Słuchając redaktora Tomasza Wróblewskiego można sobie uświadomić powagę problemu, jaki mają dziś zagorzali zwolennicy kapitalizmu i gospodarki wolnorynkowej.
Wprowadzając, wbrew wcześniejszym deklaracjom, ekspertyzom i negocjacjom w łonie Solidarności i wbrew nastawionym reformistycznie i pragmatycznie robotnikom, po prostu kapitalizm, rząd premiera Mazowieckiego pozbawił w pewien sposób zwolenników gospodarczego liberalizmu alibi. Odsuwając jednym pociągnięciem dłoni wypracowane w pocie czoła zasady tzw. społecznej gospodarki rynkowej (podobno z braku odpowiednich kompetencji szefa pierwszego polskiego rządu na światowym poziomie), premier umożliwił ujawnienie jak na dłoni wszelkich wad nowego ustroju mającego uszczęśliwić Polaków po 44 latach „sowieckiego zniewolenia”.
Jak ostatnio stwierdziła jedna z naszych znajomych (zwolenniczka Radia Maryja i TV Trwam, od czasu ukończenia studiów w PRL żyjąca na zasiłku): „Wiem, że kapitalizm opiera się na nierówności, ale nie na takich jak te dziś!” Co dowodzi, wedle niej, że mamy do czynienia z socjalizmem.
O znajomej można powiedzieć, że może nie należy do zbyt lotnych osób, ale przecież nie wzięła ona tego z powietrza, tylko… z eteru Radia Maryja i TV Trwam, tudzież z enuncjacji tytanów intelektu w rodzaju red. Wróblewskiego.
Skoro realny kapitalizm po niespełna 30 latach wdrażania (zauważmy mimochodem, że PRL trwał 44 lata) coraz mniej nadaje się do wykorzystania w propagandzie sukcesu, to, oczywiście, nie może to być kapitalizm. Proste. Mamy więc socjalizm, co wynika z prostej logiki.
Jedyny sukces, to obalenie „komunizmu”.
Po kiego jednak grzyba, skoro komunizm jest wręcz przeciwieństwem socjalizmu w rozumieniu socjalistów-antykomunistów? Dla pseudointelektualistów postpezetpeerowskich „komunizm” był nawet kapitalizmem państwowym. Wystarczyło więc odjąć tę „państwowość”, żeby mieć kapitalizm. A tak, mamy socjalizm – jak w całym świecie (poza USA). W świecie według red. Wróblewskiego, J. Korwina-Mikke i im podobnych bankrutów idei.
Rewolucjoniści obalający „komunizm” najwyraźniej zapomnieli o własnych naukach, że rewolucja niechybnie pożera swoje dzieci.
Zamiast powstrzymać rząd Mazowieckiego przed obalaniem „komunizmu”, zwolennicy kapitalizmu tout court powinni byli zdecydowanie skupić się na kontynuacji reform Rakowskiego-Wilczka. Bynajmniej nie były to reformy w stylu społecznej gospodarki rynkowej… czyli socjalistyczne.
Na przełomie 1989 i 1990 r., porzucenie koncepcji społecznej gospodarki rynkowej było związane z przekonaniem ekonomistów (skądinąd związanych z PZPR), jak np. prof. J. Beksiak czy doc. L. Balcerowicz, że tylko radykalne przestawienie gospodarki zgodnie z zaleceniami MFW na tory konsekwentnego kapitalizmu będzie najbardziej efektywne, zaś zaskoczenie skutecznie zniweluje przewidywany społeczny opór. To zrzucenie masek przez działaczy tzw. demokratycznej opozycji (bierne przyzwolenie R. Bugaja i J. Kuronia, nie mówiąc już o rzeczonej, równie biernej niekompetencji T. Mazowieckiego) odzwierciedlało ich faktyczny stosunek do ruchu, którego podstawę stanowili robotnicy biorący na siebie faktyczny ciężar represji spadających na Solidarność.
Rachuby na neutralizację oporu społecznego dzięki zaskoczeniu były trafne. Robotnicy pozbierali się dopiero po chwili, odpowiadając na rozkradanie majątku narodowego i niszczenie przemysłu falą strajków już w latach 1992-1993 i wynosząc do władzy SLD, która odpowiedziała pełną zdradą ich interesów w zamian za możliwość zabezpieczenia swego udziału w uwłaszczaniu się na tymże majątku.
