Kiedy w XIX w. Marks opisywał stosunki między klasą kapitalistów a klasą robotniczą, dzień pracy w fabrykach trwał na tyle długo, że niekiedy robotnikowi nie opłacało się wręcz wracać do domu, żeby odpocząć (np. piekarze). Burżuazyjna ideologia wychwalała zalety tak długiego dnia pracy stając na stanowisku, że czas wolny byłby w przypadku robotników (i ich dzieci) czasem koniecznej demoralizacji – cóż bowiem nie demoralizującego mogliby robić robotnicy w czasie wolnym? Przecież nie sposób utrzymać ich przez cały ten czas w kościele.
Warstwa ludzi pracy już w czasach Marksa nie była jednorodna. Przemysłowa klasa robotnicza miała pewne cechy swoiste. Stanowiła grupę zatrudnionych w nowych gałęziach produkcji, które były motorem napędowym gospodarek najprężniej się rozwijających. Była usytuowana na samym dnie drabiny społecznej, co ułatwiało jej identyfikację jako klasy opozycyjnej wobec burżuazji. Długość trwania dnia pracy powodowała ponadto, że kondycja robotnika nie dzieliła się na dwie części: praca i życie prywatne. Całość była podporządkowana jego kondycji zatrudnionego przez kapitalistę.
Ta totalność pracy określająca całe życie robotnika nie była czymś niezwykłym. Średniowieczny rzemieślnik, chłop żyjący w rytmie zasiewów i zbiorów, służba, która na kształt niewolników była podle traktowanymi, ale domownikami – brak wolności w sensie, w jakim rozumieją ją klasy panujące, był chlebem powszednim.
Obecnie, tzn. od II połowy XX w., styl życia ulega zmianie. Rozpadają się więzy między sposobem pracy a stylem życia. „W trakcie swego rozwoju, społeczeństwo przemysłowe oddziela stopniowo warunki życia robotnika na dwie całkiem różne części: jedna część życia robotnika – krótsza, jeśli wziąć pod uwagę aktywne zaangażowanie w proces produkcji – odbywa się w miejscu pracy (…). Inna, życie ‚prywatne’, odbywa się w świecie, gdzie praca nie ma dostępu. Tylko płaca zapewnia więź między tymi obiema częściami ludzkiego życia; zaś stopniowe rozszerzanie składników socjalnych płacy (zasiłki rodzinne, mieszkaniowe, emerytury, ubezpieczenie) jeszcze umniejsza znaczenie tego stosunku” (Serge Mallet, La nouvelle classe ouvrière, Paris 1963, s.8).
Jak pisze S. Mallet, w wyniku takich przemian klasa robotnicza przestała żyć na uboczu, osobno. Jednak ujednolicanie stylów życia nie było trwałe. Już w połowie lat 60. okazało się, że: „(…) nowa burżuazja będąca wytworem konsumpcji masowej robiła wszystko, aby stworzyć nowe znaki wyróżniające ją na tle innych grup społecznych”. Według André Gorza zmiany oznaczały, że: „(…) to nowe zróżnicowanie stylów życia przestało separować robotników od innych, ale tych, którzy wykonują funkcje kierownicze – niezależnie od tego, czy są właścicielami – od tych, którzy im podlegają”.
Na tym podłożu zrodziły się pomysły, że owe zmiany (homogenizacja) podważają sens utrzymania kategorii „klasa robotnicza”.
Mallet uważa, że „w trakcie rozwoju klasy robotniczej, pewne nie mające zasadniczego znaczenia elementy, związane bardziej ze statusem robotnika konsumenta niż producenta zostały przyjęte niesłusznie jako cechy specyficzne ‚zachowania klasowego’ (…). Podobnie, obserwacje empiryczne doprowadziły do określenia kryteriów przynależności do klasy robotniczej w postaci warunków technologicznych, a więc zmiany, które następowały w tym względzie były przywoływane w celu ogłoszenia ‚zniknięcia klasy robotniczej’. Praca robotnicza była faktycznie zawsze kojarzona z pracą ręczną, różniła się od rzemiosła tym, że była wykonywana w grupie” (tamże, ss. 10-11).
