kiełkować nowe formy społeczne, które nie są kontynuacją (dialektyczną) dotychczasowej cywilizacji, ale czymś całkowicie przypadkowym wobec tej cywilizacji. Do pewnego stopnia są one jakąś dialektyczną kontynuacją tego, co było, ale chociaż niektóre elementy materialne przetrwały (bo materia jest trwalsza od umysłu), to całą praca świadomościowa została zaprzepaszczona i jej kontynuacja zależy jedynie od aktywności ostatnich nosicieli idei realności społeczeństwa bezklasowego, społeczeństwa stanowiącego etap budowy nowego człowieczeństwa, w którym istnieją sprzeczności, ale nie dotyczą one poziomu materialnego. Sprzeczności powinny na nowym etapie stanowić odzwierciedlenie pracy umysłu, przemian świadomościowych. Nasza cywilizacja doszła do sformułowania zasad funkcjonowania nowego społeczeństwa, choć nie potrafiła im nadać form materialnych. Walka klas panującej i podporządkowanej jest zawsze nierówna. A ponieważ na ludzi zawsze mocniej oddziałują czynniki symboliczne, to klęska praktyczna, empiryczna, jest pogłębiona zmasowaną propagandą budującą dodatkową klęskę propagandową, symboliczną naszej walki.

W ogólniejszym procesie ewolucji gatunku ludzkiego nieuchronny jest nawrót do tych idei. Niemniej szkoda ofiar poniesionych na dotychczasowej drodze. Szkoda każdej ofiary z życia bojowników ruchu robotniczego. A jednak zwycięstwo należy nieuchronnie do nich i do ich ruchu. O tym traktuje teoria Marksa. Wszystko inne jest gmatwaniem prostoty tego azymutu.

W imieniu Grupy Samorządności Robotniczej
Ewa Balcerek

28 marca 2016 r.

Pozostaw odpowiedź

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.