Mimo to, poststalinowscy ideologowie budują sobie alibi przerzucając odpowiedzialność na robotników za brak obrony socjalizmu. Przede wszystkim, robotnicy nie odrzucali socjalizmu, żądali jego zmiany w sensie realizacji ich postulatów. Typową postawą robotników nie skupionych w partii robotniczej (i tzw. klasy ludowej w ogóle) jest apolityczność, koncentracja na postulatach praktycznych, przede wszystkim związkowych. Upolitycznienie spontanicznego ruchu jest dziełem sił świadomie politycznych. „Zasługą” PRL było skuteczne pozbawienie robotników własnej siły politycznej; dlatego możliwe było „obalenie komunizmu” (czyli neutralizacja nośności propagandowej idei komunizmu) nie tylko w Polsce, ale w całym obozie socjalistycznym.
Aparat ideologiczny PZPR, który miał zastąpić przestarzałą klasę robotniczą w dziele ideowej obrony socjalizmu, okazał się najsłabszym ogniwem całej poronionej konstrukcji. Pomijając przywódców partii w rodzaju M.F. Rakowskiego, który już na początku lat 60. ub. wieku dawał świadectwo przekonaniu o nieubłaganym zestarzeniu się wizji komunistycznej (asekuracyjnie tylko w prywatnych zapiskach w dzienniku), sam kwiat ideologicznego aparatu, skupiony wokół takich niekwestionowanych autorytetów w dziedzinie myśli marksistowskiej, jak prof. J. Ładosz, dawał – za przykładem swego mistrza – wyraz przekonaniu o konieczności historycznej zmiany modelu gospodarczego z ustępstwami na rzecz kapitalistycznej struktury własności z perspektywą nieobjętą w przewidywanym czasie… Działacze PZPR skwapliwie przyjęli tę perspektywę ideologiczną jako teoretyczne uzasadnienie ich udziału w uwłaszczeniu.
Dlaczego model społecznej gospodarki rynkowej nie zaistniał?
Ponieważ zwyciężyła koncepcja puszczenia wszystkiego na rynkowy żywioł, w przekonaniu, że rynek najlepiej rozwiąże kwestię rozdysponowania nowej struktury własności w gospodarce. Członek biurokracji, który chciałby działać na rzecz zachowania kontroli nad żywiołowym procesem rozkradania majątku narodowego, pozbawiłby się możliwości wzięcia udziału w tej intratnej rywalizacji.
Dopiero po zakończeniu procesu uwłaszczenia włączono światło i policzono trupy.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie drobny problem, przeoczony przez „intelektualistów”. Po ustawieniu, kosztem społeczeństwa, a szczególnie robotników, nowej struktury własnościowej, można było przystąpić do realizacji odłożonego na później (po szczęśliwym zakończeniu niezbędnego procesu uwłaszczenia) pomysłu na dołączenie do „Europy socjalnej”. Coś się jednak nie udało.
Aby to zrozumieć, należy odwołać się do badań wykazujących niezbywalność cechy kapitalizmu polegającej na zróżnicowaniu poziomów rozwoju poszczególnych krajów i obszarów globu. Zróżnicowanie ekonomiczne jest nieodłączną cechą kapitalizmu, konieczną dla zachowania przezeń dynamizmu. Czy ktoś bowiem widział dynamikę w układzie doskonale zrównoważonym?
Kapitalizm trwa na tyle długo, że utrzymywanie i pogłębianie się zróżnicowania poziomów rozwoju gospodarczego świadczy o trwałości tego mechanizmu.
Przemyślany na przestrzeni kilkudziesięciu lat od 1956 r. przez rodzimych intelektualistów antykomunistycznych plan doskonały okazał się intelektualnym knotem ze względu na nie wzięcie pod uwagę banalnej prawdy zawartej w myśli Marksowskiej o tym, że kapitalizm NAPRAWDĘ karmi się nierównowagą.
Przekonanie „nowoczesnej” części aparatu PZPR (M.F. Rakowski) idące ręka w rękę z przekonaniem tzw. rewizjonistów i późniejszej opozycji demokratycznej o tym, że socjaldemokracja poradziła sobie skutecznie ze złymi stronami kapitalizmu, pozostawiając same pozytywne, zbankrutowało podczas transformacji, pozostawiając katastrofalne dla społeczeństwa skutki.
Faktycznie, bieg ku „Europie socjalnej”, zaklepany akcesem Polski do Unii Europejskiej w 2004 r., mający usprawiedliwić ubezwłasnowolnienie i ograbienie społeczeństwa na samym początku transformacji, okazał się klapą. W międzyczasie bowiem „Europa socjalna” przestała być socjalna.