Wyróżnikiem pozostaje więc poziom życia (z jego ograniczeniami). Podobnie jest z kryteriami technologicznymi (inżynier z biura planistycznego/operator siedzący przed monitorem nadzorującym pracę maszyny), czy z kryteriami formalno-prawnymi (płace miesięczne). W konsekwencji, w definicji klasy robotniczej pozostaje już tylko jedna cecha wspólna licznych kategorii pracowników najemnych: wykonywanie roli produkcyjnej oraz fakt wykluczenia z własności lub zarządzania obsługiwanych narzędzi produkcji.
Mallet włącza w obręb klasy robotniczej pracowników pośrednio produkcyjnych, którzy przyczyniają się wszak do powstania wartości dodatkowej. Jednocześnie ważnym elementem tej definicji jest fakt, że w okresie konfliktów społecznych, to pracownicy gałęzi produkcyjnych mobilizują się. Poza tym, mogą oni sparaliżować system produkcji, a więc nadają ton ruchom społecznym.
Jak pisze Mallet: „(…) w sytuacjach napięć społecznych zachowania jednostek i organizacji ujawniają się w sposób bardziej klasowy niż w sytuacjach określanych jako ‚normalne’” (tamże, s.15).
I dalej: „Marks był często bezpośrednio oskarżany o spowodowanie trudności, jaką odczuwa biurokracja robotnicza, kiedy ma dostosować się do konkretnej ewolucji społecznej. W istocie poważne studia nad metodą Marksa (…) dowodzą niezbicie, że nawet jeśli schematyzm mógł się łatwo wślizgnąć w jego dzieło (…), konserwatyzm ideologiczny, skostniałość, jednym słowem – dogmatyzm, są z niego całkowicie wykluczone za sprawą ruchu myśli” (tamże, s.17).
Ta apologia Marksa jest potrzebna Malletowi w celu narzucenia strukturalistycznej interpretacji myśli tego pierwszego. Wynika z niej szczególne rozumienie dialektyki: reforma – rewolucja. Przyjmując wizję reformowania części struktury (proces ilościowy), nie unika się perspektywy modyfikacji struktury globalnej (proces jakościowy). Sprzeczność między reformą a rewolucją znika więc w sposób harmonijny na rzecz obiektywistycznego procesu, w którym ludzie oddziałują na to, na co mogą oddziaływać w życiu codziennym, a kierunek jest gwarantowany zapewne przez immanentną logikę procesu dziejowego. „Rewolucja” jest więc nieuchronnym ukoronowaniem procesu drobnych reform.
Zapomina się tu o tym, że proces nie jest zdeterminowany w sensie realizacji takiego czy innego interesu. Tę prawdę wyraża sentencja: socjalizm albo barbarzyństwo, które nie jest końcem historii, ale początkiem innego typu zniewolenia klasowego.
Przemiany w łonie klasy robotniczej okazują się przemianami determinującymi samą wizję emancypacji. Rzeczywista rola klasy robotniczej polega na zniesieniu stosunku wyzysku, a w wyniku „niewinnych” podmian na poziomie definiowania owej klasy, tworzy się wizja emancypacji zawężonej do konkretnych wyobrażeń zniewolenia dnia dzisiejszego. Pozorne poszerzenie podmiotu procesu emancypacyjnego prowadzi do zawężenia zakresu owej emancypacji.
Kapitalizm uwolnił ludzi z klas podporządkowanych od ogłupiającego schematu poczuwania się do jedności z klasą wyzyskującą. Było to możliwe w okresach, kiedy praca zawodowa nie oddzielała się od życia prywatnego – rzemiosło, służba domowa, niewolnicy.
Dopiero doprowadzona do szczytu alienacja robotnika umożliwiła zrozumienie problemu. Wyzwolenie człowieka jest możliwe jako efekt zrozumienia, że warunki materialne bytu muszą być zapewnione dla wszystkich egalitarnie. To program wspólny dla wszystkich ruchów emancypacyjnych w historii. Formy wyobrażenia życia wolnego są tworem przypadkowym – w tym sensie, że są konkretnohistoryczne i muszą być tak traktowane. Poza tym, ustalanie dyrektyw dotyczących wolnego życia w różnych sferach tego życia staje się mechanizmem totalitarnym.
Zmiany w definicji klasy robotniczej usiłujące przybliżyć tę definicję do rzeczywistości empirycznej są zapewne cennym narzędziem analitycznym, ale nie nadają się do konstruowania strategii walki. Pozwalają lepiej określać warunki tej walki, jej złożoność, topografię miejsca, w którym przyjdzie się poruszać, sojusze możliwe do zawarcia czy sprzeczności, które grożą klęską, jeśli są ze względów doktrynalnych ignorowane.
Implikacje strukturalizmu i anarchosyndykalizmu Serge Malleta
Są to zapewne owe wnioski polityczne, z którymi nie mógł się pogodzić Ernest Mandel (E. Mandel, „Workers under neo-capitalism” z 1968 r., patrz nasz artykuł „Nowe wraca” z 24 marca 2005 r.).
„Każda klasa społeczna jest elementem składowym, konstytuującym społeczeństwa globalnego; nie można jej odizolować od jej elementu sprzecznego: antagonistycznej klasy społecznej” (S. Mallet, op. cit., s.20).
I dalej: „Wyrażenia typu ‚władza klasy robotniczej’ są bądź to po prostu sprzeczne same w sobie, bądź wyrażają w zakamuflowanej postaci fakt, że klasa robotnicza nadal istnieje jako taka i że ‚oddelegowała’ ona swoją władzę jakiejś grupie politycznej, która stała się (…) właścicielem środków produkcji” (s. 20).
„‚Subiektywizm klasowy’ kamuflujący, ze względu na asymilację (…) ‚klasy’ i ‚partii’, rzeczywisty ‚subiektywizm partyjny’, niepodzielnie panował w ich [komunistycznej inteligencji] szeregach. Zapomniano, że proletariat u Marksa stawał się ‚uprzywilejowanym podmiotem historii’ dopiero, kiedy siebie przekraczał – negując sam siebie – jako proletariat. Stracono z oczu fakt, że klasa robotnicza nie istniała inaczej niż jako element sprzeczny, ale nie izolowany, struktury społecznej, a także nie jako synonim struktury globalnej. Arbitralnie wyizolowana ze świata produkcji ‚magiczna’ klasa robotnicza zachodnich stalinowców nie mogła ulegać zmianom. Stąd odmowa uświadamiania sobie, a nawet pełna oburzenia niezgoda na przekształcenia społeczne, które dokonywały się w łonie systemu kapitalistycznego i odbijały się na obliczu klasy robotniczej modyfikując jej rysy i zachowanie” (s. 21).
Klasa robotnicza pozostawiona sama sobie i podlegająca zmianom tworzy klimat i narzędzia walki. Klasyczne żądania dotyczące płac nie były już satysfakcjonujące ani dla działaczy, ani dla robotników. W miarę, jak odczuwali obiektywny charakter integracji z przedsiębiorstwem stawali się skłonni do formułowania żądań o charakterze samorządowym (s. 25).
Świadomość i rewolucyjna rola wynikają więc ze świadomego udziału w procesie produkcyjnym.
„W praktyce jesteśmy (…) zmuszeni stwierdzić, że w łonie klasy robotniczej istnieje, w każdej epoce jądro strukturalne, wokół którego organizują się koncepcje, formy organizacyjne i akcyjne ruchu robotniczego. Ale ono samo wyraża tylko rolę modelu, którą odgrywają w całości przemysłu niektóre gałęzi produkcji, a których wpływ determinujący na stosunki społeczne przyspiesza procesy zmian w innych gałęziach.
(…) W konsekwencji, nieuchronnie w wyniku owych zmian, na pierwszy plan wysuwa się wewnątrz ruchu robotniczego, taka lub inna część klasy robotniczej, podczas gdy gałęzie ‚przodujące’ w przeszłości tracą swe wpływy” (s. 28).
I otwarcie: „Przynależność polityczna lub związkowa, mająca takie znaczenie na poziomie aparatów, gdzie stanowią rzeczywistą motywację grupową, odgrywają zaledwie minimalną rolę w samych przedsiębiorstwach.
Jeśli mogła przetrwać jakaś międzynarodowa solidarność dokerów i marynarzy, to dlatego że anarchosyndykalizm pozostaje zasadniczą tradycją tych związków branżowych (…)” (s. 29).