Jest to związane z faktem rozpadu tzw. otoczenia niekapitalistycznego, które stanowiło dla układu kapitalistycznego coś w rodzaju bufora, amortyzatora kryzysów. Utrzymywanie niskich płac, niezbędne dla utrzymania konkurencyjności kapitalistycznej, ale bez obniżania poziomu zysków, jest możliwe tylko wtedy, kiedy środki utrzymania siły roboczej mogą napływać z otoczenia. W krajach wyżej rozwiniętych, poziom płac może zostać utrzymany bez obniżania poziomu dochodów kapitalistów, pod warunkiem, że realizują oni zyski nadzwyczajne w otoczeniu niekapitalistycznym, czyli zewnętrznym w stosunku do układu odniesienia.
To zjawisko tłumaczy paradoks stopniowego i konsekwentnego pogarszania poziomu życia większości społeczeństwa i wzrostu nierówności społecznych w państwach kapitalistycznych po upadku tzw. realnego socjalizmu. „Realny socjalizm” bowiem (wraz z Trzecim Światem) stanowił owo otoczenie niekapitalistyczne, które efektywnie amortyzowało wewnętrzne sprzeczności gospodarki kapitalistycznej oraz jego kryzysy.
W tym sensie, „kontrrewolucja antykomunistyczna” zarżnęła kurę znoszącą złote jajka! Karol Marks i Róża Luksemburg mają niezły ubaw!
Ten właśnie mechanizm jest przyczyną niewypału tzw. społecznej gospodarki rynkowej. To nie znaczy, że znikło otoczenie, które może być wykorzystywane przez kapitalizm jako amortyzator jego wewnętrznych sprzeczności. Rzecz w tym, że nie jest to już otoczenie „niekapitalistyczne”, które dzięki mobilizacji czynników normalnie niewykorzystywanych przez kapitalistyczną gospodarkę, jak planowanie gospodarcze, zmniejszające anarchię produkcji kapitalistycznej, czy racjonalizowanie popytu społecznego dzięki społecznym funduszom spożycia, mogło zasilać funkcjonowanie gospodarki kapitalistycznej stwarzając odnawiające się rynki zbytu i wolny od nakładów inwestycyjnych dostęp do pół darmowych surowców i półfabrykatów.
Obecnie kapitał staje w obliczu powstania nieistniejących dotychczas kosztów, które mogą położyć na łopatki słabsze gospodarki kapitalistyczne. Stąd zaostrzenie sprzeczności między państwami kapitalistycznymi, wycofywanie się na pozycje narodowych gospodarek i działanie na zasadzie brutalnej, coraz mniej skrywanej konkurencji.
Rozpada się system solidarności w ramach bogatej Europy, konsolidowanej łatwymi zyskami płynącymi z kontaktów gospodarczych z krajami obozu socjalistycznego. W konsekwencji kraje postsocjalistyczne pozostają na pozycji półperyferii. Zniszczona gospodarka narodowa ma do zaoferowania już wyłącznie surowce i tanią silę roboczą, na którą popyt jest niestabilny ze względu na dużą konkurencję na globalnym rynku pracy.
W tej sytuacji, głowę ponoszą zwolennicy mitu „powrotu do źródeł” kapitalizmu, który funkcjonowałby jako system doskonałej konkurencji. Ten utopijny mit bazuje na tym samym mechanizmie pierwotnego stanu gospodarki kapitalistycznej, działającej w warunkach istnienia dużych obszarów niekapitalistycznych, które dopiero mają zostać zagospodarowane, dając możliwość amortyzowania wewnętrznych sprzeczności systemu na tym początkowym etapie. To, że ten utopijny mit odradza się, jest decydującym dowodem na ostateczne bankructwo modelu społecznej gospodarki rynkowej i modelu socjaldemokratycznego, na którym ten pierwszy się opierał.
Pozostającym w zasięgu możliwości wariantem jest stary pomysł na militaryzację i wojnę, który w jakimś stopniu stanowi tymczasową protezę otoczenia niekapitalistycznego – gospodarka zniszczona wojną znajduje się niejako poza normalnym systemem ekonomicznym, wykorzystując te same źródła mobilizacji, z jakimi mieliśmy do czynienia w gospodarce socjalistycznej: nadzwyczajną mobilizację siły roboczej napędzaną nadzieją na rychłą poprawę sytuacji.
Postulat „powrotu do źródeł” kapitalizmu jest utopijny, ponieważ w globalnym świecie coraz mniej jest enklaw otoczenia niekapitalistycznego, a już na pewno nie mogą one (z racji swej nikłości) pełnić funkcji skutecznego amortyzatora. Można stworzyć tymczasowe, sztuczne „otoczenie niekapitalistyczne” (a właściwie „otoczenie podlegające bezkarnemu rabunkowi”, czyli p.o. właściwego „otoczenia niekapitalistycznego”) dzięki zniszczeniu tego, co istnieje po to, aby nadać nowy impet wyzwolony przez następującą potem odbudowę.