„Posiadając głęboki zmysł tego, co ma nastąpić K. Marks często antycypował na podstawie warunków całościowych produkcji swego czasu (…).
Proudhon był zapewne bliżej rzeczywistości obiektywnej przemysłu swego okresu, ale ponieważ nie przewidział rozwoju przemysłowego kapitalizmu, był skazany na utracenie całego swego wpływu w nadchodzących latach” (s. 29).
„Faza początkowa ruchu związkowego nadała mu potężny impuls. Poprzez różne korporacje zawodowe ustala się solidarność międzyprofesjonalna dająca w efekcie zbiorową świadomość. Ale ta zorganizowana klasa robotnicza, bardzo mniejszościowa w narodzie (a nadto grupująca tylko ułamek klasy – dziesiątki tysięcy chłopów-robotników wchłoniętych przez przemysł wydobywczy, hutnictwo, przemysł tekstylny itd., pozostaje długo na uboczu organizacji związkowych, podobnie jak rękodzielnicy, robotnicy sezonowi, robotnicy rolni), potwornie zazdrosna o swą autonomię, w 1848 r. przecięła więzy łączące ją z republikańskim drobnomieszczaństwem” (s. 33).
Tymczasem wraz z rozwojem przemysłu, powstaje klasa robotnicza bez profesji – dzięki mechanizacji pracy. Pojawia się robotnik wąsko wyspecjalizowany oraz biurokratyzuje się ruch związkowy.
„Pierwszą widoczną konsekwencją tej ewolucji będzie znaczne wzmocnienie się ruchu robotniczego. (…) [Jednocześnie] Niepewność staje się stałym losem większej części klasy robotniczej, a ta niepewność jest tym większa, że na całkowicie zintegrowanym rynku kryzysy dotykają wszystkich gałęzi naraz. Całokształt tej sytuacji sprawia, że robotnicy mocniej odczuwają przynależność do ‚szczególnej klasy’ – z natury rzeczy przeciwstawnej innym klasom społecznym” (s. 39).
„W przypadku robotnika-profesjonalisty ‚świadomość klasowa’ charakteryzuje się jednocześnie podwójną świadomością bycia wyzyskiwanym i producentem bogactwa (…). Świadomość klasy [robotników wyspecjalizowanych] kształtuje się zasadniczo na poczuciu bycia wyzyskiwanym (…). Tutaj taka terminologia świadczy o zaistniałej zmianie: pojęcie ‚proletariat’, z bagażem symboliki nędzy, zastępuje kategorie ‚świat robotniczy’ czy ‚klasa robotnicza’ lub też ‚producenci’” (s. 40).
W konsekwencji, zamiast programu ekonomicznego, ruch związkowy opracowuje listy żądań. Wrogość wobec państwa starego ruchu związkowego zastąpiono włączeniem się w państwo, ale bez opracowania całościowej polityki, która jako jedyna pozwoliłaby mu odegrać prawdziwą rolę we władzy”. Ale też: „syndykalizm przekształcony w grupę nacisku sprzyjał tworzeniu warunków rozwoju kapitalizmu technokratycznego” (s. 43).
Ruch związkowy przestał więc mieć charakter „rewolucyjny”.
W rzeczywistości rozróżnienie między związkami „uczestniczącymi” i „walki klasowej” staje się całkowicie arbitralne. Albowiem określenie „uczestnictwa kapitalistycznego” we Francji jest następujące: związek akceptuje system jako obiektywną rzeczywistość lub zdejmuje z siebie zadanie przekształcenia struktury (np. na rzecz partii politycznej), zaś akceptując system, odmawia przyjęcia na siebie jakiejkolwiek odpowiedzialności. Ruch jest w pułapce wewnętrznej sprzeczności.
Trudno, żeby przy takiej mentalności mogłyby być owocne nawoływania do tworzenia partii robotniczej.
Po dokonaniu analizy funkcjonowania związków zawodowych w dobie mu współczesnej i postawieniu kwestii (choć bez jej rozwiązania) wpływu automatyzacji pracy na produkcję wartości dodatkowej, S. Mallet stwierdza autorytatywnie: „działalność ekonomiczna nie może być kontynuowana w ramach klasycznego liberalizmu”. No to jest kontynuowana w ramach neoliberalizmu.
Mamy dziś, jak twierdzi S. Mallet, do czynienia z gospodarką globalną (teza jakże dziś aktualna). Globalny charakter gospodarki jest więc najlepszym gwarantem i ochroną syndykalizmu przedsiębiorstwa przed tendencjami o charakterze partykularnym. Otwiera się dzięki temu nowy „front” walki: poza politycznym i społecznym również front gospodarczy, dzięki któremu „ruch robotniczy kontestuje system kapitalistyczny wychodząc nie z opcji ideologicznych czy żądań socjalnych, ale z konstatacji praktycznej niemożności tego systemu zapewnienia niezakłóconego i harmonijnego rozwoju sił wytwórczych” (s. 73).
Związki odnajdują w ten sposób własną drogę do autentycznego upolitycznienia.
Perspektywa, w której rozwój klasy robotniczej złożonej z elementów totalnie wyalienowanych, niezdolnych do stania się członkami społeczeństwa, sprowadzonych do roli automatów wykonujących proste ruchy jest tylko ślepym zaułkiem strukturalnego rozwoju społecznego, wyznacza dzisiejszy stosunek lewicy głównego nurtu do ruchu robotniczego. Stosunek ten jest głęboko nienawistny, głównie ze względu na niemożność włączenia się klasy robotniczej w życie społeczne, na upartyjnienie jako formę kontestacji rzeczywistości.
Trudno się dziwić, że na tle „wielości” i bogactwa kulturowego, które owa „wielość” proponuje, nieważne stają się szczątkowe enklawy brutalnego wyzysku. Ich przezwyciężenie jest zakodowane w procesie rozwoju albo stają się one zupełnie nieznaczące. Trudno oczekiwać, aby tak myślące grupy organizowały się politycznie wokół klasy, która stanowi, co najwyżej, szczątkową lokalizację różnych grup społecznych usytuowanych pomiędzy klasą robotniczą a burżuazją.
*
Reasumując, totalnie wyalienowany status robotnika pracującego przy taśmie lub jej odpowiedniku jest gwarantem powstania takiego programu obalenia kapitalizmu, w którym odpowiednia forma wyzysku pracy zniknie dając możliwość zbudowania czegoś całkowicie nowego. Jednocześnie nie zostanie zagubiona możliwość zaspokojenia potrzeb społecznych dzięki rozwojowi sił wytwórczych. Jednocześnie, biorąc pod uwagę fakt, że ruch rzeczywistości jest dialektyczny, kategoria „klasa robotnicza” w rosnącym stopniu nabiera charakteru kategorii filozoficzno-krytycznej.
Współczesna niechęć do klasy robotniczej przenosi się nawet na gałęzie, w których praca nie uległa takiej degradacji, jak przy taśmowym procesie produkcji. Obecnie klasa robotnicza i same te gałęzie okazały się „schyłkowe”.
Poza kryzysem teorii marksistowskiej mamy do czynienia ze stałym naciskiem koncepcji anarchistycznych. Tymczasem w związku z kresem epoki stabilizacji gospodarki kapitalistycznej w latach 70. i 80., rację bytu straciła „stanowa” koncepcja anarchosyndykalistyczna. „Proletaryzacja” społeczeństwa w dobie neoliberalizmu spowodowała, że w miejsce „podmieniania” grup społecznych stanowiących trzon klasy robotniczej, empirycznie za bardziej nośne uznano „poszerzanie” pojęcia klasy robotniczej na ogół ludzi pracy najemnej.
To poszerzenie, z jednej strony, odzwierciedla radykalizację spauperyzowanego społeczeństwa, z drugiej – prowadzi do rozmycia swoistości programu wyzwoleńczego klasy robotniczej. Akcent zostaje przeniesiony z produkcji na podział, co stawia nową radykalną lewicę w sytuacji konieczności odpowiedzenia na wyzwanie. Stąd wielość odpowiedzi w tym nurcie. Jednocześnie w ramach „wielości i różnorodności” obnażają one swoją polityczną jałowość.
Ewa Balcerek
(tekst ten stanowił podstawę referatu wygłoszonego przez Ewę Balcerek na I Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej pt. „Aktualność Marksa” w dniach 21-22 maja 2005 r.)