Rzeczywistość postsocjalistyczna stwarza jeszcze jedną możliwość, która, z jednej strony, pozwala na odsunięcie niebezpieczeństwa bezpośredniej konfrontacji między krajami rozwiniętego kapitalizmu, z drugiej – czyni tę konfrontację nieuchronną.
Mamy w tym względzie przykład relacji z Rosją. Wyrywanie spod jej dominacji kolejnych kawałków, rozłożone w czasie, stanowi rozłożone w czasie wykorzystywanie kolejnych zasobów odwlekających lub łagodzących skutki kryzysów. Obszary te są traktowane jak amerykańskie prerie zajmowane w swoim czasie przez Indian lub jak gospodarki wychodzące z wojny. Dlatego warunkiem przydatności krajów byłego obozu socjalistycznego dla gospodarek kapitalistycznych jest ich skuteczne zniszczenie – żeby było co odbudowywać napędzając własną gospodarkę. Problem w tym, że jest zbyt wielu chętnych do takiego procederu. Niejawny póki co konflikt nabiera gwałtowności wraz ze zbliżeniem się kolejnego kryzysu. Sankcje wobec Rosji, całkowicie bezsensowne dla obiektywnego obserwatora, są odpowiednikiem trącania kijem zaszczutego lisa, który liczy na to, że udając martwego, zmyli prześladowcę. Intencją trącającego (sankcjami) nie jest poprawa moralna lisa, ale zmuszenie go do ucieczki lub do desperackiej, z góry przegranej walki. Umożliwi to psom myśliwskim rzucenie się do ataku, który przeobrazi się we wzajemną jatkę między samymi psami, o co w zasadzie chodziło.
Rozpoczęcie ataku samemu stawiałoby agresora w pozycji ofiary zastępczej, skupiającej na sobie agresję pozostałych mających dziwną potrzebę zepchnięcia z siebie odpowiedzialności za wojnę w oczach opinii społecznej.
Część potencjalnych agresorów usiłuje jednak realizować scenariusz współpracy z Rosją, minimalizując jego wagę, nadrabiając groźnymi minami i ochoczo przyłączając się do ogłaszania sankcji. Niemcy usiłują wykorzystać swoją przewagę gospodarczą dla prowadzenia takiej właśnie polityki, której celem jest zachowanie owej przewagi. „Subtelna” gra polegająca na wzajemnym szantażu jest w istocie bezwzględną rozgrywką o nowy podział wpływów i korzyści gospodarczych. Rosja jest tu tylko narzędziem utrzymywania coraz bardziej rozchwianego status quo, polegającym na powstrzymywaniu konkurentów przed rozpoczęciem rozgrywki w nieodpowiednim dla siebie momencie.
Zwolennicy utopijnego mitu o nieskażonej sprzecznościami naturze kapitalizmu jednocześnie otwarcie głoszą egoizm państwowy, otwartą konfrontację w oparciu o silnego sojusznika, jakim jawią im się USA.
Wedle nich jednak, wbrew temu jawnie konfrontacyjnemu programowi, kapitalizm jest wolny od sprzeczności i konfliktów. Narzucając swoim krajom poczucie bycia ofiarą, prawica populistyczna przychodząca na zmianę zbankrutowanego modelu socjaldemokratycznego nie ma cierpliwości, by czekać na to, aż jakiś idiota wyrwie się do przodu jako pierwszy pies dopadający Rosję. Czując rękę wuja Sama u drugiego końca swojej smyczy polska skrajna prawica ochoczo wysuwa swą kandydaturę na idiotę. Nagrodą może być zachowanie tym razem szansy na znalezienie się wśród gangsterów dzielących między siebie łup po nowej wojnie. Szczytny patriotyzm!
Natura kapitalizmu jest taka, jaka jest. Nic się nie zmieniło. Kapitalizm liberalny i socjaldemokratyczny są dwiema stronami tego samego medalu. Oczywiste bankructwo modelu socjaldemokratycznego musiało dać w efekcie konieczność zastąpienia go modelem bardziej adekwatnym do etapu kulminujących sprzeczności wewnątrzkapitalistycznych.
Historia lubi się powtarzać. Farsa niekoniecznie musi być zabawna.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
5 stycznia 2019 r.
Ewo i Włodku! Dziękuję Wam za Wasz intelektualny wkład w analizę rzeczywistości. Michał K.